Читать книгу Plotki o miłości - Ela Sidi - Страница 6
ОглавлениеZłamana łapa młóciła powietrze, próbując wymusić deszcz łaski. Ostatkiem sił próbowała poderwać ciało od ziemi. Rozharatany brzuch nie pozostawiał jednak wątpliwości, że zwierzę donikąd już nie pobiegnie. Jelita wypływały jak śledzie z rybackiej sieci, a z pyska ciekła brudnoszkarłatna piana. Labrador leżał na chodniku ze sztucznie przekręconym łbem tuż obok kubła na śmieci z napisem: „Urząd Miasta Tel Awiw”.
Kiedy Maja zobaczyła leżące w kałuży krwi zwierzę, w pierwszej chwili pomyślała, że go nie zna, że nie ma ono nic wspólnego z wierną towarzyszką spacerów nad morzem polującą na każdy cień na piasku.
To nie mogła być ona.
Przecież to niemożliwe, żeby była to ta sama suczka, która co rano przychodziła do jej sypialni tuż przed siódmą, układała się na włochatym dywaniku koło łóżka i nie spuszczała z niej wzroku aż do momentu, w którym Maja otwierała oczy i wypowiadała poranną mantrę: „Bella, moja kochana, dobra psinka”.
To się musiało wydarzyć przed chwilą. W powietrzu unosił się zapach świeżej krwi, a okoliczne psy prześcigały się w ujadaniu. Do ich głosów dołączyła papuga Goldmanów naśladująca szczekanie dobermana. Innego dnia to by Maję rozśmieszyło, jednak tym razem przyprawiło ją o dreszcz grozy.
Maja odwróciła wzrok od Belli, przenosząc go na atrakcyjną kobietę w sukience w kwiatki, która wpatrywała się w nią intensywnie, jakby to Maja leżała zakrwawiona na piasku zamiast suczki. Kobieta spuściła głowę w momencie, w którym spotkały się ich spojrzenia, i zrobiła krok do tyłu, chowając się za plecami starszego pana z laską.
Maja nie poświęciła jej więcej uwagi. Skoncentrowała się na piskliwym głosie obładowanej zakupami dziewczyny z warzywniaka, która podając przez telefon adres domu wpisany w dowodzie osobistym Mai, siliła się na wyraźne wymawianie każdego słowa. I jąkała się ze zdenerwowania. Podobnie jak dwóch chłopaków w wieku licealnym, obserwowała półnagiego mężczyznę, który pochylał się nad psem, tarasując do niego dojście. Wydawał się Mai znajomy. Przypominał jej męża. Te same zdecydowane ruchy, mocno przerzedzone czarne włosy i silne ciało, które pomimo wysportowanej sylwetki zdradzało, że mężczyzna jest już niemłody.
Widocznie było za późno, bo nieznajomy z rezygnacją schował twarz w dłoniach i pochylił głowę, wciskając ją między kolana.
Przez kilka sekund trwał w bezruchu. Obserwujący go ludzie wstrzymali oddech. Mężczyzna powoli podniósł się z klęczek, odsłaniając profil.
– Noam! – krzyknęła Maja.
Podbiegła do męża i złapała go za rękę.
Mężczyzna obrócił się w jej kierunku. Jego twarz przybrała wyraz zdziwienia, a potem skurczyła się jak pergamin w ogniu.
– Już wróciłaś z pracy? Nie masz pojęcia, co się stało! Bella nie żyje. Wyskoczyła z okna... Starałem się zatrzymać krwotok, zrobić jej sztuczne oddychanie, ale to na nic...
Noam ze świstem wypuścił powietrze przez nos i zgarbił się jeszcze bardziej. Przez chwilę Maja patrzyła na męża i leżącą przed nią suczkę z tym samym wyrazem twarzy – szeroko otwartymi z przerażenia oczami i uniesionymi brwiami, nie rozumiejąc do końca, co się dzieje.
– Nic już nie można zrobić! – powtórzył, przyciągając żonę do siebie i gniotąc ją w uścisku jak kartkę papieru.
