Читать книгу Seksografie - Gabriela Wiener - Страница 4

Оглавление

Kici

GDYBY BADANI1 był sprzętem gospodarstwa domowego, ciąłby, mielił i szatkował swojego rozmówcę z prędkością tysięcy obrotów na sekundę. Kiedy mówi – może należałoby powiedzieć: wygłasza monolog – muska subtelnie kciukiem i palcem wskazującym swoje szpakowate wąsy. Nie sposób zbudować dłuższego zdania. Badani wyczuwa twoje intencje, odgaduje twoje pytania, interpretuje twoje gesty, nie dowierza twoim słowom. Nie dziwota: poligamista, specjalista od informatyki, zagorzały antykatolik, ekspert w sprawach seksu i miłośnik wolności rozumianej jako możliwość wyboru łańcucha, do którego chce się przykuć człowiek, Badani jest również uzależniony od etymologii. Mówi, że familia pochodzi od łacińskiego famulus, sługa. On ma ich sześć.

Mężczyzna ma brodę proroka i błysk chełpliwości w oczach. Siedzi na kanapie w swoim sklepie z damską bielizną i seksownymi fatałaszkami, który prowadzi wraz z żonami w centrum handlowym w Miraflores. Od kilkunastu minut rozprawia o gorsetach i nie zdołałam jeszcze powiedzieć słowa. Dotyka dyskretnie szyi – to znak, że jedna z żon ma przynieść mu coca-colę. Uprzedził mnie o tym, jakby chciał powiedzieć: zaraz zobaczysz moją władzę. One zawsze odgadują jego potrzeby niczym oddane służki, niewolnice, które zapewniają, że czują się wolne jak ptaki. Niewolnica i paladyn, oto jego perfekcyjna definicja pary. One stają się jego częścią, on ryzykuje dla nich życie. Stara jak świat, a jednak rewolucyjna formuła szczęścia.

Walka o równość między mężczyznami i kobietami, efekt erudycyjnych głupot, jest, jego zdaniem, prawdziwą przyczyną destrukcji rodziny. Samców i samice łączą ich braki, dlatego też rodzina jest dla Badaniego oczywistym związkiem dopełniających się elementów. Można ją porównać, mówi, do okrętu, na którym kobiety są oficerami, dzieci zaś załogą. Załoga nie ma prawa głosu. Oficerowie mogą doradzać kapitanowi, ale nie podejmują decyzji. Tylko kapitan dowodzi okrętem, załogą, odpowiada za ładunek, za pasażerów, wybiera właściwy kurs. Jest jedynym, który ma prawo głosu.

Mam tylko nadzieję, że pozwoli mi odzyskać mój głos.

Podczas ostatniego wywiadu, który przeprowadziłam z nim w jego sklepie, podzielił się ze mną nowiną: „Spodobałaś się dziewczynom. Pewnie dlatego, że wykonałaś dobrze swoją pracę”. Przed wizytą przeczytałam En Aspas De Molino2, zbiór jego opowiadań i wierszy, na okładce którego Badani widnieje w zbroi Don Kichota. Guru miał świadomość, że odwiedziny w jego domu, to znaczy spędzenie dnia w mateczniku rodziny Badanich, są dla mnie najbardziej upragnionym celem. Aby wzmóc moje pragnienie, jak tylko mógł, odwlekał swoją zgodę. Już jakiś czasu temu przeniósł się na obrzeża Limy, bo tam, wierzył, nie dosięgną go macki łaknącej krwi prasy. Po przeprowadzce Badani i jego żony solennie obiecali sobie nie otwierać drzwi nowego domu bestiom, które znowu chciałyby ich oglądać niby zwierzęta w zoo. Dziennikarzom, czyli w opinii Badaniego handlarzom żywym towarem, wstęp wzbroniony. Tyle że on jest jak ojciec rodziny, który wie, kiedy powinien złagodzić swoją nieustępliwość i okazać łaskawość, i przed którym pozostaje tylko paść na kolana i wyrazić bezgraniczną wdzięczność. Postanowili więc, że mnie przyjmą bez aparatu fotograficznego, bez dyktafonu, bez notatnika. Jeśli do tej pory byłam myśliwym, oni zaś tropioną zwierzyną, teraz role miały się odwrócić.

