Читать книгу Belfrzy - Dorota Kowalska - Страница 3

Оглавление

Wstęp

To jest BARDZO WAŻNA KSIĄŻKA. Świadomie piszę wersalikami. Ważna, bo mówi – z perspektywy nauczycieli – o najważniejszym aspekcie naszego życia społecznego, gospodarczego i politycznego.

„Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie... Nadto przekonany jestem, że tylko edukacja publiczna zgodnych i dobrych robi obywateli”. Tak, wszyscy to znamy, tylko po pierwsze, niewielu z nas wie, że autorem tych słów jest Jan Zamoyski, hetman wielki koronny i doradca Zygmunta Augusta i Stefana Batorego. A po drugie, choć panuje powszechna akceptacja mądrości tej maksymy, to większość jednak ją lekceważy.

W książce Doroty Kowalskiej głos zabrali najlepsi z najlepszych. Belfrzy, którym nie jest wszystko jedno. Dlatego są poobijani, wściekli, zniesmaczeni. Czują się zawiedzeni i oszukani. Ale wciąż prą do przodu. Wypowiadają się ci starsi i ci całkiem młodzi. Łączą ich pasja i chęć, aby dzielić się wiedzą i doświadczeniem z dzieciakami. Żeby pomagać im rozwijać skrzydła i stawać się ludźmi. Obywatelami.

Żeby była jasność: nie cierpię polskiej szkoły. Piszę to ja, Mira Suchodolska, ofiara edukacji, która straciła 16 lat w placówkach niedających mi ani wiedzy, ani wychowania. Ja, córka nauczycielki, a zarazem osoba, która omal sama nie została belferką. Ja, matka ucznia szkół wszystkich poziomów, która głęboko odetchnęła dopiero wówczas, kiedy skończył on swoją edukacyjną przygodę. I wreszcie ja, dziennikarka opisująca od lat system edukacyjny, kłopoty pedagogów i ich podopiecznych oraz zmartwienia rodziców.

Nie lubię polskiej szkoły, gdyż jest karykaturą samej siebie. A jeśli robi coś dobrego dla kolejnych roczników uczniów, to nie dlatego, że tak świetnie została skonstruowana. Nie dlatego, że państwo stara się, aby edukacyjny mechanizm działał perfekcyjnie, aby uczyć szły najlepsze, starannie wyselekcjonowane jednostki, które będą mogły liczyć na wsparcie, także psychologiczne, na dostęp do najnowszej wiedzy związanej z pedagogiką.

Polska szkoła jakoś jeszcze działa tylko dlatego, że trzymają ją na swoich barkach zapaleńcy. Ci nauczyciele, którzy uwierzyli w etos i posłannictwo, są przekonani, że trzeba sprostać zadaniu. A robią to od dziesięcioleci – wbrew systemowi, wbrew szkodliwym programom nauczania, wbrew kolejnym władzom, które mają rewolucyjne pomysły na oświatę. To ci pasjonaci ogarniają chaos i narażają się na kłopoty, lekceważą kolejne odgórnie nadawane dyrektywy. Wiedzą, jak uczyć, żeby wbić do młodych umysłów podstawową wiedzę, która przyda się w życiu.

Kolejne ekipy rządzące mają różne – graniczące z fiksacją – pomysły na edukację. Dlatego kolejne jej reformy są wprowadzane na szybko, nowe ustawy pisane są na kolanie. Wszystkiemu towarzyszy strach nauczycieli, ale także uczniów i ich rodziców. Kolejne pokolenia młodych ludzi są poddawane – z każdą wprowadzaną reformą – wielkiemu stresowi. Doświadczają uczucia niepewności, co będzie dalej.

O niepewności, ale także o strachu o przyszłość, o jakość edukacji młodych ludzi, mówią rozmówcy Doroty Kowalskiej. Nauczyciele osamotnieni w swojej pracy. Pozbawieni wsparcia, jakie powinni otrzymać. Mało tego – w Polsce nikt nie bada, w jakiej kondycji psychicznej jest ta, bodaj najważniejsza dla rozwoju kraju, grupa zawodowa. Ostatnie reprezentatywne badania pochodzą sprzed dziesięciu lat, ich autorem jest profesor Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu dr hab. Jacek Pyżalski, potem ich zaprzestano. Na przeprowadzenie nowych profesor Pyżalski nie może zdobyć pieniędzy.

Możemy domniemywać, że kondycja psychiczna pedagogów – z przyczyn doskonale nam znanych – uległa pogorszeniu wobec tej sprzed dekady. Jednak już 10 lat temu była ona nie najlepsza. Wystarczy przytoczyć parę liczb: 86 procent nauczycieli miało poczucie, że ich obciążenia zawodowe są wyższe niż w innych profesjach, 20 procent zdradzało pełne objawy zespołu wypalenia zawodowego, 16 procent mówiło o obciążeniu konfliktami w szkole. Natomiast jedna czwarta miała poczucie niewielkiego sensu swojej pracy.

