Читать книгу Z rzeczy pierwszych - Eliot Weinberger - Страница 4

Оглавление

26

Wir

I

Ka­nu su­nę­ły przez las mar­twych drzew. W czwar­tym mie­sią­cu az­tec­kie­go ro­ku, przed na­sta­niem po­ry desz­czo­wej, uda­wa­no się na Wzgó­rze Gwiaz­dy w po­szu­ki­wa­niu naj­wyż­sze­go, naj­prost­sze­go, naj­pięk­niej­sze­go drze­wa. Ostroż­nie ob­wią­zy­wa­no je­go ga­łę­zie, tak by żad­na się nie uła­ma­ła, ści­na­no drze­wo, nie po­zwa­la­jąc, by choć­by liść do­tknął zie­mi, po czym za­no­szo­no je – wśród śpie­wów i tań­ców – do cen­trum mia­sta. Tam, na dzie­dziń­cu Tem­plo May­or, umiesz­cza­no je na sto­ją­co, z roz­wią­za­ny­mi ga­łę­zia­mi, przed wi­ze­run­kiem Tla­lo­ca, bo­ga desz­czu. Czte­ry mniej­sze drze­wa umiesz­cza­no w czte­rech na­roż­ni­kach pla­cu, a mię­dzy ni­mi a drze­wem w środ­ku, któ­re­go imię brzmia­ło Nasz Oj­ciec al­bo Ten Któ­ry Ma Ser­ce, roz­wie­sza­no li­ny ude­ko­ro­wa­ne ja­skra­wy­mi pro­por­ca­mi. Wo­kół drzew two­rzo­no efe­me­rycz­ny ogród z krze­wów, kwia­tów i ka­mie­ni.

Do te­go ogro­du ka­pła­ni wno­si­li okry­tą za­sło­na­mi lek­ty­kę z sied­mio- lub ośmio­let­nią dziew­czyn­ką. By­ła ustro­jo­na w błę­kit, ko­lor je­zio­ra, na któ­rym wznie­sio­no mia­sto, Te­noch­ti­tlán. Na gło­wie mia­ła pió­ro­pusz z czer­wo­nej skó­ry, z któ­re­go ster­cza­ły błę­kit­ne pió­ra. Na jej cześć śpie­wa­no dłu­gie pie­śni.

Po­tem drze­wo Nasz Oj­ciec ob­wią­zy­wa­no po­now­nie i za­no­szo­no do ka­nu. Dziew­czyn­kę rów­nież uno­szo­no do ka­nu, a set­ki ty­się­cy lu­dzi uda­wa­ły się do swo­ich pro­stych lub bo­ga­to zdo­bio­nych wą­skich ło­dzi i wy­pły­wa­ły na je­zio­ro przy dźwię­kach mu­zy­ki, kie­ru­jąc się ku Pan­ti­tlan, ta­jem­ni­cze­mu i nie­bez­piecz­ne­mu wi­ro­wi wzbu­dza­ne­mu przez pod­ziem­ny od­pływ.

W po­bli­żu wi­ru roz­wią­zy­wa­no drze­wo Nasz Oj­ciec i opusz­cza­no je pio­no­wo do je­zio­ra, na­zy­wa­ne­go Na­szą Mat­ką. Tam po­zo­sta­wia­no je ster­czą­ce, aż zgni­ło, a po­nie­waż ce­re­mo­nię od­pra­wia­no rok­rocz­nie, tam­ta część je­zio­ra za­mie­ni­ła się w las mar­twych drzew. Ka­pła­ni wyj­mo­wa­li dziew­czyn­kę z lek­ty­ki, pod­rzy­na­li jej gar­dło nie­wiel­kim no­żem uży­wa­nym do uśmier­ca­nia ka­czek, upusz­cza­li jej krew do wo­dy, po czym ci­ska­li ją sa­mą w wir wraz z klej­no­ta­mi, ka­mie­nia­mi, na­szyj­ni­ka­mi i bran­so­le­ta­mi. Ka­nu su­nę­ły z po­wro­tem w ci­szy przez las mar­twych drzew.

II

„Ob­raz to nie idea”. W 1914 ro­ku Ezra Po­und tak okre­śla ten­den­cję re­pre­zen­to­wa­ną wśród pew­nych awan­gar­dzi­stów w Lon­dy­nie: „To pro­mie­niu­ją­cy wę­zeł al­bo pęk – coś, co mo­gę, a na­wet mu­szę na­zwać WI­REM (VOR­TEX), z któ­re­go, przez któ­ry i do któ­re­go nie­prze­rwa­nym stru­mie­niem pły­ną idee. Wy­pa­da to na­zwać tyl­ko w ten je­den spo­sób: wi­rem. I wła­śnie w re­zul­ta­cie tej ko­niecz­no­ści po­wsta­ła na­zwa »wor­ty­cyzm«”.

Po­und po raz pierw­szy po­słu­żył się tym sło­wem sześć lat wcze­śniej, w wier­szu Plo­tyn:

Jak jed­nia, któ­ra wę­zeł trwań

Prze­ni­ka, zmia­ta w wi­rze le­ja,

W klau­zu­rze wspo­mnień, któ­rych nie od­mie­nia

Nic, w cha­osie, sam […]

By­łem ato­mem na tro­nie stwo­rze­nia.

