Читать книгу Mroczniej - Э. Л. Джеймс - Страница 9

PIĄTEK, 10 CZERWCA 2011

Оглавление

Kocha mnie.

Potrzebowałem trzech godzin jazdy, żeby nie wzdrygać się na tę myśl. Rzecz jednak w tym, że ona tak naprawdę mnie nie zna. Nie wie, do czego jestem zdolny, ani dlaczego robię to, co robię. Nikt nie może kochać potwora, nawet ktoś posiadający tak niezmierzone pokłady współczucia.

Odsuwam od siebie tę myśl, bo nie chcę roztrząsać negatywów.

Flynn byłby ze mnie dumny.

Szybko odpisuję na mail.

Od: Christian Grey

Temat: iPad

Data: 10 czerwca 2011, 00:03

Adresat: Anastasia Steele

Cieszę się, że Ci się podoba. Sobie też kupiłem.

Gdybym był teraz przy Tobie, scałowałbym Twoje łzy.

Ale nie jestem – więc kładź się spać.

Christian Grey,

prezes Grey Enterprises Holding, Inc.

Chcę, żeby jutro była wypoczęta. Przeciągam się, czując zadowolenie, które jest mi całkowicie obce, i wchodzę do sypialni. Marząc o łóżku, kładę telefon na nocnym stoliku i zauważam, że przyszła nowa wiadomość.

Nadawca: Anastasia Steele

Temat: Pan Gderliwy

Data: 10 czerwca 2011, 00:07

Adresat: Christian Grey

A więc znów jest Pan władczy, spięty i gderliwy, Panie Grey.

Wiem, jak temu zaradzić. No, ale skoro nie ma Cię tu teraz – nie pozwoliłeś mi spędzić ze sobą nocy i oczekujesz, że będę błagać…

Fajnie sobie pomarzyć, proszę Pana.

Ana xx

PS. Zwróciłam uwagę na fakt, że do playlisty dorzuciłeś hymn prześladowców: Every Breath You Take. Naprawdę lubię Twoje poczucie humoru, ale czy doktor Flynn o tym wie?

No i proszę. Anastasia Steele odzyskała swój dowcip. Brakowało mi go. Siadam na brzegu łóżka i układam odpowiedź.

Nadawca: Christian Grey

Temat: Spokój w stylu zen

Data: 10 czerwca 2011, 00:10

Adresat: Anastasia Steele

Moja najdroższa Panno Steele,

klapsy występują i w związkach waniliowych, wiesz?

Zazwyczaj za obopólną zgodą i w kontekście seksualnym… ale ochoczo zrobię wyjątek.

Pewnie z ulgą przyjmiesz informację, że doktor Flynn także lubi moje poczucie humoru.

A teraz kładź się spać, jako że jutro nie zaznasz zbyt wiele snu.

I na koniec, będziesz błagać, uwierz mi. A ja nie mogę się tego doczekać.

Christian Grey,

spięty prezes Grey Enterprises Holding, Inc.

Wpatruję się w telefon, wyczekując odpowiedzi. Wiem, że tak tego nie zostawi. I tak jak się spodziewam, odpowiedź nadchodzi.

Nadawca: Anastasia Steele

Temat: Dobranoc, słodkich snów

Data: 10 czerwca 2011, 00:12

Adresat: Christian Grey

Cóż, skoro tak ładnie prosisz i fundujesz mi taką rozkoszną groźbę, położę się do łóżka z iPadem, który mi podarowałeś, i zasnę, przeglądając Bibliotekę Brytyjską, słuchając muzyki, która mówi za Ciebie.

A XXX

Podoba się jej moja groźba? Na Boga, Ana naprawdę jest nieprzewidywalna. Ale przypomina mi się, jak się wierciła w samochodzie, kiedy rozmawialiśmy o klapsach.

Och, maleńka. To nie groźba. To obietnica.

Wstaję i idę do garderoby, żeby zdjąć marynarkę, jednocześnie zastanawiając się nad odpowiedzią.

Chce, żebym traktował ją delikatniej; z pewnością uda mi się coś wymyślić.

I wtedy mnie oświeca.

Nadawca: Christian Grey

Temat: Jeszcze jedna prośba

Data: 10 czerwca 2011, 00:15

Adresat: Anastasia Steele

Śnij o mnie.

X

Christian Grey,

prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Tak. Śnij o mnie. Chcę, żeby twoje myśli dotyczyły wyłącznie mnie. Nie tego fotografa. Nie twojego szefa. Tylko mnie. Przebieram się szybko w spodnie od piżamy i szczotkuję zęby.

Kiedy kładę się do łóżka, jeszcze raz sprawdzam telefon, ale nie ma żadnej wiadomości od panny Steele. Na pewno już śpi. Gdy zamykam oczy, uświadamiam sobie, że przez cały wieczór ani razu nie pomyślałem o Leili. Anastasia potrafi być bardzo absorbująca, piękna, zabawna…

Po raz pierwszy, odkąd odeszła, budzi mnie dźwięk budzika. Spałem mocno, nic mi się nie śniło i teraz jestem odświeżony i wypoczęty. Moja pierwsza myśl kieruje się ku Anie. Jak się miewa dzisiaj rano? Czy zmieniła zdanie?

Nie. Myśl pozytywnie.

Okej.

Ciekawe, jak wygląda jej poranna rutyna?

Tak lepiej.

A wieczorem ją zobaczę. Zrywam się z łóżka i wskakuję w dres. Jak zwykle pobiegnę trasą obok jej domu. Ale tym razem nie będę pod nim wystawał. Już nie jestem prześladowcą.

Moje stopy dudnią o chodnik. Kieruję się w stronę domu Any, w prześwitującym między budynkami słońcu. Jeszcze panuje cisza i spokój, ale w słuchawkach grają Foo Fighters, równie głośno i dumnie, jak ja biegnę. Ciekawe, czy Ana słucha czegoś, co tak samo odpowiadałoby mojemu nastrojowi. Na przykład Feeling Good. W wersji Niny Simone.

Nazbyt ckliwe, Grey. Biegnij dalej.

Mijam w biegu dom Any, ale nie muszę się zatrzymywać. Zobaczę się z nią później. I ujrzę ją całą. Ogromnie z siebie zadowolony zastanawiam się, czy dzisiejszy wieczór zakończymy u niej.

Bez względu na to, jak się sprawy potoczą, będzie to decyzja Any. Ona dyktuje warunki.

Skręcam w Wall Street, do domu. Trzeba zacząć ten dzień.

– Dzień dobry, Gail.

Nawet ja słyszę, że brzmi to niespotykanie serdecznie. Gail nieruchomieje przy kuchence i gapi się na mnie, jakby nagle wyrosły mi trzy głowy.

– Poproszę jajecznicę i tosty – dodaję i idąc w stronę gabinetu, puszczam do niej oczko. Szczęka jej opada, ale nic nie mówi.

Ach, odebrało pani mowę, pani Jones. Coś całkiem nowego.

W gabinecie sprawdzam pocztę na komputerze, ale nie przyszło nic, co nie może poczekać, aż znajdę się w pracy. Myślami wracam do Any i zastanawiam się, czy zjadła śniadanie.

Nadawca: Christian Grey

Temat: Obyś…

Data: 10 czerwca 2011, 08:05

Adresat: Anastasia Steele

Mam szczerą nadzieję, że zjadłaś śniadanie.

Brakowało mi Ciebie w nocy.

Christian Grey,

prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Kiedy jadę samochodem do pracy, przychodzi odpowiedź.

Nadawca: Anastasia Steele

Temat: Stare książki…

Data: 10 czerwca 2011, 08:33

Adresat: Christian Grey

Stukam w klawiaturę i jednocześnie jem banana. Przez kilka ostatnich dni nie jadłam śniadania, więc to krok naprzód. Uwielbiam tę aplikację Biblioteka Brytyjska – zaczęłam czytać Robinsona Crusoe… i oczywiście kocham Cię.

A teraz zostaw mnie w spokoju – próbuję pracować.

Anastasia Steele,

asystentka Jacka Hyde’a, redaktora naczelnego SIP

Robinson Crusoe? Samotny mężczyzna na bezludnej wyspie. Czyżby próbowała mi coś powiedzieć?

I mnie kocha.

Kocha. Mnie. Zdumiewające, z jaką łatwością przyzwyczajam się do tych słów. Chociaż może nie z aż tak wielką.

Skupiam się więc na tym, co w jej mailu zirytowało mnie najbardziej.

Nadawca: Christian Grey

Temat: Tylko tyle zjadłaś?

Data: 10 czerwca 2011, 08:36

Adresat: Anastasia Steele

Mogłabyś się bardziej postarać. Będzie Ci potrzebna energia do błagania.

Christian Grey,

prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Taylor zatrzymuje się przed wejściem do Grey House.

– Proszę pana, dzisiaj rano odprowadzę audi panny Steele pod jej dom.

– Wspaniale. Do zobaczenia, Taylorze. Dziękuję.

– Miłego dnia, proszę pana.

W windzie czytam jej odpowiedź.

Nadawca: Anastasia Steele

Temat: Utrapieniec

Data: 10 czerwca 2011, 08:39

Adresat: Christian Grey

Panie Grey, próbuję pracować, aby zarobić na życie. Poza tym to Pan będzie błagać.

Anastasia Steele,

asystentka Jacka Hyde’a, redaktora naczelnego SIP

Ha! To się jeszcze okaże…

– Dzień dobry, Andreo – przechodząc obok jej biurka, przyjaźnie kiwam jej głową.

Zatyka ją, ale tylko na chwilę; jest przecież w pełni profesjonalną asystentką.

– Dzień dobry, proszę pana. Kawy?

– Poproszę. Czarną.

Zamykam za sobą drzwi, a kiedy siedzę już przy biurku, odpisuję Anie.

Nadawca: Christian Grey

Temat: Pełna mobilizacja!

Data: 10 czerwca 2011, 08:42

Adresat: Anastasia Steele

Ależ, Panno Steele, uwielbiam wyzwania…

Christian Grey,

prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Uwielbiam tę jej zadziorność. Z Aną nigdy się człowiek nie nudzi. Odchylam się na krześle i splatam dłonie za głową, próbując zrozumieć swój fenomenalny nastrój. Czy kiedykolwiek czułem się równie radosny? Przeraża mnie to. Jej wpływ na mnie jest tak potężny, że potrafi mi dać nadzieję, ale też przyprawić o czarną rozpacz. Wiem, co mi bardziej odpowiada. Na ścianie mojego gabinetu jest puste miejsce; może powinienem powiesić na nim jeden z jej portretów. Zanim jednak zdążę się nad tym głębiej zastanowić, rozlega się pukanie do drzwi. Wchodzi Andrea z moją kawą.

– Proszę pana, mogę zająć chwilkę?

– Naturalnie.

Przysiada na krześle po drugiej stronie biurka. Jest wyraźnie zdenerwowana.

– Pamięta pan, że nie będzie mnie dzisiaj po południu i przez cały poniedziałek?

Gapię się na nią, nie mając pojęcia, o czym mówi. Co, do cholery? Nie pamiętam niczego podobnego. Nie znoszę, kiedy jej nie ma.

– Wydawało mi się, że panu przypominałam – dodaje.

– Czy ktoś cię zastąpi?

– Tak. HR przyśle kogoś z innego działu. Nazywa się Montana Brooks.

– Okej.

– To tylko półtora dnia, proszę pana.

Parskam śmiechem.

– Wyglądam na aż tak zmartwionego?

Andrea uśmiecha się nieśmiało.

– Tak, proszę pana.

– Cóż, mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić.

Wstaje.

– Dziękuję, proszę pana.

– Czy mam jakieś plany na ten weekend?

– Golf jutro z panem Bastille’em.

– Odwołaj. – Wolę spędzić ten czas z Aną.

– Oczywiście. Jest też bal maskowy u pańskich rodziców na rzecz Damy Radę – przypomina mi Andrea.

– Och. Do licha.

– Ma pan to w swoim terminarzu od miesięcy.

– Tak, wiem. Niech będzie.

Ciekawe, czy Ana pójdzie ze mną.

– Dobrze, proszę pana.

– Znalazłaś kogoś na miejsce córki senatora Blandina?

– Tak jest. Nazywa się Sarah Hunter. Zaczyna we wtorek, po moim powrocie.

– Dobrze.

– O dziewiątej ma pan spotkanie z panią Bailey.

– Dziękuję, Andreo. Połącz mnie z Welchem.

– Oczywiście, proszę pana.

Ros kończy swoje sprawozdanie na temat zrzutu w Darfurze.

– Wszystko poszło zgodnie z planem i NGO donosi, że zrzut nastąpił w określonym czasie i miejscu – relacjonuje. – Szczerze mówiąc, to wielki sukces. Pomoże wielu ludziom.