Maja wzdrygnęła się. W tym momencie gotowa była rozszarpać go za śmierć, której nie zapobiegł. On, ten, który przyszłość planował w najdrobniejszych szczegółach, tak samo starannie, jak co rano wybierał krawat i nową koszulę, którą nawet w trzydziestopięciostopniowym upale zapinał aż pod szyję na każdy guziczek.
– Łaskoczesz mnie i dusisz jednocześnie! Zostaw! – Maja odsunęła męża na odległość wyciągniętej ręki, próbując zetrzeć krew, którą ją pobrudził. – Ta pieprzona suka zginęła przez cieczkę! Co za kretynka! – wycedziła przez zaciśnięte zęby, patrząc na Bellę, która nie mogła już rozczulającym merdaniem ogona i lizaniem po rękach obronić się przed jej złością. – Wychodząc z domu, powinnam była zamknąć okno – powiedziała przybita nie wiadomo do kogo: do męża, do siebie, czy do tłumu gapiów.
Ciężar odpowiedzialności wzięła jak zwykle na siebie, jakby to ona zawsze odpowiadała za cały świat, a przynajmniej za wszystkie jego błędy. Tym razem nie miała jednak wątpliwości, że to jej wina. Gdyby rodzice żyli, jedno z nich pewnie tarmosiłoby ją teraz i zagniewanym głosem krzyczało: Maja, to wszystko przez ciebie! Znowu nie zrobiłaś czegoś, co powinnaś! Nie zasługujesz na nic dobrego!
Nie patrząc, że jest w sandałach, z całej siły kopnęła krawężnik. Skrzywiła się z bólu. Palce prawej nogi momentalnie oblepiła ciepła maź.
– Pamiętasz? – zwróciła się do męża, mówiąc w przestrzeń ponad jego głową. – W tamtym roku, kiedy mieszkaliśmy jeszcze na Frishman, ona dwukrotnie wyskoczyła przez okno. Wtedy nic jej się nie stało. Dlaczego akurat dzisiaj?
Wraz z myślami znajomy gniew powrócił do niej jak do rodzinnego domu.
– Do diabła! Noam! Przecież instynkt nakazuje psom pogoń za sukami, a nie odwrotnie! Suki powinny wabić. Stać pokornie na szeroko rozstawionych łapach, a nie gnać na oślep, tylko dlatego, że akurat mają ruję! Co za idiotka!
Noam przytulił żonę.
– Wtedy mieszkaliśmy na pierwszym piętrze, a nie na czwartym – powiedział tonem wyjaśnienia. – Zresztą to nie dlatego, popatrz...
Ruchem głowy wskazał na duży kamień o poszarpanych krawędziach leżący pod głową suczki niczym poduszka.
– To przez ten kamień? – Maja nie rozumiała, do czego zmierzał.
– Tak, ale nie tylko. Tam, wyżej...
Dopiero teraz Maja zauważyła zaznaczone czerwoną plamą szpikulce ogrodzenia i przylepiony do nich kawałek skóry z rudą sierścią. Zgięła się wpół. Na odgłos wymiotów część przypadkowych przechodniów z obrzydzeniem odwróciła głowy. Niestrawione ziarna kukurydzy leżące w kałuży krwi wyglądały jak pożółkłe zęby wybite komuś w bójce. Maja wytarła papierową chusteczką brunatną wstążkę plwocin ciągnącą się przerywaną linią na dekolcie jej sukienki z jedwabnej żorżety. Sukienka była turkusowa. Zwykle korzystnie podkreślała jasną cerę Mai, teraz jednak nadawała jej wygląd zmęczonej, starzejącej się kobiety w średnim wieku, udającej podlotka w zbyt jaskrawych ubraniach.
Pozostanie plama – pomyślała i momentalnie skarciła się w duchu za to, że w takim momencie zastanawia się, czym ją wywabić. Zauważyła jeszcze, że chłopcy obfotografowują trupa telefonem komórkowym, uśmiechając się przy tym z zadowoleniem paparazzich...