Plo­tyn po­wia­da (w prze­kła­dzie Tho­ma­sa Tay­lo­ra, któ­ry czy­tał Po­und), że oświe­co­na du­sza po­wra­ca do swe­go po­cząt­ku, a po­cząt­kiem tym jest wir. Ma być za­wie­szo­na w ośrod­ku, „z któ­re­go roz­wi­ja się krąg” i do­świad­cza roz­ko­szy, po­nie­waż „ży­cie w świe­cie poj­mo­wal­nym za­wie­ra się w ener­gii in­te­lek­tu”.

Al­len Upward, 1922: „Pod­sta­wą fi­zycz­ną wi­ru wod­ne­go jest wo­da czy też wo­da i ska­ły. Jed­nak­że nie ma ta­kiej kom­bi­na­cji wo­dy i skał, któ­ra by wy­two­rzy­ła wir, je­śli brak ener­gii, któ­ra nie po­cho­dzi od żad­ne­go z dwoj­ga […]. To wo­kół kwe­stii ener­gii wszyst­ko się ob­ra­ca. Zbior­nik wod­ny od wi­ru wod­ne­go od­róż­nia wi­ro­wa­nie”.

III

Po­und w no­tat­ce do ma­nu­skryp­tu wier­sza Plo­tyn na­pi­sał: „ów »lej« to, jak są­dzę, »vrit­ta«, wir wod­ny, wi­ro­wy krąg z ko­smo­go­nii Yogie­go”. Idea wy­wo­dzi się od „pew­ne­go na­uczy­cie­la hin­du­izmu, któ­re­go imie­nia nie zdo­ła­łem zna­leźć”. Owym na­uczy­cie­lem był Yogi Ra­ma­cha­ra­ka, któ­re­go książ­ki mło­dy Ezra dał swej dziew­czy­nie Hil­dzie Do­olit­tle, a je­go Ha­tha Yogę wspo­mi­nał we wcze­snym wier­szu Mœurs Con­tem-po­ra­ines V. Po­und na­dal mó­wił o tych książ­kach pięć­dzie­siąt lat póź­niej, gdy umiesz­czo­no go w St. Eli­za­be­ths Ho­spi­tal. W po­de­szłym wie­ku H. D. wciąż no­si­ła jed­ną z nich w to­reb­ce ja­ko ta­li­zman mło­dzień­czej mi­ło­ści. Sto lat póź­niej książ­ki te na­dal uka­zu­ją się dru­kiem w tych sa­mych nie­bie­skich opra­wach.

Yogi Ra­ma­cha­ra­ka, au­tor Za­awan­so­wa­ne­go kur­su fi­lo­zo­fii jo­gi i orien­tal­ne­go okul­ty­zmu, 14 lek­cji fi­lo­zo­fii jo­gi oraz je­de­na­stu in­nych ksią­żek, nie ist­niał. Zo­stał wy­my­ślo­ny przez Wil­lia­ma Wal­ke­ra At­kin­so­na, uro­dzo­ne­go w 1862 ro­ku w Bal­ti­mo­re, praw­ni­ka, miesz­ka­ją­ce­go głów­nie w Chi­ca­go, zmar­łe­go w Ka­li­for­nii w ro­ku 1932. At­kin­son dzia­łał ak­tyw­nie w ru­chu No­wej My­śli, bę­dą­cym pew­ną wer­sją du­cho­wo­ści Wscho­du stwo­rzo­ną dla chrze­ści­jan. Re­da­go­wał ma­ga­zy­ny „No­wa Myśl”, „Za­awan­so­wa­na No­wa Myśl” oraz „Su­ge­stia”. Za­ło­żył Klub Pa­rap­sy­cho­lo­gicz­ny i Szko­łę Wie­dzy Umy­sło­wej At­kin­so­na, oba po są­siedz­ku z Przed­się­bior­stwem Ba­dań Pa­rap­sy­cho­lo­gicz­nych. Na­pi­sał tak­że dzie­siąt­ki ksią­żek pod wła­snym na­zwi­skiem – wśród nich dzie­ło za­ty­tu­ło­wa­ne Wy­wie­ra­nie wpły­wu men­tal­ne­go w prak­ty­ce. Kurs na­ucza­ją­cy o wi­bra­cjach umy­słu, od­dzia­ły­wa­niu pa­rap­sy­cho­lo­gicz­nem, oso­bi­stem ma­gne­ty­zmie, fa­scy­na­cji, pa­rap­sy­cho­lo­gicz­nej sa­mo­ochro­nie etc., etc., za­wie­ra­ją­cy prak­tycz­ny in­struk­taż, ćwi­cze­nia, wska­za­nia etc., do zro­zu­mie­nia, opa­no­wa­nia i de­mon­stra­cji przez każ­dą oso­bę prze­cięt­nej in­te­li­gen­cji.

