Читать книгу Nie zostawia się dziecka w niebie - Ewa Jarocka - Страница 4
ОглавлениеZgasło światło. Dziewczynko, która jesteś, co teraz zrobisz? Potuptasz do dużego pokoju? Wytuptasz latarkę z korytarza? Trzeba oszczędzać baterie, ukoi cię więc dopiero ogienek świeczki, którą zapali twoja mama. Nie wrócisz jednak spać do łóżeczka, będziesz się bała, że ona o nim zapomni, gdy pójdzie pić. Mama nie pójdzie spać, tylko będzie piła w mroku piwko. Nie zechce obserwować przy świeczuszce swoich pomarszczonych dłoni i odbicia twarzy w lustrze, bo w ten sposób można zobaczyć diabła! Ona zostawi zapaloną świeczkę i pójdzie do kuchni zapominać. Zapomni o tobie i o sobie, będzie ją uspokajał alkohol. I stół w dużym pokoju się zapali. Mama poczuje swąd palonego drewna i ugasi małe ognisko. Dziewczynko, która jesteś, będziesz mogła piec ziemniaki w popiele! Czy w taką noc opłaca się spać? Czy w ogóle warto spać z twarzą w poduszce w serduszka? Tak by się obudzić rano i stwierdzić, że ominęła cię przygoda życia? A mama nie śpi, tylko pije przy ognisku trzecią dobę. Dziewczynko, przecież masz dziesięć lat i dość spania za sobą! Masz dość nocy, kiedy śniło ci się, że mama po pijaku zrobiła ci wielką krzywdę. A przecież mamusia jest dobra jak czekoladka. Gdybyś mogła, całą byś ją zjadła. Zostałyby po niej tylko białe kosteczki, które by się tobą opiekowały. Dziewczynko, lubiłabyś je jak kości policzkowe mamy, jak jej wystające z brzuszka żeberka. Mama jest taka chuda od tego piwska. Taka jest marniutka. Trochę jak ty. Trochę jak twój braciszek. Masz brata. Choć ty i on jecie przynajmniej dwa razy dziennie, też jesteście szczupli. Wołają za wami na osiedlu „patyczaki”. A Adaś to nawet chodzi na szczudłach, taki jest lekki jak piórko. Przynajmniej jego koledzy mówią: „Jest i na szczudłach przemierza świat. Patrzy na wszystkich z góry”. Wprawdzie nigdy tego nie widziałaś, ale wierzysz jego kolegom jak Bozi. Dlaczego miałabyś im nie wierzyć? Oni są tacy niewinni! I że niby brat nie chce się z tobą bawić? Przecież twój młodszy braciszek jest dobry jak czerwona landrynka. Zawsze był tylko odrobinę tajemniczy. Nie mówił nic, jedynie patrzył na ciebie i mamę wielkimi jak spodki oczami. Gdybyś była głupia, pomyślałabyś, że w jego ślepiach czai się strach. Ale jesteś mądra. Za mądra, by żyć w tym świecie. Dlatego stworzyłaś w waszym domu własny świat. Żyjesz w nim i z niego reagujesz na rzeczywistość. Na mamę i Adasia, którzy tak bardzo są podobni do ciebie. Dziewczynko, skoro już wytuptałaś latarkę, idź i ratuj świat, bo w pokoju nie pojawił się ogień. Nie ma nawet iskier! Idź do dużego pokoju i sprawdź, czy mama jest wystarczająco trzeźwa, by o własnych siłach wydobyć was z mroku. Żeby było ognisko, pieczone ziemniaki i dużo zaraźliwego śmiechu. Może sam Adam przejdzie się jeszcze przy tobie po parkiecie na szczudłach? I się nie przewróci. Nie rozwali noska, nie zedrze skóry z kolan. Gdy zaś pod koniec zabawy będzie jednak leciał na płytki, wyczaruje jak klown w cyrku jakiś trik i wyjdzie cało z opresji, i wszyscy znów się uśmiejecie. Skoro masz latarkę, oświeć trochę maminy świat ciemności. Oświeć ją i sprawdź, czy żyje, czy jej kości policzkowe unoszą się śmiesznie, gdy zaczyna krzyczeć: „Znów ta pierdolona awaria prądu!”. Choć nie jest pierdolona, bo świetnie się bawicie. I będziecie się bawić do rana, bo mamusia jest nieprzytomna. Widzisz ją w tych egipskich ciemnościach? Widzisz i drżysz. Mama leży na podłodze z jakimś panem. W miłosnym uścisku? Tak. Zdecydowanie. To musi być to. Miłosny uścisk. A może to właśnie teraz Adaś mógłby przejść się nad nimi na szczudłach? Może nawet powinien to zrobić! Jest przecież mamy synem. Jedynym. Wychuchanym. Obada w ten sposób z góry sytuację, może nawet popłacze się, a jak skończy łkać, zapyta: „Czyżby przesadzili? Może karetkę trzeba wezwać?”. Odezwiesz się: „Żadnych pierdolonych karetek. Potrzeba nam czasu i lepszego świata dla mamy. Ja jej go stworzę. Zadzwonię do taty!”.
