Читать книгу Cecylio, obudź się! - Dorota Wójcik - Страница 6
Оглавление1
Cecylia! Tak rodzice dali mi na imię. Ciekawe, czy wiedzieli, że oznacza ono ’ślepy’[1]? Nie mogli dać inaczej? Na przykład Borzysława. Też dziwnie, ale znaczenie ma lepsze.
Na nieszczęście w dniu, kiedy rozpoczął się mój marny żywot, odwiedził nas wujek Leopold, brat mojego dziadka. Stryjaszek to ekscentryk. Samotny, bogaty, upierdliwy do granic możliwości, nikt w rodzinie go nie lubi. Jednak każdy liczy, że to właśnie on otrzyma po nim wielki spadek. Moim skromnym zdaniem lepszy od jego wizyty byłby atak malarii, chorobę przynajmniej można leczyć. Niestety. Ale rodzice wpuścili wujaszka z otwartymi ramionami i wystającym brzuchem, w którym już niedługo dane było mi pomieszkać.
[1] Imię Cecylia pochodzi od łacińskiego słowa caecus — ciemny, ślepy, wątpliwy [przyp. red.].
Kiedy tylko Leopold przekroczył próg domu, mojej rodzicielce odeszły wody. Zanim dojechała karetka, krewny z piekła rodem osobiście odebrał poród. Mój pierwszy krzyk wywołał uśmiech na jego twarzy i wtedy podobno powiedział: „Ona się tak głośno drze, jak to całe życie robiła nieboszczka matka Cecylia”.
I tak w jednej chwili mój los został przesądzony...
2
„Podobno co druga kobieta po dwudziestu latach małżeństwa zdradza swojego męża z kolegą z pracy” – przeczytałam początek artykułu w kobiecym piśmie.
Zamyśliłam się. Może było w tym ziarno prawdy, ale ja nie pracowałam, więc kumpel z pracy jako kochanek odpadał. Jeżeli chodzi o męskie otoczenie, w rachubę wchodził tylko ten chudy właściciel warzywniaka lub listonosz. Nawet gdybym była tak zdesperowana, to i tak te kandydatury się nie nadawały. Pierwszy miał żonę. Pilnowała go tak samo sprawnie jak marchewek i kabaczków na półkach sklepowych. A listonosz? Cóż, może byłby odpowiedni, ale nie mam pojęcia, jak wygląda. Leń śmierdzący, dostarcza korespondencje, nie wysiadając z samochodu. Otwiera okno i przerzuca listy przez płot.
Siedziałam w mojej zadbanej kuchni i trochę się wzruszyłam nad losem tych wszystkich nieszczęśliwych mężatek, które mogły się identyfikować z głupim tekstem. Ja nie musiałam. Normalny mąż, udane dziecko, duży, zadbany dom, piękny ogród, wierna przyjaciółka... Nawet srający pod moimi kwiatkami kizior sąsiada pasował do naszego sielankowego obrazka.
Dryń! Dźwięk sygnału wiadomości przerwał moje rozważania. Spojrzałam na komórkę.
Czarownica śpi?!
Najwyraźniej ktoś się pomylił i wysłał pytanie na telefon męża. Już chciałam odpisać, że wróżka mieszka trzy domy dalej, ale raczej by się obraziła, gdyby ktoś nazwał ją czarownicą, gdy przyszedł kolejny esemes.
Pytam, bo twoja zołza Cecylka czasem lubi sobie posiedzieć.
Zagryzłam wargi, wbiłam wzrok w aparat. Musiałam przetrawić fakt, że czarownica i zołza to było o mnie, w końcu ile Cecylii zna mój mąż? Popatrzyłam w kierunku sypialni, skąd dochodziło donośne chrapanie małżonka. Wtedy przyszedł kolejny gwóźdź do trumny mojego idealnego małżeństwa.
Dzisiaj było mi cudownie, jutro musimy powtórzyć :-).
Zaraz, zaraz! Jakie dzisiaj? Jakie dzisiaj? I jeszcze ten durny uśmieszek? Przecież ten rzężący Pinokio podobno pół dnia był u lekarza. Jak z nim skończę, dopiero będzie mu potrzebny lekarz, w pierwszej kolejności ortodonta! Tylko dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam? No tak, całe życie ślepa...
3
Dawno temu, chyba zaraz po ślubie, pożyczyłam książkę z biblioteki. Jakieś długie romansidło, w którym już na początku powieści główną bohaterkę zdradził mąż. Choć krwawiło jej serce, a łzy tworzyły wielkie kałuże u jej stóp, prawie przez tysiąc stron nie dała łachudrze nic po sobie poznać. Znosiła z godnością razy, które wymierzało okrutne życie.
Jej poświęcenie w końcu zostało nagrodzone. Jak to mówią: „rychło w czas”. Przez przypadek bawidamek zorientował się, że jego żona o wszystkim wie. Zrobiło to na palancie takie wrażenie, że kochankę rzucił w diabły. Potem ukradł kwiaty z pobliskiego straganu, bo akurat mu się skończyły drobne, i wiechcie z szabru z dumą wręczył zszokowanej połowicy. Ona ze szlochem padła mu w ramiona, przycisnęła kwiaty do piersi, a może najpierw przycisnęła i potem padła? Nie pamiętam. Nieważne. Od tej pory – przez jedną kartkę – żyli z męczennicą długo i szczęśliwie. Pewnie do czasu, kiedy bydlak sobie znalazł kolejną kochankę, ale o tym w książce już nie było wzmianki.
