Читать книгу Śmierć i pies - Fiona Grace, Фиона Грейс - Страница 4

ROZDZIAŁ 1

Оглавление

Dzwonek nad drzwiami zabrzmiał dźwięcznie. Lacey podniosła głowę i zobaczyła starszego mężczyznę, który wszedł do jej sklepu z antykami. Miał na sobie strój charakterystyczny dla angielskiej wsi, który wyglądałby egzotycznie w jej dawnym domu, w Nowym Jorku. Jednak tutaj, w nadmorskiej, angielskiej miejscowości, Wilfordshire, nie robił na nikim specjalnego wrażenia. Lacey nie rozpoznała mężczyzny, w przeciwieństwie do większości mieszkańców miasteczka. Wyglądał na zdezorientowanego i Lacey zastanawiała się, czy się nie zgubił.

Zrozumiała, że mężczyzna może potrzebować pomocy, więc szybko zakryła słuchawkę trzymanego telefonu i – przerywając rozmowę ze schroniskiem – zawołała do niego przez ladę:

–Proszę dać mi chwilę. Muszę dokończyć tę rozmowę.

Mężczyzna zdawał się jej nie słyszeć. Całą swoją uwagę skupił na półce pełnej kryształowych figurek.

Lacey wiedziała, że musi przyśpieszyć rozmowę ze schroniskiem i zająć się swoim zagubionym klientem, więc odsłoniła słuchawkę telefonu.

–Przepraszam bardzo. Może pan powtórzyć? – zapytała.

Mężczyzna, z którym rozmawiała, westchnął ze zrezygnowaniem.

–Pani Doyle, mówiłem, że nie mogę udzielać informacji na temat naszych pracowników. Chodzi o bezpieczeństwo. Na pewno to pani rozumie.

Lacey już to słyszała. Po raz pierwszy skontaktowała się ze schroniskiem, żeby adoptować Chestera, owczarka angielskiego, który praktycznie stanowił wyposażenie jej sklepu z antykami (jego poprzedni właściciele, którzy wynajmowali sklep przed nią, zginęli w tragicznym wypadku, a Chester przybłąkał się z powrotem do domu). Ale Lacey przeżyła prawdziwy szok, kiedy kobieta w słuchawce zapytała ją, czy jest spokrewniona z Frakiem Doylem – ojcem, który odszedł, kiedy miała siedem lat. Połączenie zostało przerwane i od tego czasu Lacey dzwoniła codziennie, żeby znaleźć kobietę, z którą rozmawiała. Niestety, okazało się, że wszystkie placówki organizacji były obsługiwane z jednego centralnego biura w pobliskim mieście Exeter i nie udało jej się odnaleźć kobiety, która jakimś cudem znała imię jej ojca.

Lacey mocniej zacisnęła telefon w dłoni i z trudem próbowała opanować drżenie głosu.

–Tak, rozumiem, że nie może mi pan podać jej nazwiska. Ale nie może pan mnie z nią połączyć?

–Niestety, proszę pani – odparł młody mężczyzna. – Po pierwsze, nie wiem, o kogo chodzi. Po drugie, korzystamy z systemu call center. Połączenia są przydzielane losowo. Jedyne, co mogę dla pani zrobić, to załączyć notatkę z pani danymi kontaktowymi w naszym systemie – powiedział, a w jego głosie słychać było rosnącą irytację.

–A co, jeśli ona nie zobaczy tej notatki?

–Istnieje takie prawdopodobieństwo. Mamy wielu wolontariuszy, którzy pracują u nas tylko tymczasowo. Osoba, z którą pani rozmawiała, mogła nawet nie być w biurze od tego czasu.

Te słowa Lacey również już słyszała, podczas wielu rozmów, które odbyła, za każdym razem licząc na inny rezultat. Pracownicy call center zdawali się tracić do niej cierpliwość.

–Ale jeśli była wolontariuszką to znaczy, że może już nigdy nie przyjść do biura? – zapytała.

–Tak. To możliwe. Ale nie wiem, czego pani ode mnie oczekuje.

Lacey miała dość prób perswazji na ten dzień. Westchnęła i przyznała się do porażki.

–Tak, no cóż. Tak czy siak dziękuję.

