Читать книгу Morderstwo na dworze - Fiona Grace, Фиона Грейс - Страница 7

ROZDZIAŁ 2

Оглавление

-Oficjalnie zwariowałaś, siostra.

-Skarbie, to nie jest racjonalne zachowanie.

-Czy z ciocią Lacey wszystko w porządku?

Słowa Naomi, mamy i Frankiego przewijały się przez głowę Lacey, kiedy wysiadała z samolotu na lotnisku Heathrow. Może rzeczywiście zwariowała, kupując bilet na pierwszy lot z Nowego Jorku, spędzając godziny w samolocie, mając ze sobą jedynie torebkę, swoje myśli i siatkę pełną ubrań i kosmetyków, kupionych w jednej z sieciówek na lotnisku. Ale zostawiając za sobą Saskię, Nowy Jork i Davida czuła jedynie podekscytowanie. Znowu czuła się młoda. Beztroska. Odważna. Czuła się, jak Lacey Doyle, którą była Przed Davidem.

Jednak w poinformowaniu rodziny, że bez żadnego uprzedzenia leci do Anglii, nie było nic ekscytującego. Cała trójka wyrażała swoje myśli dokładnie w takiej formie, w jakiej pojawiały się w ich głowach, bez żadnego filtra.

-Co, jeśli cię zwolnią? – lamentowała matka.

-Na pewno ją zwolnią – zadecydowała Naomi.

Lacey z łatwością mogła sobie wyobrazić, jak siedzą wokół stołu, robiąc wszystko, żeby wytrącić ją z równowagi. Oczywiście, nie do końca tak to wyglądało. W końcu właśnie do zadań najbliższych czasem należy sprowadzanie nas na ziemię. A w tej nowej, nieznanej jeszcze erze – Po Davidzie – ktoś musiał to zrobić.

Lacey przecięła halę, podążając za resztą pasażerów o zapuchniętych oczach. Słynna angielska mżawka unosiła się w powietrzu. Tutaj wiosna chyba się skończyła. Pod wpływem wilgoci, włosy Lacey jeszcze bardziej się kręciły, a ona w końcu miała moment na zastanowienie. Ale teraz nie było już odwrotu. Nie po siedmiogodzinnym locie i kupnie biletu za kilkaset dolarów.

Ogromny terminal przypominał jej szklarnię, wykonany ze stali i eleganckiego, niebieskiego szkła, zamknięty nowoczesnym, zakrzywionym dachem. Weszła do błyszczącego, wykafelkowanego pomieszczenia, udekorowanego kubistycznymi muralami, które zostały ufundowane przez Brytyjskie Towarzystwo Budowlane (czymkolwiek ono jest – pomyślała Lacey). Ustawiła się w kolejce do kontroli paszportów. Kiedy przyszła jej kolej, strażniczka, blondynka o czarnych, wyrazistych brwiach, rzuciła jej gniewne spojrzenie. Lacey podała jej paszport.

-Powód wizyty? Interesy czy przyjemności?

Mówiła z ciężkim do zrozumienia akcentem, bardzo różniącym się delikatnego, brytyjskiego akcentu aktorów, których Lacey oglądała w swoich ulubionych nocnych programach.

-Przyjechałam na wakacje.

-Nie ma pani biletu powrotnego.

-Jeszcze nie planuję powrotu.

Strażniczka uniosła swoje czarne, grube brwi, a jej wrogość zamieniła się w nieufność.

-Musi mieć pani specjalną wizę, jeśli chce pani pracować.

Lacey potrząsnęła głową.

-Nie chcę. To ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę. Dopiero co się rozwiodłam. Potrzebuję trochę czasu dla siebie. Żeby poukładać myśli, jeść lody i oglądać kiepskie filmy.

Strażniczka w momencie złagodniała, a Lacey nie mogła oprzeć się wrażeniu, że odnalazła kolejną członkinię Klubu Smutnych Rozwodników. Oddała Lacey paszport.

