Читать книгу Deadline - Fern Michaels - Страница 5
Prolog
Оглавление– Jak niby mamy jechać do posiadłości gubernatora, skoro ta posiadłość już nie istnieje? – Mavis zadała Sophie to pytanie w chwili, gdy Citation X gładko oderwał się od pasa startowego, pozostawiając w dole port lotniczy LAX[1]. – Czytałam o tym dzisiaj rano w Internecie, przy okazji, kiedy weszłam na swoją stronę.
Zaprojektowana przez Mavis kolekcja strojów pogrzebowych „Pogodne Pożegnanie” osiągnęła błyskawiczny sukces rynkowy, nadal jednak osobiście sprawdzała wszystkie napływające zamówienia. W rezultacie spędzała coraz więcej czasu, surfując w sieci.
Sophie wzniosła teatralnie do góry oczy o barwie orzecha.
– Właśnie, że istnieje, tyle że raczej jako atrakcja turystyczna. Ostatnim gubernatorem, który tam mieszkał, był Ronald Reagan. Gubernator-Terminator mieszka w Hotelu Sterling, i my też się tam zatrzymamy na tych kilka dni czy ile będzie potrzeba, żeby pomóc pierwszej damie Kalifornii pozbyć się koszmarów – na pełnych ustach Sophie pojawił się leciutki uśmiech, gdy naśladowała charakterystyczny akcent znanego byłego aktora, obecnie zaś polityka i gubernatora.
– Skończ lepiej z tymi wygłupami. Dramatyzować to ty, i owszem, potrafisz, ale żadna z ciebie aktorka – zawołała Toots z przedniego siedzenia.
– Nigdy nie twierdziłam, że jest inaczej – odcięła się Sophie.
– Dosyć! – wtrąciła Ida. – Darujcie sobie dzisiaj te swoje cięte riposty. Nie mam najmniejszej ochoty wysłuchiwać waszych nieustających kłótni.
Pokład prywatnego odrzutowca zatrząsł się od śmiechu.
Gdy tylko znalazły się w luksusowym wnętrzu odrzutowca, cztery przyjaciółki zgodziły się co do jednego: gubernator Kalifornii podróżował zaiste stylowo. W kabinie znajdowały się opuszczane fotele, obite kremową skórą, solidna biblioteczka z wiśniowego drzewa, a także wszelkiego rodzaju nowoczesne gadżety – w tym Apple iPad2, wyposażony w szybkie łącze internetowe, wbudowane telefony – na wypadek gdyby gubernator zechciał zadzwonić, a nie miał akurat możliwości wstać z miejsca.
Theresa „Toots” Amelia Loudenberry oraz trzy matki chrzestne jej córki Abby – Sophie Manchester, Ida McGullicutty i Mavis Hanover – znajdowały się właśnie w drodze do stolicy stanu, Sacramento. Sophie, jako świeżo upieczona celebrytka, miała odprawić swój magiczny seans w domu pierwszej damy, laureatki prestiżowych nagród Emmy i Peabody’ego[2]. Rzeczona pierwsza dama cierpiała z powodu koszmarów sennych – nocami nawiedzał ją jej słynny wuj, John F. Kennedy, trzydziesty piąty prezydent Stanów Zjednoczonych, który zginął od kuli zamachowca, gdy siostrzenica liczyła sobie zaledwie osiem lat. Na wieść o niezwykłych sukcesach Sophie na polu walki z duchami i innymi „nieziemskimi” istotami zadzwoniła do niej osobiście, prosząc o pomoc.
– Och, cicho bądź, Ida! Jeśli będę chciała znać twoje zdanie, sama się do ciebie zgłoszę – parsknęła Sophie. – Na razie kompletnie mnie ono nie interesuje.
Sophie i Ida toczyły ze sobą coś w rodzaju towarzyskiej wojny od lat. Żadna z nich nie byłaby skłonna się do tego przyznać, w rzeczywistości jednak naprawdę się kochały. Tyle że zarazem nie przepadały za sobą.
– Dobrze już, dobrze, dziewczyny, koniec fochów. Przed nami długi lot, i nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar zażyć nieco snu, zanim przedstawią nas pierwszej parze. Nie chcę wyglądać jak straszydło – oznajmiła Toots.
Mavis, najspokojniejsza i najbardziej pogodna z całej grupy, zaprotestowała łagodnie.
– Toots, kochanie, ty nigdy nie wyglądasz jak straszydło! Jesteś najcudowniejszą kobietą, jaką znam.