Odłożyła telefon i skuliła się. Ale nie zamierzała dawać za wygraną. Właśnie tak wyglądały jej próby znalezienia informacji na temat ojca – dwa kroki do przodu, jeden w tył. Już przyzwyczaiła się do ślepych zaułków i rozczarowań. Poza tym czekał na nią klient, a jej ukochany sklep zawsze wysuwał się na przód jej listy priorytetów.

Odkąd dwójka detektywów, Karl Turner i Beth Lewis, opublikowała oświadczenie, które potwierdzało, że Lacey nie miała nic wspólnego ze śmiercią Iris Archer – a raczej pomogła im rozwiązać sprawę – jej sklep odbił się od dna. Teraz naprawdę dobrze prosperował i codziennie przewijało się przez niego sporo ludzi, zarówno mieszkańców miasteczka, jak i turystów. Dochód Lacey pozwalał jej na kupienie Domku nad Urwiskiem (właśnie była w trakcie negocjacji z Ivanem Parrym, jej najemcą) oraz na to, żeby zapłacić Ginie, swojej sąsiadce i dobrej przyjaciółce, za jej prawie stałe godziny pracy. Ale kiedy Gina była w pracy, Lacey nie brała wolnego – wykorzystywała ten czas, żeby uczyć się prowadzenia licytacji. Po udanej licytacji rzeczy Iris Archer, Lacey postanowiła, że chce organizować aukcje co miesiąc. Kolejna licytacja miała odbyć się już jutro i Lacey nie mogła usiedzieć w jednym miejscu.

Odrzuciła swoje ciemne loki do tyłu i wyszła zza lady – Chester podniósł łeb i charakterystycznie zaskomlał – i skierowała się w stronę starszego mężczyzny. Nie znała go, nie był jednym z jej stałych klientów. Z uwagą przyglądał się witrynie z kryształowymi balerinami.

–Czy szuka pan czegoś konkretnego? – spytała, zbliżając się do niego.

Mężczyzna podskoczył.

–Matko, jak mnie pani wystraszyła!

–Och, przepraszam bardzo – powiedziała. Dopiero wtedy zauważyła, że mężczyzna nosił aparat słuchowy. Musi zapamiętać, żeby nie zakradać się tak do starszych ludzi. – Chciałam tylko zapytać, czy szuka pan czegoś konkretnego, czy tylko się rozgląda?

Wzrok mężczyzny powędrował z powrotem na figurki, a kąciki jego ust uniosły się w lekkim uśmiechu.

–Zabawna historia – zaczął. – Dzisiaj są urodziny mojej świętej pamięci żony. Przyjechałem do miasteczka na herbatę i ciasto, urządzam sobie małe święto, rozumie pani. Ale kiedy przechodziłem obok pani sklepu, coś mnie zatrzymało – wskazał na figurki. – To była pierwsza rzecz, którą zobaczyłem – uśmiechnął się znacząco do Lacey. – Moja żona była tancerką.

Lacey odwzajemniła uśmiech, wzruszona jego historią.

–Niesamowite!

–To było w latach siedemdziesiątych – mówił dalej mężczyzna. Drżącą ręką sięgnął po jedną z figurek na półce. – Tańczyła dla Royal Ballet. Była ich pierwszą baleriną bez…

Nagle odgłos furgonetki, pędzącej zdecydowanie za szybko po progu zwalniającym, przerwał mężczyźnie w pół zdania. Huk, który rozległ się po tym, jak furgonetka wylądowała po drugiej stronie progu, sprawił, że mężczyzna podskoczył w górę, a figurka wyleciała mu z rąk i uderzyła w drewnianą podłogę. Ręka baleriny złamała się i odbijając się od podłogi wtoczyła się pod jedną z szafek.

–O Boże – krzyknął mężczyzna. – Przepraszam bardzo!

–Nic się nie stało – zapewniła go Lacey. Bacznie przyglądała się białej furgonetce przed oknem, która zatrzymała się przy krawężniku. Teraz, w oparach spalin, stała na biegu jałowym. –To nie pana wina. Kierowca musiał nie zauważyć progu. Pewnie uszkodził coś w samochodzie.