-Witamy w Anglii. I głowa do góry, okej?

Lacey z trudem przełknęła łzy, podziękowała strażniczce i skierowała się w stronę wyjścia. Mijała ludzi czekających na powrót swoich bliskich. Jedni trzymali balony, inni kwiaty. Grupka dzieci o bardzo jasnych włosach trzymała kartkę z napisem: „Witaj w domu, mamo! Tęskniliśmy!”

Oczywiście, nikt nie czekał na Lacey. Przemierzając halę w kierunku wyjścia myślała o tym, że David już nigdy nie powita jej na lotnisku. Gdyby zdawała sobie z tego sprawę, wracając z ostatniej służbowej podróży – do Mediolanu, gdzie miała kupić antyczne wazy – że to ostatni raz, kiedy David zrobi jej niespodziankę i pojawi się na lotnisku, ze swoim uśmiechem i bukietem dalii... Bardziej doceniłaby ten moment.

Wyszła z lotniska i złapała taksówkę. Była to typowa, czarna, angielska taksówka, której widok wywołał u niej ukłucie nostalgii. Przed laty, podczas tych fatalnych wakacji, ona, Naomi i jej rodzice jeździli dokładnie taką samą.

-A pani dokąd? – spytał tęgawy taksówkarz, kiedy Lacey usadawiała się na tylnym siedzeniu.

-Wilfordshire.

Minęła chwila. Taksówkarz odwrócił się, żeby na nią spojrzeć, a gniew zmarszczył jego krzaczaste brwi

-Wie pani, że to dwie godziny drogi?

Lacey mrugnęła, nie za bardzo wiedząc, co próbuje jej przekazać.

-W porządku – odparła z lekkim wzruszeniem ramion. Spojrzał na nią z jeszcze większym zdziwieniem.

-Jankeska, hm? Nie wiem, ile wy tam płacicie za taksówki, ale po tej stronie oceanu dwie godziny drogi uderzą trochę po kieszeni.

Jego bezceremonialność zbiła Lacey z tropu, ale nie dlatego, że gburowatość nie pasowała do jej wyobrażenia o londyńskim taksówkarzu, a dlatego, że sugerował, że jej na to nie stać. Zastanowiła się, czy to dlatego, że jest samotnie podróżującą kobietą. Kiedy była z Davidem, nikt nigdy nie wątpił, że stać ich na długie podróże taksówką.

-Zapłacę – zapewniła kierowcę zimnym tonem.

Kierowca odwrócił się i włączył taksometr. Usłyszała znajomy sygnał, a symbol funta na liczniku zaświecił się na zielono, co wywołało kolejną falę nostalgii.

- Jeśli panią stać – mruknął taksówkarz, ruszając.

To chyba na tyle jeśli chodzi o brytyjską gościnność – pomyślała Lacey.

*

Lacey dojechała do Wilfordshire po obiecanych dwóch godzinach, lżejsza o dwieście pięćdziesiąt funtów. Ale zarówno wysoka cena jak i wysokie mniemanie o sobie taksówkarza straciły jakiekolwiek znaczenie w momencie, kiedy tylko wysiadła z samochodu i odetchnęła głęboko świeżym, morskim powietrzem. Pachniało dokładnie tak, jak to zapamiętała.

Zawsze zdumiewało ją, jak silne wspomnienia są w stanie przywołać zapachy i smaki. Ten moment był doskonałym przykładem. Wraz ze słonym powietrzem wypełniło ją uczucie beztroskiej radości, jakiej nie czuła, odkąd odszedł jej ojciec. Uczucie tak silne, że poczuła je w całym ciele. Cały niepokój, którym zaraziła ją rodzina na wieść o tej nieoczekiwanej podróży, rozpłynął się w powietrzu. Lacey była dokładnie tam, gdzie powinna być.