W umówionym dniu zadzwoniłam do sklepu. Telefon odebrała jedna z małżonek. Była to Chilijka Mara Abovich, wysoka blondynka z długimi, puszystymi i gęstymi włosami ułożonymi po jednej stronie szyi. To jej powierzono zadanie przekazania mi informacji, że Badani zaprasza mnie do siebie na trzy dni, od wtorku do czwartku. Spędzę dwie noce z seksualnym guru i jego sześcioma żonami w bliżej nieokreślonym miejscu w okolicach Limy. Mara pyta, czy o to mi chodziło. Tak, tak, dokładnie o to, chociaż propozycja przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Radzi mi, bym zabrała ze sobą szczoteczkę do zębów i jeśli nie mam nic przeciwko temu, trochę białych marshmallows do opiekania w kominku. Droga dla drogi, oto jest droga, mówi tao.

We wtorkowy wieczór, aby uniknąć dysonansu, stawiam się w sklepie w spódnicy. „Badani, sztuki uwodzenia” można przeczytać na etykietach sprzedawanej przez niego bielizny. Badani powiedział, że jego kobiety nie noszą spodni. I że są całkowicie wydepilowane, ale aż tak daleko się nie posunęłam. Towarzyszyła mi obładowana torbami Mara, jego szósta żona – wcześniej zakupiła w supermarkecie włoskie kiełbaski i inne produkty na osobiste życzenie Badaniego.

– Wybacz, ale Ricardo mnie o to prosił.

Miała zmierzyć moją aurę uczciwości wykrywaczem kamer kupionym w RadioShack, jednym ze sklepów, w których Badani zaopatruje się zwykle w technologiczne gadżety. Mara Irma Abovich jest wiernym odbiciem własnego ciała: to kobieta z charakterem, pełna wigoru, natychmiast wzbudza respekt. Potrafi tak lekko balansować pomiędzy powagą i dobrym humorem, że kiedy mówi, nie mogę oderwać od niej oczu. Być może jest jedyną z sześciu kobiet, która nie wygląda na do końca ujarzmioną. Jest szósta. Można odnieść wrażenie, że buntowniczka, którą w sobie nosi, nie umarła, lecz jest pogrążona we śnie, jakby sama chciała, żeby tak było zawsze, chociaż od czasu do czasu strzyka ironią, a Badani udaje, że tego nie dostrzega. Szósta żona opowiada, że pochodzi z bogatej chilijskiej rodziny. Jej historia może posłużyć za wzorzec pozwalający zrozumieć towarzyszki Badaniego. Mówi, że była świetnie radzącą sobie bizneswoman w branży dekoracji wnętrz, jedną z tych samowystarczalnych kobiet, które – jak dowiedziałam się później – nie są zbyt mile widziane w rodzinie Badanich. Miała luksusowe mieszkanie, podróżowała po całym świecie, lecz pewnego dnia poczuła, że jej życie nie ma sensu. I tak było do dnia, w którym na konferencji poświęconej tantrze ujrzała Badaniego.

– Twój chłopak nie żywił obaw, kiedy mu powiedziałaś, że zostaniesz na noc w domu Badaniego? – pyta mnie znienacka.

– Prawdę mówiąc, nie był zbyt zachwycony.

– I ma rację – mówi, ku mojemu absolutnemu zaskoczeniu.

Gdy Mara Abovich po raz pierwszy odwiedziła Badanich, pomyślała, że to rodzaj szaleńców wiodących ciekawe życie, jednak przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby stać się jedną z nich.

– I jak widzisz, zostałam szóstą. Trudno się oprzeć temu życiu. Może ty będziesz siódmą.

Po plecach przebiega mi komiczny dreszcz. Życiem Mary włada Saraswati, bogini mądrości. Według ich religii jej dniem wolnym jest sobota. Każda kobieta Badaniego dysponuje w tygodniu jednym dniem wolnym, w którym może robić, co się jej podoba, zwolniona jest wówczas z prac domowych i cieszy się przywilejem spędzenia z mężem nocy w jego łożu king size. Dzisiaj jest dzień Gaby, mojej imienniczki.