Kucnęła i sięgnęła ręką pod szafkę, aż opuszkami palców udało jej się dosięgnąć wyszczerbionego kryształu. Wyciągnęła rękę baleriny – teraz pokryta była solidną warstwą kurzu – i podniosła się z ziemi. Za oknem kierowca furgonetki wyskoczył na ulicę.

–To chyba jakiś żart – powiedziała pod nosem Lacey. Jej oczy zwęziły się na widok winowajcy, którego teraz mogła rozpoznać. – Taryn.

Taryn była właścicielką butiku obok oraz odpychającą i małostkową kobietą. Lacey przyznała jej tytuł Najmniej Lubianej Osoby z Wilfordshire. Zawsze mieszała się w sprawy Lacey i chciała pozbyć się jej z miasteczka. Robiła wszystko, co w jej mocy, żeby zaszkodzić sklepowi Lacey – wliczając w to nawet wiercenie dziur we własnej ścianie tylko po to, żeby rozdrażnić Lacey! I mimo że Taryn poprosiła o rozejm po tym, jak jej majster posunął się o jeden krok za daleko i pewnej nocy kręcił się przy jej domu, Lacey nie była przekonana. Taryn lubiła nieczyste zagrywki i to musiała być jedna z nich. Po pierwsze, na pewno wiedziała o progu zwalniającym – w końcu można go zobaczyć z jej własnego sklepu! Więc z premedytacją przejechała po nim tak szybko. I jakby tego było mało, zaparkowała nie przed swoim sklepem, a dokładnie przed sklepem Lacey, żeby zasłonić go lub skierować opary w jej stronę.

–Przepraszam bardzo – powtórzył mężczyzna, sprowadzając Lacey na ziemię. Dalej trzymał w ręku figurkę, która teraz miała tylko jedną rękę. – Zapłacę pani za zniszczone rzeczy.

–Nie ma mowy – powiedziała Lacey stanowczo. – To nie była pana wina.

Jej uważny wzrok znowu powędrował za okno. Spoczął na Taryn, która weszła na pakę furgonetki, jakby nic się nie stało. Lacey czuła rosnącą irytację.

–Jeśli ktoś jest winny, to kierowca samochodu – powiedziała, zaciskając pięści. – Wygląda, jakby zrobiła to celowo. Au!

Lacey poczuła ukłucie w dłoni. Tak mocno ścisnęła złamaną rękę baleriny, że przecięła sobie skórę.

–Och! – krzyknął mężczyzna na widok jasnej kropelki krwi na jej dłoni. Szybko wyjął wyrwaną rękę baleriny z jej dłoni, jakby miało to w jakiś sposób zmniejszyć ranę. – Wszystko w porządku?

–Proszę dać mi chwilę – poprosiła Lacey.

Poszła w stronę drzwi – zostawiając skonsternowanego mężczyznę w sklepie, z potłuczoną baleriną w jednej dłoni i wyrwaną ręką w drugiej – i wyszła na ulicę. Skierowała się prosto w stronę swojej rywalki.

–Lacey! – zawołała promiennie Taryn i z trudem zamknęła tylne drzwi furgonetki. – Chyba nie masz nic przeciwko, że tu zaparkowałam? Muszę wyładować nową dostawę. Letnie kolekcje to moje ulubione, zgodzisz się?

–Możesz tu parkować, nie przeszkadza mi to – powiedziała Lacey – ale przeszkadza mi, że nie zwalniasz na progu. Wiesz, że jest dokładnie przed moim sklepem. Huk tak wystraszył mojego klienta, że prawie dostał zawału.

Dopiero wtedy zauważyła, że Taryn zaparkowała tak, że jej potężna furgonetka zasłaniała cukiernię Toma po drugiej stronie ulicy. To na pewno zrobiła z premedytacją.

–Jasne – powiedziała Taryn ze sztuczną wesołością. – Jak przyjdzie czas na jesienną kolekcję to na pewno pojadę wolniej. Hej, powinnaś wpaść, jak już to wszystko wypakuję. Odświeżyć garderobę. Zrobić sobie mały prezent. Zasłużyłaś na to – przebiegła wzrokiem po ubraniach Lacey. – I już najwyższa pora.

–Pomyślę o tym – odparła Lacey beznamiętnie, a na jej twarzy pojawił się pasujący do Taryn sztuczny uśmiech.