Zaczęła iść w dół głównej ulicy. Zamiast mżawki, która przywitała ją na lotnisku Heathrow, powietrze tu przecinały jedynie ostatnie promienie słońca, nasycając wszystko złotym, magicznym światłem. Wszystko wyglądało tak, jak w jej pamięci – dwa równoległe rzędy starych, kamiennych budynków o wielkich oknach i witrynach, przedzielone drogą z kostki brukowej. Wszystkie sklepy dalej były utrzymane w dawnym stylu. Zauważyła, że nad każdym z nich wciąż wiszą oryginalne, drewniane tabliczki. W każdym było coś niepowtarzalnego, a kupić można było tam wszystko, od ubranek dla dzieci, przez pasmanterię, po ciastka i kawę na wagę. By nawet starodawny sklep ze słodyczami, ze słoikami pełnymi kolorowych cukierków, które można było kupić na sztuki, po jednego pensa.

Był kwiecień i miasteczko było przystrojone wielkanocnymi dekoracjami. Kolorowe chorągiewki były rozwieszone między sklepami. Było też mnóstwo ludzi – pewnie odpoczywających po pracy, pomyślała Lacey. Siedzieli przed pubami przy piwach, przed kawiarniami i restauracjami przy deserach. Wydawało jej się, że wszyscy są w świetnych humorach, a wesoły gwar rozmów działał na nią kojąco.

Widok dodał jej otuchy i pewności swojej decyzji. Wyjęła telefon, żeby zrobić zdjęcie ulicy. Srebrzysta wstęga morza lśniąca na niesamowitym niebie, zabarwionym odcieniami różu, tworząc naprawdę pocztówkowy widok. Lacey wysłała go na grupę Dziewczynki Doyle. Autorką tej nielubianej przez Lacey nazwy była Naomi.

Dokładnie tak, jak to zapamiętałam – napisała pod idealnym zdjęciem.

Chwilę później usłyszała dźwięk nowej wiadomości. Naomi odpowiedziała.

Chyba przez przypadek trafiłaś na Pokątną, siostrzyczko.

Lacey westchnęła. Właśnie takiej sarkastycznej odpowiedzi powinna się spodziewać po młodszej siostrze. Bo, oczywiście, Naomi nie mogła po prostu cieszyć się jej szczęściem, ani być dumna z tego, jak wzięła życie w swoje ręce.

Użyłaś jakiegoś filtra? – napisała matka chwilę później.

Lacey przewróciła oczami i schowała telefon. Wzięła głęboki, rozluźniający oddech, pełna determinacji, by nie pozwolić nikomu zepsuć jej humoru. Różnica w jakości powietrza, w porównaniu do nowojorskiego, zanieczyszczonego powietrza, którym oddychała jeszcze kilka godzin wcześniej, była naprawdę zdumiewająca.

Poszła w dół ulicy, a jej obcasy stukały głośno o kostkę brukową. Teraz musiała znaleźć jakiś pokój hotelowy, w którym mogłaby zostać na czas nieokreślony. Zatrzymała się przy pierwszym napotkanym pensjonacie, „Pod różą”, ale spostrzegła wiszący w oknie znak „Brak miejsc”. Ale bez obaw. Główna ulica była długa, i jeśli pamięć jej nie zawodziła, do sprawdzenia miała jeszcze mnóstwo innych miejsc.

Następny pensjonat – „Pensjonat Laury” – był pomalowany na pastelowy róż, a znak w jego oknie mówił „W pełni zarezerwowany”. Innymi słowami przekazywały tą samą treść. Ale tym razem, Lacey poczuła ukłucie paniki w piersi.

Szybko odpędziła chmurne myśli. To tylko negatywne nastawienie rodziny, które zaczyna się jej udzielać. Nie ma potrzeby do zmartwień, zaraz znajdzie jakieś miejsce.