– Wspaniale. Może powinniśmy to powtarzać co roku, jeśli zajdzie taka potrzeba.

– To dużo kosztuje, Christianie.

– Wiem. Ale tak trzeba. Poza tym to tylko pieniądze.

Posyła mi nieco rozdrażnione spojrzenie.

– To wszystko? – pytam.

– Na razie tak.

– Dobrze.

Dalej przygląda mi się z ciekawością.

– Co jest?

– Cieszę się, że wróciłeś.

– Co masz na myśli?

– Dobrze wiesz. – Wstaje i zbiera swoje papiery. – Byłeś nieobecny, Christianie.

– Przecież byłem tu przez cały czas.

– Nie, nie było cię. Ale cieszę się, że wróciłeś i nie jesteś już taki rozkojarzony, poza tym wydajesz się szczęśliwszy. – Posyła mi szeroki uśmiech i kieruje się do drzwi.

To aż takie oczywiste?

– Rano widziałam zdjęcie w gazecie.

– Zdjęcie?

– Tak. Ty i młoda dama na wystawie fotografii.

– A tak. – Nie potrafię ukryć uśmiechu.

Ros kiwa głową.

– Widzimy się po południu na spotkaniu z Markiem.

– Jasne.

Ros wychodzi, a ja się zastanawiam, jak zareaguje dzisiaj reszta moich pracowników.

Barney, mój techniczny geniusz i starszy inżynier zbudował trzy prototypy tabletu na energię słoneczną. Mam nadzieję, że produkt sprzeda się na całym świecie za wysoką cenę i pokryje koszty akcji rozdania go za darmo w krajach rozwijających się. Upowszechnianie technologii jest jedną z moich pasji – chcę, żeby była tania, funkcjonalna i powszechnie dostępna dla najbiedniejszych narodów, co pomoże im wyjść z nędzy.

Nieco później w laboratorium omawiamy prototypy leżące na warsztacie. Fred, wiceprezes naszego oddziału telewizyjnego, prezentuje, w jaki sposób można zainstalować baterie słoneczne w tylnej obudowie każdego urządzenia.

– Dlaczego nie możemy zamontować ich w całej obudowie, nawet na ekranie? – pytam.

Siedem głów obraca się ku mnie jednocześnie.

– Nie na ekranie, ale może… w okładce? – mówi Fred.

– Koszty? – niemal natychmiast odzywa się Barney.

– Myślmy przyszłościowo, ludzie. Nie skupiajcie się wyłącznie na ekonomii – odpowiadam. – Tutaj sprzedamy to za wysoką cenę, a gdzie indziej rozdamy praktycznie za darmo. O to chodzi.

W laboratorium rozpętuje się prawdziwa burza mózgów i dwie godziny później mamy trzy pomysły, jak ukryć baterie słoneczne w urządzeniu.

– …Oczywiście na rynku lokalnym będzie można z niego korzystać w systemie WiMAX – oznajmia Fred.

– A w Afryce i w Indiach wbudujemy satelitarne łącze internetowe – dodaje Barney. – Pod warunkiem, że dostaniemy dostęp. – Zerka na mnie pytająco.

– Na razie to sprawa na przyszłość. Mam nadzieję, że uda się nam podpiąć pod europejski system nawigacji satelitarnej Galileo. – Zdaję sobie sprawę, że negocjacje będą długie, ale mamy czas. – Zajmuje się tym zespół Marca.

– Technologia jutra dzisiaj – oznajmia Barney z dumą.

– Doskonale – kiwam głową z aprobatą. Zwracam się do mojej wiceprezes odpowiedzialnej za zaopatrzenie. – Vanesso, na czym stoimy w kwestii wydobycia minerałów? Jak sobie radzisz z konfliktem?

Jakiś czas później siedzimy przy stole w sali zarządu i Marco przedstawia zmodyfikowany biznesplan dla SIP oraz klauzule wynikające z podpisania projektu umowy, co się odbyło wczoraj.

– Chcą, aby przez miesiąc nie ujawniano, że zostali kupieni – mówi. – Chodzi chyba o to, by nie odstraszyć autorów.

– Poważnie? A co to autorów obchodzi? – pytam.

– To są twórcy – zauważa Ros łagodnie.

– Obojętnie. – Mam ochotę przewrócić oczami.

– O wpół do czwartej jesteśmy umówieni na rozmowę z Jeremym Roachem, właścicielem.

– Dobrze. Dopracujemy wtedy szczegóły. – Zaczynam myśleć o Anastasii. Jak upływa jej dzień? Czy z czyjegoś powodu musiała przewracać oczami? Jacy są jej koledzy z pracy? Jej szef? Poprosiłem Welcha, żeby przyjrzał się bliżej Jackowi Hyde’owi; przeczytał jego zawodowe akta. Czuję, że jest coś nie tak z przebiegiem jego kariery. Zaczął w Nowym Jorku, a teraz wylądował tutaj. Coś tu nie gra. Muszę wiedzieć o nim więcej, tym bardziej że Ana dla niego pracuje.

Czekam też na raport w sprawie Leili. Welch nie dowiedział się niczego nowego o miejscu jej aktualnego pobytu. Zupełnie jakby zniknęła bez śladu. Mogę tylko mieć nadzieję, że gdziekolwiek przebywa, przynajmniej trafiła w lepsze miejsce.

– Ich system monitorowania maili jest bardziej rygorystyczny od naszego – przerywa moje rozważania Ros.

– I co z tego? – pytam. – W każdej szanującej się firmie obowiązuje rygorystyczna polityka dotycząca maili.

– Ale to dziwne w tak małej firmie. Wszystkie maile są sprawdzane przez HR.

Wzruszam ramionami.

– Mnie to nie przeszkadza. – Chociaż powinienem ostrzec Anę. – Przyjrzyjmy się ich pasywom.

Omówiwszy wszystko, co dotyczy SIP, przechodzimy do następnego punktu porządku obrad.

– Zamierzamy delikatnie się rozeznać w sprawie stoczni na Tajwanie – mówi Marco.

– Według mnie nie mamy nic do stracenia – zgadza się Ros.

– Moją koszulę i życzliwość pracowników?

– Christianie, przecież nie musimy tego robić – tym razem jej słowom towarzyszy westchnienie.

– Z finansowego punktu widzenia to ma sens. Wiesz o tym. Ja też wiem. Zobaczmy, jak daleko możemy się posunąć.

Mój telefon miga na znak, że przyszła wiadomość od Any.

W końcu!

Byłem tak zajęty, że od rana nie miałem czasu się z nią skontaktować, ale wciąż tkwi na obrzeżu mojej świadomości, jak anioł stróż. Mój anioł stróż. Zawsze obecny, ale nienarzucający się.

Mój.

Grey, weź się w garść.

Podczas gdy Ros relacjonuje kolejne kroki dotyczące tajwańskiego projektu, ja czytam mail od Any.

Nadawca: Anastasia Steel

Temat: Nudzi mi się…

Data: 10 czerwca 2011, 16:05

Adresat: Christian Grey

Kręcę młynka palcami.

A co u Ciebie?

Co porabiasz?

Anastasia Steele,

asystentka Jacka Hyde’a, redaktora naczelnego SIP

Kręci palcami młynka? Na tę myśl się uśmiecham, bo mi się przypomina, jak niezdarnie walczyła z magnetofonem, kiedy przyszła zrobić ze mną wywiad.

Jest pan gejem, panie Grey?

Ach, słodka, niewinna Ana.

Nie. Nie jestem gejem.

Jestem wniebowzięty, że o mnie pamięta i że znalazła czas, żeby się ze mną skontaktować. To mnie… rozprasza. Czuję, jak przepełnia mnie obce mi poczucie ciepła. To budzi mój niepokój. Poważny niepokój. Nie bacząc na niego, szybko odpisuję.

Nadawca: Christian Grey

Temat: Twoje palce

Data: 10 czerwca 2011, 16:15

Adresat: Anastasia Steele

Powinnaś była się zgodzić na pracę dla mnie.

Nie kręciłabyś młynka palcami.

Jestem przekonany, że zrobiłbym z nich lepszy użytek…

Kurwa. Nie teraz, Grey.

Napotykam pełen dezaprobaty wzrok Ros.

– Muszę natychmiast odpowiedzieć – mówię do niej.

Wymienia znaczące spojrzenia z Markiem.

Prawdę mówiąc, przychodzi mi teraz do głowy wiele możliwości.

A u mnie monotonia – jak zawsze fuzje i przejęcia.

Nuda.

Twoje maile w SIP są monitorowane.

Christian Grey,

prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nie mogę się już doczekać dzisiejszego wieczoru, kiedy się z nią zobaczę. Musi mi tylko przysłać mail z wiadomością, gdzie się spotkamy. Ogromnie mnie to frustruje. Ale uzgodniliśmy, że spróbujemy oprzeć nasz związek na jej zasadach, wobec tego odkładam telefon i na powrót skupiam się na zebraniu.

Cierpliwości, Grey. Cierpliwości.

Zaczynamy omawiać wizytę burmistrza Seattle w Grey House w przyszłym tygodniu, którą uzgodniliśmy, gdy widzieliśmy się na początku miesiąca.

– Sam się tym zajmuje? – chce wiedzieć Ros.

– Jak oszalały – odpowiadam. Sam za nic by nie przegapił takiego PR-u.

– Okej. Jeżeli jesteś gotowy, połączę cię z Jeremym Roachem z SIP, żebyście omówili szczegóły.

– Do roboty.

Wracam do siebie. Zastępczyni Andrei nakłada jeszcze więcej szminki na swoje już i tak jaskrawoczerwone usta. Nie podobają mi się, a poza tym kolor przypomina mi o Elenie. W Anie cudowne jest między innymi to, że nie używa szminki, a w zasadzie w ogóle żadnego makijażu. Skrywając obrzydzenie i ignorując dziewczynę, wchodzę do swojego gabinetu. Nawet nie pamiętam, jak ona się nazywa.

Na ekranie komputera wyświetla się poprawiona przez Freda oferta dla Kavanagh Media, ale myślami jestem gdzie indziej i trudno mi się skupić. Czas płynie, a ja wciąż nie mam żadnej wiadomości od Anastasii; jak zwykle muszę czekać na pannę Steele. Znowu sprawdzam skrzynkę.

Nic.

Sprawdzam telefon, może przyszedł SMS.

Nic.

Co ją powstrzymuje?

Rozlega się pukanie do moich drzwi.

Co znowu?

– Wejść.

Zastępczyni Andrei wsuwa głowę przez drzwi i ping, przychodzi mail, ale nie od Anastasii.

– Co jest? – warczę, usiłując sobie przypomnieć, jak ta kobieta ma na imię.

Jest niewzruszona.

– Wychodzę, proszę pana. Pan Taylor zostawił to dla pana. – Kobieta trzyma w ręce kopertę.

– Połóż tam, na stoliku.

– Czy będzie mnie pan jeszcze potrzebował?

– Nie. Możesz iść. Dziękuję. – Uśmiecham się do niej kwaśno.

– W takim razie miłego weekendu, proszę pana – mizdrzy się.

Och, będzie taki na pewno.

Odprawiam ją, ale nie odchodzi. Czeka i domyślam się, że jeszcze czegoś chce.

Czego?

– Do zobaczenia w poniedziałek – mówi z idiotycznym, nerwowym chichotem.

– Tak. W poniedziałek. Zamknij za sobą drzwi.

Nieco zawiedziona robi, jak każę.

O co tu chodzi?

Biorę ze stolika kopertę. Wewnątrz jest kluczyk do audi Any i wiadomość napisana porządnym, topornym charakterem pisma Taylora. „Zaparkowany w wyznaczonym miejscu parkingowym na tyłach kamienicy”.

Wracam za biurko i skupiam się na wiadomościach. Wreszcie przychodzi mail od Any. Uśmiecham się jak Kot z Cheshire.

Nadawca: Anastasia Steele

Temat: Doskonale się wpasujesz

Data: 10 czerwca 2011, 17:36

Adresat: Christian Grey

Wybieramy się do baru o nazwie Pięćdziesiątka.

Gruba nić humoru, której mogłabym teraz użyć, nie ma końca.

Czekam na Pana z niecierpliwością, Panie Grey.

A. x

Czy to odniesienie do pięćdziesięciu odcieni?

Dziwne. Czy ona się ze mnie śmieje?

W porządku. Zabawmy się.

Nadawca: Christian Grey

Temat: Ryzyko

Data: 10 czerwca 2011, 17:38

Adresat: Anastasia Steele

Szycie jest bardzo niebezpieczne.