Kiedy tylko odwróciła się od Taryn, uśmiech zamienił się w grymas. Kobieta dobrze wiedziała, jak obrazić kogoś za pomocą komplementu.

Kiedy Lacey wróciła do swojego sklepu, starszy mężczyzna czekał już przy ladzie. Drugi klient, mężczyzna w ciemnym garniturze, przyglądał się półce z żeglarskimi antykami, które Lacey zamierzała zlicytować na jutrzejszej aukcji. Chester z uwagą się im przyglądał. Z daleka czuła płyn po goleniu mężczyzny.

–Za moment do pana przyjdę – zawołała do nowego klienta i szybko wróciła na tył sklepu, gdzie czekał na nią starszy mężczyzna.

–Wszystko dobrze z pani ręką? – zapytał ją.

–Jak najbardziej – zerknęła na małe zadrapanie na dłoni, które już przestało krwawić. – Przepraszam, że tak nagle pana zostawiłam. Musiałam… – ostrożnie dobierała słowa – się czymś zająć.

Lacey postanowiła, że nie da wytrącić się z równowagi. Przejmowanie się przytykami Taryn było jak gol do własnej bramki.

Lacey weszła za ladę i zauważyła, że mężczyzna położył na niej stłuczoną figurkę.

–Chciałbym ją kupić – oznajmił.

–Ale jest potłuczona – odparła Lacey. Ewidentnie próbował naprawić szkody, mimo że naprawdę nie miał powodu do winy.

–Mimo wszystko, chcę ją kupić.

Lacey zaczerwieniła się. Mężczyzna był niewzruszony.

–Przynajmniej spróbuję ją naprawić, dobrze? – powiedziała. – Mam tu kropelkę i…

–Nie trzeba – przerwał jej. – Nie chcę jej naprawiać. Widzi pani, teraz jeszcze bardziej przypomina mi o żonie. Miałem to pani powiedzieć, kiedy ten samochód narobił tyle hałasu. Była pierwszą niepełnosprawną baleriną Royal Ballet – podniósł figurkę pod światło i zaczął nią obracać. Światło odbijało się od prawej ręki, która mimo tego, że była złamana i wyszczerbiona w łokciu, dalej wyglądała na elegancko wyciągniętą. – Tańczyła z jedną ręką.

Brwi Lacey wystrzeliły w górę, a szczęka opadła w dół.

–Żartuje pan!

Mężczyzna energicznie pokiwał głową.

–Przysięgam! Rozumie pani? To był znak od niej.

Lacey musiała przyznać mu rację. Ona też miała swojego ducha, ojca, którego szukała, więc zwracała szczególną uwagę na znaki od wszechświata.

–Czyli ma pan rację, musi pan ją zabrać – odpowiedziała Lacey – ale nie mogę przyjąć za nią pieniędzy.

–Na pewno? – zapytał zaskoczony mężczyzna.

Lacey uśmiechnęła się szeroko.

–Na pewno! Żona wysłała panu znak. Figurka należy do pana.

Mężczyzna wyglądał na poruszonego.

–Dziękuję pani.

Lacey zaczęła pakować figurkę w papier.

–Zrobię wszystko, żeby nie traciła już więcej kończyn, dobrze?

–Widzę, że organizuje pani aukcję – powiedział mężczyzna i wskazał na plakat, który wisiał na ścianie nad jej ramieniem.

W przeciwieństwie do ręcznie robionych plakatów na ostatnią aukcję Lacey, ten wyglądał całkiem profesjonalnie. Był udekorowany morskimi motywami, łódkami i mewami, a jego krawędzie miały przypominać niebiesko-białe kraciaste chorągiewki, na punkcie których Wilfordshire najwyraźniej miało obsesję.

–Zgadza się – powiedziała Lacey, a jej serce rosło z dumy. – To moja druga aukcja. Tym razem z samymi marynistycznymi antykami. Sekstanty, kotwice, teleskopy. Mam kilka prawdziwych perełek. Może chciałby pan przyjść?

–Może przyjdę – odpowiedział z uśmiechem.

–Włożę ulotkę do pana siatki.

Lacey podała mężczyźnie jego drogocenną figurkę przez ladę. Podziękował jej i wyszedł ze sklepu. Przyglądała się mu, rozemocjonowana historią, którą jej opowiedział. Dopiero wtedy przypomniała sobie, że nie jest w sklepie sama.