Genealogie: Badani to nazwisko matki Ricarda Ruiloby. Uległo zmianie, jak opowiada guru, podczas jednej z rodzinnych wojen. Ojcem Ricarda był Luis María Ruiloba, adwokat, który rozwiódł się z Teresą Badani, kiedy przyszły seksualny guru miał zaledwie trzy latka; historia ta musiała pewnie doprowadzić do furii dziadka Ricarda. Ruiloba to nazwisko asturyjskie, znaczy ono „władca wilków”. To również tytuł niewydanej powieści, którą Badani zadedykował ojcu i w której rozwija tezę o klanach jako fundamencie idealnego społeczeństwa.

Dzisiaj, mając już na karku piąty krzyżyk, na wzmiankę o rodzinie przyjmuje postawę obronną, jak pozostawione samemu sobie dziecko. Lecz mimo wszystko wzrusza się na wspomnienie o adwokacie Luisie Maríi Ruilobie.

Wydaje się, że w ostatecznym rozrachunku nieobecność ojca miast wywołać u Ricarda traumę, wzbogaciła go. Z kolei gdy napomykam o Bernardzie, starszym o trzy lata bracie, zmienia się na twarzy. Mówi, że nie był z nim bardzo zżyty, ale nigdy by nie pomyślał, że brat odwróci się do niego plecami, gdy deportowano go z Chile. Nigdy.

We wszystkich rodzinach zdarzają się waśnie między rodzeństwem. Nie wiadomo, czy Badani żartuje, gdy mówi, że jego brat jest powszechnie uwielbianym sprzedawcą kartofli. Nie chce kontynuować tematu. Upłynęło zbyt dużo wody od czasu, kiedy obaj, wspomina guru, jeździli na rowerze pomiędzy skąpanymi w słońcu pnączami winorośli w hacjendzie rodziny Venturo. Pracował tam dziadek Badani, który ojcował braciom Ruiloba. Był to typowy katolicki dom tradycyjnej klasy średniej.

Usłyszałam od kogoś, że pisarz i podróżnik Rafo León był kolegą szkolnym guru. Odwiedziłam go, aby zapytać o tamte dni w szkole Champagnat w Miraflores. Pamiętał doskonale braci Ruilobów Badanich: „Podobni byli do siebie jak dwie krople wody, bladzi, wymoczkowaci, ale strasznie zarozumiali i absolutne ciapy”. Przez całą szkołę zgarniali wszystkie możliwe nagrody. Przez jedenaście lat podstawówki Ricardo Badani zdobył jedenaście złotych medali. Komplet dyplomów z nauk ścisłych, literatury i zachowania. León mówi, że matka i ciotka Ruilobów Badanich przyjaźniły się blisko z księżmi marianistami. Potrafiły wparować beztrosko do klasy w południe z tacą z sokiem z papai i chlebem, żeby chłopcy mogli się posilić.

Według Leóna byli geniuszami, ale z kategorii mózgowców zupełnie pozbawionych ciała i emocji. Wróżył im karierę duchownych albo – w najlepszym razie – homoseksualistów. Przed kilku laty zdziwił się niepomiernie, widząc młodszego z nich z sześcioma kobietami, w roli eksperta do spraw seksu. León myśli tylko o wyrównaniu rachunków. Inny kolega z klasy, Manuel San Román, również był przekonany, że niegdysiejszy, tak dobrze wychowany nastolatek zostanie księdzem. Zdradza mi własną teorię na temat guru:

– Żyć z jedną kobietą jest ciężko, z dwiema jeszcze ciężej, a co dopiero z sześcioma. Ten facet to geniusz.

Badani uprzedza, że przyjęto mnie do jego domu, gdyż zastosowano wobec mojej osoby zasadę domniemania niewinności. I dodaje, że po opublikowaniu artykułu okaże się, czy zdołałam jej dowieść.

Drzwi domu Badanich otwierają się i staje w nich mężczyzna w kapciach, w towarzystwie dozgonnie wiernych Taffy’ego, Lucky’ego i Cindy, należących do rodziny rozszczekanych psiaków, które przez wiele lat były doskonałymi dziećmi zastępczymi. Za plecami gospodarza widzę po raz pierwszy sześć żon razem.