Poszła dalej. W „Hotelu Wybrzeże”, między jubilerem a księgarnią, też nie było miejsc, podobnie jak w „Pensjonacie Carol”, za sklepem turystycznym i salonem piękności. Sytuacja powtórzyła się kilka razy, aż Lacey doszła na koniec ulicy.

Ukłucie paniki przerodziło się w falę. Jak mogła być tak głupia, że przyjechała tu bez żadnego przygotowania? Jej cała kariera opierała się na organizowaniu rzeczy, ale jakimś cudem nie potrafi zorganizować własnych wakacji! Nie miała ze sobą swoich rzeczy, teraz nie ma też pokoju. Czy ma zawrócić na pięcie, za kolejne dwieście pięćdziesiąt funtów wrócić na Heathrow

i złapać następny samolot do domu? Nic dziwnego, że David wystąpił o alimenty – ona ewidentnie nie potrafiła zarządzać swoimi pieniędzmi!

Chmurne myśli przepływały szybko przez jej głowę, a ona odwróciła się, jakby licząc na magiczne pojawienie się jeszcze jednego hotelu. I wtedy zdała sobie sprawę, że ostatni budynek na ulicy, przed którym stoi, to zajazd. „Przydrożny zajazd”.

Poczuła się głupio, przełknęła ślinę i wzięła się w garść. Weszła do środka.

Wnętrze wyglądało jak typowy bar: duże, drewniane stoły, menu napisane kredą na tablicy i automat do gier, świecący tandetnie w rogu. Podeszła do baru, którego półki wypełnione były butelkami wina, kieliszkami i całą paletą barw różnych rodzajów alkoholi. Miejsce miało swój urok. Był nawet stary pijak śpiący na barze, któremu ramię służyło za poduszkę.

Barmanka była drobną dziewczyną, a jej blade blond włosy były spięte w luźny koczek na czubku głowy. Wyglądała na zbyt młodą, żeby pracować w barze. Lacey zdecydowała, że musi chodzić o to, że w Anglii picie jest legalne w młodszym wieku, a wcale nie o to, że im starsza się stawała, tym młodsi wydawali się wszyscy wokół.

-Co mogę pani podać? – spytała barmanka.

-Potrzebuję pokoju – odparła Lacey – i lampki prosecco.

Miała ochotę, żeby uczcić ten moment. Ale barmanka potrząsnęła głową.

-Mamy pełne obłożenie na Wielkanoc – kiedy mówiła, jej usta były otwarte tak szeroko, że Lacey mogła zobaczyć gumę, którą żuła. – Jak zresztą całe miasto. Nie ma szkoły i ludzie pozjeżdżali z dzieciakami do Wilfordshire. Wszystko będzie zajęte przez co najmniej dwa tygodnie – zamilkła na chwilę. – Więc tylko prosecco?

Lacey chwyciła za bar, żeby nie stracić równowagi. Teraz naprawdę poczuła się jak najgłupsza kobieta na świecie. Nic dziwnego, że David ją zostawił. Była pomieszaniem z poplątaniem. Jednym wielkim bałaganem. Przyjechała, udając niezależną, dorosłą osobę, kiedy w rzeczywistości nie potrafiła nawet znaleźć dla siebie pokoju.

Nagle, kątem oka, dostrzegła postać. Odwróciła się, żeby zobaczyć, kto zbliża się w jej kierunku. Był to mężczyzna po sześćdziesiątce, ubrany w kraciastą koszulę włożoną w dżinsy. Na łysej głowie miał okulary przeciwsłoneczne, a jego telefon był wetknięty za pasek.

-Czy dobrze usłyszałem? Szuka pani noclegu? – spytał.

Lacey już miała powiedzieć nie – może i była zdesperowana, ale spiknięcie się z dwa razy starszym mężczyzną, który zagadał do niej w barze, było czymś w stylu Naomi, nie jej. Ale mężczyzna wyjaśnił:

-Bo wynajmuję domki letniskowe.

