Читать книгу Śląski Kopciuszek - Gabriela Anna Kańtor - Страница 6
Rozdział 1
ОглавлениеMała Joanka śniła jakiś koszmar.
Rzucała się w pościeli, na czoło wystąpiły jej kropelki potu, głośno jęczała i wyraźnie wzywała ojca.
Ojciec nie żył.
Dzień wcześniej, w zimny, marcowy poranek 1845 roku został pochowany na cmentarzu parafialnym w Biskupicach.
Wraz z suchym trzaskiem wieka trumny dla jej matki zamknął się etap względnej stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa. Względnej, bo i tak żyli z dnia na dzień i nie starczało do następnej wypłaty.
Krzyki dziewczynki zbudziły matkę, która w pierwszej chwili nie wiedziała, co się dzieje.
Nie ma nic gorszego niż pierwszy, ledwie szarzejący świt po pogrzebie; ta złudna nadzieja, że może to wszystko było tylko złym snem, a zaraz potem – poczucie bezlitosnej prawdy.
Wystraszonej, na poły śpiącej jeszcze Antonii Gryzik początkowo wydawało się, że płacz córki dobiega wprost z tamtego grobu, ze świeżo zasypanego grobu męża.
Oblał ją zimny pot, gwałtownie wstała z pościeli i przeżegnała się nabożnie. Kilkakrotnie, by dodać sobie odwagi.
Po omacku podeszła do oddzielonego kotarą kąta izby, gdzie spały obie jej córki, Joanna na starym szezlongu i Karolina – w drewnianej kolebce, opatulona koronkowym becikiem.
Nie wiedziała, co zrobić – czy zbudzić Joankę, czy raczej dać jej się wykrzyczeć? Z trudem schyliła się i podniosła lichą kołderkę, która spadła na podłogę. Przysiadła na brzegu łóżka, popatrzyła otępiała na spoconą, wykrzywioną bólem twarzyczkę dziecka. Z narastającym przygnębieniem uświadomiła sobie, że Joanka ma już trzy latka i w przeciwieństwie do młodszej, ledwo dwumiesięcznej Karoliny, najwyraźniej mocno odczuła stratę ukochanego ojca.
„Nie wrzeszcz, nie wrzeszcz, bo jego już nie ma i nigdy nie będzie! Nie wstanie z grobu, nie ożyje, zostawił nas w kompletnym ubóstwie, bez jednego złamanego talara i bez jakiegokolwiek sensu! Po prostu wziął i umarł! – myślała z goryczą, tuląc do siebie zapłakaną dziewczynkę. – Twój tatulek wystawił nas, wszystkie trzy, do wiatru. Nie wiem, za co będziemy teraz żyć; bo jedyne, co mi zostało w spadku po nim, to te głupie kolorowe kwiaty na lichej grządce obok chlewika… Zawsze go do kwiatów ciągnęło. Lepiej by zrobił, gdyby zamiast nich uprawiał marchewkę, kapustę albo kartofle, przynajmniej byłoby teraz co do gęby włożyć, albo gdyby zakopał tam jakieś pieniądze na czarną godzinę”.
– I teraz właśnie przyszła na nas czarna godzina! – Antonia bezwiednie powiedziała to na głos i córka otworzyła oczy.
– Mamulko moja! – wyszeptała. – Chcę do tatusia…
– Pójdziemy do niego jutro, Joasiu, zaraz z rana, ze świeżymi kwiatami – resztką sił zdobyła się na anielską wręcz cierpliwość. – Sama dla niego nazrywasz kwiateczków w ogródku… Ale teraz śpij, bo rano będziesz miała podkrążone oczy i usmarkany nos. A tato nie lubił widzieć cię zapłakaną, pamiętasz? No, już, Joanko, cichutko, twój płacz słychać w całej Porembie… Śpij już, śpij, bo jeszcze mi zbudzisz Karolinkę…