Toots uśmiechnęła się do niej.
– Jesteś naprawdę zbyt miła, moja droga, ale i tak ci dziękuję.
Ida wymamrotała pod nosem coś zdecydowanie niepochlebnego. Jak zwykle Sophie i Toots zignorowały jej utyskiwania.
– Wiecie co, ten lot może okazać się krótszy, niż nam się zdaje. Słuchajcie – Sophie machnęła broszurą, wyjętą z kieszonki fotela. – Citation X przelatuje przez sześć stref czasowych bez konieczności uzupełniania paliwa i jest wyposażony w silnik firmy Rolls Royce. No! To jest dopiero samolot.
– Dobra wiadomość – Ida podniosła głos – im krócej będę musiała wysłuchiwać waszego paplania, tym lepiej dla mnie.
Sophie podniosła dłoń wysoko, kierując w jej stronę wyprostowany środkowy palec.
– Poza tym piszą tutaj, że łazienka jest wyłożona marmurem.
Coco, rozpuszczona suczka rasy chihuahua, należąca do Mavis, zawarczała, rozpierając się iście po królewsku na kolanach swojej pani.
– Ido, zdaje mi się, że zdołałaś wyprowadzić Coco z równowagi. Coco wie doskonale, że ja nie wyrażam się tak okropnie, jak wy – Mavis urwała na chwilę, po czym dodała z chichotem: – A w każdym razie nie tak często.
Postronny obserwator byłby zdumiony, widząc, jak diametralna zmiana zaszła w wyglądzie Mavis w ciągu ostatnich dwóch lat. Ta emerytowana nauczycielka angielskiego, owdowiała przed siedemnastu laty, mieszkała w maleńkim domku niedaleko wybrzeża w stanie Maine, gdy Toots wysłała do niej wiadomość z zaproszeniem do swego rodzinnego Charleston w Południowej Karolinie. Była o krok od zawału, gdy Toots ją uratowała – bo tak to trzeba nazwać: uratowała. Gdyby nie Toots, Mavis prawdopodobnie już by nie żyła. Pod opieką Toots i osobistego trenera Mavis zrzuciła ponad 40 kilogramów, ćwicząc codziennie, jakby od tego zależało jej życie… zresztą prawdopodobnie tak właśnie było.
Ida, rodowita mieszkanka Nowego Jorku, snobująca się na bywalczynię salonów, była całkowitą, kompletną wariatką. Gdy Toots zaprosiła ją do Charleston, ta niedawno owdowiała, elegancka pani fotograf cierpiała na nerwicę natręctw, objawiającą się panicznym strachem przed zarazkami. Thomas, który był mężem Idy przez ponad trzydzieści lat, umarł rzekomo po zjedzeniu mięsa zakażonego bakterią E. coli, zakupionego przez Idę w jej ulubionym sklepie rzeźniczym.
Na skutek tego splotu niefortunnych okoliczności Ida, nękana obsesją, zrezygnowała z życia towarzyskiego. Na szczęście właśnie wtedy pojawiła się Toots, która zmusiła ją do wyjścia z domu, pełnego środków czystości, i wysłała do Kalifornii do słynnego lekarza, specjalizującego się w leczeniu zaburzeń nerwicowych. W rezultacie Ida nie tylko odzyskała zdrowie w ciągu zaledwie kilku tygodni, ale też zakochała się w swym wybawcy, który jednak okazał się nie lekarzem, lecz pospolitym oszustem. Na domiar wszystkiego niewiele brakowało, aby znajomość z tym typem kosztowała Idę trzy miliony dolarów. Fakt, że doszła do siebie, a w dodatku pozbyła się sterylnych rękawiczek i maski, wydawał się prawdziwym cudem.
Sophie, również pochodząca z Nowego Jorku, pracowała niegdyś na szpitalnym oddziale dziecięcym jako pielęgniarka i także niedawno owdowiała. Walter, jej mąż – sadysta i alkoholik, zmarł wreszcie z powodu marskości wątroby. Nie było to wielką niespodzianką. Przezorna Sophie wykupiła kilka lat wcześniej polisę ubezpieczeniową na jego życie, wartą pięć milionów dolarów, dzięki czemu mogła teraz cieszyć się dostatkiem.