-Tak? – spytała zaskoczona.

Mężczyzna skinął głową i wyciągnął małą wizytówkę z kieszeni dżinsów. Lacey spojrzała na nią badawczo.

Przytulne, wiejskie domki letniskowe. Idealne na rodzinne wakacje. Ivan Parry.

-U mnie też nie ma miejsc, tak, jak mówiła Brenda – powiedział Ivan i skinął głową w stronę barmanki – poza jednym domkiem, który dopiero zlicytowałem. Jeszcze nie jest gotowy na wynajem, ale jeśli nie ma pani innej opcji, mogę go pokazać. Wynajmę go ze zniżką, bo to jeszcze pobojowisko. Ale może się tam pani zatrzymać, dopóki nie znajdzie się coś lepszego.

Lacey poczuła, jak kamień spada jej z serca. Wizytówka wydawała się w porządku, podobnie zresztą jak Ivan. Fortuna się odwróciła! Poczuła taką ulgę, że miała ochotę pocałować mężczyznę w czubek łysej głowy.

-Ratuje mi pan życie – powiedziała zamiast tego.

Ivan się zaczerwienił.

-Może niech pani poczeka z tym osądem, aż zobaczy domek.

Lacey zaśmiała się.

-Szczerze, chyba nie może być tak źle?

*

Wspinając się na klif u boku Ivana, Lacey brzmiała jak kobieta podczas porodu.

-Za stromo? – spytał zaniepokojony. – Powinienem wspomnieć, że znajduje się na klifie.

-To żaden problem – wydusiła z siebie Lacey. - Ko-cham-wi-do-ki na morze.

Podczas ich wspólnego spaceru Ivan okazał się być zupełnym przeciwieństwem cwanego biznesmana: przypomniał Lacey o obiecanej zniżce (mimo, że dalej nie ustalili ceny) i kilkakrotnie powtórzył, że nie powinna robić sobie dużych nadziei. Teraz, z nogami bolącymi po wspinaczce, zaczęła się zastanawiać, czy słusznie robi, przedstawiając miejsce w tak złym świetle.

Ale tylko do momentu, aż spostrzegła dom stojący na skraju klifu. Każdy krok, który przybliżał ją do tego urzekającego budynku, odsłaniał kolejny, zachwycający detal: uroczą, kamienną fasadę, dachówki, kwiat róży, wijący się w górę drewnianych kolumn werandy, starodawne, grube drzwi w kształcie łuku, wyglądające jak wrota do bajkowego świata. A wszystko zamknięte ramą lśniącego, bezkresnego oceanu.

Z oczami wychodzącymi z orbit i ustami otwartymi w zdumieniu Lacey przyspieszyła i podeszła do budynku. Drewniany znak obok drzwi mówił: „Domek na Urwisku”.

Ivan dogonił ją. Pęk kluczy pobrzękiwał głośno, kiedy szukał tego właściwego. Lacey czuła się jak dziecko, które niecierpliwie przestępuje z nogi na nogę w kolejce po lody.

-Proszę sobie za wiele nie obiecywać – przypomniał n-ty raz, odnajdując klucz – wielki i rdzawobrązowy, wyglądał, jakby można było nim otworzyć zamek Roszpunki. Przekręcił klucz i otworzył drzwi.

Lacey szybko weszła do środka i nagle poczuła się, jakby wróciła do domu.

Korytarz był, mówiąc delikatnie, utrzymany w rustykalnym stylu, z nieimpregnowaną, drewnianą podłogą i wyblakłą, perkalową tapetą. Środkiem schodów po jej prawej biegł czerwono-złoty, pluszowy dywan, sprawiający wrażenie, że pierwszy właściciel próbował stworzyć tu okazałą rezydencję, a nie przytulny, urokliwy domek. Drewniane drzwi po jej lewej były otwarte, zapraszając ją do środka.

