Читать книгу Frigiel i Fluffy. Las Varogg - Frigiel - Страница 6

Rozdział 1

Оглавление

Fri­giel rzu­cił się ku że­la­znym drzwiom. Jego ręce na próż­no szu­ka­ły ja­kiej­kol­wiek klam­ki lub me­cha­ni­zmu z zam­kiem. Drzwi były gład­kie ni­czym je­zio­ro w Lan­niel w środ­ku zimy. Chło­piec ucze­pił się więc krat tak, jak wi­dział, że zro­bił to jego dzia­dek. Szarp­nął je w swo­ją stro­nę, wie­dzio­ny sza­lo­ną my­ślą, że siła roz­pa­czy spra­wi, iż drzwi ustą­pią.

– Dziad­ku! – krzy­czał. – Dziad­ku!

Ale drzwi ani drgnę­ły. Zim­ne że­la­zo prze­cię­ło mu dło­nie i krzy­ki Fri­gie­la spra­wia­ły ta­kie wra­że­nie, jak­by prze­pa­da­ły bez śla­du w ko­ry­ta­rzu. Er­nald go nie sły­szał. A na­wet je­śli, to do uszu Fri­gie­la nie do­cie­rał w od­po­wie­dzi ża­den głos. Może dzia­dek był zbyt sła­by, by mu od­po­wie­dzieć? Fala pa­nicz­ne­go stra­chu za­la­ła chłop­ca, po niej zaś na­szło go uczu­cie bez­sil­no­ści, któ­re spo­tę­go­wa­ło jego gniew. Chło­piec za­wył wście­kle i raz jesz­cze spró­bo­wał wy­rwać kra­ty. Uwie­sił się na nich, ca­łym cia­łem wy­giął się do tyłu. Za­ja­dle ko­pał w drzwi, któ­re od­ci­na­ły mu dro­gę do wol­no­ści i po­now­ne­go spo­tka­nia, na któ­re stra­cił już na­dzie­ję. Jego dzia­dek tu był, cier­pią­cy, być może cho­ry; od­dzie­la­ło go od nie­go kil­ka cel ze ska­ły ma­cie­rzy­stej. Tym­cza­sem on, Fri­giel, spę­dzi resz­tę ży­cia za­mknię­ty dwa­dzie­ścia blocz­ków da­lej, nie mo­gąc go ani przy­tu­lić, ani z nim po­roz­ma­wiać, ani mu po­móc, ani na­wet do­wie­dzieć się, jak się trzy­ma. Er­nald mógł umrzeć choć­by ju­tro, a Fri­giel, nie­zmien­nie za­blocz­ko­wa­ny w tej wstręt­nej klit­ce, nie do­wie­dział­by się o tym na­wet po upły­wie dzie­się­ciu lat.

Kie­dy o tym po­my­ślał, żo­łą­dek na­gle za­wią­zał mu się w su­peł. Chło­piec przy­sta­wił czo­ło do lo­do­wa­to zim­nej ścia­ny obok drzwi. Wpa­try­wał się w zie­mię, oczy nie­mal­że wy­cho­dzi­ły mu z or­bit. Jego żo­łąd­kiem wstrzą­snę­ły kon­wul­sje i wy­da­wa­ło mu się, że za­raz zwy­mio­tu­je. Ale za­miast tego do oczu na­pły­nę­ły mu go­rą­ce łzy. Ni­czym rwą­cy po­tok za­la­ły jego po­licz­ki. Doj­mu­ją­cy żal pod­ciął Fri­gie­lo­wi nogi. Chło­piec osu­nął się na wil­got­ną ska­łę ma­cie­rzy­stą wstrzą­sa­ny pła­czem tak gwał­tow­nym, że aż roz­dzie­ra­ją­cym gar­dło. Trząsł się, bo przy­tła­czał go nie­zwy­kły smu­tek, drżał też na ca­łym cie­le. Opła­ki­wał to, co po­świę­cił, wszyst­kich lu­dzi, któ­rych po­znał, a któ­rych już wię­cej nie uj­rzy, wy­le­wał łzy nad wła­sną nie­mo­cą oraz sa­mot­no­ścią.

