Читать книгу Bo trzeba żyć. Gabrynia - Ewa Szymańska - Страница 5

Nowe życie

Оглавление

Chyba tak już było Apolonii sądzone, że obydwa jej małżeństwa stawały się na jakiś czas tematem numer jeden wśród miejscowych plotkarzy. Kiedy kilkanaście lat wcześniej wychodziła za mąż za Franciszka, kontrowersje budziło jej szlacheckie pochodzenie. Źle wróżono ich przyszłości, powołując się na bliżej nieokreślone, ale powszechne w świadomości prawo zakazujące koligacenia się między klasami. I chociaż z przepowiedni tych niewiele się sprawdziło, chłopska społeczność Olend nigdy w pełni nie zaakceptowała Apolonii, zawsze podkreślając, że się od nich różni. Wydawać by się zatem mogło, że małżeństwo z leśniczym Jagielskim nie powinno budzić już takich emocji. Byli tu przecież, pomimo upływu lat, obydwoje obcy i w dodatku równego pochodzenia. Nie naruszali więc żadnego uświęconego tradycją porządku, nie burzyli ogólnie przyjętego stanu rzeczy, wręcz przeciwnie – wpasowywali się w konwenans i zamykali usta, tak im się przynajmniej wydawało, moralistom krytykującym ich związek. A jednak.

Chociaż ślub Apolonii z Jagielskim odbył się po cichu i bez żadnego rozgłosu, we wsi wywołał nową falę plotek, może jeszcze większą niż ta przed laty. Apolonia wolała się nie domyślać, co ludzie wygadują, bo nawet to, co do niej dotarło, wystarczało, by postanowiła raz na zawsze przestać przejmować się ludzką opinią. A mówiono niestworzone rzeczy, przy czym kwestie moralne i finansowe wysuwały się wyraźnie na czoło. Wieś podzieliła się na obozy. Jedni uważali, że to Apolonia omotała leśniczego i wykorzystując jego miękkie serce, szybciutko znalazła sobie pocieszyciela. Oczywiście podkreślano przy tym, że jej wybór nie był przypadkowy, lecz podyktowany wrodzonym wyrachowaniem. Wszak w okolicy nie było lepszej partii niż ten samotny mężczyzna na państwowej posadzie. Byli jednak i tacy, którzy uważali wręcz odwrotnie – że to Jagielski, znany przecież birbant i babiarz, zakręcił się koło wdowy, licząc na majątek, co to jej świętej pamięci Bąk zostawił.

Gdyby nie dotykało to jej osobiście, Apolonia uznałaby nawet, że sposób kształtowania się olendzkich poglądów jest na swój sposób zabawny. Generalnie jednak nie było jej do śmiechu, bo chociaż jej nowe małżeństwo ogólnie zapowiadało się pomyślnie, nie dało się ukryć, że powodowało też różne komplikacje. Mniejsza już nawet o plotkarzy, ale i wewnątrz rodziny, a nawet i między nimi dwojgiem pojawiły się zgrzyty, które przez dłuższy czas nie pozwalały cieszyć się nową sytuacją, tak jak by chcieli.