-Tak jak mówiłem, jest tu trochę obskurnie – powiedział Ivan, kiedy Lacey weszła do środka.

Znalazła się w salonie. Trzy ściany pokryte były wyblakłą tapetą w miętowo-białe paski, a czwarta ściana odsłaniała kamienny mur. Z dużego okna roztaczał się widok na ocean, a przed nim znajdowała się ławeczka. Jeden z rogów pokoju był zajęty przez żelazny piecyk z długą rynną, obok którego stało srebrne wiadro pełne porąbanego drewna. Duża, drewniana biblioteczka rozciągała się na prawie całą szerokość jednej ze ścian. Kanapa, fotel i podnóżek z tego samego kompletu wyglądały na pochodzące z lat czterdziestych. Wszystko było pokryte warstwą kurzu, która, zdaniem Lacey, idealnie wpasowywała się w ten obraz.

Obróciła się w stronę Ivana. Z niepokojem czekał na jej werdykt.

-Jest idealnie! – niemal krzyknęła.

Zmieszanie Ivana przerodziło się w zdziwienie (z nutką dumy, zauważyła Lacey).

-Och! – powiedział. – Co za ulga!

Lacey nie mogła ustać w miejscu. Z ekscytacją chodziła po pokoju, pochłaniając każdy jego szczegół. Na ozdobnej, rzeźbionej, drewnianej półce było kilka kryminałów, których strony marszczyły się ze starości. Na półce niżej stała porcelanowa owca-skarbonka i zepsuty zegar, a na samym dole kolekcja porcelanowych czajników na herbatę. Prawdziwe spełnienie marzeń dla miłośnika antyków.

-Mogę zobaczyć resztę? – zapytała z wdzięcznością.

-Śmiało – odparł Ivan. – Zejdę do piwnicy i zajmę się wodą i ogrzewaniem.

Wrócili do małego, ciemnego korytarza. Ivan zniknął za drzwiami pod schodami, a Lacey, z sercem bijącym szybciej z niecierpliwego wyczekiwania, weszła do kuchni.

Przekroczywszy próg, westchnęła z zaskoczeniem.

Kuchnia wyglądała jak jedno z pomieszczeń w muzeum epoki wiktoriańskiej. Był tam czarny piec kaflowy, na hakach przymocowanych do sufitu wisiały blaszane garnki i patelnie, a na środku stał duży stół z grubego drewna. Lacey wyjrzała przez okno na duży trawnik. Po drugiej stronie przeszklonych drzwi był taras, na którym stały powykrzywiane krzesła i stół. Wyobrażała sobie, jak siedzi tam, jedząc świeżo upieczone rogaliki z cukierni i popija je organiczną, peruwiańską kawą, kupioną w małej kawiarni.

Głośny łomot niespodziewanie wyrwał ją z tej fantazji. Dobiegał z dołu; czuła, że cała podłoga wibruje.

-Panie Ivanie? – zawołała Lacey, wracając szybko do przedpokoju. – Wszystko w porządku?

Usłyszała jego głos dochodzący z piwnicy.

-To tylko rury. Zdaje się, że nikt nie używał ich od lat. Trochę może zająć, zanim się uspokoją.

Lacey podskoczyła na dźwięk kolejnego trzasku. Jednak znając jego powód, zaśmiała się do siebie.

Ivan wyłonił się z piwnicy.

-Wszystko gotowe. Mam nadzieję, że rury szybko się uspokoją – powiedział usprawiedliwiająco po raz kolejny. Lacey potrząsnęła głową.

-To tylko dodaje uroku.

-Może tu pani zostać, ile chce – dodał. – Jak dowiem się, że miejsce w jakimś hotelu się zwolniło, dam znać.

-Bez obaw – zapewniła Lacey. – To jest dokładnie to, czego nie wiedziałam, że szukam.

Ivan rzucił jej jeden z jego nieśmiałych uśmiechów.