Toots, specjalistka od planowania pogrzebów – a raczej „wydarzeń”, jak lubiła o nich myśleć – miała w tej dziedzinie ogromną praktykę, pomogła więc Sophie w zaplanowaniu skromnego „wydarzenia” dla Waltera. Lekko przy tym fałszując, Toots odśpiewała Ave Maria, obecni pogrążyli się na chwilę w modlitwie, po czym szczątki Waltera trafiły do pieca krematoryjnego, a przyjaciółki wykorzystały resztę dnia na zakupy, po czym wsiadły do samolotu do Los Angeles, gdzie Toots realizowała właśnie marzenie swego życia, zakupiwszy tabloid Informer, w którym jej córka, Abby, pracowała jako reporterka.
Dwa lata później Abby, która tymczasem awansowała na stanowisko redaktor naczelnej, nadal nie miała najmniejszego pojęcia, że za korporacją LAT Enterprises – właścicielem gazety – stoi jej rodzona matka. Wydawała się zadowolona z faktu, że nowy właściciel preferuje komunikację za pośrednictwem poczty elektronicznej oraz kurierskiej; dlatego Toots postanowiła, że dopóki nie znajdzie się ku temu cholernie dobry powód, nie ujawni się jako właścicielka Informera.
Chcąc pozostać w pobliżu córki, Toots kupiła piękną, trzypiętrową posiadłość na wzgórzach Malibu, należącą uprzednio do dawnej gwiazdy popu, rozmiłowanej w jaskrawych różach i fioletach. W jednej z łazienek gościnnych Toots znalazła lustro w kształcie gitary, a listwy przypodłogowe były ozdobione sztucznymi diamentami. Toots podejrzewała, że wystrój domu był zapewne swego rodzaju hołdem złożonym przedwcześnie zmarłemu Królowi Elvisowi.
Pierwszymi właścicielami domu byli Desi Arnaz i Lucille Ball. Toots i jej przyjaciółki nie wyprowadziły się z domu przy plaży w Malibu, gdy rozpoczął się remont. To wtedy Toots doświadczyła przeżycia paranormalnego we własnej sypialni. Zapamiętała tę noc jako najstraszliwszą w swoim życiu.
Obudziła się z bijącym mocno sercem, czując, że po plecach przebiegają jej zimne dreszcze, w przeraźliwie fioletowej sypialni, którą na własne potrzeby ochrzciła „rajem lafiryndy”; paraliżował ją strach silniejszy niż kiedykolwiek – tak silny, że Toots nie była w stanie ruszyć się z łóżka. Nagle, z trudem wierząc własnym oczom, zobaczyła cztery obłoczki o barwie upiornego, przezroczystego błękitu, które zawisły nad łóżkiem. We wnętrzu każdego z nich widniała ludzka twarz. Tak, wyglądało to nieprawdopodobnie, ale widziała to na własne oczy. Co prawda, już po chwili naszła ją wątpliwość, czy przypadkiem nie cierpi na halucynacje wywołane przez niestrawność, a może przez niezdiagnozowanego guza mózgu. Nic podobnego.
Wspominając twarze zjaw, zdała sobie sprawę, że wyglądały znajomo, ale w przypływie paniki nie potrafiła ich zidentyfikować. Obłoczki zniknęły po kilku sekundach. Roztrzęsiona Toots zwierzyła się Sophie ze straszliwego przeżycia. Przyjaciółka, od dawna interesująca się zjawiskami paranormalnymi, nie okazała zdziwienia. Oczywiście, następnie okazało się, że remont sypialni przywołał duchy dwóch tuzów branży filmowej – Aarona Spellinga i Binga Crosby’ego, którzy przez całe życie walczyli ponoć ze sobą o działkę, na której zbudowany został dom. Sophie zaproponowała seans spirytystyczny. Sukcesy w nawiązywaniu kontaktów ze zmarłymi sprawiły, że w niedługim czasie stała się celebrytką świata zjawisk paranormalnych i duchów. I oto leciały prywatnym samolotem do posiadłości gubernatora Kalifornii, aby pomóc pierwszej damie odegnać nawiedzające ją co noc koszmarne sny.
Toots wyciągnęła się wygodnie w skórzanym fotelu, myśląc z zadowoleniem o swoim życiu z trzema matkami chrzestnymi Abby u boku. Odkąd przyjaciółki przeniosły się tymczasowo do Kalifornii i do Karoliny Południowej – to „tymczasem” trwało mniej więcej od dwóch lat – ich życie na emeryturze przypominało jazdę kolejką górską. Owszem, zdarzały się gwałtowne zjazdy, na ogół jednak było naprawdę ekscytująco.
