Читать книгу Ja, ZEUS, i ekipa z Olimpu - Frank Schwieger - Страница 7

Оглавление



.


Moja matka Tetyda bardzo chciała mieć nieśmiertelnego syna. Z pewnością to rozumiesz: wszystkie matki troszczą się o swoje dzieci. Najlepiej, jeśli pociechy są nieśmiertelne, wtedy nic nie może im się przytrafić. A potem rodziła jedno dziecko po drugim, w sumie siedmioro. Oczywiście, chciała wiedzieć, czy są nieśmiertelne. I co robiła, by się o tym przekonać? Wrzucała maluchy do wrzątku. Niestety, okazało się, że nie były one nieśmiertelne, dlatego nie mam rodzeństwa. Może gdybym dorastał z siostrami i braćmi, byłbym spokojniejszy. A tak, jako jedynak, zawsze mogłem robić to, co mi się żywnie podobało. Mama oszalała na moim punkcie do tego stopnia, że pozwalała mi niemal na wszystko.

Dlaczego nie wrzuciła mnie do wrzątku? Zapobiegł temu mój ojciec, Peleus. Miał już dość tracenia dzieci zaraz po ich urodzeniu. Cieszył się również z narodzin śmiertelnego dziecka, ponieważ sam był śmiertelnikiem. Kiedy Tetyda niosła mnie do garnka z wrzątkiem, urządził jej scenę i wyrwał mnie z objęć. Bardzo dobrze, że miał wtedy taką siłę przebicia. Niestety, nie zdarzało się to zbyt często. Moja matka jest przecież boginią, więc mój ojciec nie ma za wiele do powiedzenia. W każdym razie uratował mnie przed wrzątkiem, za co jestem mu niezmiernie wdzięczny.

Teraz oboje mieli wreszcie syna, chociaż tylko śmiertelnika.

Mogę ci powiedzieć, że rodzice naprawdę mnie kochali, a mama tak bardzo, że kilka dni po moich narodzinach zeszła ze mną do Hadesu. Nie, nie po to, by mnie tam zostawić – gdyby chciała się mnie pozbyć, wrzuciłaby mnie do tego wrzątku. Przekonała Hadesa, boga podziemnego świata, aby przepuścił ją do brzegu Styksu. Cienie zmarłych musiały być zdumione, gdy pewnego dnia morska bogini przemykała między nimi z dzieckiem na rękach. Nie mam pojęcia, co sobie wtedy pomyślały. Czy cienie w ogóle potrafią myśleć?

Musisz wiedzieć, że Styks jest wielką rzeką przepływającą przez mroczne królestwo Hadesa. Kto się w tej rzece zanurzy, tego nie da się zranić. O ile wiem, jestem jedynym człowiekiem, który wykąpał się w Styksie. No dobrze, „wykąpał” to złe słowo, przecież nie potrafiłem wtedy pływać. Mama złapała mnie za lewą piętę i zanurzyła w czarnej wodzie. Na pewno darłem się jak opętany. Ale przynajmniej nie wsadziła mnie do wrzątku. Niestety, trzymała mnie tak mocno, że pięta nie miała kontaktu z wodą. To właśnie dlatego lewa pięta jest jedynym miejscem w moim ciele, które można zranić. Kiedy byłem już chłopcem, zorientowałem się, że pięta jest moją słabą stroną, i opowiedziałem o tym mamie. Odparła, że wcale nie jest tak źle. Przez taką piętę się przecież nie umiera.

Gdy miałem siedem albo osiem lat, musiałem opuścić Ftyję, stolicę naszego królestwa. Miałem się czegoś nauczyć, pójść do szkoły. Kiedy rodzice opowiedzieli mi o tym, z początku się cieszyłem. Tak między nami, Ftyja to zabita dechami dziura w górach, a ja chciałem wreszcie zobaczyć trochę świata. Ale gdy rodzice dodali, gdzie jest moja szkoła, załamałem się. Miałem udać się w odległy zakątek gór i tam uczyć się u jakiegoś centaura.

Wiesz, kto to centaur? Mam nadzieję, że twoi nauczyciele wyglądają lepiej. Centaur to koń o ludzkim tułowiu. Albo człowiek z dołem konia, czyli człowiek o czterech nogach, kopytach i z końskim ogonem. Z pewnością widywałem ładniejsze stworzenia. Mama musiała użyć całego swojego daru przekonywania, żebym się na to zgodził. A gdy dowiedziałem się jeszcze, że miałem być jedynym uczniem owego końskiego nauczyciela, odeszła mi na to zupełnie ochota. Pojechałem tam jednak dla rodziców. I szczerze mówiąc, nie żałuję.

