Читать книгу 978-83-7950-900-3 - Эдгар Аллан По - Страница 5
MORDERSTWO NA RUE MORGUE
ОглавлениеCechy umysłowe, zwane analitycznemi, są same w sobie nie bardzo analizie podatne. Oceniamy je tylko według ich skutków. Wiemy o nich pomiędzy innemi, że są zawsze dla swego właściciela, gdy je posiada w wysokim stopniu, źródłem najżywszej przyjemności. Jak silny człowiek rozkoszuje się w swej fizycznej sprawności, znajdując urok w ćwiczeniach, wprawiających w czynność jego mięśnie, tak analityk rozkoszuje się w tej moralnej czynności, którą rozplątuje. Czerpie zadowolenie z najbłahszych nawet zajęć, wciągających w grę jego talent. Lubi on zagadki, łamigłówki i hieroglify, rozwiązywanie ich dowodzi takiego stopnia przenikliwości, która zwyczajnemu umysłowi wydaje się nadnaturalną. Wyniki jego, osiągnięte za pomocą metody, mają zaiste cechy intuicyi.
Zdolność analizy rozwija się znacznie pod wpływem studyów matematycznych, a zwłaszcza tej ich najwyższej gałęzi, która niesłusznie i tylko wskutek jej wstecznych operacyi, otrzymała nazwę analizy par excellence. Jednak obliczanie jeszcze nie jest analizowaniem. Szachista, naprzykład, czyni pierwsze, nie usiłując wcale drugiego; wynika z tego, że gra w szachy, w swych skutkach na umysłowe czynności, jest źle pojmowana. Nie piszę obecnie rozprawy, lecz bezładną przedmowę do nieco osobliwej opowieści; skorzystam więc ze sposobności, aby postawić twierdzenie, że najwyższe władze refleksyjnego umysłu są bardziej wystawione na próbę w niepokaźnej grze w warcaby, niżeli w szachach. W tych bowiem, gdy figury maja różne i fantastyczne ruchy o różnych i zmiennych wartościach, to co jest zawiłe, bierze się często za głębokie. Uwaga odgrywa tu potężną rolę. Jeżeli osłabnie na chwilę, popełnia się przegapienie, pociągające za sobą szkodę lub porażkę. Ponieważ możliwe ruchy są nietylko wielorakie ale i zawiłe, przeto łatwość takiego przegapienia się jest wielka, w dziewięciu wypadkach na dziesięć zwycięża gracz nie lepszy, a ten, który umie się skupić. W warcabach, przeciwnie, gdzie ruchy są jedne i nie wiele posiadają odmian, prawdopodobieństwo nieuwagi jest zmniejszone, a ponieważ nadzwyczajna uwaga nie jest wcale zajęta, przewagę zyskuje się właśnie sprytem i przenikliwością. Aby być mniej oderwanym — przypuśćmy grę w warcaby, zredukowaną do czterech królów, a gdzie przegapienia się nie spodziewa, jest rzeczą jasną, że w tym razie o zwycięstwie rozstrzyga (przy równości graczy) jakiś ruch recheché, wynik znacznego wysiłku umysłowego. Pozbawiony zwyczajnych sztuczek analityk wciela się w ducha swego przeciwnika, utożsamia się z nim i nie rzadko widzi w ten sposób od jednego spojrzenia jedyną metodę (czasem zaprawdę nieskończenie prostą), zapomoca której może skłonić go do spełnienia błędu lub do błędnej kalkulacyi.
