Читать книгу Kołysanka dla Łani - Ewa Formella - Страница 10
ОглавлениеROZDZIAŁ 2
Druga wojna światowa
Ciemna noc była zbyt duszna, żeby spokojnie spać, ale zmęczenie po akcji sabotażowej, jakiej dokonali wieczorem, po zaciętej walce z wrogiem i długim marszu przez las pokonało wielu. Na straży pozostali tylko Witek i Henio ukryci między krzewami, nawzajem się pilnujący przed zamknięciem oczu. Gdzieś z oddali doleciał do nich odgłos pohukującej sowy. Sowa? Żaden z nich nie pamiętał, żeby w ostatnich miesiącach ją słyszeli, nawet śpiew ptaków się tu nie rozlegał. Nagle od strony krzewów jeżyn młodzi mężczyźni usłyszeli dziwny, cichy trzask, jakby ktoś skradał się do ich obozu.
– Stój! Kto idzie!? Hasło! – zawołał Witek, kierując swój karabin w stronę zarośli.
Odpowiedziała mu złowieszcza cisza. Po chwili kolejny niepokojący dźwięk dotarł z innej strony do uszu stojących na straży chłopców, lecz zanim zdążyli się odwrócić, ciszę nocnego lasu przerwała salwa z karabinu maszynowego, po której ze wszystkich stron słychać było już tylko krzyki w języku niemieckim i strzały.
Romek zerwał się na nogi i chociaż spał zawsze w gotowości, w tej chwili poczuł się bardzo bezradny. Odepchnął śpiącą w jego ramionach dziewczynę i wskoczył w zagajnik, kolbą karabinu z całej siły uderzając znajdującego się najbliżej Niemca. W obozie rozgrywała się rzeź. Kilku mężczyzn leżało już na polanie, a w świetle księżyca i rzucanych co rusz rac widać było zakrwawione, wijące się w bólu ciała zarówno chłopców z oddziału, jak i Niemców. Romek nigdzie nie widział Jadwigi, ale nie miał czasu na rozglądanie się za dziewczyną. W pewnym momencie poczuł przeraźliwy ból w lewym udzie i zobaczył, jak z rozerwanej nogi zaczyna tryskać krew. Szybko oderwał rękaw koszuli i możliwie mocno zawiązał prowizoryczny opatrunek. Boląca noga skutecznie uniemożliwiała mu poruszanie się. W jednej chwili wokół zapanowała dziwna cisza, a oczy zasłoniła ciemność. Umilkły niemieckie karabiny, umilkły partyzanckie wisy i umilkli krzyczący z bólu ludzie.
Ocknął się w ciemności, czując straszny ból. Noga rwała tak, że gdyby nie był silnym, młodym mężczyzną, to pewnie głośno by krzyczał. Siedział oparty o chropowatą ścianę w trzęsącym się na wybojach samochodzie, w którym oprócz niego znajdowało się kilkanaście osób. Tłok, panujący wokół smród krwi, brudu i potu oraz jęki współtowarzyszy niedoli nie wróżyły niczego dobrego.
– Gdzie ja jestem? – zapytał najbliżej siedzącego.
– Ryś? Żyjesz? – usłyszał zamiast odpowiedzi. Głos wydał mu się znajomy, ale w głowie huczało, a ból nogi dodatkowo spowalniał myślenie.
– Gdzie ja jestem? Gdzie my jesteśmy? – powtórzył pytanie. – Ktoś ty? – Próbował odwrócić głowę w stronę sąsiada z lewej strony, ale nagły ból uniemożliwił mu jakikolwiek ruch.
– No co ty? Ryś? Nie wiesz, z kim gadasz? Witek Węglowski. – Mężczyzna położył dłoń na ręce Romka i delikatnie uścisnął. – Ktoś sypnął. Ktoś wydał szkopom miejsce naszego obozu. Bogu dzięki przeżyliśmy albo może szkoda, że przeżyliśmy, bo nie wiadomo, co teraz szkopy z nami zrobią.