W kolejności pojawienia się w jego życiu: 1. Elsa, 2. Gaby, 3. Lola, 4. Mercedes, 5. Beatriz, 6. Mara. Jedna w sześciu, jak mówi Badani. Przyglądam się im: wszystkie mają ponad trzydzieści lat i noszą garderobę w krzykliwych kolorach, choć na swój sposób elegancką. Odnoszę wrażenie, że moja inwazja na ich dom i życie nie jest im niemiła. W gruncie rzeczy jeśli nauczyły się czegoś podczas wspólnej egzystencji, to z pewnością tolerancji wobec innych kobiet.

Jedno z pytań, które Badani i jego żony zadadzą mi wielokrotnie w trakcie mojej wizyty, brzmi: czy tak wyobrażałam sobie ich dom. Prawdę mówiąc, nie. Czasem wyobrażałam go sobie jako pałacyk w stylu Tadż Mahal, kiedy indziej jako chatę mistyków. Nic z tych rzeczy. Wiatr kołysze sielankową kanapohuśtawką w ogrodzie od frontu. Badani prowadzi mnie do swojego ulubionego zakątka, przytulnego barku, gdzie przechowuje imponującą kolekcję win. Kiedy miał swój program w telewizji, nauczył się przyrządzać koktajle. Teraz bawi się w szalonego chemika za barową ladą. Wymyśla nowe napoje. Traktuje to tak obsesyjnie, że zadaje sobie trud mierzenia stoperem czasu, jakiego potrzebuje na dotarcie do krwiobiegu każdy wymieszany i skosztowany przez niego trunek, ochrzczony na cześć uzyskanych efektów mianem „Amnezji”.

Badani przyrządza mi koktajl – to jedna z atrakcji powitalnego touru po domu, który – jak mówi – nabył po okazyjnej cenie za część pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży swojego rancza w Santiago de Chile, chociaż przyznaje, że wydał fortunę na remont. Opowiada o tym z taką samą dumą, z jaką zwykle mówi o swojej seksualnej potencji czy ilorazie inteligencji. Nie ma tutaj perskich dywanów ani świec, ani woali, ani alabastrów, ani złoconych kolumn. Rustykalny pokój dzienny jest ascetyczny. Obok znajduje się gabinet z komputerami. Na górze biblioteka ze wspaniałą kolekcją literatury erotycznej, która zawiera ilustrowane wydanie Kamasutry, a także filmów erotycznych (klasyków w rodzaju Historii O). Prawdziwa uczta dla miłośników erotyzmu, którą zgodnie z sugestią Badaniego, mam zamiar sobie urządzić przed udaniem się na spoczynek. Za biblioteką znajdują się sypialnie: z prawej strony schodów dwie alkowy dla kobiet, w każdej z nich trzy pojedyncze łóżka; można powiedzieć, że ich wystrój odznacza się minimalizmem przywodzącym na myśl stylistykę klasztoru. Pozbawione charakteru, żadnych kobiecych detali, żadnej ozdóbki, którą można by przypisać jednej z sześciu pań, z wyjątkiem jakiegoś pluszaka na poduszce. Z lewej strony pokój małżonka: wbudowana szafa, olbrzymie łóżko i wywieszka „nie przeszkadzać” na drzwiach.

Powiedziano mi, że dzisiaj będę spać w łóżku Gaby, mojej imienniczki, która spędzi noc z Badanim. Towarzystwa dotrzymają mi Mara i Beatriz. Ale teraz przygotowywane jest menu kolacji. Możemy wybrać między zupą „badani” (drobny makaron, chorizos, oliwki, szynka, kurczak, ser, wołowina) a kiełbaskami opiekanymi na kominkowym ogniu. Nie mogę się zdecydować. Natomiast Beatriz ma chętkę na pizzę. W taki sposób podejmuje się w tym domu decyzje. Podczas gdy pięć z nich pracuje w kuchni, Badani wiedzie mnie na rustykalną sofę do pokoju dziennego. Kicia, jak nazywa Mercedes, zatańczy dla mnie taniec brzucha. Usadawiam się w pierwszym rzędzie. Gdy odziana w złocisty strój wysadzany kamieniami Kicia potrząsa jak opętana biodrami i piersiami perlącymi się kropelkami potu na wysokości moich oczu, Badani zdaje się bagatelizować nieco sprawę, objaśniając mi, niczym prawdziwy uczony w dziedzinie pępka, każdą fazę tańca: spojrzenie, wezwanie, ofiarowanie się, oddanie. Na zakończenie show Badani wsuwa dłoń w majtki Kici, po czym zaraz ją cofa, demonstrując ginekologicznym gestem lśniące od wilgoci palce.