Dziewczynko, dzwoń do taty! Powiedz mu, że mama tęskni i z tej tęsknoty za nim zaniedbuje was, a gdyby mogła, zaniedbywałaby siebie a nawet własne paznokcie. Wpierw pomyśl tylko, czy ci się to opłaca. Uspokoiłaś się już i mimo ciemności na całym osiedlu, możesz myśleć. Masz w ręce popsutą latarkę, niech ona, jak talizman, doda ci otuchy. Ona też kiedyś była sprawna. Miała mały elektryczny mózg, którym wymyślała w ciemnościach ludzi i przedmioty. Przecież tata nie zabije cię za kłamstwo. Co najwyżej zleje cię paskiem. Zawsze powtarzał: „Kłamstwo ma krótkie nogi”. Ale mama nigdy nie tęskniła za nim tak mocno! Tak, że się serce kraje. Dziewczynko, a może powiesz tacie, że to ty tęsknisz? Bardzo. Że mama nie mogła na to patrzeć i zalała robaka. Do tego jak na złość wysiadł prąd. Za chwilę jednak będą pieczone ziemniaki, niech wpada! Może pomyśli po drodze o kiełbaskach z delikatesów? Sam z siebie, bez żadnych sugestii, przyniesie mortadelę? Dawno nie jadłaś mięsa. A przecież tata brał z mamą ślub kościelny! Ten ślub musiał być ważny. Złożony z samych wspaniałych obietnic – że będą się kochać i swoje potomstwo będą kochać, i nikt z ich bliskich nigdy nie będzie chodził głodny. Może oni też lubią pieczone ziemniaki i po wszystkim urządzili sobie ognisko? No to teraz powspominają! Będą wspominać nawet podział majątku w sądzie. Bo trochę po ślubie i Adasia przyjściu na świat podzielili się wspólnymi przedmiotami i dziećmi. Mama wzięła mieszkanie, tata samochód. Dziewczynko, która jesteś, oni podzielili się także tobą! Ale nie jest ci smutno, bo masz teraz prawdziwe dwa domy, nie jakiś tam jeden zapyziały w starej kamienicy. No bo tata także zamieszkał w domu – po swojej mamie. Tak więc twoi rodzice są obecnie bajecznie bogaci. Mają kasy jak lodu. W lodówce zawsze jest mięsko. A przynajmniej coś się tam rusza w przegródce z cebulą. I naprawdę jesz nie dwa posiłki dziennie, ale trzy, nie licząc płonącego deseru. Wkrótce od tego całego żarcia również mama przytyje, nie poznasz jej na ulicy i dopiero gdy wejdzie do domu, zorientujesz się, że to ona. Twój największy skarb. Złoto piratów! Bo z tymi rodzicami to nie twoja wina. To nie jest niczyja wina. Ani mamy, ani taty, tylko ludzkiej krewkości. Tata zawsze był narowisty. Krzyczał i szturchał mamę, gdy brała z lodówki piwko i przechylała jedno za