– Do obozu pewnie wywiozą. – Jakiś stłumiony głos z wewnątrz paki wtrącił się do rozmowy.
– Kto wydał? Ktoś od nas? – Romek nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Przecież byli jak rodzina. Niejedno razem przeszli. Gdyby ktoś powiedział mu, że w ich obozie jest zdrajca, wyśmiałby go.
– Niestety, Romuś. Ktoś, komu ufaliśmy jak bratu – wyszeptał Witek.
– Albo siostrze – odezwał się ponownie głos, który już wcześniej wtrącił się do rozmowy.
– Ale jak? Kto? Co z dziewczynami, Wituś? Co z Frankiem, co z…
– Franuś nie żyje. – Witek pociągnął nosem i Romek kątem oka zauważył, jak dłoń jego przyjaciela unosi się do twarzy.
– A dziewczyny?
– Jak prowadzili nas do ciężarówki, to widziałem tylko, że Łania i Mrówka siedzą pod drzewem, a nad nimi stoi szkop z karabinem. Sarny nigdzie nie widziałem. Myślę, że ona…
– Jezu, nie kończ, Wilk.
– Masz rację, chyba lepiej, jak nie będziemy używać naszych imion. – Witek pociągnął nosem, a jego głos stał się drżący i chrapliwy.
– Z jakiego jesteście oddziału? – Głos z głębi paki odezwał się ponownie.
– A tobie co do tego? – obruszył się Romek.
– Właściwie to nic, tak tylko chciałem wiedzieć, z kim odbywam tę podróż życia. Gryczan jestem, z od-
działu Burzy. Złapali nas w czasie akcji na most w Wągrzewicy. Jatkę taką zrobili, że szok. Myślę, że to wszystko było dobrze zaplanowane i ktoś nieźle się wykazał, że w ciągu jednego dnia szwaby zgarnęli aż dwa oddziały. A wy, Wilk, pewnie jesteście jacyś leśni?
– My z oddziału Żubra. – Inny głos dołączył do rozmowy.
– Komendancie, to ty? – Witek uśmiechnął się pod nosem, rozpoznając głos.
– Wilk, może bez stopni służbowych? Panuj nad tym, co gadasz, bo nie wiesz, kto tu z nami jedzie.
– Tak jest! – Chłopak poczuł, jak policzki zaczynają go piec. Dobrze, że w tej ciemności nikt z jego kompanów tego nie zauważył.
– Kto jeszcze z naszych tu jest? – Głos Bronka był słaby, ale wyraźny.
– Przy mnie jest Ro… Ryś – powiedział Witek i delikatnie uścisnął dłoń Romka, czując, że jego kompan znów traci przytomność.
– Lis i Borsuk. – Z głębi paki odezwał się tubalny głos Heńka Mokrzyckiego. – Niestety, Szarak i Niedźwiedź zginęli.
– Jesteś pewien? – W głosie Bronka wyraźnie słychać było drżenie.
– Niestety. Zająca widziałem z rozpłatanym brzuchem, chyba dostał serię z karabinu, a Borsuk… Borsuk dostał w głowę.
– A Sarna, Mrówka, Łania…?
– Kiedy nas odprowadzali do ciężarówki, zostały na miejscu pod celownikiem Niemca. – Witek ponownie pociągnął nosem. – Ale tylko Mrówka i Łania, bo Sarna… Jezu, na co to komu potrzebne, ta cholerna wojna! – Witek złapał się za głowę i już nie panując nad emocjami, rozszlochał się jak mały chłopiec.
W samochodzie nastała cisza, nie licząc postękiwania rannych i turkotu kół. Ktoś cicho płakał, ktoś szeptem się modlił, a ktoś inny chrapał zasłużonym snem. Rozmowy się skończyły i każdy z mężczyzn na dłuższy czas schował się za zasłoną swoich myśli.
Ciąg dalszy w wersji pełnej