– Jeśli kobieta nie jest wilgotna po tym tańcu – wyjaśnia – to znak, że tańczyła źle. Mercedes wykonała go perfekcyjnie.

Jutro Kicia udzieli mi lekcji tańca brzucha. Mam nadzieję sprostać oczekiwaniom. Ale teraz czas na pizzę. Temat wieczoru: w tej rodzinie przy kolacji rozmawia się o kobiecej ejakulacji. Stołowniczki sugerują, że z chęcią pomogą mi ją osiągnąć za pomocą niezawodnej techniki. Mówią, że mają w domu wziernik ginekologiczny i że mogę go używać, kiedy zechcę (tylko dla mężczyzn: wziernik to przyrząd lekarski umożliwiający badanie pochwy), by zobaczyć dokładny moment, w którym dochodzi do orgazmu. Wszystko przebiega w sposób naturalny, harmonijny. Wszystko jest odkryciem. Wszystko jest tak doskonale badaniowskie, że pytam domowników, czy nie nagrywa nas czasem ukryta kamera.

Badani chełpi się swoją inteligencją. Przytacza liczby. Pierwszy pomiar jego IQ dał wynik 154. Drugi 198. Mówi, że pewnego dnia zamieścił ogłoszenie w gazecie: „Wydzierżawię mózg, młody, dwujęzyczny, w dość dobrym stanie”. Tym sposobem zdobył swoją pierwszą pracę w rafinerii na stanowisku asystenta w dziale administracji. Trzy miesiące później zajął miejsce swojego szefa. Badani uzmysłowił sobie wówczas, że wolność jest stanem umysłu i że może zajść bardzo daleko, będąc sobą. Zapewnia, że stał się wolnym człowiekiem, gdy zrozumiał, dlaczego chce być najlepszym uczniem w klasie, dlaczego chce skończyć studia, dlaczego pragnie stabilności finansowej. I jedyna odpowiedź brzmiała: bo chcę mieć rodzinę.

Podobno zrobił interes na komputerach. Jego mikrofirma MiniComp, sprzedająca oprogramowanie do pecetów, była jedną z pierwszych w Peru. Na początku lat dziewięćdziesiątych Badani wyjechał do Chile w poszukiwaniu nowych horyzontów. Opowiada, że był tam doradcą informatycznym w chilijskiej filii Apple’a. Podejrzewam, że na temat pieniędzy nie rozmawia się w tej rodzinie. Kwestie finansowe są w wyłącznej gestii małżonka, kobiety tylko z nim współpracują. Dzisiaj Badani oferuje usługi software’owe za pośrednictwem niezależnej firmy Gurú&Familia. W 2001 roku wraz z żonami otworzył sklep z bielizną erotyczną. Projektowaniem, konfekcją i sprzedażą zajmuje się cała rodzina. Siedmioosobowe małżeństwo utrzymuje się ze sklepu i sporadycznych odczytów Badaniego, jak ten, który wygłosił niedawno w Stowarzyszeniu Kobiet Żydowskich. Tym, którzy sądzą, że musi być milionerem, skoro może sobie pozwolić na sześć żon, Badani odpowiada, że „o wiele droższe w utrzymaniu są współczesne pasożyty zwane kobietami niezależnymi”. Nie biorę tego do siebie.