Kobieta w sukience w kwiatki skinęła Noamowi głową i odeszła. Idąc w kierunku głównej ulicy, dwukrotnie obróciła się za siebie. Jakby nie była pewna, czy dobrze robi, że odchodzi. Na miejscu pozostał starszy pan, opowiadający coś parze staruszków, którzy nadeszli od ulicy Beny Yehuda, wymachiwał przy tym ramionami, jakby uprawiał poranne ćwiczenia.
– Jesteś bardzo blada. Dobrze się czujesz? – Noam przyglądał się żonie, pocierając ręką prawy policzek. – Skoczę do mieszkania po koc albo jakieś prześcieradło. Przy okazji przyniosę ci szklankę wody. Weterynarz już wie. Za chwilę powinien tu być.
– Nie. Nie zostawiaj mnie samej! Ty zostań. Ja przyniosę.
Nie czekając na odpowiedź, Maja odeszła w stronę budynku. Idąc, zastanawiała się, co o tej porze robi w domu jej mąż. Jeszcze dwie godziny temu dzwonił, przepraszając, że nie będzie mógł przyjść po nią po pracy, żeby wspólnie pójść na wieczorny spektakl do „Habimy”. Czyżby nagle źle się poczuł, tak jak ona, i wcześniej wrócił do domu?
Najwidoczniej ten wirus, który Eden złapała w szkole – tłumaczyła sobie Maja w myślach – przeszedł teraz na mnie i na Noama... Albo to przez chamsin... Z powodu duchoty i gorąca w pracy połowę redakcji bolała głowa. Tylko dlaczego stał na ulicy bez koszuli?
Myśli budziły się w głowie Mai jedna po drugiej z szybkością narastającego w niej strachu. Przed czym? Nie miała pojęcia. Jednak namacalnie czuła obecność lęku w gardle – zaciśniętym, stawiającym opór ślinie.
Sztywnym krokiem weszła do windy. Nacisnęła okrągły przycisk z cyfrą cztery. Obserwując piętra przesuwające się za szybą, myślała o tym, że powinna jak najszybciej zakryć czymś Bellę. W ciągu dwóch ostatnich godzin temperatura w Tel Awiwie gwałtownie wzrosła i dochodziła już do czterdziestu stopni. Wiejący z Sahary wiatr obwieszczał miastu zbliżające się lato, zatykając ludziom usta piachem i pozostawiając na językach metaliczny osad.
W takim upale pewnie dobrały się już do niej muchy – doszła do wniosku, kiedy po popchnięciu na wpół otwartych drzwi swojego mieszkania przeszła przez próg przyprószony białym proszkiem.
Noam chyba za mocno trzasnął drzwiami, a te odbiły się od framugi i otworzyły – wywnioskowała. Ten tynk wygląda jak magnezja.
Nie miała pojęcia, skąd nagle w jej myślach pojawiło się skojarzenie z magnezją i Robertem wracającym z treningu w granatowych sportowych spodenkach obsypanych białym proszkiem, którego używał do wspinaczki. Maja po raz kolejny złapała się na tym, że myśli o chłopaku sprzed dwudziestu lat i to w zupełnie nieodpowiednim momencie.
W mieszkaniu czuć było zapach papierosowego dymu. Noam znów palił – stwierdziła, nie czując jednak złości, choć zwykle kłócili się o palenie w pokoju. Teraz zupełnie jej to nie obchodziło.
W drodze do bieliźniarki kątem oka zauważyła niedbale rzucone na krzesło czarne spodnie Noama i jego elegancką koszulę, którą wkładał wtedy, kiedy chciał szczególnie dobrze wyglądać. Prążki wyszczuplały go, a niebieski odcień współgrał z ciemnymi włosami i oczami.
Świeża pościel na łóżku zdziwiła ją. Zwykle sama zmieniała powłoczki, choć nie tym razem. Czyżby Noam zmienił je z własnej inicjatywy? Przecież to do niego niepodobne. Jednak jeśli nie on, to kto? Eden nigdy się nie zajmowała pościelą, a pani Maria miała przyjść posprzątać dopiero pojutrze.