In­ni – lecz nie At­kin­son – mó­wi­li póź­niej, że książ­ki Yogie­go Ra­ma­cha­ra­ki At­kin­son na­pi­sał do spół­ki z gu­ru Ba­bą Bha­ra­tą, któ­re­go po­znał w 1893 ro­ku przy oka­zji Par­la­men­tu Re­li­gii Świa­ta w trak­cie Wy­sta­wy Ko­lum­bij­skiej w Chi­ca­go. Ba­ba Bha­ra­ta był uczniem praw­dzi­we­go Yogie­go Ra­ma­cha­ra­ki, któ­ry przy­szedł na świat w In­diach w ro­ku 1799, piel­grzy­mo­wał pie­szo do bi­blio­tek oraz la­ma­se­riów i po­ścił w gór­skich twier­dzach, a w wie­ku sześć­dzie­się­ciu sze­ściu lat od­na­lazł swo­ją fi­lo­zo­fię. Przy­jął na na­uki ośmio­let­nie­go ucznia i ra­zem prze­szli tra­sę wę­drów­ki Ra­ma­cha­ra­ki. Gdy miał dzie­więć­dzie­siąt czte­ry la­ta, po­słał swe­go ucznia w świat, by upo­wszech­niał je­go na­ucza­nie – i tak Ba­ba Bha­ra­ta przy­był do Chi­ca­go, gdzie je­go wy­kła­dy pod­czas Par­la­men­tu Re­li­gii Świa­ta zgro­ma­dzi­ły po­noć wie­lu słu­cha­czy, ty­le że nie za­cho­wa­ło się żad­ne świa­dec­two na te­mat ja­kie­go­kol­wiek Ba­by Bha­ra­ty ani żad­ne­go pier­wot­ne­go Yogie­go Ra­ma­cha­ra­ki.

Lek­tu­ra dru­gie­go Yogie­go Ra­ma­cha­ra­ki, po­mi­mo spo­ra­dycz­nych krót­kich wtrę­tów na te­mat za­gi­nio­nych lą­dów Le­mu­rii i Atlan­ty­dy, w pierw­szych la­tach XX wie­ku mu­sia­ła być czymś fa­scy­nu­ją­cym. Oto prze­ma­wiał au­ten­tycz­ny hin­du­ski mę­drzec (na­zwi­sko At­kin­so­na nie po­ja­wia się na kar­tach tych ksią­żek), przed­sta­wia­ją­cy cał­kiem przy­stęp­nym ję­zy­kiem hin­du­izm do­głęb­nie no­wo­cze­sny i po­wszech­ny, bez dzi­wacz­nych bóstw i prak­tyk, na do­da­tek je­go wie­rze­nia by­ły po­twier­dza­ne – a nie fal­sy­fi­ko­wa­ne – przez naj­now­sze od­kry­cia na­uko­we. Je­go książ­ka Lek­cje Gna­ni Yogi w znacz­nej mie­rze po­świę­co­na jest ewo­lu­cji, a tak­że astro­no­mii, kry­sta­lo­gra­fii, mi­kro­bio­lo­gii oraz in­nym po­stę­pom w na­uce. Ustę­py je­go Ra­ja Yogi (1906) dzi­siaj spra­wia­ją wra­że­nie wcze­śniej­sze­go wcie­le­nia ABC of Re­ading Po­un­da (1934), na przy­kład gdy Yogi stwier­dza, że „znacz­ną prze­szko­dą na dro­dze do czy­nie­nia wła­ści­we­go użyt­ku z Wo­li w przy­pad­ku więk­szo­ści lu­dzi” – Po­und po­wie­dział­by: prze­szko­dą na dro­dze do do­bre­go pi­sa­nia w przy­pad­ku więk­szo­ści po­etów – „jest brak zdol­no­ści sku­pia­nia uwa­gi”. By so­bie z nią po­ra­dzić, pro­po­nu­je ćwi­cze­nie z kon­cen­tra­cji. Weź do­wol­ny co­dzien­ny przed­miot, choć­by ołó­wek. „Po­zwa­la­jąc umy­sło­wi scho­dzić na wszel­kie z nim zwią­za­ne bocz­ne ścież­ki […], myśl o przed­mio­cie z na­stę­pu­ją­cych per­spek­tyw: 1) je­go sa­me­go; 2) miej­sca, z któ­re­go po­cho­dzi; 3) je­go prze­zna­cze­nia lub za­sto­so­wa­nia; 4) wy­wo­ły­wa­nych przez nie­go sko­ja­rzeń; 5) je­go praw­do­po­dob­ne­go koń­ca”. Ołó­wek Ra­ma­cha­ra­ki roz­mna­ża się w dzie­sięć ty­się­cy by­tów w Can­tos Po­un­da, ale me­to­da jest ta sa­ma. Za­rów­no ABC, jak i Ra­ja Yoga przy­no­szą tę sa­mą aneg­do­tę, w któ­rej przy­rod­nik Lo­uis Agas­siz po­ucza stu­den­ta, by ty­go­dnia­mi przy­glą­dał się uważ­nie pew­nej ry­bie, aż ry­ba do­szczęt­nie się roz­ło­ży­ła.

Z rzeczy pierwszych

Подняться наверх