Spojrzała w stronę drugiego klienta. Ale mężczyzna zniknął. Wyszedł po cichu, zanim miała szansę dowiedzieć się, czego szukał.

Lacey podeszła, żeby sprawdzić, czemu się przyglądał. Na dolnej półce szafki były pudła pełne antyków, które miała sprzedać na jutrzejszej aukcji. Napisany przez Ginę znak mówił: „Nie na sprzedaż. Wszystkie przedmioty zostaną zlicytowane podczas aukcji”. Poniżej nabazgrała czaszkę i skrzyżowane piszczele, najwyraźniej myląc motyw morski z pirackim. Lacey miała nadzieję, że klient zauważył znak i pojawi się na aukcji, żeby licytować przedmiot, który go zainteresował.

Podniosła karton z przedmiotami, których jeszcze nie wyceniła i zaniosła go do biurka. Kiedy po kolei wyciągała przedmioty i układała je na ladzie, poczuła falę ekscytacji. Jej poprzednia aukcja była niesamowita, jednak nieco przyćmił ją fakt, że próbowała złapać mordercę. Tym razem będzie mogła w pełni się nią cieszyć. I w końcu będzie miała szansę, żeby przetestować swoje nowe umiejętności. Dosłownie nie mogła się doczekać!

Kiedy złapała odpowiedni rytm wyceniania i katalogowania przedmiotów, przerwał jej hałaśliwy dzwonek telefonu. Lekko zirytowana tym, że jej praca została przerwana – najprawdopodobniej przez jej melodramatyczną młodszą siostrę, Naomi, i jej kolejny wychowawczy kryzys – Lacey spojrzała na leżący na ladzie telefon. Ku jej zaskoczeniu na ekranie zobaczyła numer Davida, swojego byłego męża.

Przez moment Lacey przyglądała się ekranowi telefonu z oszołomieniem. Poczuła, że zalewa ją fala sprzecznych emocji o sile tsunami. Od rozwodu nie zamieniła ani słowa z Davidem – w przeciwieństwie do swojej matki – i wszystkie sprawy załatwiali przez adwokatów. A teraz sam do niej dzwoni? Lacey nie miała pojęcia, co mogło go do tego skłonić.

Wbrew swojej intuicji odebrała telefon.

–David? Wszystko w porządku?

–Przeciwnie – w słuchawce rozległ się jego ostry głos, rozdmuchując miliony wspólnych wspomnień w głowie Lacey jak osiadły kurz. Napięła wszystkie mięśnie, gotowa na cios.

–Tak? Co się stało?

–Nie dostałem twoich alimentów.

Lacey wywróciła oczami tak bardzo, że ją zabolały. Pieniądze. Oczywiście. O co innego mogło chodzić Davidowi? Jedną z bardziej absurdalnych rzeczy, jeśli chodzi o ich rozwód, był fakt, że Lacey, zarabiająca znacznie więcej, płaciła byłemu mężowi alimenty. Faktycznie, pieniądze były rzeczą, która była w stanie przekonać go, żeby się nią skontaktował.

–Przecież ustawiłam płatność w banku – powiedziała Lacey. – Powinna być automatyczna.

–Cóż, najwyraźniej Brytyjczycy inaczej rozumieją słowo „automatyczna” – powiedział wyniośle – bo pieniądze nie dotarły na moje konto, a tak się składa, że dzisiaj mija termin! Masz natychmiast skontaktować się z bankiem i rozwiązać tę sytuację.

Brzmiał jak apodyktyczny nauczyciel. Lacey nie zdziwiłaby się bardzo, jeśli zakończyłby swoją przemowę słowami „ty nieroztropna dziewczynko”.

Mocniej zacisnęła dłoń wokół telefonu. David nie może zajść jej za skórę. Nie dzisiaj, nie dzień przed aukcją, na którą tyle czekała.

–Dziękuję za genialną sugestię, Davidzie – odpowiedziała i wsadziła telefon między ucho a ramię, żeby wolnymi rękami zalogować się do swojego konta w banku. – Nigdy sama bym na to nie wpadła.