drugim. Dziewczynko, ale ty masz pomysł! Z takim pomysłem faktycznie zajdziesz daleko. Może powiedz tacie przez telefon, że mama nie pije już trzecią dobę?! Lub że nie pije wcale. Nawet czystej wody. Wzięła się za ciebie i Adasia, chodzicie jak w zegarku. Szkoła, dom, zajęcia pozalekcyjne z języków. Mama zorganizowała wam nawet tańce przy ognisku! A ten telefon to co? Nico! No nie wytrzymałaś i chciałaś podzielić się szczęściem. Przecież tata też należy do rodziny. Choć wiesz, że rodzice do siebie nie wrócą, bo co by zrobili z jednym z dwóch domów? Żadne ich rozbierane randki po tańcach również nie wchodzą w grę. Niestety. Dziewczynko, podczas rozmowy z tatusiem uważaj tylko, by nie odlecieć. Jeszcze skrzydeł dostaniesz i zostawisz w tyle szczudła Adama. Mama byłaby wtedy zła, bo to on jest jej oczkiem w głowie. Jest jej prawdziwym facetem. To jemu należy się radocha z ogniska, zresztą wszystko, co dobre. Ty jesteś tylko córeczką tatusia. Nieobecnego, ale to szczegół. Niech tatuś ci dogadza jak córce. Zatem nie waż się martwić brata skrzydłami jak u ptaka. Nie waż się martwić mamusi zazdrością Adasia o twoje skrzydła. Mama ma tyle na głowie – ma poważny problem. Alkoholowy. Leczyła się i nie wyleczyła, ale nie wyklucza dalszego leczenia. Co widać na podłodze. Na lodowatych porcelanowych kafelkach. Tak zimnych jak jej dłonie w uścisku obcego pana – obrzyganego piwem mężczyzny z sąsiedniej klatki. Mama musiała bowiem zwymiotować mu buraczkami z obiadokolacji na spodnie. On teraz tego nie dopierze nawet w wybielaczu! A może on chciał plam bardziej niż rozbieranej randki z mamą i wszystko jest okej? Facet po prostu marzył o pawiu na sobie, w taką bawili się z mamą dziwną grę, jak to dorośli. Bo czy dorośli nie są dziwni? I to on ją upił. Otumanił zakochaniem i wmuszał w mamę dużo alkoholu. Piwko po piwku, kielonek po kielonku. Zatem mama nie jest niczego winna. Dziewczynko, może więc twoja mama nie ma żadnego problemu? Co najwyżej ma problem ze złamanym po imprezie paznokciem? Zadziorem? Lub z tobą? Tak. Z tobą! Bo prawda jest taka, że Adam cię nienawidzi jak złamane szczudło. Bo kogo ma nienawidzić jak nie ciebie? Kogo ma nienawidzić za to wszystko, co was spotyka dzień po dniu? Jak zatem mama ma cię kochać? Małą dziewczynkę. Najmniejszą. Tak drobną i kruchą, że gdy nikt nie patrzy, unosisz się w powietrzu.