Badani mówi, że urodził się w klanie „szalonych katoli”. Tłumaczy mi, że był zbyt inteligentny, by palić świeczki największej ponadnarodowej korporacji świata, która zbiera jałmużnę dla biednych, a sama żłopie wino ze złotych kielichów. „Uwierzę w świętego Cypriana [kardynała i arcybiskupa Limy, Jego Świątobliwość Ciprianiego], gdy zostanie stolarzem w dystrykcie Comas”. To już nie ten sam Badani, który przed laty z gitarą elektryczną na szyi proponował komisji episkopatu organizację mszy dla młodzieży. Jedna z jego żon pokazuje mi płytę winylową z rockiem katolickim nagraną przez Badaniego w tamtej epoce. Jego romans z Kościołem katolickim zakończył się tak, jak kończą się tego typu związki: pewien duchowny za wszelką cenę chciał przekonać Badaniego, że biała krowa jest czarną krową i kropka.

Badani czegoś szukał. Dlatego studiował Biblię z mormonami, pisał teksty dla świadków Jehowy, nauczał z protestantami. Liznął ezoteryzmu, posiadł sztukę wróżenia z tarota, by w końcu dać się uwieść tao i jodze. Właśnie wtedy jeden z przyjaciół powiedział mu o wizycie tajemniczego przybysza z Indii, kogoś w rodzaju guru. Badani wspomina spotkanie z kudłatym osobnikiem, który kaleczył niemiłosiernie angielski i nie wzbudzał żadnego szacunku. Ni stąd, ni zowąd Hindus zaczął mówić o fizyce nuklearnej. Zapewnił Badaniego, że jest istotą, w której mieszkają układy słoneczne, wzruszył go i zachęcił do wielbienia Boga całym ciałem i umysłem. Rok później spotkali się na tej samej ulicy w centrum Limy i Badani przeszedł inicjację. Nigdy jednak nie podejrzewał, wspomina, że mistrz wybierze go na swojego następcę. Żony nazywają Badaniego gurunyi, czytaj – mój guru. Mówi, że posiada jeden z najwyższych stopni wtajemniczenia w religii liczącej pięć tysięcy lat. Tantryzm wielbi Boga w jego podwójnej postaci: męskiej (Śiwa) i żeńskiej (Śakti). Jednakże tantryzm rodziny Badanich nie ma nic wspólnego ze sławną tantryczną techniką seksualną Nowej Ery. Sięga głębiej: dąży do realizacji istoty ludzkiej poprzez akceptację seksualności jako fundamentalnej części życia. Dopuszcza posiadanie sześciu kobiet, jednej na każdy dzień. Ponoć Śiwa ma tylko jeden aspekt: penis w stanie erekcji. Natomiast Śakti, żona, ma sześć aspektów. Poniedziałek należy do pana Śiwy i czci się męski aspekt boga, to znaczy Badaniego. We wtorek wielbi się Gaby, w środę Elsę, w czwartek Beatriz, w piątek Mercedes, w sobotę Marę, a w niedzielę Lolę. Badani urzeczywistnił swoje marzenia. Jak sam mówi, wolał być obłąkany jak Don Kichot, niż umrzeć z przesytu w barłogu jak Sancho Pansa.

Niełatwo skojarzyć tego dojrzałego mężczyznę uprawiającego seks z sześcioma kobietami naraz z tamtym dyskretnym młodzieńcem, który swoją pierwszą miłość spotkał w wieku dziewiętnastu lat. Swój pierwszy raz Badani zaliczył w burdelu. Zanim się ożenił, miał kilka dziewczyn, ale żadna z nich nie był godna wspomnienia. Już w czasach, kiedy nauczał tantry, pojawiła się w jego życiu Elsa Linares, pochodząca z Loreto sekretarka i znakomita kucharka. Pokochali się, lecz przed sformalizowaniem związku Badani wyłożył karty na stół. Elsa wspomina słowa, które wtedy powiedział:

– Mój guru uprzedził mnie, że „kobieta, która wyjdzie za mnie, nie będzie jedyną”.