Wyciągnęła pierwsze prześcieradło, jakie wpadło jej w rękę. Po kilku minutach była już na dole. Przypatrywała się swojej ręce przykrywającej materiałem bezład mięsa i kości. Czerwony wzór, który momentalnie pojawił się na cienkiej bawełnie, przypominał jej zamarzniętą taflę Bałtyku, po której ślizgała się pewnej zimy w Polsce z przyjaciółką i jej chłopakiem, Grzegorzem. Miała wtedy dziewiętnaście lat i studiowała na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku.
Od strony supermarketu nadszedł weterynarz, Gilad Porat, kolega Noama z wojska. Od pięciu lat opiekował się Bellą. W rodzinie Mai tylko suczka miała prywatnego lekarza. Pozostali domownicy korzystali z państwowej służby zdrowia.
Gilad zauważył Maję. Uśmiechnął się do niej. Wyglądał na zrelaksowanego. Broda, którą zapuścił, dodała mu kilka lat, ale jednocześnie skróciła zbyt pociągłą twarz. Weterynarz pomachał Mai. W tym momencie Maja z chęcią uderzyłaby go w twarz i zdarła ten kretyński uśmieszek.
Jak on śmie? – pomyślała z nienawiścią. Szczerzy zęby, jakby przyszedł na imprezę towarzyską!
– Wracam na górę. Poradzisz sobie beze mnie, prawda? – zwróciła się do męża bezbarwnym głosem, ignorując „szalom” lekarza.
Noam dwukrotnie skinął głową.
– Dobrze, że Eden jest jeszcze w szkole – rzuciła raczej do siebie niż do mężczyzn zajmujących się ciałem psa.
Maja wypiła duszkiem prawie całą szklankę wody, nie zważając na to, że część wylała się na podłogę. Rzuciła w kąt buty. Położyła się na łóżku, wypuszczając ze świstem zablokowane w płucach powietrze. Leżała na plecach ze wzrokiem wbitym w sufit. Mała, szarawa plamka w górnym rogu przypomniała jej pierwsze, wspólnie z Noamem wynajęte mieszkanie, w którym w dniu przeprowadzki, pomiędzy układaniem książek w biblioteczce a rozwieszaniem obrazów na ścianie, kochali się na dopiero co kupionej wersalce, nie fatygując się rozbieraniem. Zmęczeni miłością leżeli na plecach, wpatrując się w przecieki od sąsiadów, które ciemnymi wypryskami zaraziły świeżo pomalowaną biel ich domu. Maja podsunęła Noamowi pod nos swoje palce, które sekundę wcześniej bawiły się pod materiałem jej sukienki.
– Jak pachnę? – spytała męża szeptem.
– Pachniesz mężczyzną i waniliową wonią młodych dziewcząt, a smakujesz jak świeżo zerwany orzech – odpowiedział Noam, oblizując jej dłoń jak pies.
– Orzech? Lubisz orzechy? Są cierpkie...
– Ale i słodkie. Uwielbiam je!
Warcząc, Noam ugryzł Maję w palec. Za mocno. Ona jednak, zamiast krzyknąć z bólu, zaśmiała się.
– Ty wariacie! Kochany wariacie! – Ugryzła go w ucho i z piskiem uciekła do łazienki, zamykając za sobą drzwi.
Wspomnienie, zamiast rozczulić Maję czy rozweselić – zasmuciło ją, jakby było związane z kimś, kogo dawno już nie ma. Skuliła się na łóżku. Głowę wtuliła w poduszkę. Głęboko wciągnęła powietrze do płuc. Pościel pachniała jej ulubionym czekoladowym zapachem perfum Thierry’ego Muglera „Angel”. Nie mogła się mylić. Tę mieszankę czekolady, karmelu, paczuli, wanilii, miodu i eliksiru owocowego rozpoznałaby wszędzie. Akurat tych perfum używała najczęściej. Były pierwszym podarunkiem, jaki dostała od Noama, i pomimo upływu lat pozostała im wierna. Tym razem jednak miała wrażenie, że coś jest z nimi nie w porządku. Tylko co? Zastanawiała się przez chwilę, po czym poderwała się gwałtownie. Pobiegła do łazienki. Nerwowo zaczęła przeszukiwać półkę z perfumami, bieliźniarkę, szafę na ręczniki i schowki na detergenty. Zajrzała do szafek pod lustrem, tam gdzie zwykle trzymała kosmetyki, i zerknęła za muszlę klozetową. Nie przegapiła szaf z ubraniami i wnętrza torebek w garderobie. Sprawdziła nawet w studiu, pomiędzy sztalugami i farbami, choć niby dlaczego miałyby być akurat tam?