Christian Grey,

prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Zobaczymy, co powie na to.

Nadawca: Anastasia Steele

Temat: Ryzyko?

Data: 10 czerwca 2011, 17:40

Adresat: Christian Grey

To znaczy?

Jesteś taka tępa, Anastasio? To do ciebie niepodobne. Ale nie chcę się kłócić.

Nadawca: Christian Grey

Temat: Ja jedynie…

Data: 10 czerwca 2011, 17:42

Adresat: Anastasia Steele

Ja jedynie stwierdzam fakt, Panno Steele.

Do zobaczenia.

Raczej prędzej niż później, mała.

Christian Grey,

prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

Ponieważ się odezwała, rozluźniam się i skupiam na propozycji Kavanagh. Jest dobra. Wysyłam ją do Freda i proszę, żeby przesłał do Kavanagh. Może Kavanagh Media dojrzały już, żeby je przejąć? To jest myśl. Ciekawe, co na to powiedzą Ros i Marco. Ale na razie nie będę się tym zajmował. Kieruję się do wyjścia, pisząc do Taylora, gdzie spotykam się z Aną.

Pięćdziesiątka to bar sportowy. Wydaje mi się znajomy i przypominam sobie, że już tu byłem z Elliotem, ale w końcu Elliot to zapalony sportowiec, towarzyski facet, dusza każdej imprezy. Uwielbia takie miejsca, świątynie sportów grupowych. Ja zawsze byłem zbyt zapalczywy, żeby grać w drużynie w czasie szkoły czy studiów. Wolałem raczej samotne zmagania, jak wioślarstwo czy sporty kontaktowe, na przykład kick boxing, gdzie mogłem komuś porządnie dokopać… albo pozwolić, żeby to mnie dokopano.

W środku kłębi się tłum młodych pracowników biurowych, którzy zaczynają weekend od jednego szybkiego drinka albo pięciu, ale już po dwóch sekundach dostrzegam ją przy barze.

Ana.

On też tu jest. Hyde. Napiera na nią.

Dupek.

Jest spięta. Najwyraźniej nie czuje się swobodnie.

Pieprzyć go.

Ze wszystkich sił staram się iść nonszalancko, próbując nie stracić panowania nad sobą. Kiedy do niej podchodzę, obejmuję ją ramieniem i przyciągam do siebie, uwalniając ją od jego niechcianych awansów.

Całuję ją, tuż za uchem.

– Cześć, mała – szepczę w jej włosy.

Wtula się we mnie, a dupek prostuje się na całą wysokość, mierząc mnie wzrokiem. Chętnie starłbym mu z tej jego gburowatej, zadowolonej z siebie gęby tę minę „odpieprz się”, ale celowo go ignoruję, całą uwagę skupiając na mojej dziewczynie.

Cześć, maleńka. Ten gość cię nagabuje?

Uśmiecha się do mnie promiennie. Jej oczy lśnią, wargi ma wilgotne, włosy kaskadą opadają jej na ramiona. Założyła bluzkę, którą kupił jej Taylor i która pięknie podkreśla jej oczy i skórę. Pochylam się i ją całuję. Na policzki wypływa jej rumieniec, ale obraca się do dupka, który załapał, w czym rzecz i nieco się odsunął.

– Jacku, to Christian. Christianie, przedstawiam ci Jacka – mówi Ana.

– Jestem jej chłopakiem – oświadczam i wyciągam rękę do Hyde’a.

Widzisz. Potrafię być miły.

– A ja szefem – odpowiada i ściska moją dłoń. Uchwyt ma mocny, więc odpowiadam tym samym.

Trzymaj łapy z daleka od mojej dziewczyny.

– Ana wspominała o swoim byłym chłopaku – mówi Hyde z irytującą wyższością.

– Cóż, już nie były. – Posyłam mu lekki uśmieszek „odpieprz się”. – Chodź, mała, na nas już pora.

– Zostań, proszę, napij się z nami – odpowiada Hyde z naciskiem na „nami”.

– Mamy już plany. Może innym razem.

Raczej nigdy.

Nie ufam mu i chcę, żeby Ana trzymała się od niego z daleka.

– Chodź – mówię, biorąc ją za rękę.

– Widzimy się w poniedziałek – rzuca na odchodnym, a ja czuję, jak mocniej splata swoje palce z moimi. Zwraca się do Hyde’a i atrakcyjnej kobiety, zapewne koleżanki z pracy.

Przynajmniej nie była z nim sam na sam. Kobieta uśmiecha się do Any serdecznie, a Hyde patrzy na nas wilkiem. Kiedy wychodzimy, wyczuwam, jak facet wwierca się we mnie wzrokiem. Ale gówno mnie to obchodzi.

Przed barem czeka Taylor w Q7. Otwieram Anie tylne drzwi.

– Czy mi się wydaje, czy też były to zawody, który z was dalej nasika? – pyta mnie, wsiadając.

Jest pani jak zwykle spostrzegawcza, panno Steele.

– Faktycznie, były – potwierdzam i zatrzaskuję drzwi.

Kiedy już siedzę obok niej, biorę ją za rękę, bo chcę poczuć jej dotyk, i unoszę ją do ust.

– Cześć – mówię szeptem.

Wygląda świetnie. Znikły ciemne podkówki pod oczami. Wyspała się. Zjadła. Jak dawniej emanuje zdrowiem. Sądząc po promiennym uśmiechu, jest przepełniona szczęściem, które mnie także ogarnia.

– Cześć – odpowiada nieco ochryple.

Cholera. Mam ochotę rzucić się na nią – chociaż podejrzewam, że Taylor by tego nie pochwalił. Zerkam na niego i łapię jego wzrok w tylnym lusterku. Czeka na instrukcje.

Cóż, zrobimy tak, jak zażyczy sobie Ana.

– Jak masz ochotę spędzić wieczór? – pytam.

– Mówiłeś, zdaje się, że mamy plany.

– Och, doskonale wiem, na co mam ochotę, Anastasio. Pytam, na co ty masz ochotę.

W jej coraz szerszym uśmiechu pojawia się lubieżność, na co mój penis od razu reaguje.

Ożeż ty.

– Rozumiem. A więc… błaganie. Chcesz błagać u siebie czy u mnie? – podpuszczam ją.

Minę ma rozbawioną.

– Bardzo pan zarozumiały, panie Grey. Ale dla odmiany pojedziemy do mnie. – Przygryza pełną dolną wargę i zerka na mnie spod opuszczonych rzęs.

Kurwa.

– Taylorze, do mieszkania panny Steele, proszę. – I to szybko!

– Tak – odpowiada Taylor i włącza się do ruchu.

– Jak ci minął dzień? – pytam, kciukiem muskając jej rękę. Jej oddech przyśpiesza.

– Dobrze. A tobie?

– Dobrze, dziękuję. – Tak. Naprawdę dobrze. Dzisiaj pracowałem więcej niż przez cały miniony tydzień. Całuję jej dłoń, ponieważ to jej powinienem za to dziękować. – Wyglądasz prześlicznie.

– Ty też.

Och, maleńka. To tylko ładna buźka.

A skoro już o tym mowa…

– Ten twój szef, Jack Hyde, zna się na swojej pracy?

Ana marszczy czoło, a ja mam ochotę pocałować ją w urocze v nad nasadą nosa.

– Dlaczego? Chodzi o te wasze zawody w sikaniu?

– Ten facet marzy, żeby ci się dobrać do majtek, Anastasio – ostrzegam ją, starając się mówić możliwie jak najbardziej neutralnym tonem.

Wygląda na zszokowaną. Rany, jest taka niewinna. Dla mnie było to oczywiste, podobnie jak dla każdego w barze, kto patrzył.

– Cóż, niech sobie chce do woli – mówi wyniośle. – Dlaczego w ogóle prowadzimy tę rozmowę? Wiesz, że on mnie nie interesuje. Jest tylko moim szefem.

– I o to właśnie chodzi. Chce tego, co należy do mnie. Muszę wiedzieć, czy jest dobry w tym, co robi. – Bo jeśli nie, z miejsca wywalę tę jego nędzną dupę na bruk.

Wzrusza ramionami i spuszcza wzrok.

Co jest? Już próbował?

Ana mówi, że wydaje się jej, że zna się na swojej robocie, ale brzmi to tak, jakby próbowała przekonać samą siebie.

– Lepiej dla niego, żeby cię zostawił w spokoju, albo zanim się zorientuje, wyląduje na ulicy.

– Och, Christianie, dlaczego tak mówisz? Nie zrobił niczego złego.

Czemu tak marszczy czoło? Wprawił ją w zakłopotanie? Mów do mnie, Ano. Proszę.

– Jeśli będzie czegoś próbował, od razu mi powiedz. To się nazywa podłością albo molestowaniem seksualnym.

– Przecież to był tylko drink po pracy.

– Mówię poważnie. Jeden ruch i wylatuje.

– Nie masz takiej władzy – mówi z drwiną. Ale nagle jej uśmiech blednie i Ana spogląda na mnie sceptycznie. – Prawda, Christianie?

A właśnie, że mam. Uśmiecham się do niej.

– Kupujesz tę firmę? – pyta szeptem, przerażona.

– Niezupełnie.

Nie spodziewałem się takiej reakcji ani kierunku, w jakim zmierza ta rozmowa.

– Kupiłeś SIP. Już to zrobiłeś. – Blednie.

Chryste! Jest wkurzona.

– Być może – odpowiadam ostrożnie.

– Tak czy nie? – nie daje za wygraną.

Czas na przedstawienie. No dalej, Grey. Powiedz jej.

– Tak.

– Dlaczego? – Głos jej drży.

– Ponieważ mogę, Anastasio. Muszę ci zapewnić bezpieczeństwo.

– Ale obiecałeś, że nie będziesz ingerował w moją pracę!

– Bo nie będę.

Wyrywa rękę.

– Christianie!

Niech to szlag.

– Jesteś na mnie zła?

– Tak. Oczywiście, że jestem – krzyczy. – Jaki szanujący się właściciel znaczącej firmy może podejmować decyzje, kierując się tym, z kim się akurat pieprzy? – zerka nerwowo na Taylora, potem przenosi na mnie oskarżycielski wzrok.

Ja też mam ochotę zrugać ją za niewyparzoną buzię i przesadną reakcję, jednak dochodzę do wniosku, że to nie jest najlepszy pomysł. Wykrzywia usta w naburmuszonym, gniewnym grymasie, który znam aż za dobrze… Ale za nim też tęskniłem.

Zniesmaczona krzyżuje ramiona.

Kurwa.

Jest naprawdę wściekła.

Odwzajemniam jej spojrzenie, nie pragnąc niczego więcej, jak przełożyć ją przez kolano – niestety, akurat to nie wchodzi w grę.

Do cholery, przecież zrobiłem tylko to, co uznałem za najlepsze.

Taylor zatrzymuje się przed jej domem i mam wrażenie, że zanim stanął na dobre, ona wyskakuje z auta.

Do diabła.

– Myślę, że powinieneś zaczekać – zwracam się do Taylora i gramolę się za nią.

Wygląda na to, że wieczór może przybrać zupełnie inny obrót niż ten, który sobie zaplanowałem. Jest wielce prawdopodobne, że właśnie wszystko schrzaniłem.

Doganiam ją przy drzwiach wejściowych, gdzie grzebie w torebce w poszukiwaniu kluczy. Bezradnie stoję za nią.

Co robić?

– Anastasio – odzywam się błagalnie, próbując zachować spokój.

Wzdycha z przesadą i obraca się do mnie z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę.

Nawiązuję do naszej rozmowy w samochodzie i staram się obrócić wszystko w żart.

– Po pierwsze, nie pieprzyłem cię już od jakiegoś czasu – i to dość długiego, jak mi się zdaje – a po drugie, i tak chciałem wejść w przemysł wydawniczy. Z czterech firm w Seattle SIP przynosi największe zyski. – Dalej plotę w ten sposób, ale tak naprawdę chcę powiedzieć: Proszę, nie kłóć się ze mną.

– Więc teraz jesteś moim szefem – warczy.

– Z technicznego punktu widzenia jestem szefem szefa twojego szefa.

– Z technicznego punktu widzenia jest to po prostu podłość – fakt, że pieprzę się z szefem szefa mojego szefa.

– W tej chwili się z nim kłócisz – podnoszę głos.

– Dlatego, że wyjątkowy z niego osioł!

Osioł. Osioł!

Przezywa mnie! Pozwalam na to wyłącznie Mii i Eliotowi.

– Osioł? – Tak. Może nim jestem. I nagle chce mi się śmiać. Anastasia nazwała mnie osłem. Elliot byłby zachwycony.