Whist dawna jest znany ze swego wpływu na władzę obliczania, wiadomo, że ludzie najwyższych zdolności intelektualnych znajdują niewytłomaczoną pozornie przyjemność w wiście, unikając przytem szachów. Niewątpliwie nic innego nie wymaga tak wielkich zdolności analitycznych. Najlepszy szachista w świecie może być nie wiele więcej niż dobrym szachistą; ale powodzenie w wiście zawiera w sobie zdolność do sukcesu w tych wszystkich ważniejszych przedsięwzięciach, w których umysł walczy z umysłem. Gdy mówię powodzenie, to mam na myśli tę doskonałość gry, która obejmuje zrozumienie wszystkich źródeł, z których można ciągnąć uprawnione zyski. Te zaś są nietylko wielorakie ale i różnolite, a znajdują się częstokroć w skrytkach myśli, całkiem niedostępnych zwykłemu objęciu. Obserwować uważnie to znaczy pamiętać wyraźnie; to też skupiający się szachista może mieć powodzenie w wiście, prawa Hoyle’go (oparte na prostym mechanizmie gry) są dostatecznie i powszechnie rozumiane. Tak więc mieć dobrą pamięć i postępować według przepisów uważa się powszechnie za alfę i omegę dobrej gry. Ale zdolność analityka objawia się właśnie w sprawach, leżących po za granicami zwykłego prawidła. Analityk robi w milczeniu mnóstwo spostrzeżeń i wniosków. Tak, być może, postępują i jego towarzysze; różnica w zakresie informacyi osiągniętej leży nie tyle w słuszności wniosku, ile w jakości spostrzeżenia. Konieczną jest wiadomość tego, co obserwować. Gracz nasz wcale się nie ogranicza; ani też, gdy gra jest celem, nie gardzi on dedukcyami z rzeczy do gry nie należących. Bada on oblicze swego partnera i porównywa starannie z każdym ze swych przeciwników. Rozważa sposób ułożenia kart w każdej ręce; liczy często atuty na podstawie spojrzeń ciskanych przez ich posiadaczy. Notuje każdą zmianę na twarzy, wywołaną podstępem gry, zgromadzając zapas myśli z różnic wyrazów: pewności, zdumienia, tryumfu lub niezadowolenia. Ze sposobu zbierania lewy sądzi, czy zbierający zrobi następnie drugą. Poznaje, co się zagrywa dla zmydlenia oczu, ze sposobu, w jaki karta pada na stół. Przypadkowe lub nieuważne słowo, przypadkowe opuszczenie lub odwrócenie karty, któremu towarzyszy niezadowolenie lub obojętność, zakłopotanie, wahanie się lub drżenie — wszystko dostarcza jego pozornie intuicyjnej percepcyi wskazówek odnośnie do prawdziwego stanu rzeczy. Gdy gra obeszła już dwa lub trzy razy wkoło, posiada on już dokładną znajomość kart w każdej ręce i odtąd wykłada karty z absolutną precyzyą, jakgdyby reszta odkryła swoje.
Władzy analitycznej nie należy mieszać ze zwykłą pomysłowością; bo kiedy analityk jest z konieczności pomysłowy, pomysłowy człowiek jest częstokroć niezdolny do analizy. Władza konstrukcyjna czyli kombinacyjna, przez którą zwykle pomysłowość się objawia, i której frenelogowie (błędnie mojem zdaniem) przypisali osobny organ, spotyka się tak często u tych, których umysłowość graniczy z idyotyzmem, że zwróciła na siebie powszechną uwagę moralistów. Pomiędzy pomysłowością a zdolnością analityczną istnieje zaiste o wiele znaczniejsza różnica, niżeli pomiędzy fantazyą a wyobraźnią, ale charakteru wybitnie analogicznego.
Następujące opowiadanie stanie przed czytelnikiem w świetle komentarza do powyższych twierdzeń.
Mieszkając w Paryżu przez wiosnę i część lata roku 18 —, poznałem się z panem C. Augustę Dupin. Młodzieniec ten pochodził z doskonałej — ba, nawet ze znakomitej rodziny, ale wskutek różnych okoliczności doszedł do takiej biedy, że energia jego charakteru ugięła się pod nią, tak, że zaprzestał obracać się w świecie, lub starać się o odzyskanie fortuny. Przez grzeczność swych wierzycieli zatrzymał jeszcze w swem posiadaniu małą cząstkę ojcowizny; z pobieranego stąd dochodu zdołał przy pomocy skrupulatnej oszczędności dostarczyć sobie rzeczy niezbędnych do życia, nie troszcząc się wcale o zbytki. Książki były bowiem jego jedynym zbytkiem, a te można w Paryżu tanio nabywać.
Pierwsze nasze poznanie się nastąpiło w podrzędnej bibliotece na Rue Montmartre, gdzie zbliżył nas fakt, że obaj szukaliśmy bardzo rzadkiej i bardzo osobliwej książki. Widywaliśmy się wielokrotnie. Zainteresowałem się historyą rodzinną, którą mi opowiedział szczegółowo ze szczerością właściwą Francuzowi, gdy chodzi jedynie o jego własną osobę. Zdumiony byłem jego ogromnem oczytaniem; nadewszystko czułem się przejęty jego zapałem i żywością wyobraźni. Szukając w Paryżu rzeczy, których mi wtedy było potrzeba, sądziłem, że towarzystwo takiego właśnie człowieka byłoby dla mnie nieocenionym skarbem; z myśli tych zwierzyłem się przed nim. Ułożyliśmy się niebawem, że zamieszkamy razem podczas mego pobytu w mieście; a ponieważ moje położenie w świecie było lepsze niż jego, pozwolił mi ponieść koszta wynajęcia i umeblowania w sposób dogadzający fantastycznej ponurości naszych usposobień starego i groteskowego domu, dawno opuszczonego wskutek przesądów, których nie badaliśmy, a znajdującego się w opuszczonej części Faubourg St. Germain.
Gdyby świat znal bieg naszego życia w tej siedzibie, uważanoby nas za szaleńców — chociaż jako szaleńców może nieszkodliwych. Odosobnienie nasze było doskonałe. Nie przyjmowaliśmy gości, miejsce naszego pobytu było trzymane w sekrecie przed mymi poprzednimi towarzyszami: a Dupin przestał być znany w Paryżu oddawna. Istnieliśmy wyłącznie w samych sobie.