Dziewczynko, jesteś zła, doprawy okropna. Tak marzyłaś o telefonie do taty. Tylko marzyłaś o telefonie do tatusia. Zrobiłaś wszystkich w bambuko. Nigdzie nie zadzwoniłaś i nie zmaterializowałaś ojca, tak jak to czyni latarka, w mroku materializując twoje ciasne buty czy inne przedmioty. Choć latarka lepiej sobie radzi niż ty, ma mniej do zaoferowania tatusiowi i światu. Przykładowo nie potrafi tęsknić. Ani płakać z tęsknoty. Ani umierać z żałości na każdym kroku. Zostawiłaś więc uszkodzone sztuczne światełko i zajęłaś się mamą, która nie kocha cię jak tata. Zrobiłaś jej sztuczne oddychanie. Musiałaś. Inaczej by umarła. Gdy to się działo, znów miałaś przed oczami jej obietnicę: pieczone ziemniaki. Całe blaszane wiaderko ziemniaczków w łupinach! Jak niegdyś u babci na wsi, wrzucałaś jeden po drugim w popiół. Przyszło ci nawet do głowy: może mama nie piła, a zadławiła się jedną kanciastą pyrą i zaczęła bezwzględnie potrzebować twojej pomocy? I znów zaiskrzył ogień. Trach, trach. To patyczki na popiół do ziemniaczków zmieniały stan. Zatańczyłaś nawet do muzyki, której nikt nie zagrał, a mógłby grać, by było weselej. Ty jednak jesteś przekorna i słyszałaś w głowie miłe dla ucha tony. Skakałaś więc nad mamusią jak nad płonącym ogniem, tak że sparzyłaś sobie pięty. I widziałaś, jak iskry z ognia szły do nieba. Hen, hen, wysoko jak anioły. Całe szczęście to były oranżowe iskierki, a nie mamusia. Nad mamusią robiły piruety jak baletnice. Jakby chciały ją oczarować, otumanić zakochaniem, czy znowu upić. Nie, ogień nie zabrał mamusi. Nie rozumiesz nic. Głupia jesteś! Obłędnie głupia. Powinnaś gęsi paść. Przecież zrobiłaś mamie maleńkimi rączkami masaż serca. Może gdyby był prąd, wyszłoby ci przywracanie jej życia lepiej, ale też nie było najgorzej. Taka jesteś bystra, gdy chcesz. Może więc nie jesteś zła? Nie możesz być okropna, bo mama na moment odzyskała przytomność. Powitała cię jak królową, jakby cię pomyliła z Adasiem. Aż taka jesteś brzydka? Maleńka? Chłopięca? Mamusia stęknęła: „Zapal światło, proszę”. Nawet nie wyzwała cię od idiotek, nie wydziedziczyła cię ani nic. Po prostu zapragnęła dużo jasności. Wtedy na chwilę się podłamałaś. Poczułaś się bezsilna jak noworodek albo bity pies. I ognisko znikło. Znikły ziemniaki i ich boski smak. Bo latarka nie świeci, jeszcze długo będziecie siedzieć w ciemności, jak to całe wasze osiedle dorosłych i dzieci. Nie będzie też odpalonej świeczki, a potem zjaranego stołu. Jak mamusia sobie z tym poradzi? Czy to przyjmie? Czy jej pijany umysł zrozumie, dlaczego jest ciemno? Czy jeśli nie zrozumie, pobawisz się z nią w nauczycielkę? Czy choć przez chwilę uda ci się być dojrzałą panią Wandą? Czy choć przez chwilę uda się mamie być tym, kim była, zanim wylądowała na brudnej podłodze? Czyli mamunią od trzech posiłków dziennie. Od miłości do Adama. Od tego chudego ciała, którym, gdy ma dobry humor, i tobie daje ochłapy miłości. A ty nie gardzisz żadną jej postacią, przyjmujesz wszystko. Taka jesteś kochana. Takiej córki to tylko ze świeczką szukać!