– Tak. – Bardzo chce być dalej na mnie zła, ale kąciki jej ust już zaczynają się podnosić. – Nie rozśmieszaj mnie, kiedy jestem na ciebie zła! – krzyczy, za wszelką cenę starając się zachować powagę.

Uśmiecham się do niej najbardziej czarująco, jak potrafię, a ona wybucha niepowstrzymanym, spontanicznym śmiechem. Mam wrażenie, że na jego dźwięk przybył mi metr wzrostu.

Sukces!

– To, że się głupkowato uśmiecham, wcale nie znaczy, że nie jestem cholernie na ciebie wściekła – mówi, nie przestając chichotać.

Nachylam się i muskam nosem jej włosy, wdychając ich zapach. Zapach i to, że stoi tak blisko, pobudza moje libido. Pragnę jej.

– Jak zawsze nieprzewidywalna, panno Steele. – Patrzę na nią, rozkoszując się jej zarumienioną twarzą i błyszczącymi oczami. Jest piękna. – To jak, zaprosisz mnie do siebie, czy też mam sobie pójść za to, że skorzystałem ze swoich demokratycznych praw jako amerykański obywatel, przedsiębiorca i konsument, by kupić to, na co miałem ochotę?

– Rozmawiałeś o tym z doktorem Flynnem?

Śmieję się. Jeszcze nie. Zwariuje, kiedy mu to opowiem.

– Wpuścisz mnie czy nie, Anastasio?

Przez chwilę się waha, a moje serce dostaje szału. Ale przygryza wargę, uśmiecha się i w końcu otwiera przede mną drzwi. Macham do Taylora i idę za Aną po schodach, rozkoszując się fantastycznym widokiem jej pupy. Niesamowicie uwodzicielsko kołysze biodrami, pokonując kolejne stopnie – tym bardziej że chyba nie ma pojęcia, jaka jest ponętna. Jej wrodzona zmysłowość bierze się z jej niewinności, chęci do eksperymentowania i ogromnych pokładów ufności.

Cholera. Mam nadzieję, że wciąż mi ufa. W końcu ją wystraszyłem. Muszę się naprawdę mocno postarać, żeby odzyskać jej zaufanie. Nie chcę jej znowu stracić.

W mieszkaniu panuje porządek, czego się spodziewałem, ale wyczuwa się w nim pustkę, jakby nikt w nim nie przebywał. Przywodzi mi na myśl galerię: stara cegła i drewno. Betonowa wyspa w kuchni jest surowa i nowatorska. Podoba mi się.

– Ładnie tu – zauważam z aprobatą.

– Rodzice Kate kupili jej to mieszkanie.

Eamon Kavanagh rozpieszcza córkę. Mieszkanie jest eleganckie – dobrze wybrał. Mam nadzieję, że Katherine to docenia. Obracam się ku stojącej obok wyspy Anie. Zastanawiam się, jak się czuje, mieszkając z tak zamożną koleżanką. Na pewno płaci za siebie… ale musi jej być ciężko grać drugie skrzypce przy Katherine. Może to lubi, a może jest jej z tym trudno. Na pewno nie wydaje pieniędzy na ciuchy. Ale już temu zaradziłem; w Escali mam dla niej szafę pełną nowych ubrań. Ciekawe, co na to powie. Bez wątpienienia mocno mi się za to oberwie.

Nie myśl o tym teraz, Grey.

Ana przygląda mi się pociemniałymi oczami. Oblizuje dolną wargę, a moje ciało zaczyna płonąć jak fajerwerki.

– Ee… masz ochotę na coś do picia? – pyta.

– Nie, dziękuję, Anastasio. – Mam ochotę na ciebie.

Składa dłonie, najwyraźniej nie wiedząc, co począć. Jest też chyba troszkę przestraszona. Czy wciąż budzę w niej lęk? Ta kobieta potrafi mnie rzucić na kolana, a mimo to ona się denerwuje?

– Na co masz ochotę, Anastasio? – pytam, podchodząc do niej i ani na chwilę nie odrywając od niej wzroku. – Bo ja wiem, czego pragnę.

Możemy to zrobić tutaj albo w twojej sypialni czy łazience – jest mi to obojętne – po prostu cię pragnę. Teraz.

Rozchyla wargi, na chwilę zachłystuje się powietrzem, potem już tylko oddycha coraz szybciej.

Och, ten dźwięk mnie zniewala.

Ty też mnie pragniesz, maleńka.

Wiem o tym.

Czuję to.

Opiera się o wyspę, nie mając dokąd uciec.

– Wciąż jestem na ciebie zła – stwierdza, ale głos ma drżący i cichy.

Wcale nie jest zła. Raczej swawolna. Ale nie zła.

– Wiem – zgadzam się, a ona obrzuca mnie łakomym wzrokiem. Oczy ma szeroko otwarte.

Och, maleńka.

– Chciałbyś coś zjeść? – pyta szeptem.

Powoli kiwam głową.

– Tak, ciebie.

Kiedy tak się nad nią pochylam, wpatrując się w jej pociemniałe z żądzy oczy, czuję bijące od jej ciała gorąco. Parzy mnie. Pragnę się w niej zatracić. Unurzać. Chcę, żeby krzyczała, jęczała, wymawiała moje imię. Chcę ją odzyskać, wymazać jej z pamięci nasze rozstanie.

Chcę, żeby była moja. Znowu.

Ale wszystko po kolei.

– Jadłaś coś dzisiaj? – Muszę to wiedzieć.

– Kanapkę na lunch.

Może być.

– Musisz jeść – besztam ją.

– Naprawdę nie mam teraz apetytu… na jedzenie.

– A na co ma pani apetyt, panno Steele? – Zniżam twarz, aż nasze usta niemal się stykają.

– Myślę, że pan wie, panie Grey.

Nie myli się. Powstrzymuję jęk i potrzebuję całej siły woli, by jej nie chwycić i nie rzucić na betonową wyspę. Ale nie kłamałem, mówiąc, że będzie musiała błagać. Musi mi powiedzieć, czego pragnie. Musi wyrazić słowami swoje uczucia, potrzeby, pragnienia. Chcę się dowiedzieć, co uczyni ją szczęśliwą. Pochylam się, jakbym chciał ją pocałować, ale tylko ją zwodzę i szepczę jej do ucha:

– Chcesz, żebym cię pocałował, Anastasio?

Wciąga gwałtownie powietrze.

– Tak.

– Gdzie?

– Wszędzie.

– Musisz wyrażać się nieco jaśniej. Mówiłem, że cię nie dotknę, dopóki nie będziesz mnie o to błagać i nie powiesz mi, co mam robić.

– Proszę – szepcze błagalnie.

O nie, maleńka. Tak łatwo ci nie pójdzie.

– Proszę co?

– Dotknij mnie.

– Gdzie, maleńka?

Wyciąga ręce.

Nie.

Moja dusza pogrąża się w mroku, który zaciska moje gardło w swoich szponach. Instynktownie robię krok w tył, a serce zaczyna mi walić, kiedy strach przeszywa całe moje ciało.

Nie dotykaj mnie. Nie dotykaj.

Kurwa.

– Nie. Nie – bąkam.

Właśnie dlatego ustaliłem zasady.

– Słucham? – pyta skołowana.

– Nie. – Kręcę odmownie głową.

Wie o tym, wczoraj jej powiedziałem. Musi zrozumieć, że nie wolno jej mnie dotykać.

– W ogóle? – Robi krok w moją stronę, a ja nie wiem, co zamierza.

Mrok we mnie gęstnieje, więc znowu się cofam i unoszę ręce, żeby ją powstrzymać.

Uśmiecham się do niej błagalnie.

– Ano, posłuchaj… – jednak nie znajduję odpowiednich słów.

Proszę. Nie dotykaj mnie. Nie zniosę tego.

Cholera, to takie frustrujące.

– Czasami nie masz nic przeciwko – oburza się. – Może powinnam poszukać markera i zaznaczyć te miejsca, które są dla mnie niedostępne.

Cóż, to interesująca propozycja. Wcześniej nie wpadło mi to do głowy.

– To całkiem dobry pomysł. Gdzie jest twoja sypialnia? – Muszę zmienić temat.

Skinieniem głowy wskazuje w lewo.

– Bierzesz pigułki?

Twarz jej się wydłuża.

– Nie.

Słucham?

Tyle było zachodu, żeby mogła zacząć brać pigułki. Nie mogę uwierzyć, że teraz przestała.

– Rozumiem.

Istna katastrofa. Co ja mam z nią, do cholery, zrobić? Niech to szlag trafi. Muszę mieć prezerwatywy.

– Chodź, zjemy coś – mówię.

Wyjdziemy i gdzieś uda mi się uzupełnić zapasy.

– Myślałam, że pójdziemy do łóżka. Chcę iść z tobą do łóżka – mówi nadąsana.

– Wiem, skarbie.

Jak zwykle posuwamy się w przód o dwa kroki, żeby natychmiast o jeden się cofnąć.

Wieczór nie przebiega tak, jak sobie zaplanowałem. Może liczyłem na zbyt wiele. Jak ona może być z popieprzonym dupkiem, który nie pozwala się dotknąć? I jak ja mogę być z kimś, kto zapomina o cholernych pigułkach? Nie znoszę kondomów.

Chryste. Może wcale do siebie nie pasujemy.

Dosyć tego negatywnego myślenia, Grey. Dość.

Jest zdruzgotana, a mnie nagle sprawia to absurdalną satysfakcję. Przynajmniej mnie pragnie. Pochylam się, chwytam ją za nadgarstki. Unieruchamiam jej ręce za plecami i przyciągam ją do siebie. Jak dobrze poczuć dotyk jej smukłego ciała. Ale jest strasznie chuda. Za chuda.

– Musisz coś zjeść i ja też. – Poza tym kompletnie wytrąciłaś mnie z równowagi, próbując mnie dotknąć. Muszę odzyskać panowanie nad sobą, maleńka. – Zresztą wyczekiwanie to podstawa uwodzenia, a mnie w tej chwili bardzo odpowiada ta zwłoka w zaspokojeniu moich pragnień.

– Zwłaszcza bez zabezpieczenia.

Minę ma lekko sceptyczną.

Tak, wiem. W tej chwili na to wpadłem.

– Zostałam uwiedziona i domagam się satysfakcji.

Jest jak Ewa, ucieleśnienie pokusy. Przytulam ją jeszcze mocniej i czuję, jak bardzo zeszczuplała. To mnie dekoncentruje, tym bardziej że ja ponoszę za to winę.

– Jedzenie. Jesteś za szczupła.

Całuję ją w czoło i uwalniam z objęć. Zastanawiam się, dokąd pójdziemy coś zjeść.

– Wciąż jestem na ciebie zła za to, że kupiłeś SIP, a teraz jeszcze za to, że każesz mi czekać. – Obrażona wydyma usta.

– Bardzo gniewna z ciebie kobietka – stwierdzam, wiedząc, że nie zrozumie komplementu. – Poza tym po dobrym posiłku od razu poczujesz się lepiej.

– Wiem, po czym poczuję się lepiej.

– Anastasio Steele, jestem zszokowany. – Z udawanym oburzeniem kładę rękę na sercu.

– Przestań się ze mną drażnić. Nie grasz fair. – Jej nastrój nagle się zmienia. – Mogę coś ugotować – mówi – ale najpierw musielibyśmy pójść na zakupy.

– Na zakupy?

– Spożywcze.

– Nie masz w domu nic do jedzenia? – Na litość boską, teraz rozumiem, dlaczego nic nie jadła. – W takim razie chodźmy.

Idę do drzwi i otwieram je, gestem zapraszając ją do wyjścia. W sumie nawet dobrze się składa. Muszę tylko znaleźć aptekę albo jakiś lokalny sklep, w którym można kupić wszystko.

– Okej, okej – mówi i pośpiesznie wychodzi z mieszkania.

Kiedy trzymając się za ręce, idziemy ulicą, rozmyślam o tym, że w jej obecności odczuwam całą gamę emocji: złość, cielesne pożądanie, lęk, wesołość. Przed Aną byłem spokojny i opanowany, lecz jakże monotonne wiodłem życie. Wszystko się zmieniło z chwilą, kiedy wpadła do mojego gabinetu. Gdy z nią przebywam, mam wrażenie, jakbym znalazł się w samym środku sztormu, moje uczucia zderzają się i roztrzaskują o siebie nawzajem, wznoszą i zmieniają kierunek. Nigdy nie wiem, co się za chwilę stanie. Z Aną nie sposób się nudzić. Mam tylko nadzieję, że ta resztka serca, która mi jeszcze została, jakoś to zniesie.

Idziemy do oddalonego o dwie przecznice supermarketu Ernie. Jest nieduży i pełno w nim ludzi; przeważnie singli, sądząc po zawartości ich koszyków. Ja też tu jestem, tylko że nie należę już do singli.