Wybrykiem fantazyi mego przyjaciela, (bo jakże to nazwać inaczej) było rozmiłowanie się w nocy dla niej samej; z tą jego bizarrerie, jak i z innemi chętnie się zgodziłem; tolerowałem jego dzikie fantazye z zupełnem abandon. Czarne bóstwo nie chciało przebywać z nami nieustannie; ale umieliśmy podrobić jej obecność. Z pierwszym brzaskiem rannym zamykaliśmy wszystkie masywne okiennice naszego starego budynku; poczem zapaliliśmy kilka świec, które mocno wonią zaprawione rzucały jeno bardzo słabe promienie. Przy pomocy tych świec zajmowaliśmy swoje dusze czytaniem, pisaniem lub rozmową, aż dopóki zegar nie ostrzegł nas o nadejściu prawdziwej ciemności. Wtedy wypadaliśmy na ulice, trzymając się pod ręce, rozprawiając w dalszym ciągu, lub włócząc się daleko aż do późnej godziny, szukając wśród świateł i cieniów tego ludnego miasta tej nieskończoności umysłowego podniecenia, jakiego może dostarczyć spokojna obserwacya.
W takich chwilach nie mogłem nie zauważyć i nie podziwiać (chociaż powinienem był spodziewać się tego po jego bujnym idealizmie), szczególniejszej zdolności analitycznej Dupina. Ćwiczenie tej zdolności zdawało się sprawiać mu znaczną przyjemność, do czego się wprost przyznawał. Chwalił się przedemną, chichocząc po cichu, ze wielu ludzi w odniesieniu do niego posiadało okna w piersiach, a twierdzenie to popierał uderzającymi dowodami znajomości mojej osoby. Zachowanie się jego w takich chwilach było sztywne i abstrakcyjne; oczy nie posiadały wyrazu; głos zaś, zwykle dźwięczny tenor, stawał się sopranem, który wyglądałby na kaprys, gdyby nie zupełna wyrazistość enuncyacyi. Obserwując go w takich chwilach, często rozmyślałem nad starą filozofią o dwoistości duszy i bawiłem się ideą o podwójnym panu Dupin — twórczym i analitycznym.
Niechaj nikt z tego, co powiedziałem, nie wnioskuje, że opowiadam jaką tajemnicę lub piszę romans. To co opisałem we Francuzie było jedynie wynikiem podnieconej a może i chorobliwej inteligencyi. Ale o charakterze jego uwag w takich chwilach najlepsze pojęcie da przykład.
Pewnej nocy szliśmy brudną ulicą niedaleko Palais Royal. Gdyśmy pozornie obaj byli zatopieni w myślach, żaden z nas nie przemówił z piętnaście minut co najmniej. Nagle Dupin przerwał milczenie temi słowy.
— Jest bardzo niskiego wzrostu, to prawda, i nadawałby się lepiej do Théâtre Variétés.
— To nie ulega wątpliwości, — odparłem nieświadomie, nie zauważywszy odrazu (tak bardzo byłem zamyślony) niezwykłego sposobu, w jaki mówiący wpadł w moje rozmyślania. W chwilę potem opamiętałem się, a zdumienie moje było głębokie.
— Dupin, — powiedziałem poważnie, — to przechodzi moje objęcie. Nie waham się powiedzieć, że jestem zdumiony i ledwie mogę wierzyć samemu sobie. Jakimże porządkiem mogłeś wiedzieć, że ja myślałem o — ? — Tu przerwałem, aby zapewnić się ponad wszelką wątpliwość, że istotnie wiedział o kim myślałem.
— O Chantilly, — dopowiedział, — czemu się zatrzymujesz! Mówiłeś sam do siebie, że jego drobna postać nie nadaje się do tragedyi.
To istotnie, było przedmiotem moich rozmyślań. Chantilly był kiedyś szewcem z Rue St. Denis, który zachorowawszy na scenę spróbował roli Xerxesa w tragedyi Crebillona tego samego tytułu, i został wyśmiany za swój trud.
— Powiedzże mi, na Boga, — zawołałem — jaką metodą — jeżeli w tem jest metoda — udało ci się zgłębić mą duszę w tej sprawie. — Byłem więcej zdumiony, niż chciałem przyznać.
— Owocarz, odparł mój przyjaciel, — kazał ci przyjść do wniosku, że szewc nie posiadał dostatecznego wzrostu na Xerxesa et id gennus omne.
— Owocarz! — zadziwiasz mnie — nie znam żadnego owocarza.
— Człowiek, który wpadł na ciebie, gdyśmy wchodzili w ulicę — tak może kwadrans temu.
Przypomniałem sobie teraz, że istotnie owocarz, niosący na głowie duży kosz jabłek, o mały włos....................