Dziewczynko, mamunia chyba nie chce żyć. Ani odrobinkę. Musisz o nią walczyć jak rycerz w złotej zbroi! Jak święty Jerzy ze smokiem! Może więc opowiedz jej jakąś bajkę. Krótką, ale najfajniejszą, jaką znasz. Pani Wanda wszystkiego cię nauczyła. Twierdzi nawet, gdy ją dla zabawy na lekcji naśladujesz: „Angeliko, ty masz talent narracyjny”. Ona nie mówi tego z przekąsem. Powiedz więc mamie bajkę o dobrym świecie, który stworzyłaś w czterech ścianach swojego pokoju. Zabierz ją tam! Odbierz jej świat i podziel się z nią swoim światem. Masz go przecież tyle, że wystarczyłoby ci pół. Masz go tyle, że wystarczyłoby dla całej twojej rodziny. Nawet dla Adama. Nawet sąsiedzi by coś uszczknęli, gdybyś im go pokazała. Oprowadzałabyś ich po nim i oni, jak mama, znów by chcieli żyć. Być jak rajskie motyle w ZOO – po prostu piękni. Chcieliby tryskać radością i ukontentowaniem jak ptak wypuszczony z klatki. Taki rekonwalescent. Mama byłaby jednak nie dochodzącym do siebie ptakiem, ale jaśniejącą gwiazdą. Najjaśniejszą. Oświetlałaby ci świat i życie już nigdy nie byłoby dla ciebie trudne. Dziewczynko swojej mamy, nie pozwalaj jej odchodzić za daleko tam, gdzie jest tylko mrok. Wyzwól ją ze zła, w którym utknęła. Prawie jak ty sama kilka godzin temu w psiej kupie po kostki, niby na szczęście. Zabierz jej wszystkie smutki, które jak ciężkie ołowiane chmury zgromadziły się nad jej głową. Sprowadź wiatr, który je rozgoni. Sprowadź nowe życie dla niej. Tchnij w nią to nowe życie! Daj jej nadzieję i spokojnego twojego tatę. Daj jej spokojnego twojego brata. I w ogóle dużo, dużo świętego spokoju. A jak nie wystarczy, daj jej jeszcze kilku braci, których będzie kochała i dla których zostanie także z tobą. Nie pozwól jej umrzeć z przepicia! Błagam cię! Jeśli mama umrze z przepicia, i ty się zmarnujesz. Nie odrodzisz się jak feniks z popiołu. Będziesz kląć, a z czasem zaczniesz nawet pić najtańsze na rynku piwo. To nie brzmi dumnie. To brzmi jak scenariusz dreszczowca.
Dziewczynko, gdzie jesteś? Czy jeszcze jesteś? Przecież byłaś jak okruszek z obiadokolacji na talerzyku. Jak pyłek z kwiatka – delikatna, ale realna jak czekolada. Jak mogłoby cię zabraknąć?! Zapomniałaś się?! Dlaczego więc niczego nie rozpoznajesz? Totalnie. Dlaczego dom, w którym jesteś, to nie twój dom z braciszkiem i mamunią na podłodze? Braciszek wprawdzie się ostał, ale jakiś taki inny. Skulony? Jak zbity pies? Poszkodowany! Ktoś go kopnął w brzuch? Może mama przed wypadkiem? Oczywiście niechcący! Dlaczego więc panowie w czerwonych uniformach wywieźli mamunię na noszach z domu w siną dal? Przecież zrobiłaś jej oddychanie metodą usta-usta. Zabrali ją do nieba? Do aniołków przebranych za iskierki? Dlaczego więc zostawili na podłodze jej towarzysza od uścisku? Zaraz po tym, gdy zadzwoniłaś po karetkę. Przyjechali na sygnale po trzydziestu dwóch minutach, ale tylko pół sekundy zabrakło, by mamunia została w domu, by ci jej nie odebrali. zatkało cię. Tak, normalnie zatkało kakao. „Zakrztusiła się wymiocinami” – powiedzieli ci tylko. Zabrali mamę jednak ze sobą, bo chyba za dużo wypiła! Wiesz, co potrafi. Dobrze znasz jej potrzeby, mogłaś się tego spodziewać. Mama potrafi być utrapieniem, pragnąc pić, ile wlezie. Zdecydowanie za dużo! I tylko udaje, że się leczy. Teraz będą kłopoty, bo