Ta myśl bardzo mi się podoba.

Idę za Aną, niosąc druciany koszyk i ciesząc oczy widokiem jej pupy, kusząco opiętej ciasnymi dżinsami. Najbardziej mi się podoba, kiedy się nachyla nad ladą z warzywami i wybiera cebulę. Materiał dżinsów się naciąga, a bluzka unosi do góry, odsłaniając jasną, nieskazitelną skórę.

Och, cóż ja bym zrobił z tą pupą.

Ana patrzy na mnie skonsternowana i wypytuje, kiedy ostatnio byłem w supermarkecie. Nie mam pojęcia. Chce ugotować chińszczyznę, bo szybko się ją przygotowuje. Szybko, tak? Uśmiecham się złośliwie i dalej wędruję w ślad za nią po sklepie, z przyjemnością obserwując, z jaką wprawą wybiera potrzebne wiktuały: tu ściśnie pomidora, tam powącha paprykę. Po drodze do kasy pyta o moich pracowników i jak długo dla mnie pracują. Czemu ją to interesuje?

– Taylor chyba z cztery lata, pani Jones też coś koło tego.

Kolej na moje pytanie.

– Dlaczego nie miałaś w domu nic do jedzenia?

Pochmurnieje.

– Przecież wiesz.

– Ale to ty mnie zostawiłaś – nie omieszkam jej przypomnieć.

Gdybyś została, może uniknęlibyśmy tego całego nieszczęścia.

– Wiem – odpowiada skruszona.

W kolejce ustawiam się za nią. Przed nami stoi jakaś kobieta i próbuje zapanować nad dwójką małych dzieci, z których jedno nie przestaje zawodzić.

Jezu! Jak ludzie to znoszą?

Moglibyśmy zjeść gdziekolwiek. Wokół jest masa restauracji.

– Masz coś do picia? – pytam, bo po tym doświadczeniu z prawdziwego życia alkohol będzie niezbędny.

– Wydaje mi się, że piwo.

– Poszukam jakiegoś wina.

Odchodzę, starając się możliwie jak najbardziej oddalić od wrzeszczącego chłopca, ale szybko się orientuję, że w tym sklepie nie prowadzą sprzedaży alkoholu ani kondomów.

Szlag by to.

– Obok jest monopolowy – mówi Anastasia, kiedy wracam do kolejki, która nie posunęła się ani o milimetr i wciąż jest zdominowana przez zawodzącego dzieciaka.

– Zobaczę, co mają.

Szczęśliwy, że udało mi się uciec z piekielnego supermarketu, obok sklepu z alkoholami Liquor Locke zauważam nieduży sklepik. Mają tylko dwa opakowania kondomów. Bogu niech będą dzięki. Dwa opakowania po dwie sztuki.

Cztery dupczonka, jeśli mi się poszczęści.

Uśmiecham się. To powinno zadowolić nienasyconą pannę Steele.

Chwytam kondomy i płacę staruszkowi za ladą. W alkoholowym szczęście też się do mnie uśmiecha. Ma wyśmienitą kolekcję win i w lodówce znajduję naprawdę niezłe pinot grigio.

Kiedy wracam, Anastasia wychodzi właśnie z supermarketu.

– Daj, poniosę to. – Biorę obie torby z zakupami i idziemy do jej mieszkania.

Opowiada mi co nieco o swoim pierwszym tygodniu w pracy. Najwyraźniej jej się tam podoba. Nie wspomina o tym, że przejąłem SIP, za co jestem jej wdzięczny. Ja ze swojej strony nie wspominam o tym dupku, jej szefie.

– Wyglądasz bardzo domowo – mówi ze źle skrywaną wesołością, kiedy jesteśmy już w kuchni.

Nabija się ze mnie. Znowu.

– Dotąd nikt mi tego nie zarzucił.

Stawiam torby na wyspie, a ona zaczyna je wypakowywać. Chwytam wino. Wizyta w sklepie spożywczym dostarczyła mi aż nadto wrażeń. Gdzie też Ana trzyma korkociąg?

– Jeszcze się tu w pełni nie zadomowiłam. Poszukaj w tamtej szufladzie. – Wskazuje brodą.

Uśmiecham się, widząc, że potrafi robić tyle rzeczy naraz, i znajduję korkociąg. To dobrze, że kiedy mnie przy niej nie było, nie topiła smutków w alkoholu. Widziałem, co się dzieje, gdy jest pijana.

Obracam się ku niej i widzę, że się rumieni.

– O czym myślisz? – pytam, rzucając marynarkę na kanapę. Wracam do butelki z winem.

– Jak mało cię znam.

– Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny.

Potrafi we mnie czytać jak nikt. Trochę to niepokojące. Otwieram butelkę, przesadnie naśladując bezczelną zamaszystość kelnera z Portland.

– Nie wydaje mi się – odpowiada, dalej wypakowując torby z zakupami.

– Ależ tak, Anastasio. Jestem bardzo, ale to bardzo skrytym człowiekiem. – Robiąc to, co robię, czy raczej robiłem, walczę o swoje terytorium.

Nalewam dwa kieliszki i jeden jej podaję.

– Na zdrowie. – Wznoszę toast.

– Na zdrowie.

Upija nieco wina i z zapałem krząta się po kuchni. Jest w swoim żywiole. Przypominam sobie, jak opowiadała, że kiedyś gotowała dla swojego taty.

– Mogę jakoś pomóc? – pytam.

Posyła z ukosa spojrzenie „dam radę”.

– Nie, nie trzeba. Usiądź.

– Chciałbym pomóc.

Nie kryje zaskoczenia.

– Możesz pokroić warzywa. – Mówi to, jakby szła na wielkie ustępstwo. Może słusznie się waha. Nie mam pojęcia o gotowaniu. Moja matka, pani Jones, moje podwładne – lepiej lub gorzej – zawsze mnie w tym wyręczały.

– Nie umiem gotować. – Podejrzliwie przyglądam się ostremu jak brzytwa nożowi, który mi podaje.

– Pewnie dlatego, że nie musisz.

Kładzie na wyspie deskę do krojenia, a na niej kilka papryk. Co mam z nimi zrobić? Mają taki dziwaczny kształt.

– Nigdy nie kroiłeś warzyw? – pyta z niedowierzaniem.

– Nie.

Nagle przybiera minę kogoś bardzo z siebie zadowolonego.

– Kpisz sobie ze mnie?

– Wygląda na to, że to jest coś, co ja potrafię, a czego ty nie potrafisz. Spójrzmy prawdzie w oczy, Christianie. Taka sytuacja zdarzyła się chyba po raz pierwszy. Daj, pokażę ci.

Podchodząc, ociera się o mnie, a moje ciało budzi się do życia.

Chryste.

Odsuwam się, żeby zrobić jej miejsce.

– Tak się to robi. – Demonstruje, jak należy pokroić paprykę i jednym zgrabnym ruchem usunąć pestki i całą resztę paskudztwa.

– Wydaje się proste.

– Nie powinieneś mieć żadnych problemów. – W jej głosie słychać lekką ironię.

Naprawdę myśli, że sobie nie poradzę z jakimś warzywem? Niezwykle starannie zaczynam kroić paprykę. Cholera, te pestki włażą wszędzie. To trudniejsze, niż myślałem. Kiedy robiła to Ana, wydawało się banalnie proste.

Podchodzi, żeby wziąć potrzebne jej składniki, i przy okazji ociera się udem o moją nogę. Jestem pewny, że robi to celowo, ale staram się nie zwracać uwagi, jak działa to na moje libido, i dalej kroję w skupieniu. Ten nóż jest okropny. Ana znowu przechodzi obok mnie, tym razem dotykając mnie biodrem, po chwili znowu, za każdym razem poniżej pasa. Mój penis jasno daje wyraz swojemu zachwytowi.

– Wiem, co robisz, Anastasio.

– To się nazywa gotowanie – mówi z udawaną szczerością.

Och, mojej Anastasii figle w głowie. Czy w końcu zaczyna rozumieć, jaką ma nade mną władzę?

Chwyta drugi nóż i staje obok mnie. Obiera i sieka czosnek, szalotki i fasolkę. Przy każdej okazji ociera się albo na mnie wpada. Za grosz subtelności.

– Nieźle sobie radzisz – przyznaję i biorę się za drugą paprykę.

– Z siekaniem? – Trzepocze rzęsami. – Lata praktyki – mówi i znowu się o mnie ociera, tym razem pupą.

Koniec z tym. Wystarczy.

Bierze pokrojone warzywa i kładzie je obok lekko dymiącego woka.

– Jeżeli zrobisz to jeszcze raz, Anastasio, posiądę cię na tej podłodze w kuchni.

– Najpierw będziesz mnie musiał błagać – odcina się.

– To wyzwanie?

– Być może.

Och, panno Steele. Doigrasz się.

Odkładam nóż i przygważdżając ją wzrokiem, zbliżam się do niej. Rozchyla usta, kiedy nachylam się tak blisko, że dzielą nas ledwie centymetry, ale jej nie dotykam. Jednym ruchem wyłączam gaz pod wokiem.

– Myślę, że zjemy później. – Ponieważ teraz przelecę cię tak, że zapomnisz o bożym świecie. – Włóż kurczaka do lodówki.

Z trudem przełyka ślinę, ale chwyta miskę z pokrojonym mięsem, odrobinę niezdarnie przykrywa ją talerzem i wkłada do lodówki. Cicho staję za jej plecami, tak że kiedy się obraca, ma mnie tuż przed sobą.

– Będziesz błagał? – pyta szeptem.

– Nie, Anastasio. – Potrząsam głową. – Żadnego błagania. – Patrzę na nią i czuję, jak z pożądania krew mi w żyłach gęstnieje.

Kurwa, ależ pragnę się w niej zanurzyć.

Widzę, jak rozszerzają się jej źrenice, a na policzki wypływa rumieniec. Pożąda mnie. Ja pożądam jej. Przygryza wargę i tego jest już dla mnie za wiele. Chwytam ją za biodra i przyciskam do swojego nabrzmiałego członka. Wplata mi ręce we włosy i przyciąga mnie do swoich ust. Popycham ją na lodówkę i całuję namiętnie.

Jak dobrze, jak słodko smakuje.

Jęczy mi w usta, a ja twardnieję jeszcze bardziej. Łapię ją ręką za włosy i odchylam jej głowę, żeby wsunąć język jeszcze głębiej w jej usta. Nasze języki splatają się i siłują.

Kurwa – jakie to erotyczne, wyuzdane, namiętne. Odrywam się od niej.

– Czego pragniesz, Anastasio?

– Ciebie.

– Gdzie?

– W łóżku.

Nie daję się dłużej prosić, tylko chwytam ją w ramiona i niosę do sypialni. Pragnę, by naga wiła się pode mną. Delikatnie stawiam ją na podłodze, zapalam nocną lampkę przy jej łóżku i zaciągam zasłony. Przy okazji zerkam na ulicę na dole i uświadamiam sobie, że właśnie w to okno się wpatrywałem, gdy w mroku kryłem się jak podglądacz.

Była tutaj, samotna, skulona w łóżku.

Obracam się, a ona spogląda na mnie. Szeroko otwartymi oczami. Wyczekująca. Spragniona.

– Co teraz? – pytam.

Rumieni się.

A ja stoję absolutnie nieruchomo.

– Kochaj się ze mną – odzywa się po ułamku sekundy.

– Jak? Musisz mi powiedzieć, maleńka.

Nerwowo oblizuje wargi, a mnie zalewa fala pożądania.

Cholera – skup się, Grey.

– Rozbierz mnie – mówi.

Tak! Wsuwam palec wskazujący za materiał jej bluzki, pilnując, by nie dotknąć jej skóry, i ciągnę lekko w swoją stronę, tak że musi się zbliżyć.

– Grzeczna dziewczynka.

Jej piersi wznoszą się i opadają coraz gwałtowniej, w miarę jak jej oddech przyśpiesza. W jej ciemnych oczach lśni lubieżna obietnica, podobnie jak w moich. Zwinnie zaczynam odpinać guziki bluzki. Kładzie mi ręce na ramiona – mam nadzieję, że dla utrzymania równowagi – i wpatruje się we mnie.

Właśnie tak, maleńka. Nie dotykaj mojej piersi.

Odpinam ostatni guzik i pozwalam, by bluzka osunęła się na ziemię. Celowo nie dotykam jej pięknych piersi. Sięgam do zapięcia jej dżinsów. Odpinam guzik i rozsuwam zamek.

Zwalczam chęć popchnięcia jej na łóżko. To gra na zwłokę. Ona musi zacząć mówić, czego pragnie.

