Читать книгу Pocałunek śmierci - Ewa Siarkiewicz - Страница 4

Оглавление

Siedział na rogu biurka jak zwykłe ptaszysko. Skrzydła złożył ciasno wokół ciała i tylko patrzył.

– Odwróć się, podglądaczu – warknęła. – Chcę wstać, a nie mam zamiaru spać w piżamie tylko dlatego, że tu jesteś.

Powoli przekręcił głowę i spojrzał na swoje ciemne stopy.

– Dzięki.

Dźwięk domofonu wyrwał ją spod prysznica. Owinęła się ręcznikiem i, nie zważając na wodę kapiącą z włosów, podeszła do drzwi.

– Tara, jeszcze jesteś w proszku? Przyniosłem ci kawę i pączki – głos Tejka brzmiał radośnie. Jakby za oknem świeciło słońce, a nie zacinał deszcz.

– Nie jadam pączków – mruknęła i wpuściła Tejko na klatkę. Zanim wtoczy się na górę, zdąży się ubrać. Wzięła proszki na uspokojenie, może tym razem pomogą. Nie pomogły. Nadal siedział na biurku, wielki i ciemny.

– Przestań się gapić! – warknęła. – Jezu!

A może lepiej się upić?

– Tara! – Tejko rzucił jej torebkę z pączkami i z kawą w ręku opadł na fotel przed komputerem. Jak zwykle. – Co dzisiaj robimy?

– Ja muszę wyjść.

Popatrzył na nią zdziwiony.

– Wyjść? Dzisiaj nie pracujemy. Przyniosłem nowe moduły.

Stała jak skamieniała. Tejko opierał łokieć na biurku, o milimetry od stóp Sępa, który beznamiętnie obrzucił go spojrzeniem, po czym znów wlepił wzrok w Tarę.

Nie widział go! Nikt go nie widział!

Panika podeszła żółcią do gardła. Szybko zarzuciła kurtkę, upiła łyk kawy i biegiem ruszyła do drzwi.

– Wychodzę, nie wiem, kiedy wrócę – rzuciła kumplowi, który patrzył za nią osłupiałym spojrzeniem.

***

O wizycie u psychiatry myślała od miesiąca. Obudziła się wtedy i ujrzała dziwadło na parapecie, przyglądające się jej nieruchomym wzrokiem. Najpierw wrzasnęła. Kto by nie wrzeszczał, widząc nad sobą wielkiego faceta, siedzącego w kucki z dłońmi opartymi na kolanach, otulonego wielkimi skrzydłami w kolorze falującej sadzy? Potem zarzuciła go pytaniami: kto ty jesteś, do kurwy nędzy, i kto cię tu wpuścił. Reakcja była zerowa.

Chciała go wykopać, ale... nie bardzo miała ochotę go dotykać. Więc rzuciła w niego ciężką, kryształową popielniczką. Siedział na parapecie, więc później musiała wstawić nową szybę. Wtedy zrozumiała, że to coś istnieje tylko w jej głowie, bo popielniczka przeleciała przezeń jak przez powietrze. A gdy poszła szyba, to nawet mu się piórka nie zmierzwiły, choć na dworze porządnie wiało.

Jechała windą na 8. piętro biurowca. Przyjmował tam doktor Ferenc (specjalista od urojeń, pomoże na wszystkie bolączki duszy, dzwoń o każdej porze, jestem, by pomagać), polecony przez Dejnę. Po co ci psychiatra, a, dla sąsiadki. No to, mam jednego, fakt, dziwny, ale pomógł mi, pamiętasz, wtedy gdy cierpiałam na ostrą paranoję i myślałam, że wszystkie baby na mnie lecą, z tobą włącznie, ha, ha.

Winda była pełna milczących ludzi w służbowych uniformach. Tara uniosła głowę. No, jakże mógłby ją opuścić! Gdyby nie zmieścił się w windzie, jeździłaby nią do końca świata i jeszcze dłużej. Ale nie, widziała jego cień na suficie. Siedział na dachu windy.

Doktor Ferenc wyglądał jak bałwan. Okrągła łysa głowa osadzona bez pośrednictwa szyi na okrągłym tułowiu, ruloniki rąk i nóg, kartoflowy nos i paciorki piwnych, świdrujących oczu.

– No więc, tu też jest? – spytał.

Był, siedział w rogu pokoju na czubku stojącej lampy, jakby nie słyszał o grawitacji. Wskazała lampę psychiatrze. Rzucił na nią okiem znad okrągłych okularków. Wrócił do Tary.

– Zreasumujmy. Halucynacja pojawiła się miesiąc temu bez wyraźnej przyczyny, przedtem nie było żadnych snów, żadnych kłopotów osobistych ani w pracy. Pani pracuje jako...

– Grafik komputerowy.

– A próbowała pani zrobić temu zdjęcie?

– Cyfrówką, lustrzanką, kamerą – wzruszyła ramionami, żeby zrozumiał, że nic się nie zarejestrowało.

– No cóż – podrapał się po nosie. – Odruchy ma pani w porządku. Zrobi pani tomografię głowy, czasami... – zacukał się.

– Wiem. Guzy mózgu powodują powstawanie wizji, ludzie słyszą głosy, widzą dziwne rzeczy... – głos jej się załamał. Myślał że co, że ona nie wie w czym rzecz? To było pierwsze, o czym pomyślała, kiedy się okazało, że tylko ona widzi Sępa.

– A dlaczego nazwała go pani sępem? –rzucił lekko, niby mimochodem, nie odrywając oczu od druczku skierowania. Ale Tara wyczuła, że odpowiedź na to pytanie była dlań ważna.

Spojrzała uważnie na halucynację. Sęp gapił się niby pustym wzrokiem, a ona jak zawsze czuła dziwny dreszcz w krzyżu oraz... motylki w brzuchu. To ją najbardziej wkurzało i deprymowało.

– Bo siedzi jak takie wielkie czarne ptaszysko, łypie na mnie i... jakby czekał...

Psychiatra uniósł głowę. Skulona, wpatrywała się intensywnie niebieskoszarymi oczyma w punkt nad lampą. Na jej drobnej, zmęczonej twarzy widział oznaki stresu, dezorientacji i lęku.

– Czeka na co? – spytał cichym głosem.

– Na moją śmierć. Jak sęp – odparła szeptem.

– Rozumiem – powiedział nagle energicznym, prawie radosnym głosem. Wzdrygnęła się, wracając do rzeczywistości. – Tu jest skierowanie na badania. Dopóki nie będziemy wiedzieli, na czym stoimy, nie wypiszę żadnych leków. Proszę wrócić z badaniami i wtedy zobaczymy.

Pocałunek śmierci

Подняться наверх