Toots patrzyła spod oka na przyjaciółki, bliskie jej niczym siostry. Matki chrzestne Abby siedziały w milczeniu, każda z nich zatopiona we własnych myślach. Przyjaźniły się od ponad pięćdziesięciu lat. Toots dbała troskliwie o każdą z tych przyjaźni. Każda z nich była inna i niezwykła. Toots mogła tylko mieć nadzieję, że czeka je kolejne pół wieku wspólnego życia.
W głośniku rozległ się głęboki głos drugiego pilota, obwieszczający, że za chwilę rozpoczną schodzenie do lądowania nad międzynarodowym lotniskiem w Sacramento.
– Drogie panie, muszę poprosić was o zapięcie pasów. Pułap chmur znajduje się na wysokości dwustu stóp, panuje mgła, pada lekki deszcz. Rozpoczynamy procedurę podchodzenia do lądowania z oprzyrządowaniem ILS, dlatego mogą wystąpić drobne turbulencje. Prosimy o zabezpieczenie otwartych pojemników oraz pieska.
Ida, nie przepadająca za lataniem nawet przy dobrej pogodzie, zbladła niczym papier.
– Co to znaczy? Wiedziałam, że trzeba było polecieć zwykłym samolotem. Nienawidzę tych małych awionetek.
– W prywatnych samolotach obowiązują takie same głupie zasady, jak w liniach komercyjnych – stwierdziła Sophie, poprawiając pas.
Mavis włożyła Coco do specjalnej klateczki, tę zaś umieściła pod swoim fotelem. Psiak zawarczał, a następnie szczeknął kilka razy.
– Nienawidzi tej klatki, ale musimy postępować zgodnie z zasadami. To dla naszego własnego bezpieczeństwa – powiedziała Mavis, spoglądając na Sophie.
– Daj spokój, Mavis, przecież wiem. Po prostu lubię sobie ponarzekać. Przynajmniej nie musiałyśmy przechodzić przez odprawę ani dać się obmacywać. Chociaż założę się, że Ida nie miałaby nic przeciwko temu, prawda? – Sophie zwróciła się do Idy, próbując odwrócić jej uwagę od procedury lądowania.
Ida nie odpowiedziała na zaczepkę, Sophie ciągnęła więc:
– Ida, wyjaśnij mi coś, bardzo cię proszę. Czy mówi się „wymacywanie”, czy „obmacywanie”? Słyszałam obie wersje, ale nie wiem, która jest poprawna?
Toots parsknęła, Mavis uśmiechnęła się, Ida zaś odpowiedziała drżącym głosem:
– Wszystko jedno. Osobiście skłaniałabym się ku zwrotowi „wymacywanie”. Doprawdy dziwię się, Sophie, że nadal chce ci się gromadzić nieskończone zasoby kompletnie bezużytecznych informacji.
Należy oddać Idzie sprawiedliwość: jeszcze rok wcześniej z pewnością zareagowałaby na taki żarcik o wiele gwałtowniej. Wyglądało na to, że niebawem przeobrazi się w prawdziwie elegancką damę z Południa.
– Sporo pisali ostatnio w mediach o tych zboczeńcach, obmacujących kobiety na lotniskach. Ludzie nie mają już żadnego szacunku do siebie nawzajem – stwierdziła Toots z niesmakiem.
Nagle samolot przechylił się na lewą stronę.
– Co się dzieje? – pisnęła Ida, przerażona.
W przeciwieństwie do komercyjnych samolotów kabina pilotów była otwarta. Ida wyciągnęła głowę, żeby wyjrzeć przez przednią szybę i jęknęła, widząc przed sobą jedynie kłęby chmur.
– Boże, jak oni mają zamiar wylądować? Przed nami widać tylko chmury! Powinnam była zostać w domu! – opuściła głowę, zamknęła oczy i zacisnęła dłonie na poręczach.
