Читать книгу Felix Baumgartner. Szturmując niebo - Felix Baumgartner - Страница 5
ОглавлениеW największym dole najwyższego skoku
Nocą, o wpół do czwartej, zrozumiałem, że chcę do domu. Jadę więc z mojego apartamentu w Santa Monica na lotnisko, organizuję sobie bilet i lecę do Salzburga. Od tygodni nie mogłem spać, ale tej nocy w ogóle nie zmrużyłem oka, bo wiedziałem jedno: jutro czeka mnie podróż do Brooks w San Antonio w Teksasie do miejsca, gdzie przetestowano wszystkie wahadłowce i wytrenowano wszystkich astronautów.
Będę musiał wytrzymać pięć godzin w kombinezonie i pokazać ekspertom z Air Force, że potrafię. A ja doskonale wiem, że nie potrafię…
Co robić? Nie ma rozwiązania. W końcu nadszedł dzień, który tak długo odwlekałem. Jest tylko jedno wyjście – ucieczka. Byle dalej stąd, dalej od kombinezonu, dalej od całego zespołu. Już dawno powinienem był się przyznać ludziom do swojego lęku. Ten olbrzymi zespół miesiącami wypruwał sobie żyły, pracował dzień i noc. Wszyscy we mnie wierzyli. A teraz zostawiam ich na lodzie za pięć dwunasta.
Czegoś takiego nigdy w życiu nie zrobiłem. Zawsze stawiałem czoła swoim demonom, nie odwlekałem spraw, brałem byka za rogi. Jeśli pojawił się jakiś problem, szukałem odpowiedniego rozwiązania. To pierwszy taki przypadek, kiedy próbuję odsunąć przeszkodę z nadzieją, że rozwiązanie znajdzie się samo. Za każdym razem, gdy uciekałem, mówiłem sobie: „Jeśli nie możesz opłacić czynszu, zapłacisz następnym razem”. Wiedziałem jednak doskonale, że następnym razem nie będzie lepiej. Kiedyś i tak trzeba będzie zapłacić. I to się właśnie teraz stało.
Powód, dla którego zacząłem przed 25 laty skakać ze spadochronem, to nieporównywalne z niczym innym uczucie wolności, którego doświadczasz, gdy spadasz w dół po odbiciu. Kiedy skakałem, to najchętniej w koszulce i dżinsach, czasami w kasku. A teraz? Ubieram się w kombinezon, na to zakładam spadochron, który jest trzykrotnie cięższy niż normalny, do tego dwie butle z tlenem, a na piersi aparatura do rejestrowania danych.
Na koniec jestem dwa razy cięższy niż zazwyczaj! Żadnej swobody. Skok jest mozolny, nie sprawia frajdy. I jeszcze musiałem się wszystkiego nauczyć od nowa, bo dodatkowy ciężar i kombinezon blokowały ruchy. Byłem jak początkujący: bez doświadczenia, bez pewności siebie. Nie wiedziałem, co mnie czeka, ale mimo to skoczyłem.
Od początku bardzo profesjonalnie radziłem sobie ze stroną techniczną kapsuły. Obsługa przycisków, niezależność w kokpicie, procedury bezpieczeństwa, które trzeba znać na pamięć… Wszystko to perfekcyjnie opanowałem w rekordowym czasie. Chwalono mnie za to, że potrafię zapamiętać tyle rzeczy i jeszcze wykonać je w tych warunkach. To właśnie stanowi moje zaplecze: zawsze potrafię w krótkim czasie prawidłowo zareagować. Do tego jestem wytrenowany. Ale ten kombinezon! Mam zaufanie do samego siebie i zawsze mogłem przywołać tę pewność, o ile byłem dobrze przygotowany. Mogłem ją przywołać niezależnie od tego, jak wielu ludzi z NASA by mi się przyglądało – to żaden problem, gdyby tylko nie ten kombinezon…
Projekt „Red Bull Stratos” ma obecnie trzy lata. Problem z kombinezonem ciśnieniowym pojawiał się u mnie podczas testów raz po raz. Bez kombinezonu ten projekt byłby dla mnie czystą przyjemnością. Kwestie bezpieczeństwa, rozwoju, techniki – to wszystko byłaby bułka z masłem. Jednak zamiast radości w oczekiwaniu na skok próbny z wysokości dziesięciu tysięcy metrów pojawiała się tylko jedna myśl: nie chcę się wbijać w ten kombinezon!