Mój nauczyciel nazywał się Chiron, był dość stary, ale po kilku dniach jego wygląd przestał mi przeszkadzać. Nie mogłem się tylko przyzwyczaić do stukotu kopyt. I do końskiego łajna, które od czasu do czasu wypadało mu z tylnej części ciała. Jednak centaury nie mogą inaczej. Chiron był wspaniałym nauczycielem, lubię mówić, że mądry był z niego konio-człowiek. Nie tylko nauczył mnie czytania, pisania i arytmetyki, nie tylko historii i greckiej geografii, nie tylko zapasów, boksu, biegania i rzucania dyskiem – wierz mi lub nie, ale Chiron był również doskonałym poetą i muzykiem.

Znał na pamięć mnóstwo wierszy i pieśni i kazał mi się ich wszystkich nauczyć – a także grać na lirze. Muszę ci powiedzieć, że od tego grania normalnie krwawiły mi palce, ale śpiewałem jak sam Apollon. Jeśli tylko zafałszowałem, Chiron walił mnie kijem po palcach. Nie było to zbyt przyjemne, więc starałem się, jak mogłem. Moim ulubionym przedmiotem były oczywiście sztuki walki. Och, jak ja lubiłem strzelać z łuku, rzucać oszczepem, wywijać mieczem i tarczą! Chiron nauczył mnie wszystkich sztuczek. Byłem szybki. I dobry. Coraz lepszy. Wkrótce zacząłem wymyślać własne sztuczki, którymi zaskakiwałem nauczyciela. Nie posiadał się ze zdumienia. W pewnym momencie poddał się i zaakceptował fakt, że w kwestii sztuk walki niczego mnie już nie nauczy. Byłem po prostu rewelacyjny.

Ale ten cudowny czas szkoły nie mógł trwać bez końca. Gdy konio-człowiek odesłał mnie do domu, miałem szesnaście lat. Nauczył mnie wszystkiego, co sam umiał i wiedział. Teraz, jak oznajmił, czekała na mnie powaga życia.

Strasznie się cieszyłem na spotkanie z moimi rodzicami. W ostatnich latach widywałem ich tylko latem, gdy miałem wakacje. Teraz jednak chciałem zostać w domu na dłużej i przygotować się do bycia królem. Mój ojciec posunął się w latach, było widać, że niedługo przeniesie się do Hadesu. Za to moja matka nic a nic się nie zmieniła. Przecież boginie się nie starzeją. Niestety, mogłem spędzić we Ftyi tylko dwa lata. Potem nastąpiło straszne nieszczęście. Wybuchła wojna.

Agamemnon, najpotężniejszy król w Grecji, zebrał wokół siebie największych wojowników i chciał zaatakować miasto Troję. „To jest moja szansa” – pomyślałem, gdy wiadomość dotarła z opóźnieniem do naszego górskiego miasteczka. Nareszcie wojna! W końcu będę mógł pokazać, co potrafię! Ale moi rodzice mieli inne plany. Gdy przebywałem u Chirona, mama udała się do wyroczni i spytała o moją przyszłość. Typowa matka, zawsze się o mnie martwiła. Oczywiście wyrocznia – jak to wyrocznia – nie powiedziała nic konkretnego. Stwierdziła, że albo będę miał długie i szczęśliwe życie z wieloma dziećmi i wnukami i nikt nie będzie o mnie pamiętał, albo umrę jako młody, ale okryty chwałą wojownik, którego imię ludzie zapamiętają na zawsze.

Mama chciała mnie uratować od przedwczesnej śmierci i kiedy Agamemnon zebrał Greków na wyprawę przeciwko Troi, posłała mnie do króla Likomedesa na małej wyspie Skiros. Jednak tam, co było dla mnie wyjątkowo upokarzające, musiałem przebrać się w babskie ubrania. Król miał bowiem dwanaście córek. Kazali mi z nimi mieszkać, ukrywać się między nimi, tak by nikt nie mógł mnie odnaleźć i zaciągnąć do Troi. A przecież Grecy byli bardzo zainteresowani Achillesem z Tesalii. Dlaczego? Istniało proroctwo, że Grecy mogą wygrać wojnę tylko wtedy, gdy razem z nimi weźmie w niej udział silny Achilles. Nie mam pojęcia, kto to wymyślił. Ale bardzo mi się to podobało. Pragnąłem iść z nimi. Chwała i honor – rewelacja! Tyle że nie chcieli tego moi rodzice, a zwłaszcza mama. A zmartwiona matka może naprawdę działać na nerwy.

Zaczęto mnie szukać. Agamemnon wysłał swoich ludzi, aby mnie odnaleźli. Nie chciał wyruszać beze mnie. Wybuchła wojna, a wielki Achilles zwiał na odległą wyspę w przebraniu baby. Masz pojęcie, jak ja się czułem?