Chło­piec chli­pał tak dłu­go i z taką roz­pa­czą, że ani się spo­strzegł, a za­padł w głę­bo­ki sen. Po ja­kimś cza­sie otwo­rzył za­spa­ne oczy. Przez kil­ka se­kund wy­obraź­nia wy­świe­tla­ła przed nim za­rys jego dzie­cin­ne­go po­ko­ju w Lan­niel. Fri­gie­lo­wi wy­da­wa­ło się, że roz­po­zna­je stół rze­mieśl­ni­czy, przy któ­rym wy­ko­nał swo­ją pierw­szą węd­kę, i skrzy­nię, gdzie trzy­mał pre­zen­ty, któ­re Er­nald przy­wo­ził mu ze swo­ich po­dró­ży. Chło­piec od­niósł na­wet wra­że­nie, że sły­szy śpiew pta­ków do­cho­dzą­cy z lasu Ar­dan. Wte­dy jed­nak rybi za­pach pry­zma­ry­nu[1] do­le­ciał do jego nosa. Ciem­ność od­zy­ska­ła daw­ną gę­stość, a po­brzę­ki­wa­nie kaj­dan u stóp przy­wo­ła­ło Fri­gie­la do przy­krej rze­czy­wi­sto­ści. Po­czuł, jak roz­pacz po­now­nie ści­ska go w gar­dle.

Peł­ne skar­gi za­wo­dze­nie od­wio­dło go od po­now­ne­go za­to­pie­nia się we wła­snym smut­ku.

– Fluf­fy! – za­wo­łał.

Był tak bar­dzo wy­czer­pa­ny, że pod­niósł się z tru­dem. Chwiej­nym kro­kiem zbli­żył się do ma­lut­kiej klat­ki, gdzie Hug­gin, dy­rek­tor wię­zie­nia, za­mknął jego psa. Usiadł przed nim.

– Hau! – za­szcze­kał ża­ło­śli­wie jego przy­ja­ciel.

– Nie de­ner­wuj się – po­cie­szył go. – Wy­cią­gnę cię stąd.

Fri­giel po­szu­kał me­cha­ni­zmu otwie­ra­ją­ce­go. Zna­lazł za­mek, ale klu­cza nie wy­pa­trzył. Nie mógł uwol­nić psa. Nie mógł na­wet wziąć go na ko­la­na. Sy­tu­acja była tak bar­dzo nie­spra­wie­dli­wa, tak bez­na­dziej­na, że chło­piec nie mógł po­wstrzy­mać chi­cho­tu wła­ści­we­go oso­bie po­zba­wio­nej wszel­kich złu­dzeń.

– Już ni­żej nie dało się upaść, co, Fluf­fy? – za­py­tał. – Cela ze ska­ły ma­cie­rzy­stej, w głę­bi oce­anu…

Było to tak po­zba­wio­ne sen­su, że nie­mal­że za­baw­ne. Smęt­ny śmiech wstrzą­snął ra­mio­na­mi chłop­ca. Fri­giel przy­ło­żył rękę do krat i po­czuł, jak pies przy­sta­wia do niej swój wil­got­ny pysz­czek. Ró­żo­wy ję­zyk prze­śli­zgnął się po­mię­dzy kra­ta­mi, by po­li­zać chłop­cu dłoń.

– Hau! – za­szcze­kał Fluf­fy, szczę­śli­wy, że od­zy­skał swo­je­go pana. Fri­giel usły­szał zaś mia­ro­we ude­rze­nia psie­go ogo­na o ścia­ny klat­ki.