– Powiedz mi, Anastasio, czego pragniesz.

– Pocałuj mnie odtąd dotąd.

Przesuwa palcem od koniuszka ucha w dół szyi.

Z przyjemnością, panno Steele.

Odsuwam jej włosy, chwytam jedwabiste kosmyki i łagodnie odsłaniam jej smukłą szyję. Muskam nosem jej ucho, a ona porusza się, kiedy zostawiam delikatne pocałunki na ścieżce, którą wyznaczyła palcem, po czym wracam tą samą drogą. Wydaje niski, gardłowy jęk.

To mnie podnieca.

Rany, jakże pragnę się w niej zatracić. Odkryć ją na nowo.

– Dżinsy… i figi – mruczy, zdyszana i rozpalona. Uśmiecham się, nie odrywając ust od jej skóry. Zaczyna rozumieć.

Mów do mnie, Ano.

Po raz ostatni całuję ją w szyję i klękam przed nią, czym ją zaskakuję. Wsuwam kciuki za pasek dżinsów i gumkę fig, i powoli je zsuwam. Przysiadam na kolanach i cieszę oczy widokiem jej długich nóg i cudownej pupy, kiedy zrzuca buty i uwalnia się ze spodni. Patrzy mi w oczy, a ja czekam na dalsze instrukcje.

– Co teraz, Anastasio?

– Pocałuj mnie – odpowiada ledwo słyszalnie.

– Gdzie?

– Wiesz, gdzie.

Powstrzymuję uśmiech. Wciąż nie potrafi wypowiedzieć tego słowa.

– Gdzie? – zachęcam ją.

Znowu się rumieni, ale ze zdecydowaną, choć zawstydzoną miną pokazuje na złączenie ud.

– Och, z przyjemnością – śmieję się, rozbawiony jej skrępowaniem.

Powoli sunę palcami w górę po jej nogach, aż docieram do ud i przyciągam ją do swoich ust.

Kurwa, czuję jej podniecenie.

Już mi było niewygodnie w dżinsach, nagle jednak stają się o kilka rozmiarów za małe.

Wsuwam język w jej włosy łonowe, zastanawiając się przy tym, czy zdołam ją kiedykolwiek przekonać, żeby się ich pozbyła, w końcu jednak znajduję to, czego szukam, i zaczynam ją pieścić.

Boże, ależ jest słodka. Kurewsko słodka.

Jęczy i wczepia się palcami w moje włosy, ja jednak nie przestaję. Zataczam językiem kółka, raz za razem, drażniąc ją i smakując.

– Christianie, proszę – jęczy błagalnie.

Przerywam.

– O co prosisz, Anastasio?

– Kochaj się ze mną.

– Przecież kocham – mruczę, łaskocząc oddechem jej łechtaczkę.

– Nie, chcę cię poczuć w sobie.

– Na pewno?

– Proszę.

Nie. Zbyt dobrze się bawię. Dalej powoli, lubieżnie dręczę moją wyjątkową, słodką dziewczynkę.

– Christianie, błagam! – jęczy.

Puszczam ją i wstaję, z ustami wilgotnymi od jej podniecenia, i spoglądam na nią spod przymkniętych powiek.

– No i? – pytam.

– No i co? – mówi bez tchu.

– Wciąż jestem ubrany.

Jest zakłopotana, jakby nie rozumiała, a ja unoszę ręce, jakbym się poddawał.

Weź mnie – jestem cały twój.

Sięga do mojej koszuli.

Cholera. Nie. Cofam się o krok.

Zapomniałem się.

– Och, nie – wzbraniam się.

Mam na myśli dżinsy, maleńka. Mruga skonsternowana, zaraz jednak domyśla się, o co chodzi, i nagle pada przede mną na kolana.

Wow, Ano! Co ty robisz?

Odrobinę niezdarnie odpina guzik, rozsuwa zamek i ściąga ze mnie dżinsy.

Ach! Wreszcie mój członek ma dość miejsca.

Wychodzę ze spodni i zdejmuję skarpetki, a ona klęczy na podłodze w poddańczej pozie. Co ona chce zrobić? Kiedy już nie mam na sobie spodni, sięga po mojego penisa i ściska go mocno, tak jak ją uczyłem.

Kurwa.

Cofa rękę. Ach! Odrobinę za bardzo. Odrobinę zbyt boleśnie. Jęczę, spinam się i przymykam oczy; niemal mdleję, widząc ją klęczącą przede mną, obejmującą mnie dłonią. Nagle czuję jej ciepłe, wilgotne usta.

Ssie – mocno.

– Ach, Ano… delikatnie.

Chwytam ją za głowę, ale ona wsuwa mnie głębiej, wargami zasłaniając zęby, napierając jeszcze mocniej.

– Kurwa – szepczę z uznaniem i wypycham biodra do przodu, by znaleźć się jeszcze głębiej w jej ustach.

Co za cudowne uczucie. Nie przerywa, a ja jestem na granicy wytrzymałości. Tańczy językiem po moim koniuszku, nieprzerwanie, drocząc się ze mną. Odpłaca mi dzisiaj pięknym za nadobne. Jęczę, zachwycony, że ma tak wprawne usta i język.

Chryste. Jest aż za dobra. Raz jeszcze wciąga mnie głębiej.

– Ana, wystarczy. Dość tego – syczę przez zaciśnięte zęby.

Zaczynam tracić kontrolę. Nie chcę jeszcze dojść; chcę być w niej, kiedy eksploduję, ona jednak nie zwraca na mnie uwagi i nie przestaje.

Pieprzona udręka.

– Ano, dość tej manifestacji. Nie chcę dojść w twoich ustach – warczę. Ale ona dalej nie słucha.

Wystarczy, kobieto.

Chwytam ją za ramiona, podnoszę i rzucam na łóżko. Sięgam po dżinsy i z tylnej kieszeni wyjmuję prezerwatywy, ściągam przez głowę koszulę i upuszczam ją koło dżinsów. Ana w lubieżnej pozie leży wyciągnięta na łóżku.

– Zdejmij stanik.

Siada i błyskawicznie spełnia polecenie, chociaż ten jeden raz.

– Połóż się. Chcę na ciebie popatrzeć.

Kładzie się, nie odrywając ode mnie wzroku. Jej bujne, zmierzwione włosy układają się na kształt brązowej aureoli na poduszce. Ciało ma leciutko zaróżowione z podniecenia. Sztywne sterczące brodawki mnie przywołują, nogi trzyma rozłożone.

Wygląda olśniewająco.

Zrywam folię i rozwijam gumkę. Obserwuje każdy mój ruch, ciągle dysząc. Czeka na mnie.

– Pięknie wyglądasz, Anastasio Steele.

I jesteś moja. Znowu.

Zaczynam powoli pełznąć w górę łóżka, całuję jej kostki, wewnętrzną stronę kolan, jej uda, biodra, jej miękki brzuch; zataczam językiem kółka wokół jej pępka, a ona nagradza mnie głośnym jękiem. Liżę spód jednej piersi, potem drugiej. I biorę jej sutek w usta, drażnię go i naciągam, aż twardnieje między moimi wargami. Ciągnę mocno, a ona wije się bezwstydnie pode mną i krzyczy.

Cierpliwości, maleńka.

Uwalniam brodawkę i skupiam się na drugiej.

– Christianie, proszę.

– O co prosisz? – mruczę wtulony w jej piersi, rozkoszując się jej pożądaniem.

– Chcę poczuć cię w sobie.

– Naprawdę?

– Proszę.

Dyszy rozpaczliwie, dokładnie tak, jak lubię. Kolanem rozsuwam jej uda. Och, ja też cię pragnę, maleńka. Unoszę się nad nią, opanowany i gotowy. Pragnę jak najdłużej rozkoszować się tą chwilą, chwilą, kiedy znowu to piękne ciało, moja piękna dziewczyna należy do mnie. Jej ciemne, zamglone oczy wpatrują się we mnie, a ja powoli, bardzo powoli wchodzę w nią.

Kurwa. Ca za cudowne uczucie. Jest taka ciasna. Jest wszystkim.

Unosi biodra ku mnie, odrzuca głowę, brodę ma zadartą, usta otwarte w niemym uniesieniu. Chwyta mnie za ramiona i jęczy bez żadnych zahamowań. Co za cudowny dźwięk. Unieruchamiam dłońmi jej głowę i wchodzę w nią po raz kolejny. Chwyta mnie za włosy, ciągnie i szarpie, a ja poruszam się w niej powoli, czując jej ciasne, wilgotne ciepło, i smakuję każdy centymetr jej ciała.

Kiedy tak dyszy pode mną, jej oczy ciemnieją, a usta się rozluźniają. Wygląda fantastycznie.

– Szybciej, Christianie, błagam cię, szybciej – prosi.

Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, maleńka.

Zachłannie całuję jej usta i zaczynam się poruszać, teraz już naprawdę raz za razem się w nią wbijając. Jest tak cholernie piękna. Tęskniłem za tym. Tęskniłem za nią całą. Czuję się jak w domu. Ona jest domem. Jest wszystkim. Zatracam się, raz za razem się w niej zanurzam.

Czuję, jak cała się spina, coraz bliżej spełnienia.

Och, maleńka, tak. Jej nogi się napinają. Dochodzi. Ja też.

– No już, maleńka. Dojdź dla mnie – szepczę przez zaciśnięte zęby.

Krzyczy i eksploduje, zaciskając i wciągając mnie głębiej, a ja dochodzę, wlewając w nią całą swoją duszę i życie.

– Ana! O kurwa, Ana!

Opadam na nią, wganiatając ją w materac, i wtulam twarz w jej szyję. Wdycham jej cudowny, oszałamiający zapach.

Znowu jest moja.

Moja.

Nikt mi jej nie odbierze; zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ją zatrzymać.

Wreszcie odzyskuję oddech i ujmuję jej dłonie, a ona z trzepotem rzęs otwiera oczy. Są w kolorze najczystszego błękitu, przejrzyste i nasycone. Uśmiecha się do mnie nieśmiało, a ja koniuszkiem nosa muskam ją od góry do samego dołu, szukając słów, które wyraziłyby moją wdzięczność. Jednak ich nie znajduję, więc tylko szybko ją całuję, niechętnie się z niej wysuwając.

– Tęskniłem za tym.

– Ja też – mówi.

Ujmuję ją pod brodę i jeszcze raz całuję.

Dziękuję, dziękuję, dziękuję, że dałaś mi drugą szansę.

– Nie zostawiaj mnie znowu – szepczę. Nigdy. Niczym w konfesjonale wyznaję jej ciemny sekret: potrzebuję jej.

– Okej – odpowiada z czułym uśmiechem, na widok którego moje serce robi salto.

Tym jednym słowem złączyła w całość moją rozdartą duszę. Jestem wniebowzięty.

Mój los jest w twoich rękach, Ano. Był w nich od chwili, kiedy cię ujrzałem.

– Dziękuję za iPada – odzywa się, przerywając moje dziwaczne rozmyślania.

To pierwszy prezent ode mnie, który przyjęła łaskawie.

– Ależ nie ma za co, Anastasio

– Którą z piosenek lubisz najbardziej?

– O nie, za dużo byś o mnie wiedziała – drażnię się z nią.

Myślę, że utwór Coldplay; najlepiej oddaje moje uczucia.

Burczy mi w brzuchu. Konam z głodu, a tego nigdy nie potrafię znieść.

– Pójdź, dziewko – mówię, siadając i biorąc ją na kolana. – Ugotuj mi jakąś strawę.

– Dziewko? – powtarza ze śmiechem.

– Dziewko. Strawa. W tej chwili – rozkazuję jak jaskiniowiec, którym w końcu jestem, wtulając przy tym nos w jej włosy.

– Cóż, skoro tak grzecznie prosisz, panie. Już się biorę do roboty.

Wysuwa się z moich objęć i wstaje.

Auć!

Kiedy gramoli się z łóżka, potrąca poduszkę. Leży pod nią smutny, oklapły balon w kształcie helikoptera. Biorę go do ręki i oglądam, zastanawiając się, skąd się tam wziął.

– To mój balon – mówi z naciskiem.

Ach tak. Adrea przysłała jej balon i kwiaty, kiedy wraz z Katherine przeprowadziły się do nowego mieszkania. Co on tu robi?

– Trzymasz go w łóżku?

– Tak, dotrzymuje mi towarzystwa.

– Szczęściarz z tego „Charliego Tango”.

Otula swoje wspaniałe ciało szlafrokiem i odwzajemnia mój uśmiech.

– To mój balon – mówi ostrzegawczo i wymyka się z sypialni.

Cóż za silne poczucie własności, panno Steele.