Na jej słowa nie padła żadna odpowiedź. David pewnie nigdy nie słyszał, jak używa sarkazmu i stracił wątek. Obwiniała o to Toma.  Angielskie poczucie humoru jej wybranka zdecydowanie było zaraźliwe.

–Nie traktujesz tego poważnie – odparł David, kiedy w końcu był w stanie.

– A powinnam? – zapytała Lacey. – To po prostu pomyłka w banku. Pewnie załatwię to przed końcem dnia. Faktycznie, już widzę, mam powiadomienie – kliknęła na małą, czerwoną ikonę i otwarła wiadomość. Przeczytała ją na głos. – „W związku z nadchodzącym świętem wszystkie płatności planowane na niedzielę i poniedziałek zostaną wykonane we wtorek”. Aha, widzisz. Wiedziałam, że to nic takiego. Święto – powiedziała i spojrzała na tłum ludzi, przewijający się przed oknem. – Miałam wrażenie, że jest dzisiaj spory ruch.

Mogła praktycznie usłyszeć jak David zgrzyta zębami.

–Tak się składa, że bardzo mi to nie na rękę – warknął. – Mam rachunki do zapłacenia, wiesz o tym.

Lacey spojrzała na Chestera, jakby szukając wsparcia w tej niesamowicie męczącej wymianie zdań. Podniósł łeb z łap i spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.

–Czemu Erica nie pożyczy ci kilku milionów do końca miesiąca?

–Eda – poprawił ją David.

Lacey dokładnie znała imię nowej narzeczonej Davida. Jednak po tym, jak ona i David zaręczyli się w rekordowo szybkim czasie, razem z Naomi zaczęły nazywać ją Dzika Erica i teraz Lacey myślała o niej tylko w ten sposób.

–I nie – mówił dalej – nie będzie pożyczać mi pieniędzy. Kto w ogóle powiedział ci o Edzie?

–Moja matka wspomniała o niej przy kilku czy tam kilkudziesięciu okazjach. Dlaczego w ogóle dalej rozmawiasz z moją mamą?

–Jest moją rodziną od czternastu lat. Z nią się nie rozwiodłem.

Lacey westchnęła.

–Nie. Może masz rację. I co dalej? Ploteczki i wspólny manicure?

Teraz to ona się z nim drażniła, ale nie mogła się powstrzymać. Całkiem nieźle się bawiła.

–Nie bądź śmieszna – powiedział David.

–Ona nie jest czasem dziedziczką sieci salonów piękności? – zapytała niewinnie Lacey.

–Jest, ale nie musisz z tego żartować – stwierdził David tonem, na którego dźwięk Lacey oczyma wyobraźni zobaczyła jego minę pełną dezaprobaty.

–Po prostu zastanawiam się, czy jest rzecz, którą możecie robić we trójkę.

–Nie zastanawiasz się, tylko żartujesz z tego.

–Mama mówiła, że jest młoda – zmieniła temat Lacey. – Dwadzieścia lat. Z jednej strony trochę mało jak na faceta w twoim wieku, ale przynajmniej ma całe dziewiętnaście lat, żeby zdecydować, czy chce mieć dzieci. W końcu trzydzieści dziewięć lat to dla ciebie ostateczny termin.

Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, zrozumiała, jak bardzo pasowałyby do Taryn. Wzdrygnęła się na samą myśl. Może nie miała nic przeciwko temu, żeby podłapać niektóre z zachowań Toma, ale na pewno nie zamierzała upodabniać się do Taryn!

–Wybacz – wymamrotała. – Nie musiałam tego mówić.

Oboje zamilkli na chwilę.

–Po prostu wyślij mi moje pieniądze, Lace.

W słuchawce rozległa się cisza.

Lacey z westchnieniem odłożyła telefon. Nie zamierzała pozwolić, by ta rozmowa wytrąciła ją z równowagi – choć trzeba przyznać, że było to wyzwanie. David należał już do przeszłości. Tu, w Wilfordshire, zbudowała dla siebie zupełnie nowe życie. Poza tym związek Davida i Edy był szczęściem w nieszczęściu. Po ich ślubie mogłaby przestać płacić Davidowi alimenty i rozwiązała ten problem na dobre! Jednak doświadczenie podpowiadało jej, że to narzeczeństwo może się sporo przeciągnąć.

Śmierć i pies

Подняться наверх