Uśmiech­nął się. Po raz ko­lej­ny pies udzie­lał mu lek­cji, któ­rej miał ni­g­dy nie za­po­mnieć. Tym drob­nym, peł­nym ra­do­ści po­szcze­ki­wa­niem pies mó­wił mu: „Nie­waż­ne, gdzie je­ste­śmy, waż­ne, że je­ste­śmy ra­zem”. I praw­dą było to, że na swój spo­sób oraz za po­śred­nic­twem środ­ków, ja­ki­mi dys­po­no­wał, Fluf­fy za­wsze był przy nim, wraz ze swo­im na­iw­nym psim opty­mi­zmem, któ­ry zmu­szał cza­sa­mi chłop­ca do tego, by sku­pić się na tym, co naj­istot­niej­sze.

Kro­pla wody spa­dła Fri­gie­lo­wi na czo­ło. Chło­piec pod­niósł wzrok. Su­fit był mo­kry, po­dob­nie jak po­zo­sta­ła część wię­zie­nia. Po­my­ślał o Llu­dzie La­wie oraz jego ło­dzi, tam wy­so­ko, na po­wierzch­ni La­zu­ro­wej Za­to­ki. W tej chwi­li król i jego lu­dzie mu­sie­li już być da­le­ko stąd. W efek­cie chło­piec po­czuł, jak zna­jo­me mro­wie­nie opa­no­wu­je nie­spiesz­nie jego ręce. Ma­gia po­now­nie za­czę­ła krą­żyć w jego cie­le.

Dru­ga kro­pla ude­rzy­ła go w czo­ło.

Woda.

Chło­piec wstał wie­dzio­ny in­tu­icją. Uważ­nie przyj­rzał się ca­łe­mu po­miesz­cze­niu, w któ­rym był uwię­zio­ny. Naj­mniej­szej szcze­li­ny w tym blocz­ku ska­ły ma­cie­rzy­stej. Nie, sła­by punkt tej celi sta­no­wi­ły drzwi. Fri­giel raz jesz­cze prze­my­ślał pierw­szą lek­cję ma­gii wody, któ­rej w Ja­ka­rze udzie­lił mu Olvir, jego Suk­kal.

– Kie­dy two­rzę złu­dze­nie optycz­ne – po­wie­dział sam do sie­bie – wy­ko­rzy­stu­ję czą­stecz­ki wody, któ­re wy­stę­pu­ją w po­wie­trzu. Gdy­bym mógł się po­słu­żyć wil­got­no­ścią, któ­ra pa­nu­je tu wo­kół…

Usiadł w prze­pusz­cza­nym przez kra­ty kwa­dra­cie świa­tła, któ­re rzu­ca­ła la­tar­nia z dyni za­wie­szo­na w ko­ry­ta­rzu. Fri­giel ni­g­dy wcze­śniej nie upra­wiał ma­gii bez esen­cji. Val­mar wy­ja­śnił mu, że nie­któ­rzy ma­go­wie po­tra­fi­li czer­pać ma­gicz­ną ener­gię bez­po­śred­nio z blo­ków. Taki blok zmie­niał się wów­czas w ska­łę ma­cie­rzy­stą, a mag mógł nie­zwy­kle szyb­ko rzu­cić swój czar i nie mu­siał od­wo­ły­wać się do za­klę­cia ma­gicz­nych esen­cji. Ale Val­mar jed­no­cze­śnie uści­ślił, że wy­łącz­nie garst­ka ma­gów opa­no­wu­je tę umie­jęt­ność po la­tach za­awan­so­wa­nych stu­diów. Tak więc – za­czerp­nąć ener­gię z kil­ku czą­ste­czek wody, któ­re krą­ży­ły w po­wie­trzu? Na twa­rzy Fri­gie­la za­ry­so­wał się uśmiech.

Za­po­wia­da­ło się, że za­da­nie bę­dzie skom­pli­ko­wa­ne. Z pew­no­ścią po­chło­nie czas. Ale wła­śnie czas był tym, cze­go chłop­cu nie bra­ko­wa­ło. Sta­no­wił całe bo­gac­two, któ­re mu po­zo­sta­ło. Je­śli chce się stąd wy­do­stać i ura­to­wać dziad­ka, musi skru­szyć te drzwi. Wo­bec tego na­wet je­śli to za­da­nie mia­ło mu za­jąć całe ty­go­dnie czy na­wet mie­sią­ce, Fri­gie­lo­wi uda się wresz­cie skon­cen­tro­wać wil­got­ność pa­nu­ją­cą w celi w je­den po­tęż­ny po­cisk lo­do­wy, któ­ry spra­wi, że znaj­du­ją­ce się w niej że­la­zne ele­men­ty roz­pry­sną się w drob­ny mak.