Adam jest wprawdzie wysoki na siedem lat, ale ma pięć i pół i był w domu praktycznie tylko pod twoją opieką. Paliliście ognisko w pokoju. Tak, tak im teraz powiesz! Że pilnowałaś brata, bawiłaś się z nim w pieczone ziemniaki. Czyli narażaliście życie swoje, życie swojej mamy i życie sąsiadów oraz bachorów? Tych wszystkich starszaków, którzy krzyczą i śmieją się z was szyderczo, a w szkole, bo chodzą już do ostatnich klas podstawówki, spuścili z pierwszego pietra woźnemu na głowę doniczkę z kwiatkiem. Fikusem! Bezczelni. I pomyśleć, że mogłaś puścić ich mieszkania z dymem. Zostałoby z nich pogorzelisko i osmolone złote pierścionki po przodkach. Nie zrobiłaś tego jednak, bo jesteś przyzwoita. Masz litość w sercu. A nie wszyscy są tacy dobrzy jak ty, nawet dziewczynki poza terenem waszego osiedla, te, które chodzą do katolickiej podstawówki i noszą przywieszone przy tornistrach odblaskowe znaczki. Nie wszyscy są wreszcie dobrzy jak koledzy Adasia od szczudeł jego równolatki. Wszyscy inni zazdroszczą wam dwóch domów, luzackiej mamusi, ogniska z ziemniakami i tatusia, który, bywało, rządził na osiedlu jak król. Zazwyczaj bachory denerwują cię strasznie. Dlatego gdy była awaria, nie wyszłaś na klatkę schodową, by sprawdzić lub naprawić korki. Nawet nie próbowałaś się zmierzyć z problemem. No i przecież światło zgasło też w bloku naprzeciwko, wiedziałaś już, że to coś poważniejszego niż bezpieczniki. Tak naprawdę nie opuściłaś mieszkania, bo bałaś się, że mogłabyś spotkać na półpiętrze jakiegoś bachora. Co by to było, gdybyś się na któregoś nadziała jak na nóż? Pokazałby ci jeszcze coś zdrożnego w tych strasznych ciemnościach. Zabrał na rozbieraną randkę! Trzymał w zimnym uścisku! I przy tym może jęczał. A ty byś to jego coś zobaczyła i miałabyś uraz do chłopców. Do brata i taty, i twojego kochanego męża z przyszłości. W ogóle nie miałabyś potem męża. Nawet siwego włosa partnera! Zostałabyś starą panną. Najstarszą. Opiekowałabyś się tylko chorymi kotami z waszej piwnicy. Wołaliby za tobą „kociaraaa!”. Tobą jednak nikt by się nie zajmował. Nikt. Co więcej, nie miałabyś czasu ratować maminego życia, tak bardzo zajmowałabyś się urazem psychicznym. Traumą! I pewnego razu mama, jak ten jej towarzysz, nie dotrzymałaby do przyjazdu karetki. Nie byłoby więcej uścisków. Ale może wiedziałabyś teraz, gdzie jesteś. Byłabyś w swoim domu. Na posadce, przy pijanej mamuni. Ze starej perspektywy poznawałabyś przedmioty i ludzi. Komody, pawlacz, krzesła i stół. Z twojego dotychczasowego życia nie ostałby się tylko brat. Dziewczynko, gdzie ty jesteś? Za jakie grzechy jesteś tu, gdzie jesteś? Nie martw się, nauczysz się jeszcze rozpoznawać nowe martwe kąty, brudne przedmioty i pijanych ludzi. Przywykniesz do nich jak do domu, w którym mieszkasz od urodzenia. Może nawet przeprowadzisz tu swój świat? I mama w nim zamieszka. Wreszcie będzie szczęśliwa. Nie trzeba będzie go w nią tchnąć, sama go wybierze i uzna za jedyny. Sama go pokocha i będzie w nim jedną wielką miłością. I tata wróci. Zacznie zarabiać, a nie tylko zbijać bąki. Znów będzie dyrygował waszą orkiestrą. Mimo wszystko wróci do was palić ogniska, jeść mięsko i śmiać się do rozpuku z idiotyzmów. Będzie dużo zaraźliwego śmiechu, który tak uwielbiasz. Będziecie się chichrać, aż rozbolą was brzuchy.