Po jej wyjściu zdejmuję prezerwatywę, zawiązuję ją i wrzucam do kosza na śmieci obok łóżka. Opadam na poduszki i oglądam balon. Zatrzymała go i spała z nim. Za każdym razem, kiedy stałem pod jej mieszkaniem, tęskniąc za nią, ona leżała skulona w tym łóżku i tuląc balon, tęskniła za mną.

Kocha mnie.

Nagle zalewają mnie mieszane, dziwne uczucia i gardło ściska mi narastająca panika.

Jak to możliwe?

Ponieważ cię nie zna, Grey.

Cholera.

Nie roztrząsaj negatywów, w głowie słyszę słowa doktora Flynna. Skup się na pozytywach.

Cóż, skoro znowu jest moja, muszę ją po prostu zatrzymać. Mam nadzieję, że spędzimy razem ten weekend i na nowo się nawzajem poznamy.

Cholera. Jutro jest bal Damy Radę.

Mógłbym nie pójść. Ale wtedy matka by mi nie wybaczyła.

A może Ana się ze mną wybierze?

Jeśli się zgodzi, będzie jej potrzebna maska.

Na podłodze znajduję telefon i wysyłam wiadomość do Taylora.

Taylor, potrzebna mi na jutro maska dla Anastasii.

Dasz radę coś wymyślić?

Taylor:

Tak, proszę pana.

Znam odpowiednie miejsce.

Doskonale.

Taylor:

W jakim kolorze?

Srebrnym albo ciemnoniebieskim.

W trakcie tej korespondencji przychodzi mi do głowy pomysł.

Czy załatwisz też szminkę?

Taylor:

W jakimś konkretnym kolorze?

Nie, zdaję się na Ciebie.

Ana potrafi gotować. Ta chińszczyzna jest wyśmienita. Jestem znacznie spokojniejszy, najadłszy się. Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni czułem się w jej towarzystwie taki rozluźniony i zrelaksowany. Siedzimy oboje na podłodze, słuchamy muzyki z mojego iPoda, jemy i popijamy pinot grigio. Poza tym cieszę się, że Ana z takim zapałem pochłania swoje jedzenie. Jest równie głodna jak ja.

– Smaczne. – Delektuję się każdym kęsem.

Rozpromienia się, słysząc komplement, i wsuwa za ucho niesforny kosmyk włosów.

– Najczęściej to ja gotuję. Kate nie najlepiej radzi sobie w kuchni.

Siedzi obok mnie ze skrzyżowanymi nogami, wystawiając je całe na pokaz. Nieco zniszczony szlafrok ma miły kremowy kolor. Kiedy się nachyla, szlafrok się rozsuwa i mogę podziwiać miękką krągłość jej piersi.

Grey, zachowuj się.

– Mama cię nauczyła? – pytam.

– W zasadzie nie. – Parska śmiechem. – Kiedy zaczęło mnie to interesować, mama mieszkała już w Mansfield w Teksasie z Mężem Numer Trzy. A Ray, cóż, gdyby nie ja, żywiłby się tostami i jedzeniem na wynos.

– Dlaczego nie zostałaś w Teksasie z mamą?

– Jej mąż, Steve, i ja… – Przerywa, a na jej twarzy pojawia się chmurna mina, domyślam się więc, że nie są to miłe wspomnienia. Żałuję, że ją zapytałem, i chcę zmienić temat, ale ona mówi dalej. – Nie dogadywaliśmy się. Poza tym tęskniłam za Rayem. Małżeństwo matki ze Steve’em nie przetrwało zbyt długo. Chyba się opamiętała. Nigdy o nim nie mówi – dodaje cicho.

– Więc zostałaś w Waszyngtonie z ojczymem?

– Krótko mieszkałam w Teksasie. Potem wróciłam do Raya.

– Wygląda na to, że się nim opiekowałaś.

– Można tak powiedzieć.

– Przywykłaś do opiekowania się innymi.

A powinno być na odwrót.

Obraca się, by spojrzeć mi w twarz.

– Co się stało? – pyta z troską.

– Ja chcę się tobą opiekować.

W każdy możliwy sposób. To proste stwierdzenie, ale mówi samo za siebie. Jest zaskoczona.

– Zauważyłam – mówi sucho. – Tylko dość dziwnie się za to zabierasz.

– Nie potrafię inaczej.

To dla mnie coś nowego. Na razie poruszam się po omacku. Nie znam się na takich związkach. W tej chwili wiem tylko, że chcę się Aną opiekować i podarować jej cały świat.

– Wciąż jestem na ciebie zła, że kupiłeś SIP.

– Wiem, ale twoja złość i tak by mnie nie powstrzymała.

– Co mam powiedzieć kolegom z pracy, Jackowi? – pyta rozdrażniona.

Przypomina mi się, jak w barze Hyde się nad nią nachylał, jak ją osaczał.

– Ten złamas niech się ma lepiej na baczności – warczę.

– Christianie. To mój szef.

Nie, jeśli będzie to ode mnie zależało.

Patrzy na mnie gniewnie, a ja nie chcę, żeby się złościła. Jest tak miło. Co pan robi, żeby się zrelaksować? – zapytała mnie w czasie wywiadu. Cóż, Ano, właśnie to co teraz, jem kurczaka po chińsku, siedząc z tobą na podłodze.

Na pewno wciąż się zamartwia swoją sytuacją w pracy, zastanawia, jak ma im powiedzieć, że GEH kupiło SIP.

Rozwiązanie jest proste.

– Nie mów im.

– Nie mówić im czego?

– Że wydawnictwo należy do mnie. Wczoraj podpisaliśmy projekt warunków umowy. Przez cztery tygodnie obowiązuje zakaz ujawniania informacji o zmianie właściciela, a w tym czasie zarząd wprowadzi pewne zmiany.

– Och… zostanę bez pracy? – pyta zaniepokojona.

– Szczerze w to wątpię.

Na pewno nie, jeśli zechcesz zostać.

Mruży oczy.

– Jeżeli odejdę i poszukam sobie pracy w innej firmie, ją też kupisz?

– Chcesz odejść?

Jezu, za chwilę wydam małą fortunę, żeby kupić wydawnictwo, a ona chce odejść?

– Możliwe. Nie pozostawiasz mi zbyt wielkiego wyboru.

– Tak, tę firmę też kupię.

Zanosi się na spore wydatki.

– Nie sądzisz, że robisz się nieco nadopiekuńczy? – W jej głosie brzmi sarkazm.

Może…

Ma rację.

– Tak, doskonale zdaję sobie sprawę, że tak to właśnie wygląda – zgadzam się.

– Dzwoń do doktora Flynna – mówi i przewraca oczami.

Mam ochotę ją skarcić, ale ona wstaje i wyciąga rękę po moją miskę.

– Masz ochotę na deser? – pyta z nieszczerym uśmiechem.

– Wreszcie mówisz do rzeczy! – uśmiecham się, ignorując jej postawę.

Ty możesz być na deser, maleńka.

– Nie mówię o sobie – mówi szybko, jakby czytała mi w myślach. – Są lody. Waniliowe – dodaje i uśmiecha się, jakby to był dowcip, który zna tylko ona.

Och, Ano, robi się coraz ciekawiej.

– Doprawdy? Myślę, że zrobimy z nich dobry użytek.

Szykuje się zabawa. Wstaję, nie mogąc się doczekać, ku czemu zmierzamy i do czego dojdzie. I kto dojdzie.

Ona.

Ja.

Oboje.

– Mogę zostać? – pytam.

– To znaczy?

– Na noc.

– Tak zakładałam.

– To dobrze. Gdzie masz te lody?

– W piekarniku. – Znowu uśmiecha się złośliwie.

Och, Anastasio Steele, zaczyna mnie świerzbić ręka.

– Sarkazm to najgorsza forma dowcipu, panno Steele. Może jednak przełożę cię przez kolano?

Unosi jedną brew.

– Masz przy sobie te srebrne kulki?

Chce mi się śmiać. Dobra nowina. Może jednak zgodzi się na kilka klapsów? Ale z tym poczekamy do następnego razu. Klepię się po kieszeniach koszuli i dżinsów, jakbym szukał kulek gejszy.

– Choć może się to wydawać zabawne, nie mam przy sobie żadnych. W biurze raczej nie na wiele by mi się zdały.

Wstrzymuje oddech w udawanym oburzeniu.

– Bardzo miło mi to słyszeć, panie Grey. Wydaje mi się, że nie dalej niż przed chwilą powiedziałeś, że sarkazm to najgorsza forma dowcipu.

– Cóż, Anastasio, moje nowe motto brzmi: „Jeśli nie możesz z czymś walczyć, musisz to polubić”.

Otwiera usta. Zatkało ją.

Tak!

Czemu tak mnie bawią nasze słowne utarczki?

Idę do lodówki, uśmiechając się jak ostatni głupek, którym zresztą jestem, otwieram drzwiczki zamrażarki i wyciągam opakowanie lodów waniliowych.

– Świetnie się nadadzą. – Podnoszę opakowanie. – Ben. &. Jerry’s. I. Ana. – Z szuflady na sztućce biorę łyżkę.

Podnoszę wzrok i widzę, że Ana patrzy na mnie łakomie, nie wiem tylko, czy ma ochotę na mnie, czy na lody. Może na jedno i drugie.

Czas się zabawić, maleńka.

– Mam nadzieję, że jesteś rozgrzana. Zamierzam cię nimi ochłodzić. Chodź.

Wyciągam rękę i aż mnie dreszcz przechodzi, kiedy ją przyjmuje. Też ma ochotę się pobawić.

Lampka nocna rzuca mdłe światło i w sypialni Any jest ciemnawo. Kiedyś może wolałaby taką atmosferę, ale sądząc z jej dzisiejszego zachowania, jest chyba mniej nieśmiała, nagość już jej tak nie krępuje. Stawiam lody na nocnym stoliku i zrzucam kołdrę i poduszki na podłogę.

– Masz pościel na zmianę, prawda?

Kiwa głową, przyglądając mi się z progu. „Charlie Tango” leży zmięty na prześcieradle.

– Tylko nie zrób nic mojemu balonikowi – ostrzega, kiedy biorę go do ręki.

Puszczam go i patrzę, jak wolno opada na leżącą na podłodze kołdrę.

– Gdzieżbym śmiał, maleńka, ale na pewno zrobię coś tobie i tej pościeli.

Będziemy się cali lepić, tak jak i jej łóżko.

Pora na ważne pytanie. Zgodzi się czy nie?

– Chciałbym cię związać – odzywam się szeptem.

W ciszy, jaka zapada, słyszę, jak delikatnie wciąga powietrze.

Och, ten odgłos.

– Okej – mówi.

– Tylko ręce. Do łóżka. Muszę cię unieruchomić.

– Okej – powtarza.

Zbliżam się do niej. Patrzymy sobie w oczy.

– Wykorzystamy to.

Chwytam za koniec paska od szlafroka, delikatnie ciągnę, szlafrok się rozchyla i ukazuje się naga Ana. Ciągnę jeszcze raz i pasek jest mój. Ana porusza lekko ramionami i szlafrok zsuwa się na podłogę. Nie odrywa ode mnie wzroku i nie robi najmniejszego gestu, żeby się zakryć.

Dobra robota, Ano.

Wierzchem dłoni muskam jej gładki jak jedwab policzek. Przelotnie całuję ją w usta.

– Połóż się na łóżku, na plecach.

Przedstawienie czas zacząć, Ano.

Kiedy się kładzie, wyczuwam jej oczekiwanie. Staję nad nią, by przez chwilę nasycić nią oczy.

Moja dziewczyna.

Moja olśniewająca dziewczyna. Długie nogi, wąska talia, idealne cycki. Jej nieskazitelna skóra połyskuje w przyćmionym świetle, a oczy błyszczą pierwotną żądzą, kiedy tak leży i czeka.

Jestem szczęściarzem.

– Mógłbym tak na ciebie patrzeć całymi dniami, Anastasio.

Materac się ugina, kiedy siadam na niej okrakiem.

– Ręce za głowę – rozkazuję.

Natychmiast wykonuje polecenie, a ja za pomocą paska najpierw związuję razem jej nadgarstki, a potem przywiązuję je do metalowej rurki w wezgłowiu łóżka.

Właśnie tak.

Co za fantastyczny widok…

Pochylam się, żeby przelotnie pocałować ją w usta. Wstaję, zdejmuję koszulę i dżinsy, a na nocnym stoliku kładę prezerwatywę.

No dobrze. Co dalej?

Przechodzę na koniec łóżka i szybko pociągam ją w dół, tak żeby ramiona miała zupełnie wyprostowane. Im mniej będzie się mogła poruszać, tym intensywniejsze będą jej doznania.

