Читать книгу Północ i południe - Elizabeth Gaskell - Страница 5
ROZDZIAŁ II Róże i ciernie
ОглавлениеW leśnej polany cieniu zielonym,
Dziecięcym wzrokiem zachwyconym,
W prześwitach liści drzewa starego
Szukałaś nieba błękitnego.
Felicia Hemans, The Spells of Home,
przeł. Joanna Puchalska
Margaret, ubrana w swą przedpołudniową suknię, wracała spokojnie do domu z ojcem, który przyjechał, aby wziąć udział w uroczystości ślubnej. Matkę zatrzymało w domu mnóstwo półpowodów, których tak naprawdę nikt poza panem Hale'em nie rozumiał. On jeden wiedział, że wszystkie jego argumenty na korzyść szarej atłasowej sukni, której stan wskazywał na to, że nie była nowa, ale też nie stara, okazały się nieskuteczne. Rozumiał też, że skoro nie może zapewnić dostatecznych środków, aby jego żona ubrała się od stóp do głów w nowe stroje, będzie wolała nie pokazywać się na ślubie jedynego dziecka swej jedynej siostry. Gdyby pani Shaw odgadła prawdziwy powód nieobecności siostry, obsypałaby ją sukniami. Upłynęło już jednakże prawie dwadzieścia lat od czasu, gdy była ubogą, ale śliczną panną Beresford, i zdążyła zapomnieć o wszystkich smutkach, poza bólem niedobranego wiekowo małżeństwa, o którym potrafiła debatować przez pół godziny. Jej najdroższa siostra Maria wyszła za swego ukochanego, który nie dosyć, że był od niej tylko o osiem lat starszy, to jeszcze miał łagodne usposobienie i włosy w rzadko spotykanym czarnogranatowym odcieniu, a ponadto był jednym z najbardziej fascynujących kaznodziejów, jakich kiedykolwiek słyszała, i wcielonym ideałem proboszcza. Być może nie był to bardzo logiczny wniosek wyprowadzony z powyższych przesłanek, ale pani Shaw zawsze jednakowo podsumowywała los swej siostry: „Małżeństwo z miłości, czegóż więcej Maria mogłaby chcieć od życia?”. Gdyby spytać o to samą panią Hale i gdyby zdecydowała się powiedzieć prawdę, mogłaby wyrzucić z siebie gotową listę życzeń: srebrzysty połyskujący jedwab, biały pleciony czepek, och, tuziny rzeczy na sam ślub, a dla domu – po prostu setki.
Margaret zdawała sobie sprawę, że matka uznała swój przyjazd na uroczystość za zbyt kłopotliwy, i w gruncie rzeczy cieszyła się, że ich spotkanie nastąpi na plebanii w Helstone, a nie na Harley Street, w czasie panującego przez minione dwa lub trzy dni nieziemskiego zamieszania, w którym ona sama odgrywała rolę Figara, będąc jak on niezbędna w kilkunastu miejscach jednocześnie. Na samo wspomnienie tego, co zrobiła i powiedziała w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin, wciąż jeszcze odczuwała znużenie umysłu i ciała. Tyle razy wypowiedziała słowa „do widzenia”, że utonęły w nich pospieszne pożegnania z tymi, z którymi żyła tak długo pod jednym dachem. Teraz ogarnął ją żal za minionym czasem i nie miało znaczenia, jakie były te lata. Liczyło się tylko to, że przeminęły, by nigdy nie wrócić. Margaret czuła w sercu ciężar większy, niż kiedykolwiek sobie wyobrażała, że może odczuwać w chwili powrotu do ukochanego domu. To było przecież miejsce i życie, do których wzdychała od wielu lat w momentach tęsknoty i melancholii, zanim zacierał je sen. Zmusiła się, by oderwać myśli od wspomnień przeszłości i zająć je jasną i niezmąconą perspektywą nadchodzącej przyszłości. Dostrzegła naraz nie wizje minionych zdarzeń, ale to, co faktycznie miała przed oczami: swego ojca śpiącego w przedziale kolejowym. Jego włosy nie były już granatowoczarne, lecz siwe i przerzedzone. Pod cienką skórą twarzy przezierały zarysy kości, co raziłoby przy gorzej ukształtowanych rysach, w jego wypadku jednakże miało swój wdzięk, żeby nie powiedzieć: urodę. Na jego twarzy malował się wyraz wyciszenia, ale był to raczej wypoczynek kogoś znużonego, a nie wolny od trosk spokój człowieka wiodącego beztroskie i satysfakcjonujące życie. Margaret uderzyło boleśnie to zmęczenie i niepokój ojca. Przebiegła w myślach znane sobie okoliczności życia pana Hale'a, które mogły przyczynić się do naznaczenia jego twarzy liniami świadczącymi o nieustannym strapieniu i zgryzocie.
Biedny Frederick! Mój biedny brat! – pomyślała, wzdychając. Och, gdyby tylko został duchownym, zamiast zaciągać się do marynarki! Nie stracilibyśmy go! Szkoda, że tak mało o tym wiem. Nigdy do końca nie zrozumiałam tego, co opowiadała ciotka Shaw. Wiem tylko, że przez tę okropną sprawę nie może wrócić do Anglii. Biedny drogi papa! Jak smutno wygląda. Dobrze, że wracam do domu. Będę mogła pocieszyć i jego, i mamę.
Kiedy ojciec się obudził, przywitała go jasna i promienna, bez śladu poprzedniego zmęczenia. Odpowiedział jej uśmiechem, ale tak słabym, jakby to był dla niego niecodzienny wysiłek, po czym na twarz wróciły natychmiast zmarszczki wiecznego niepokoju. Miał nawyk utrzymywania ust na wpół otwartych, przez co ciągle się wydawało, że zamierza właśnie coś powiedzieć; zwyczaj ten nadawał jego twarzy wyraz niezdecydowania i deformował kształt warg.
Jego oczy były takie jak oczy Margaret, wielkie i łagodne. Poruszał nimi powoli i niesamowicie szeroko, a powieki niemal je przysłaniały. Dziewczyna bardziej przypominała ojca niż matkę i ludzie często się zastanawiali, jak to się stało, że dwoje urodziwych ludzi ma córkę, której wygląd tak odbiega od klasycznych kanonów piękna, a według niektórych nie ma z pięknem nic wspólnego. Miała szerokie usta, zupełnie nieprzypominające warg w kształcie pąka róż, zdolnych wypowiedzieć tylko „tak”, „nie” ewentualnie „jak pan sobie życzy”. Ale linia jej czerwonych warg była nieskończenie miękka, a cera, choć nieprzejrzysta i biała, zachwycała gładkością i delikatną barwą kości słoniowej. Chociaż zazwyczaj na jej twarzy gościł wyraz zbyt poważny i dostojny jak na tak młodą osobę, to teraz, patrząc na ojca, przypominała jasny poranek. Na jej policzkach pojawiły się dołeczki, rzucała spojrzenia pełne dziecięcej radości i bezgranicznej wiary w przyszłość.