Powtórzę: można domniemywać, że teraz jest o wiele gorzej. Tylko nikt tego nie bada.

Bo wyniki mogłyby się rozjechać z oficjalną narracją, że jest dobrze. Ponadto pomoc nauczycielom w ich zadaniach musiałaby się wiązać z nakładami finansowymi. Lepiej więc podtrzymywać mit, że nauczyciele to terroryści, którzy wciąż domagają się podwyżek, mało pracując. Kolejne ekipy rządzące robią wszystko, co mogą, aby znieść Kartę Nauczyciela. I płynące z niej tak zwane przywileje: te urlopy dla podratowania zdrowia (bo na przykład struny głosowe wysilającego się w mówieniu do klasy belfra nie pozwalają po dekadzie wykładów na wydobycie z siebie czegoś więcej niż charkotu), te – niesprawiedliwie zdaniem wielu – naliczane godziny pracy przy tablicy. Nikt nie mierzy czasu, który pedagodzy spędzają nad klasówkami. Nie bierze pod uwagę tych wszystkich kółek zainteresowań, zielonych szkół, olimpiad czy zawodów sportowych, w które – zaniedbując swoje rodziny – ci ludzie się angażują.

Wymagamy od nauczycieli bardzo wiele: mają być autorytetami, muszą świecić przykładem, mają obowiązek poświęcać się swojej pracy, do której koniecznie muszą mieć powołanie. I jeszcze wypełniać misję. Osobom przekonanym o swoim posłannictwie nie trzeba dobrze płacić. I tak będą je wypełniały. Podobną postawę przyjmuje się w stosunku do policjantów czy ratowników medycznych. Albo lekarzy. Lub pielęgniarek. Jednak za każdym razem, kiedy zawód nierozerwalnie łączący się z misją zostanie zdeprecjonowany, kończy się to podobnie – społeczną katastrofą. I w obliczu takiej katastrofy stoimy.

Osoby, którym powierzamy nasze dzieci, muszą być godnie wynagradzane, także dla prestiżu społecznego. Nauczyciel nie jest terrorystą. Próżniakiem, który leni się, kiedy inni pracują. To człowiek, który przez co najmniej 12 lat będzie spędzał z naszymi dziećmi więcej czasu niż my, rodzice. Który będzie miał na niego większy wpływ niż ktokolwiek inny. Dlatego pytam, czysto retorycznie: czy wolelibyście powierzyć swoją latorośl specjaliście, który jest świetnie wyedukowany, zmotywowany do pracy między innymi dobrą pensją, wypoczęty, wyluzowany, w dobrej formie fizycznej? Czy raczej uważacie, że nauczyciel ma pracować i cieszyć się, że w ogóle dostał robotę? Żadnych praw, całkowita podległość, ręce wyciągnięte wzdłuż szwów, zero dyskusji?

To prawda, że wśród nauczycieli jest wiele osób, które nigdy nie powinny wykonywać tego zawodu. Są źle wykształcone, nie lubią uczniów, nie cierpią swojej pracy, czują się kiepsko w swojej zawodowej skórze. Ale to nie ich wina. Tylko systemu, państwa, kolejnych rządów, które odpuściły sobie szkołę. Albo precyzyjniej: traktowały ją w sposób instrumentalny. Kolejni ministrowie oświaty wywodzili się z grona uczniów kształconych w starym pruskim stylu, który sprowadza się do hasła, jakie kiedyś usłyszałam od jednego z moich wychowawców: „Milcz, jak do mnie mówisz”. Dziś czasy się zmieniły, nikogo nie można zmusić do milczenia. Ani uczniów, ani ich rodziców, a tym bardziej nauczycieli. Pani Krystyna Starczewska, będąca legendą wśród pedagogów, opowiada o tym najbardziej dosadnie. Mamy – także w młodym pokoleniu – wielu wspaniałych fachowców. Osoby, które wbrew biurokratycznym przeszkodom dają z siebie wszystko. I choć czasem, jak Dariuszowi Martynowiczowi, ręce im opadają, to idą dalej.

Ale żeby była jasność: to nie tylko państwo, kolejne ekipy rządzące są odpowiedzialne za pogarszającą się kondycję nauczycieli. Fatalnie wygląda w tej kwestii współpraca pomiędzy rządzącymi a samorządami. Ze strony tych ostatnich można usłyszeć o niedofinansowaniu zadań własnych. I to jest w dużej mierze prawda. Ale nie cała. Głos Moniki Berety może zmienić Państwa myślenie. I tak jest z wypowiedziami kolejnych nauczycieli, które przeczytacie w książce Doroty Kowalskiej. Nic nie jest pewne, nic oczywiste. Poza jednym: coś trzeba wreszcie zrobić z tą szkołą.

Mira Suchodolska

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Belfrzy

Подняться наверх