Przede wszystkim dzieci. Co do młodszych nie miała żadnych obaw – Helcia i tak niewiele rozumiała, a dla Tadzika, który słabo pamiętał zmarłego ponad dwa lata temu ojca, Jagielski był największym autorytetem. Natomiast trochę się bała, jak na ich plany zareagują starsze dziewczynki, dlatego zbierała się przez dłuższy czas, zanim którejś soboty wreszcie im je zdradziła. Były kompletnie zaskoczone, chociaż Apolonia miała wrażenie, że bardziej niż informacja, iż wujek ma zastąpić im tatę, zdumiał je fakt, że matka w ogóle może jeszcze w tym wieku wyjść za mąż. Szczególnie zniesmaczona wydawała się Weronika. Apolonię trochę zabolała obcesowość córki, na szczęście Gabrynia załagodziła sprawę, a widząc poparcie planów matki przez starszą siostrę i entuzjazm młodszego brata, Weronika dyplomatycznie wycofała się z pierwotnego stanowiska. Mimo to Apolonia wyraźnie wyczuwała, że nie jest ona zadowolona z sytuacji. Nawet ją rozumiała, co nie zmieniało faktu, że trochę było jej z tego powodu przykro. Zwłaszcza że nie sposób było nie zauważyć, iż dziewczynka nie do końca zaakceptowała nowy stan rzeczy. Nie okazywała tego wprost, ale matka dostrzegała jej dezaprobatę i coś w rodzaju lekkiego zmieszania, którego Weronika nie potrafiła ukryć. Dziewczynka stała się opryskliwa i to nie tylko wobec niej, ale także wobec rodzeństwa, z którym kłóciła się częściej niż dawniej. Nie pomagało besztanie i przywoływanie do porządku, efekt był krótkotrwały albo nie było go wcale. Weronika wszczynała awantury o byle co, ale – interesująca rzecz – tylko pod nieobecność Jagielskiego. Kiedy przyjeżdżał do Olend, brała na wstrzymanie. Tyle że zazwyczaj kiedy w domu pojawiał się leśniczy, ona dziwnym trafem prawie zawsze miała jakieś sprawy do załatwienia na wsi. On pierwszy zresztą zauważył, że dziewczynka go unika. Jednak wspólnie z Apolonią doszli do wniosku, że po prostu muszą dać jej czas na oswojenie się z nową sytuacją.

Matka martwiła się, co będzie, jeśli Weronika nie przestanie się dąsać, zanim wezmą ślub. Dlatego zdecydowanie sprzeciwiła się propozycji Jagielskiego, aby przeprowadziła się z dziećmi do niego. Nawet się o to sprzeczali. On twierdził, że tak będzie najwygodniej, bo i w leśniczówce przestrzeni więcej, i jemu będzie łatwiej, gdy będzie cały czas na miejscu. Poza tym na wsi rzadko się zdarza, żeby to mężczyzna przeprowadzał się do kobiety.

– Powiedzą, że na przystępy do ciebie przyszedłem.

– A odkąd to przejmujesz się tym, co ludzie powiedzą? – odparowała, nie chcąc nawet słyszeć o przenosinach. – A poza tym weź pod uwagę dzieci. Już i tak świat stanął im na głowie, brakuje tylko jeszcze, żeby Weronka miała do mnie pretensje, że ją na bezludzie wywiozłam. Przecież wiesz, jaka ona jest: dnia nie wytrzyma bez przyjaciółek. To nie Gabryńka. A zresztą Hela też źle znosi wszelkie zmiany.

Troska o dzieci stanowiła tylko część prawdy. W gruncie rzeczy była to jedynie dobra wymówka, bo tak naprawdę to Apolonia nie chciała się przeprowadzać. Kochała swój dom i nie potrafiła sobie wyobrazić, że w leśniczówce gospodarowałaby z takim samym entuzjazmem, jaki od początku czuła w domu Franciszka. Zresztą nie uśmiechało się jej też życie poza wsią. Co prawda w leśnictwie i tartaku zawsze kręciło się wielu ludzi, bo interesanci przyjeżdżali tu z całej okolicy, ale jednak było to odludzie i Apolonia aż się wzdrygała na myśl, jakie ciche i czarne muszą tam być noce. Jednocześnie wiedziała, że Jagielski z racji stanowiska przyjmuje czasem różnych gości z powiatu albo nawet i województwa. Nie wyobrażała sobie, że musiałaby uczestniczyć w takich spotkaniach, a przecież gdyby mieszkała w leśniczówce, trudno byłoby tego uniknąć. Nie przyznawała się do swoich obaw, żeby nie wydać mu się zupełnym ,,dzikiem”, jak mawiała kiedyś Wasakowa, ale im więcej ich miała, tym mocniej obstawała przy swoim. W końcu się dogadali, chociaż Jagielski nadal uważał, że ludzie będą uważali ich za dziwaków.

– No bo powiedz sama, czy małżeństwo nie powinno mieszkać razem?

– No przecież będziemy razem – przekonywała go, chociaż dobrze wiedziała, co ma na myśli.