Pewnego dnia w pałacu mojego gospodarza zjawił się wyjątkowy gość. Swe przybycie ogłosił Odyseusz, król Itaki, jeden z najbliższych powierników Agamemnona. Od razu wiedziałem, czego tu szuka. A raczej: kogo szuka.

Usiadł z królem Likomedesem w wielkiej sali. Zdążyli już wymienić się prezentami, jak to mają w zwyczaju Grecy. Wtedy wezwano nas – córki króla. Rety, ale byłem zakłopotany. Po raz pierwszy spotkałem słynnego Odyseusza i miałem na sobie kolczyki, wspaniały naszyjnik z pereł i czerwoną suknię, a do tego piękną fryzurę. Ze wstydu chciałem zapaść się pod ziemię. Dzięki, mamo!

– Oto moje córki – przedstawił nas Likomedes. – Moja duma.

– Naliczyłem trzynaście – powiedział Odyseusz i zaczął nam się uważnie przyglądać. – Myślałem, że masz ich tylko dwanaście.

„Szczwany lis” – pomyślałem. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co tu się odstawia. Ale twardo się uśmiechałem, tak samo jak dwanaście moich „sióstr”.

– Nie, mam trzynaście – skłamał Likomedes. Obiecał mojej mamie, że mnie nie wyda. – I muszą sobie iść, bo mają... lekcje.

– Nie będę im w tym przeszkadzać – odparł chytrze Odyseusz. – Nauka to ważna sprawa. Ale cały czas miejcie na uwadze to, drogie dziewczęta, że uczycie się nie dla szkoły, a dla życia.

Rozbawione dziewczyny zaczęły chichotać. Na bogów, ależ one były głupie! A ja tylko cały czas stałem z tyłu i starałem się nie rzucać w oczy.

– Likomedesie, jedna z twoich córek jest bardzo postawna. Tamta wysoka blondynka z tyłu. – Odyseusz uśmiechnął się podstępnie. – Wygląda również na silną. Widzę mocne ręce. Zupełnie jak nie u dziewczyny.

– Tak, tak, to jest Achillea. Moja najstarsza córka. Jest trochę inna niż reszta. Ale teraz, dziewczęta, uciekajcie już. Nauczyciel nie lubi czekać.

– Stójcie! – krzyknął Odyseusz. – Mam jeszcze dla was prezenty. Zgodnie z obyczajem.

Gwizdnął na palcach. Do sali weszło dwóch niewolników z wielką skrzynią. Po chwili zaczęli wykładać prezenty na stół. Były tam lalki, bransoletki, piękne tkaniny, lustra, buteleczki z różnymi perfumami, maści i kremy, lecz także hełm i błyszczący, ostry miecz. Zebraliśmy się wokół stołu – moje „siostry” sięgały po lalki, biżuterię, balsamy, ale ja nie mogłem się już powstrzymać.

Założyłem hełm, chwyciłem miecz i zacząłem nim wymachiwać. Przerażone dziewczyny prysnęły na boki. Wreszcie znów trzymałem miecz! Jaki on był piękny i ostry! A do tego idealnie leżał w mojej dłoni.

Odyseusz uśmiechnął się do mnie chytrze.

– Likomedesie, mój przyjacielu – rzekł. – Pozwolisz, bym przez chwilę porozmawiał z tym silnym... mhm... dziewczęciem?

Zrezygnowany król kiwnął głową.

– Obaj doskonale wiemy, że to nie jest dziewczyna, prawda?

– Oczywiście – odparł Odyseusz. – Chodź, Achillesie, musimy porozmawiać.

– Chętnie – krzyknąłem za nim i zerwałem z siebie kieckę. – Kiedy wyruszamy do Troi?

– Statek wypływa jutro rano. My, Grecy, spotykamy się w Aulidzie. Reszta już na mnie czeka. I oczywiście na ciebie i na wojowników twojego ludu.

– Ale mój ojciec ma ich poprowadzić!

– Przykro mi, mój chłopcze. Wielki bohater Peleus, twój ojciec, zmarł miesiąc temu. Był stary i chory. Czyżby te wieści jeszcze tutaj nie dotarły?

– Nie – odparłem i nabrałem głęboko powietrza. Przez chwilę odczuwałem ogromny smutek. Potem jednak ponownie ogarnęła mnie chęć walki, byłem oczarowany perspektywą chwały sięgającej gwiazd.

– Chodź – powiedziałem do Odyseusza. – Pogadamy.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

.


Ja, ZEUS, i ekipa z Olimpu

Подняться наверх