– Tak lepiej – mruczę pod nosem.

Biorę pudełko z lodami i łyżeczkę i znowu siadam na niej okrakiem. Przygryza wargę, przyglądając się, kiedy zdejmuję pokrywkę i próbuję nabrać lody na łyżkę.

– Hm, jeszcze są twarde.

Wpadam na pomysł, żeby rozsmarować nieco lodów na sobie, a potem włożyć jej do ust. Ale są bardzo zimne i skutek mógłby się okazać przeciwny do zamierzonego.

To byłoby niewskazane.

– Pyszne. – Oblizuję się dla efektu, kiedy lody rozpuszczają mi się w ustach. – Niesamowite, że zwykła wanilia może tak smakować. – Patrzę na nią, a ona, rozpalona, uśmiecha się do mnie. – Masz ochotę?

Kiwa głową – wydaje mi się, że trochę niepewnie.

Nabieram kolejną łyżkę i podsuwam jej, bo chcę, żeby otworzyła usta. Zmieniam zdanie i sam zjadam lody. Zupełnie, jakbym odbierał dziecku cukierek.

– Są za dobre, żeby się dzielić – stwierdzam, drażniąc się z nią.

– Hej – zaczyna protestować.

– Panno Steele, czyżby lubiła pani wanilię?

– Tak – wykrzykuje i biorąc mnie z zaskoczenia, próbuje mnie z siebie zrzucić, ale jestem dla niej za ciężki.

Parskam śmiechem.

– Stajemy się zadziorni, tak? Na twoim miejscu bym nie próbował.

Nieruchomieje.

– Lody – jęczy z naburmuszoną miną.

– Cóż, skoro dała mi pani dzisiaj tyle przyjemności, panno Steele – nabieram lody na łyżkę i podaję jej. Patrzy na mnie z rozbawioną niepewnością, ale rozchyla wargi, a ja tym razem pozwalam, żeby zjadła. Wyobrażając sobie jej usta obejmujące mój członek, robię się jeszcze twardszy.

Wszystko w swoim czasie, Grey.

Łagodnie wyjmuję łyżkę z jej ust i nabieram kolejną porcję lodów. Rzuca się na nie łakomie. Pod wpływem ciepła mojej dłoni lody zaczynają się już rozpuszczać. Powolutku znowu ją karmię.

– Hm, w ten sposób mógłbym cię zmusić do jedzenia. Na siłę. Myślę, że to by mi się spodobało.

Kiedy podaję jej następną łyżkę, zaciska usta i z prowokującym spojrzeniem kręci głową. Ma już dość. Przechylam łyżkę i lody bardzo, ale to bardzo wolno skapują na jej szyję. Przesuwam łyżkę i kolejne krople spadają na jej mostek. Otwiera usta.

Och, właśnie tak, maleńka.

Pochylam się i zlizuję z niej lody.

– Mmm. Na tobie smakują jeszcze lepiej.

Szarpie za pasek szlafroka, próbując zgiąć ramiona, ale trzyma mocno i Ana nie może zmienić pozycji. Kolejną porcję upuszczam na jej piersi i brodawki, zafascynowany przyglądając się, jak twardnieją pod wpływem zimna. Łyżką rozsmarowuję wanilię na jej sterczących sutkach, a ona wierci się i jęczy.

– Zimne? – pytam i nie czekając na odpowiedź, łapczywie zlizuję spływające strumyczki rozpuszczonych lodów. Ssę i jeszcze mocniej naciągam nabrzmiałe sutki. Zamyka oczy i jęczy w ekstazie.

– Chcesz trochę?

Biorę w usta sporą porcję lodów, część przełykam, a potem ją całuję, wpychając język w jej spragnione usta.

Ben. &. Jerry’s. I. Ana.

Czysta rozkosz.

Prostuję się i siedząc okrakiem na jej biodrach, przesuwam łyżeczkę z roztopionymi lodami w dół, na środek jej brzucha. Sporą porcyjkę zostawiam w jej pępku. Zaskoczona, otwiera szeroko oczy.

– Już to robiłaś – ostrzegam. – Musisz leżeć nieruchomo, bo inaczej lody będą na całym łóżku.

Biorę do ust pełną łyżkę lodów i wracam do jej piersi. Zimnymi ustami i językiem na zmianę ssę to jedną, to drugą brodawkę. Przesuwam się w dół jej ciała, zlizując spływającą strużkę lodów. Wierci się pode mną, wprawiając biodra w znajomy pulsujący rytm.

Och, maleńka, jeśli przestaniesz się poruszać, dostaniesz więcej.

Językiem pochłaniam tę resztkę lodów, która jeszcze została w jej pępku.

Ciało Any jest lepkie. Ale nie wszędzie.

Na razie.

Klękam między jej nogami i przesuwam łyżkę z lodami po dolnej części jej brzucha do włosów łonowych, zmierzając do ostatecznego celu. Reszta lodów skapuje na jej nabrzmiałą łechtaczkę. Ana krzyczy i pręży nogi.

– Ćśś.

Pochylam się i pomalutku zlizuję słodką wanilię.

– Och. Proszę. Christianie.

– Wiem, maleńka, wiem – szepczę w jej rozpaloną skórę i nie przerywam lubieżnej tortury. Znowu napina nogi. Dochodzi.

Rzucam pudełko po lodach na podłogę i wsuwam w nią jeden palec, potem drugi, napawając się jej wilgotnym ciepłem i namiętnością, z jaką reaguje na moje pieszczoty. Pieszczę ją i czuję, że już prawie doszła. Za chwilę będzie miała orgazm.

– Właśnie tak – mruczę, wolno wsuwając i wysuwając palce.

Wydaje zduszony okrzyk i jej ciało eksploduje wokół moich palców.

Tak.

Zabieram rękę i sięgam po prezerwatywę. Chociaż ich nie znoszę, zakładam kondom w sekundę. Pochylam się nad Aną i póki wciąż jeszcze jest w szponach orgazmu, wchodzę.

– O tak! – jęczę.

Jest niebem.

Moim niebem.

Ale cała się lepi. Resztki lodów przechodzą z jej skóry na moją, co mnie rozprasza. Wysuwam się z niej i przekręcam ją na brzuch.

– W ten sposób – mamroczę i sięgam do paska, żeby ją rozwiązać. Kiedy ręce ma już wolne, podnoszę ją i sadzam na sobie, zwróconą do mnie plecami. Ujmuję dłońmi jej piersi i ciągnę za sutki, a ona jęczy i odchyla głowę do tyłu, wspierając ją na moim ramieniu. Ustami pieszczę jej szyję i zaczynam poruszać biodrami, wchodząc w nią głębiej i głębiej. Pachnie jabłkami, wanilią i Aną.

Uwielbiam ten zapach.

– Wiesz, ile dla mnie znaczysz? – szepczę jej do ucha, gdy ona w ekstazie jeszcze bardziej odchyla głowę.

– Nie – mówi, dysząc.

Łagodnie ujmuję jej brodę i szyję, żeby nie mogła się poruszać.

– Właśnie, że wiesz. Nie pozwolę ci odejść.

Nigdy.

Kocham cię.

– Jesteś moja, Anastasio.

– Tak, twoja.

– A ja troszczę się o to, co moje – szepczę i kąsam delikatnie koniuszek jej ucha.

Krzyczy.

– Właśnie tak, maleńka, chcę cię słyszeć.

Chcę się tobą opiekować.

Jedną ręką obejmuję ją w pasie, drugą przytrzymuję za biodro. I dalej się w nią wbijam. Unosi się i opada wraz ze mną, krzycząc i jęcząc. Po moich plecach, czole i piersi spływają kropelki potu i nasza skóra się ślizga, kiedy poruszamy się w jednym rytmie. Zaciska dłonie w pięści i coraz mocniej obejmując mnie nogami, zamyka oczy i wydaje cichy okrzyk.

– No dalej, maleńka – dyszę przez zaciśnięte zęby, a ona dochodzi, niewyraźnie wykrzykuje moje imię. Ja też dochodzę, całkowicie zatracając w niej swoje jestestwo.

Opadamy na łóżko. Obejmuję ją i leżymy tak, lepcy od cukru, dysząc w skotłowane prześcieradło. Jej włosy muskają moje usta i głęboko wciągam ich zapach.

Czy będzie tak zawsze?

Powalająco.

Zamykam oczy i rozkoszuję się tą cudowną chwilą spokoju.

Po chwili Ana się porusza.

– Przeraża mnie to, co do ciebie czuję – mówi lekko ochrypłym głosem.

– Mnie też, maleńka. – Nawet nie wiesz, jak bardzo.

– A jeśli mnie zostawisz?

Słucham? Czemu miałbym ją zostawić? Bez niej nie istnieję.

– Nigdzie się nie wybieram. Myślę, że nigdy się tobą nie nasycę, Anastasio.

Przekręca się w moich ramionach i przygląda mi się ciemnymi, skupionymi oczami, a ja nie mam pojęcia, o czym myśli. Nachyla się i całuje mnie, delikatnie i czule.

O czym ona, do cholery, myśli?

Wsuwam jej za ucho kosmyk włosów. Muszę sprawić, aby uwierzyła, że będę z nią tak długo, jak będzie mnie chciała.

– Nigdy nie czułem się tak jak wtedy, kiedy odeszłaś, Anastasio. Poruszyłbym niebo i ziemię, żeby już nigdy więcej się tak nie poczuć.

Koszmary. Poczucie winy. Rozpacz wciągająca mnie w bezdenną otchłań.

Cholera. Weź się w garść, Grey.

Nie. Już nigdy więcej nie chcę tego doświadczyć.

Całuje mnie znowu, łagodnie i błagalnie, jakby chciała mi przynieść ulgę.

Nie myśl o tym, Grey. Myśl o czymś innym.

Przypominam sobie o letnim balu u moich rodziców.

– Pójdziesz ze mną na letnie przyjęcie mojego ojca? To coroczna impreza dobroczynna. Obiecałem, że przyjdę.

Wstrzymuję oddech.

To będzie randka.

Prawdziwa.

– Oczywiście, że pójdę. – Twarz Any się rozjaśnia, zaraz jednak pochmurnieje.

– O co chodzi?

– O nic.

– Powiedz mi – nalegam.

– Nie mam się w co ubrać.

Ależ tak. Masz.

– Nie złość się, ale w domu wciąż mam wszystkie twoje ubrania. Na pewno znajdzie się kilka odpowiednich sukienek.

– Naprawdę? – Ściąga usta.

– Nie potrafiłem się ich pozbyć.

– Dlaczego?

Przecież wiesz dlaczego, Ano. Gładzę ją po włosach. Bardzo chcę, żeby zrozumiała. Chciałem, żebyś wróciła, i dlatego je zatrzymałem.

Z rezygnacją potrząsa głową.

– Jak zwykle stawia mnie pan w trudnej sytuacji, panie Grey.

Śmieję się, bo ma rację, ale przecież to samo mógłbym powiedzieć o niej. Rozchmurza się.

– Cała się lepię. Muszę wziąć prysznic.

– Oboje musimy.

– Niestety, we dwójkę się nie zmieścimy. Ty idź, a ja zmienię pościel.

Jej łazienka jest wielkości mojej kabiny prysznicowej. Chyba nigdy w życiu nie musiałem korzystać z takiej ciasnoty. Twarzą praktycznie dotykam ściany. Za to znajduję źródło zapachu, jaki wydzielają jej włosy. Szampon zielone jabłuszko. Gdy woda spływa po mnie strumieniami, odkręcam butelkę i zamykając oczy, głęboko wciągam nosem jabłkową woń.

Ana.

Myślę, że dodam ten szampon do listy zakupów pani Jones. Kiedy otwieram oczy, Ana z rękami na biodrach wpatruje się we mnie. Ku memu rozczarowaniu ma na sobie szlafrok.

– Strasznie mały ten prysznic – skarżę się.

– Mówiłam ci. Wąchałeś mój szampon?

– Być może – mówię z uśmiechem.

Śmieje się i podaje mi ręcznik, na którym jest wzór z grzbietów książek. Ana, jak zawsze bibliofilka. Owijam się ręcznikiem w pasie i całuję ją w przelocie.

– Tylko nie siedź tu za długo. I to nie jest prośba.

Leżę w łóżku, czekając, aż wróci, i rozglądam się po pokoju. Trzy ściany są z gołej cegły, czwarta z gładkiego betonu, ale nic na nich nie wisi. Ana nie miała czasu, żeby się tu zadomowić. Była zbyt nieszczęśliwa, żeby się rozpakować. Z mojej winy.

Zamykam oczy.

Chcę, żeby była szczęśliwa.

Szczęśliwa Ana.

Uśmiecham się.

Mroczniej

Подняться наверх