Przeszukiwanie mieszkania kompletnie ją pochłonęło, jakby to, co robiła, było jedyną czynnością wartą zachodu. Perfum Thierry’ego Muglera nigdzie jednak nie znalazła.
Wróciła do łóżka. Do zapachu czekolady dołączył zapach smażonej u sąsiadów cebuli. Zemdliło ją. Zamknęła okna i włączyła klimatyzację. W kuchni nalała sobie kolejną szklankę wody. Nie była jednak w stanie wypić więcej niż kilka łyków. Z trudem zdążyła dobiec do łazienki.
Stojąc z głową pochyloną nad muszlą, próbowała przypomnieć sobie, kiedy dokładnie opróżniła niebieską buteleczkę w kształcie gwiazdy o zapachu dzieciństwa. Obojętnie, jaki robiła rachunek, wychodziło, że było to już kilka tygodni temu. Od tamtej pory nie kupiła nowych perfum, a mimo to ktoś, kto tego dnia leżał w jej małżeńskim łóżku, w świeżo zaścielonej pościeli, nimi pachniał.
Ze złością zdarła powłoczki z pościeli. Zamiast nich powlekła w nowy, jedwabny komplet, ręcznie malowany, kupiony podczas ostatnich rodzinnych wakacji w jednym z eleganckich sklepów dla turystów w Szanghaju. Dała za niego połowę swojej miesięcznej pensji i był to najbardziej ekstrawagancki zakup ostatnich lat. Zastanawiające było, że sobie na niego pozwoliła. Nie chodziło tylko o to, że na urlopowych wyjazdach nie liczy się z pieniędzmi i że jedwab od zawsze kojarzył jej się z luksusem i wyrafinowanym seksem. Było w tym coś jeszcze: pragnienie zaspokojenia niedosytu. Nierealne jak sam jedwab, kuszące, jak kobieta z powieści Alessandra Baricco, której „oczy nie miały wykroju orientalnego, a jej twarz była twarzą małej dziewczynki”.
Maja nie po raz pierwszy dała się uwieść literaturze. W pewnej mierze również w kwestii małżeństwa uległa podszeptowi książek, od których uzależniona była w dzieciństwie. Lektura pamiętników wojennych pomogła jej przetrwać okres życia naznaczony śmiercią. To były lata, kiedy jej szkolne koleżanki z domów, w których matki gładzą dzieci po głowach, a ojcowie uczą jeździć na rowerze, unikały jej, a nawet irracjonalnie się bały. Może myślały, że kiedy się do niej zbliżą, przytrafi im się to samo? Nagle stracą rodziców.
Historie ludzi spisane na papierowych kartkach były gorsze od samej śmierci. Nauczyły ją tego, że człowiek może wytrzymać o wiele więcej, niż mu się wydaje.
Jej mąż był trzecim pokoleniem ocalonych, piątym – pionierów zasiedlających Erec Israel jeszcze w czasach malarii i bagien. Reprezentował nowy gatunek Żyda urodzonego w państwie Żydów: pewnego siebie, bezczelnego i nieustępliwego. Gotów był o nie walczyć.
– Jestem dobrym dowódcą, potrafię przewodzić i opiekować się moimi żołnierzami – mówił pewnym głosem i nie było w tym cienia przechwałki, jedynie stwierdzenie faktu. Noam służył w „Golani”, elitarnej brygadzie CaHaL-u, jako oficer i nie raz sprawdził się w akcji bojowej. Nie można było mu nie wierzyć. Trzeba było ufać.