-Więc, może być dziesięć za noc?

Brwi Lacey powędrowały do góry.

-Dziesięć? Ile to jest, jakieś dwanaście dolarów?

-Za dużo? – spytał Ivan, czerwieniąc się. – Może być pięć?

-Za mało! – krzyknęła Lacey, zdając sobie sprawę, że właśnie negocjuje wyższą cenę. Ale zgoda na tę ostro zaniżoną cenę byłaby prawie równoznaczna z kradzieżą, a Lacey nie zamierzała wykorzystywać tego ciepłego, niezręcznego mężczyzny, który przecież pomógł jej w kryzysowej sytuacji. – To dom z dwoma sypialniami. Pomieściłby całą rodzinę. Wystarczy trochę odkurzyć i ogarnąć, i spokojnie mógłby kosztować sto dolarów za noc.

Ivan nie wiedział, gdzie ma patrzeć. Ewidentnie nie lubił rozmawiać o pieniądzach. Ewidentnie też nie nadawał się na biznesmena, pomyślała Lacey. Miała nadzieję, że jego lokatorzy nie wykorzystują tego.

-No to może piętnaście za noc? – zasugerował Ivan. – I wyślę kogoś, żeby tu posprzątał.

-Dwadzieścia – odparła Lacey. – I sama mogę posprzątać – uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń. – Teraz proszę dać mi klucze. Nie przyjmę odmowy.

Teraz Ivan czerwienił się od uszu po szyję. Skinął lekko głową w geście zgody i podał Lacey brązowy klucz.

-Mój numer jest na wizytówce. Proszę dzwonić, jeśli coś się zepsuje. Albo raczej kiedy.

-Dziękuję – powiedziała Lacey z wdzięcznością i z uśmiechem.

Ivan wyszedł.

Sama w domu, Lacey poszła na górę, żeby dokończyć zwiedzanie. Główna sypialnia znajdowała się z przodu domu, z balkonem i widokiem na ocean. Znowu poczuła się, jakby weszła do pokoju w muzeum, z wielkim łożem z baldachimem oraz szafą z tego samego kompletu, wystarczająco dużą, żeby prowadzić do Narnii. Z tyłu domu znajdowała się gościnna sypialnia, z widokiem na ogród. Toaleta była w osobnym pomieszczeniu, nie większym od szafy. W łazience stała biała wanna na nóżkach z brązu. Nie było oddzielnego prysznica, jedynie nakładka na kurek od wanny.

Lacey wróciła do sypialni i rzuciła się na łóżko. Dopiero wtedy miała chwilę, żeby ochłonąć po wszystkim, co wydarzyło się tego zawrotnego dnia. Była oszołomiona. Jeszcze rano była mężatką z czternastoletnim stażem. Teraz była singielką. Jeszcze rano miała karierę w Nowym Jorku. Teraz była w chatce na klifie w Anglii. Przeszedł ją dreszcz ekscytacji. Dreszcz emocji. Pierwszy raz w życiu postąpiła z taką śmiałością i, trzeba przyznać. Czuła się wspaniale.

Rury trzasnęły po raz kolejny, a Lacey pisnęła. Jednak w następnej chwili wybuchnęła śmiechem.

Rozłożyła się na łóżku i patrząc na rozpościerający się nad nią baldachim, przysłuchiwała się dźwiękom silnych fal, które rozbijały się o klif. Dźwięk przypomniał jej o dawnym marzeniu z dzieciństwa, o pragnieniu zamieszkania nad oceanem. Na lata o nim zapomniała. Jeśli nie wróciłaby do Wilfordshire, czy nigdy nie powróciłoby do niej to wspomnienie? Zastanowiła się, co jeszcze skrywa się w zakamarkach jej pamięci. Jutro wstanie, pomyślała, i wyruszy na oględziny miasta, a może znajdzie kolejne wskazówki.

Morderstwo na dworze

Подняться наверх