To było jak trudny egzamin, którego człowiek się boi. Stałem się przewrażliwiony, reagowałem na drobiazgi nigdy niesprawiające mi problemu. Na przykład przeszkadzało mi światło w pomieszczeniu, w którym Mike Todd – technik od kombinezonu – zawsze mnie ubierał. Nigdy wcześniej nie myślałem o świetle… I jeszcze ten zapach! Hełm ma uszczelkę okalającą twarz i ten zapach gumy zaczął mi niewiarygodnie przeszkadzać. Wszystkiemu mogłem coś zarzucić – nawet dźwiękom. Na szczęście Mike ma bardzo spokojny, miły głos. Były jednak inne osoby, które kiedy wchodziły do pomieszczenia, ich głosy zaczynały mnie drażnić.
Wszystko, co się z tym kombinezonem wiązało, z biegiem czasu zaczęło mi się źle kojarzyć. Było dla mnie oczywiste, że pewnego dnia się poddam. Poczułem się schwytany w ten kombinezon. Fakt, że miałem być bohaterem tego projektu, bo przez ostatnie 20–25 lat zawsze miałem osiągnięcia, mnie przytłaczał. Wielu osobom ze środowiska skoczków spadochronowych i BASE byłem znany jako ten, który wszystko potrafi. I nagle nie jestem w stanie przeskoczyć takiej przeszkody jak kombinezon… Zawiodę na ziemi, a nie na wysokości 39 kilometrów, skacząc z kapsuły na skraju wszechświata. Co za katastrofa!
Dwa lata oszukiwałem siebie i mój zespół. Zawsze starałem się, żebym był w kombinezonie jak najkrócej. Oczywiście lepiej by było, gdybym spędzał w nim więcej czasu, gdybym sam się do tego zmusił: dziś będę w nim godzinę, choć oficjalnie powinienem być tylko 30 minut. Jednak gnało mnie coś w drugą stronę, wymyślałem preteksty, by jak najszybciej wydostać się z kombinezonu. Zespół niczego się nie domyślał. Wychodzili z założenia, że gdyby był jakiś problem z kombinezonem, to pojawiłby się już w pierwszych pięciu minutach. Ze mną było jednak inaczej. Nie czułem się szczególnie komfortowo, ale początkowo przez dziesięć minut dało się wytrzymać. Pierwszy raz nie trwał o wiele dłużej. Potem zaś wymyślałem różne sztuczki typu: „Mogę na chwilę otworzyć wizjer, żeby lepiej nam się rozmawiało?”. Najgorszym momentem był ten, gdy zamykali hełm. Wtedy zostajesz we własnym świecie w tym kombinezonie. Z otwartym wizjerem nie tkwisz w takim zamknięciu. Myślałem, że przyjdzie taki dzień, kiedy założę kombinezon i powiem sobie: „Okej, jest dobrze”. Niestety, taki dzień nigdy nie nadszedł…
I tak pakuję rzeczy po bezsennej nocy w Santa Monica, zamykam pokój i myślę: „Zostawiasz teraz wszystko, na co pracowałeś latami”. Pośrednio przygotowywałem się do tego projektu przez 25 lat. Każdy skok był jednym z elementów większej całości. Wsiadam do samochodu. Zapewne jechałem już tędy z 50 razy na lotnisko, ale tym razem jest tak, jakby czas się zatrzymał – jadę jak w transie. Inaczej odbieram światła nocy. Lecę do domu, wszystko zostawiam za sobą. Nie mogę się cofnąć, muszę złapać trochę oddechu bez względu na to, co tym wywołam. Muszę teraz pomyśleć o sobie.
Rozmowa przez telefon. Zawsze jest łatwiej, gdy nie trzeba komuś patrzeć w oczy. Mówię: „Chłopaki, mam problem z kombinezonem. Wiem, trochę późno was informuję, ale muszę jechać z powrotem do Austrii. Potrzebuję znanego mi otoczenia: rodziców, mojej dziewczyny, ludzi, z którymi dobrze się czuję”.
Tu w międzyczasie wszyscy stali się moimi wrogami. Joe Kittinger, Art Thompson i ludzie, którzy dla mnie pracują – są wrogami, bo mają związek z moim problemem. Bo chcą, bym spędził w tym kombinezonie pięć godzin! Są jak specjaliści od tortur.
Z lotniska dzwonię do Arta, szefa projektu, i mówię mu wszystko jak na spowiedzi. Nie krzyczy i nie klnie, odpowiada tylko: „Czekaj, przyjadę”. Siedzę w kącie i ryczę. Ludzie przyglądają mi się, jakiś policjant pyta, czy wszystko jest w porządku. Nie, nie jest. Poddaję się. Jestem u kresu, w największym dole mojego najwyższego skoku.
Baumgartner na rampie startowej wyścigu Man versus Machine
Pierwszy skok próbny head down