Jakżeż ona, Polka, której rodzice nie potrafili przetrwać drugiej wycieczki w Tatry nowo kupionym samochodem i nie udało im się umknąć przed ciężarówką prowadzoną przez pijanego kierowcę, mogłaby się oprzeć witalności mężczyzny o pociągłej twarzy, czarnych włosach i spojrzeniu, za którym zwartym szeregiem stali tysiącletni prorocy, rabini i najlepsi żołnierze świata?
Hardy z natury i pewny siebie Noam nie musiał jej zdobywać. Zechciał ją, więc była jego. Tak Maja tłumaczyła sobie powód, dla którego została jego żoną, choć przed ślubem spędziła z nim zaledwie trzy tygodnie. Nawet sama przed sobą nie chciała się przyznać, że po raz kolejny mężczyzna uwiódł ją miłością, której sama nie czuła.
Nowy mąż nie odpychał jej, ale też nie budził w niej pożądania, pomimo że był przystojny, a przy tym odpowiedzialny i inteligentny. Bez wątpienia atrakcyjny mężczyzna, może nawet idealny, tyle że dla innej kobiety. W Mai wzbudzał czułość. Był jak piasek, który gasi ogień i pozwala grzać się przy ciepłym popiele.
Brak pociągu seksualnego do Noama Maja uważała za podstawę pomyślności związku. Chronił ją przed bólem porzucenia i zawodem. Pozwalał na bycie rozsądną, bo w seksie potrafiła się kompletnie zatracić i to ją przerażało bardziej niż cokolwiek innego – wtedy przestawała sobie ufać. Maja lubiła kontrolę nad tym, co robi i co dzieje się w jej życiu. Poza tym, w czasie, kiedy poznała Noama, miłość i namiętność kojarzyły się jej z ropiejącymi wrzodami, które nie pękały z nadmiaru ropy i nie pozwalały skórze wrócić do gładkości.
Zresztą to nie ona wymyśliła zawieranie małżeństwa bez miłości. W Izraelu setki tysięcy par, których ślub pod baldachimem aranżowany był przez swatki, udowodniły, że miłości można się nauczyć albo ją sobie wypracować, a małżeństwa oparte na zgodności charakterów i celów życiowych są trwalsze od związków świeckich Żydów, których połączyło miłosne zauroczenie porównywalne z hipnozą.
Była gotowa pozwolić się kochać, a może nawet, po jakimś czasie, zwrócić dług miłości. Spróbować jeszcze raz. Nie zastanawiała się zbyt długo nad przeprowadzką do Izraela. Polska kojarzyła jej się z traumą rozwodu, Izrael – z nowym życiem, które porównywała do zagruntowanego płótna czekającego na rysunek. Bez przesady można by powiedzieć, że nad ślubem mniej się zastanawiała niż nad wyborem modelu pralki czy właściwego mieszkania. To, które zaakceptowała, miało podwójne wyjście na dwie różne ulice. Książki o Holokauście może nie były odpowiednią lekturą dla osoby chcącej budować nowe życie, ale nauczyły ją jednego: decydując się na związek z Żydem, zawsze trzeba mieć wyjście awaryjne, mieszkać w wielorodzinnym budynku i nigdy nie podawać numeru mieszkania. Tylko swoi – mówiący po hebrajsku – go odszyfrują. Odczytają z listy mieszkańców zapisanej w języku, w którym przemawia Bóg i naród nierozróżniający wielkiej litery od małej, ukrywający pod pojedynczymi literami podwójne głoski znane tylko wtajemniczonym. Obcy – pozostaną za progiem. Swoim – pozwoli się wejść do środka.
– Maja! Gdzie jesteś?! – W głosie Noama dało się słyszeć zdenerwowanie, które można też było poznać po szybkich krokach i sposobie, w jaki otworzył drzwi sypialni – tak gwałtownie, że obiły się o ścianę. – Przepraszam – powiedział, zauważywszy żonę leżącą na łóżku z podkurczonymi nogami. – Jakoś nagle zacząłem się o ciebie martwić... Śpisz? – Pochylił się nad nią, ugniatając materac.
Maja nie odpowiedziała.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.