Wtedy postawa głównej bohaterki bardzo mi imponowała. Pewna miłości i wierności swojego młodego małżonka mogłam sobie pozwolić na tworzenie romantycznych scenariuszy, w których stałam w oknie wykuszowym, dzierżąc w dłoni ciężki kandelabr. Łzy moczyły mi białą bluzkę oczywiście z wiktoriańskiej, najdroższej koronki. Świecznik był ciężki. Mosiądz, dziesięć gromnic i wosk kapiący po dłoni – do tego trzeba mieć zdrowie. Mimo tych niedogodności podnosiłam go wysoko, by jak latarnia morska ułatwić powrót niewiernemu. Tak było kiedyś...
Tymczasem to, co wkroczyło do sypialni, gdzie po dziennych wygibasach zasłużenie odpoczywał syn Dżepetta, w niczym nie przypominało romantycznej bohaterki. Jeżeli chodzi o podobieństwa, w rachubę wchodziło skrzyżowanie Walkirii z Xeną Wojowniczą Księżniczką, a chrapiący łajdak powinien docenić fakt, że przybyła nic nie trzyma w dłoni.
Późniejsze wydarzenia z pewnością nie nadawały się na stronice romansidła, a już na pewno nie tak długiego jak tysiąc stron. Zapisałabym co najwyżej dwie kartki, z czego większość słów się powtarzała, więc suma summarum, zbierając wszystkie sensowne, skończyłoby się na połowie strony.
– Won! Ja ci dam! Ty gnido! – krzyczałam.
Potem były latające walizki i ubrania. Wrzaski i ponownie ubrania. Judasz łapał wszystko w locie. Koszulki, buty, bieliznę, porcelanowe figurki. Te ostatnie chciałam rozbić na jego głowie. Trzeba przyznać, że nie wybrzydzał, brał wszystko, co się nawinęło pod rękę. Kiedy zrozumiał, że nie zdąży się ubrać, boso i w samych majtkach uciekł do samochodu, który z piskiem opon uniósł w dal jego żałosny tyłek.
W bojowym nastroju poczekałam jeszcze chwilę, na wypadek gdyby zdrajca wrócił. Rozejrzałam się wokół – żadnych świadków. Koniki polne grały swój nocny koncert, muszka przeleciała mi koło nosa, gdzieś w oddali zakumkała żaba. Wróciłam do domu. W dłoni trzymałam czarną szpilkę, ślad jej obcasa zdobił plecy zdrajcy.
Powłócząc nogami, weszłam do sypialni i opadłam na łóżko. Stuknęłam głową o coś twardego, aż syknęłam z bólu. Podniosłam zdjęcie oprawione w ramkę. Piotrek obejmował mnie ramieniem, za naszymi plecami kaskadą opadał wodospad. Tak się szczerzyliśmy, że biel naszych zębów raziła po oczach. Ten widok przepełnił czarę goryczy. Łzy spłynęły mi po policzkach. Zawodziłam i szlochałam przez kilka godzin, aż w końcu zasnęłam.
Śniło mi się, że jestem w naszym tartaku. Tego łajdaka, mojego męża, po tym jak obiłam go metalowym tłuczkiem do mięsa, przywiązałam do drewnianego blatu. Choć prosił o łaskę i wybałuszał te żabie oczy, moje serce nie znało litości. Odpaliłam piłę tarczową i śmiejąc mu się prosto w twarz, cięłam grube szczapy drewna. Był przerażony. Wiedział, że kolejny będzie on, a raczej to, co wkładał tam, gdzie nie trzeba.
– Ha, ha, drr ha, ha, drr, drr, drr, drr...
Gdy się ocknęłam, nadal słyszałam ten dźwięk. Czy śniłam? Moje oczy... Dlaczego nie mogę ich otworzyć? Spróbowałam ponownie. Przez wąską szparkę zobaczyłam zielone ślepia, szare futerko i różowiutki nos usytuowane naprzeciwko mojej twarzy. Kot sąsiada mruczał głośno i patrzył na mnie z wyrzutem. Najwyraźniej go obudziłam. Zwierzak wstał, wyprężył grzbiet, po czym ugniótł ubłoconymi łapkami moją bieluśką pościel, zwinął ciało w kłębek i ponownie zasnął.
– Skąd się tu wziąłeś? – zaskrzeczałam.
Najwyraźniej całonocne wycie nadwątliło moje struny głosowe.
Otwarte drzwi wejściowe podpowiedziały rozwiązanie zagadki. Miałam dobre usprawiedliwienie. Kto myśli o zamykaniu drzwi, jeśli chce mordować? Potykając się o resztki ubrań, naprawiłam błąd i wolno wróciłam do łazienki. Dlaczego ja tak słabo widzę? Czyżbym traciła wzrok? Wymacałam włącznik, światło zamigotało. Stanęłam nad umywalką, przemyłam twarz i spojrzałam w lustro.
[...]