Читать книгу Pod górę - Ewa Kołodziej - Страница 5

Оглавление

Prolog

Jestem CheEvara. Noszę kolczyki w kształcie roweru, koszulki z rowerowym nadrukiem, bransoletkę z rowerem i ostatnio choruję na wisiorek rowerowy. W mojej kuchni stoją trzy rowery, a zamiast pikli i marynat – no dobra, obok tych od Mamy i od Pani Mamy, bo mamy mam dwie – sześć ponumerowanych słoików wypełnionych benzyną i używanymi łańcuchami, które wymieniam cyklicznie, średnio po przejechaniu każdego tysiąca kilometrów, czyli mniej więcej – jak radzą rowerowi spece – co dwa tygodnie, a przynajmniej chciałabym, żeby tak było.

Normalni ludzie, a przede wszystkim kobiety, w pierwszej kuchennej szufladzie trzymają sztućce wyniesione z domu wraz z kulturą, ja gromadzę tam całkiem niekulturalne śrubki, podkładki i szprychy. Jest nawet kapsel do sterów i ręczny klucz do centrowania. Nie pamiętam, kiedy kupiłam sobie cywilne wdzianko, ale co do dnia pamiętam, kiedy powinnam kupić linki, pancerz, kasety albo własnoręcznie wymienić łożysko. Moje zboczenie sięgnęło takiego pułapu, że wino o nazwie Cono Sur również nabyłam tylko dlatego, że na etykiecie zobaczyłam rower, chociaż niezbyt przepadam za winem. Cały wolny czas spędzam więc – nie boję się przyznać do tego, o nie! – między pedałami, a oprócz tego znajomi i czytający mojego – oczywiście rowerowego – bloga znają mnie jako CheEvarę.

Oto główny bohater tej opowieści – Pan Centurion. Moja miłość od pierwszego spojrzenia, zakręcenia korbą, pierwszego wywiniętego na nim orła, nawet od pierwszej złapanej gumy. Nie ma dla mnie na świecie NICZEGO ważniejszego niż Pan Centurion.

Oboje lubimy się na tyle, że nie wyobrażamy sobie dnia bez siebie. Nie istnieją również takie warunki atmosferyczne, które zniechęciłyby nas do wyjścia na małe pedaleando. Mało tego! Trzecią czynnością pod względem ważności, wykonywaną rano zaraz po wstaniu z łóżka, jest pocałowanie Pana Centka w siodełko – a jeśli bardzo chce mi się sikać, to drugą. Bywa też, że pierwszą, gdy poprzedniego wieczoru nie nabiłam ekspresu kawą i zamiast prostego pstryknięcia włącznika muszę najpierw ekspres umyć. Wówczas Pan Centek jest pierwszy, bo przecież nie może czekać, aż ogarnę urządzenie do kawy. Tak, gadam z Panem Centkiem. Tak, przesyłam mu buziaki. Tak, głaszczę go. Niektóre niedziele potrafię spędzić, polerując na błysk kasetę, a nawet nyple – każdy po kolei. Oczywiście taka pracowita niedziela od razu generuje deszczowy poniedziałek, bo mam tak po Mamie – Mama całą młodość jeździła na motorku typu komar i zawsze, gdy go wypucowała, na drugi dzień lało; niebo wypuszczało z siebie co najmniej kwartalne rezerwy wody. Mam tę przypadłość wyrytą w DNA, ale pucuję Pana Centuriona i mnie to wycisza. No dobra, nie o wyciszenie chodzi, a o to, żeby mojemu rowerru zrobić dobrze. Żeby mu nic, temu Panu Centku, się nie odlepiło. Poza tym zawsze jest to pretekst, aby wysączyć sobie szklanicę piwa. Przy robocie.

Przyznam się nawet do tego, że zmuszam kolegę z pracy, fotografa, z którym jeździmy po Polsce w pogoni za gwiazdami – bo między innymi do tego sprowadza się moja praca – żeby ładował do swojego samochodu mój rower, ponieważ – nawet jeśli wiem, że nie będę miała czasu jeździć – nie wyobrażam sobie dnia bez niego. I właśnie dlatego, że kocham swój rower bardziej niż siebie samą, nie mogłam nie spędzić z nim – czy na nim – wakacji.

Pod górę

Подняться наверх