Pod­jąw­szy de­cy­zję, chło­piec za­mknął oczy, po­ło­żył ręce na ko­la­nach i się sku­pił. Zo­rien­to­wał się, że cela była tak zim­na oraz wil­got­na, że na­wet znaj­du­jąc się wie­le blo­ków da­lej od lam­py, mógł po­czuć na swej skó­rze cie­pło, ja­kie wy­dzie­la­ło świa­tło. Było to zni­ko­me, od­le­głe uczu­cie. Ale po­cią­ga­ło go, więc nie mógł się po­wstrzy­mać i po­dą­żył za nim. Wte­dy ma­gicz­ne mro­wie­nie roz­la­ło się po jego ręce. Po­ja­wi­ło się tak pręd­ko, że z za­sko­cze­nia Fri­giel aż się za­krztu­sił. Ma­gia tu jest! Wy­star­czy tyl­ko się nią po­słu­żyć! Mło­dy mag od­zy­skał spo­kój i spró­bo­wał ska­na­li­zo­wać ener­gię. Przy­go­to­wał się men­tal­nie na przy­ję­cie zna­ne­go mu od bar­dzo daw­na wra­że­nia, że to­nie, oraz do ufor­mo­wa­nia w gło­wie lo­do­we­go po­ci­sku, któ­ry za­zwy­czaj mro­ził mu krew w ży­łach. Wła­śnie po­słu­gi­wał się ma­gią bez esen­cji! Już!

Fri­giel w ogó­le nie spo­dzie­wał się tego, co na­stą­pi­ło po­tem – wy­da­wa­ło mu się, że ja­kaś bia­ła po­świa­ta za­czę­ła ro­snąć, po­cząw­szy od miej­sca tuż nad jego pęp­kiem. Była ła­god­na i nie­mal­że prze­zro­czy­sta. Im więk­sza się ro­bi­ła, tym bar­dziej go za­gar­nia­ła i olśnie­wa­ła. Chło­piec po­czuł, jak de­li­kat­nie pie­ści jego skó­rę. Wte­dy po­świa­ta nie­spo­dzie­wa­nie na­bra­ła mocy i ośle­pi­ła go. Oczy Fri­gie­la za­czę­ły pło­nąć. Spra­wia­ły mu taki ból, że aż łzy po­cie­kły chłop­cu po po­licz­kach. Roz­błysk świa­tła wy­buchł w jego gło­wie i od­rzu­cił go do tyłu. Fri­giel grzmot­nął czasz­ką o pod­ło­gę, po czym stra­cił przy­tom­ność.

[1] Mia­łem nie­opi­sa­ne szczę­ście uj­rzeć pew­ne­go dnia na wła­sne oczy blok pry­zma­ry­nu. To wspa­nia­ły ka­mień. Jak gło­si le­gen­da, pry­zma­ryn moż­na spo­tkać je­dy­nie w znaj­du­ją­cych się pod wodą bu­dow­lach, ta­kich jak pod­wod­ne mia­sto Su­ra­tan. Pry­zma­ryn ma zie­lo­ny ko­lor, któ­ry za­leż­nie od pa­da­ją­ce­go nań świa­tła zmie­nia się i prze­cho­dzi od nie­bie­skie­go w nie­zwy­kle sub­tel­ny róż. Oto dla­cze­go pry­zma­ryn jest szcze­gól­nie po­szu­ki­wa­ny w ce­lach de­ko­ra­cyj­nych. Szko­da, że tak bar­dzo pach­nie rybą (En­cy­klo­pe­dia Wie­dzy Ogól­nej Mor­go­na Eru­dy­ty, s. 107).

Frigiel i Fluffy. Las Varogg

Подняться наверх