Toots obserwowała ją z boku. Na spokojnej zwykle twarzy Idy malował się wyraz przerażenia; paznokcie wbijała w drogocenną skórę poręczy fotela. Toots wiedziała doskonale, że nie ma się czego bać. Jeden z jej ośmiu mężów, nie potrafiła w tej chwili przypomnieć sobie który, był pilotem. Chcąc złagodzić nieco strach, paraliżujący przyjaciółkę, powiedziała pocieszająco:
– Przeżywałam to niejeden raz, to naprawdę nie jest tak niebezpieczne, jak się wydaje. Widzisz te małe wskaźniki? – wskazała na pulpit rozdzielczy, dobrze widoczny z miejsca, w którym siedziały. – Jedna z tych małych, okrągłych rzeczy ma w sobie dwie igły. Jedna porusza się w górę i w dół, a druga na boki. Gdy pilot zbliża się do lotniska, igły zaczynają na siebie nachodzić. Należy je odpowiednio wyśrodkować, trochę jak krzyż lunety celowniczej, żeby samolot znalazł się dokładnie na środku pasa na właściwej wysokości, a wtedy pilot jest w stanie wylądować nawet, jeżeli nic nie widzi.
Sophie była śmiertelnie zdumiona.
– Skąd, u diabła, wiesz takie rzeczy? A może po prostu zmyślasz, żeby Ida się nie bała?
– Wierz mi, latałam samolotami mniejszymi niż ten, czteroosobowymi, a siedząc na fotelu drugiego pilota, skąd nie widać nawet skrzydeł samolotu, zapamiętujesz takie rzeczy mimo woli. Poza tym, to chyba był Joe… numer czwarty albo piąty… miał obsesję na punkcie latania i tłumaczył mi wszystko, kiedy lataliśmy razem. Słuchałam go uważnie na wypadek, gdyby zdarzyło mu się kopnąć w kalendarz w trakcie lotu. No cóż, miałam już wtedy pewne doświadczenie w przechodzeniu w stan wdowieństwa.
Turbulencje skończyły się tak samo szybko, jak się zaczęły. Pod nimi rozciągał się pas startowy, oświetlony przepięknie niczym bożonarodzeniowa choinka. Kilka sekund później koła samolotu uderzyły lekko o asfalt i maszyna bezpiecznie wylądowała na ziemi.
Drugi pilot ogłosił zakończenie manewru lądowania i po kilku chwilach drzwi kabiny otworzyły się, a przed nimi pojawiły się schodki, prowadzące na płytę lotniska.
– To faktycznie bije na głowę komercyjne linie. Nienawidzę tego, kiedy pasażerowie tłoczą się w przejściu jak świnie przy korycie. Nie mówiąc już o zapaszkach, jakie trzeba znosić przy okazji.
– Jesteś obrzydliwa, Sophie – stwierdziła Toots.
Ich przyjazd powitano z pompą należną wybitnym dygnitarzom – nie zabrakło nawet czerwonego dywanu, prowadzącego wprost pod drzwiczki wysmukłej, czarnej limuzyny.
Szofer wyjmował właśnie bagaże z luku bagażowego, gdy z wnętrza pojazdu wyłoniła się elegancko ubrana trzydziestoparolatka. Przywitała grupkę przyjaciółek w chwili, gdy zbliżały się do samochodu.
– Jestem Cynthia Johnson, osobista asystentka pierwszej damy. Jak minął paniom lot?
Ida natychmiast weszła w rolę miejskiej snobki.
– Doskonale, od startu aż po lądowanie. To niezwykle miłe ze strony gubernatora, że przysłał po nas swój samolot.
Sophie spojrzała na Toots i na Mavis, znacząco przewracając oczami.
– Czy to na pewno ta sama kobieta, która pięć minut temu usiłowała wyszarpać dziurę w poręczy fotela?
Ida rzuciła jej mordercze spojrzenie.
– Osobiście nie jestem fanką latania – zwróciła się Cynthia do Idy. – Sophie?
– To ja – odparła Sophie, wymieniając z przybyłą uścisk dłoni. – To moje przyjaciółki, Toots, Ida i Mavis.
– Cieszę się, że mogłyście towarzyszyć Sophie. Jestem przekonana, że apartament w Hotelu Sterling zyska wasze uznanie. Proszę bez ograniczeń korzystać z hotelowej restauracji na koszt gubernatora – Cynthia rzuciła okiem na złoty zegarek na smukłym nadgarstku. – Lepiej się pospieszmy.
Pół godziny później dotarły do hotelu, gdzie powitał je sam gubernator.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
1 LAX – Port Lotniczy Los Angeles (przyp. tłum.).
2 Peabody Award (dosł. Nagroda Peabody’ego), pełna nazwa: George Foster Peabody Award (dosł. Nagroda George’a Fostera Peabody’ego) – amerykańska nagroda medialna, wręczana za wybitne dokonania w przemyśle radiowym, telewizyjnym i internetowym (przyp. red.).