Leśniczówkę od Olend dzieliło dobre pięć kilometrów, a Jagielski, choć urzędnik państwowy, nie pracował w ściśle określonych godzinach. Obydwoje zdawali sobie sprawę z tego, że nieraz się zdarzy, iż będzie musiał zostać tam na noc, żeby nie jeździć bez sensu w tę i z powrotem, gdy będzie miał nawał roboty.

Mimo że w tej kwestii Apolonia postawiła na swoim, problemy z dziećmi ciągnęły się nadal. Weronika chodziła naburmuszona przez cały okres ich krótkiego narzeczeństwa. Momentami była tak niemożliwa, że matka zaczynała się zastanawiać, czy dla świętego spokoju nie odwołać wszystkiego. Zwyciężał zdrowy rozsądek – przecież fochy córki nie mogą wpływać na jej życiowe decyzje. Kiedyś jej przejdzie, lubi przecież Romana. A zresztą, jeśli nawet i nie, nie będzie mi tu smarkula rządzić – myślała buntowniczo po którejś z kolei awanturze. Nie mogąc jednak wyzbyć się poczucia winy, zwierzyła się ze swych kłopotów bratowej.

– Już naprawdę czasami nie wiem, jak z nią postępować. Przecież nie będę jej biła. Kiedy próbuję z nią rozmawiać, to odwraca kota ogonem, że niby się jej czepiam, i udaje, że nie rozumie, o co mi chodzi. Ale przecież dobrze wiem, że o ten ślub, chociaż temu zaprzecza.

– Oj tam, dziewczyna po prostu dorasta, zmienia się. Wiesz, jak to jest: małe dzieci – mały kłopot, większe – to i kłopot większy. Gdy ja wychodziłam za Andrzeja, to moi chłopcy byli jeszcze za mali, żeby coś rozumieć, ale potem różnie bywało. Szczególnie gdy się Kaziczek urodził. Z Krzysiem nie było problemów, ale Marian… Cud, że Andrzej to wytrzymał, bo czasem to tak wyglądało, jakby Marian uważał, że to przez niego zmarł ich ojciec. No ale jakoś minęło. Nie powiem, żeby chłopak był wobec Andrzeja specjalnie wylewny, ale teraz już jest spokój. Wy też musicie po prostu wytrzymać. Mówiłaś, że umówiłaś dla Weronki miejsce u krawcowej.

– No tak, od jesieni ma się zacząć przyuczać.

– Do tego czasu sobie poradzicie, a gdy dziewczyna pójdzie między ludzi, to jej dziecinada przejdzie. Zobaczysz – stwierdziła bratowa zdecydowanym tonem. – Z Marianem też tak było. Chwilami myślałam, że zwariuję, aż namówiłam go, żeby się zapisał do szkoły wieczorowej. Sama zresztą pamiętasz, co ci będę mówić. Aż się czasem wstydziłam przed wami. A teraz nie ten sam chłopak. Uczy się, ciągle coś czyta, poprosił, żeby mu gazetę zaprenumerować. I do roboty go ciągnie. Nawet sam potrafi Andrzeja spytać, czy nie trzeba czego zrobić. W szkole mu jeszcze dwa i pół roku zostało i tak sobie myślę, że niedługo to będziemy musieli z tej dzierżawy zrezygnować i chłopaka powoli do gospodarowania na ojcowiźnie przysposabiać, bo tak spoważniał. Zobaczysz, Weronka też zmądrzeje.

Cóż, Apolonia miała nadzieję, że słowa Marianny okażą się prorocze. Fakt, że kiedy w ostatnie Boże Narodzenie widziała Mariana, też zwróciła uwagę na to, jak wydoroślał. Zawsze był chłopcem raczej poważnym, ale też ponurym i niezbyt sympatycznym. Teraz, w wieku siedemnastu lat, wyzbył się swej dawnej gburowatości i wywarł na niej całkiem miłe wrażenie. Nawet Gabrynia, która go nie cierpiała, przyznała, że bardzo się zmienił. Da Bóg, z Weroniką będzie tak samo.

Bo trzeba żyć. Gabrynia

Подняться наверх