Poradził jej, by się nad tym zastanowiła, ale Elsa odparła, że nie potrzebuje czasu do namysłu. Opowiada, że kilka lat później sama zasugerowała mu, żeby zwrócił uwagę na Gabrielę Amor Zevallos (tak, to moja imienniczka i jej drugie imię brzmi Amor), która w domu Badanich uczyła się informatyki. Pewnego dnia leżeli w łóżku, gdy ni stąd, ni zowąd Elsa spytała męża, czy nie uważa, że Gabriela Amor byłaby dobrą kandydatką na drugą żonę. Gdy miał już na koncie dwie, w restauracji znajomego Badani poznał trzecią – Aurorę Revollé, Ñolę, jak ją nazywał pieszczotliwie. Na jednej z jego prelekcji zjawiła się Mercedes Morales i pozostała na zawsze. Czwarta. Wtedy to Badani wyjechał ze swoim kwartetem żon do Chile. Beatriz González dołączyła do rodziny po tym, jak wysłuchała audycji radiowej, w której mówił o Wielkim Wybuchu. Piąta. I ostatnia, Mara Abovich, również została usidlona przez miłość. Szósta. I tak odprawili Ceremonię Wiekuistego Związku, aby dzielić ze sobą wszystkie przyszłe, wolne od zazdrości istnienia. „Siedmioro bez zazdrości to jak w niebie gościć”, głosi motto na jego stronie internetowej.

Dla Badaniego jest oczywiste, że rodzina poliginiczna (związek jednego mężczyzny z wieloma kobietami) jest solidniejsza i bardziej stabilna od rodziny monogamicznej. Minęło jedenaście lat od zaślubin z ostatnią i prawie dwadzieścia trzy od małżeństwa z pierwszą. Badani jest żywym dowodem, że jego eksperyment się powiódł. Zalety bycia Badanim: jeśli kobieta nie chce iść do łóżka z mężem, nic nie szkodzi, bo w odwodzie jest inna. Koniec z seksualnym szantażem. W tego typu rodzinach kobieta pomaga mężowi zrozumieć inną kobietę. Jeśli jedna z żon urodzi dziecko, inna może wyręczyć ją w obowiązkach matki, by nie zaniedbała swoich małżeńskich powinności. W przypadku zaś śmierci małżonka łatwiej im będzie poradzić sobie wspólnymi siłami.

Jeszcze jeden plus poliginii: dom sprząta się o wiele szybciej.

W pełni XXI wieku żony Badaniego publicznie wyraziły pragnienie pozostania na zawsze w okowach miłości, uderzając w najczulsze miejsce wszystkich feministek-siepaczek Simone de Beauvoir. Traktowano je jak stadko zbłąkanych owieczek zdeprawowanego pasterza, jednak po ich poznaniu wielu przeciera oczy ze zdumienia, konstatując, że są bardzo miłe i inteligentne. To kobiety, które wiedzą, czego chcą, i abstrahując od tego, czy był to teatr przygotowany specjalnie z okazji mojej wizyty, czy nie (żadna rodzina nie jest doskonała), absolutnie nie odniosłam wrażenia, by robiły coś wbrew swojej woli. Czyżby dlatego, że ich mąż jest również ich guru? Dla kobiet Badaniego to kwestia wyboru. Mogły być kobietami wyemancypowanymi jak inne, ale wybrały tę osobliwą odmianę wolności.

Sześć żon wstało o piątej rano i ja razem z nimi. Zastanawiam się, czy codziennie towarzyszy im ten entuzjazm rannych ptaszków. Beatriz i ja myjemy talerze po wczorajszej pizzy. Beatriz mówi, że jej życiem zawiaduje bogini pomyślności i pobożności. Chilijka jest drobna i delikatna. Ponieważ wiem, że lubi czytać powieści erotyczne, zwierzam się jej, że przed snem przeczytałam spory kawałek Podróży pragnień, na co odpowiada, że pisze właśnie powieść. Śniadanie jest już gotowe: sok z pomarańczy, sałatka z melona, dżem z jeżyn, kawa i resztki pizzy. Badani rozpieszcza mnie roladą serową z salami, jest tylko dla mnie. Teraz czas na gayatri – mantrę śpiewa cała rodzina. Po śniadaniu zapraszają mnie do mandiru, domowej kapliczki, gdzie odprawiają modły. Wszystkie kobiety nakrywają głowy welonami i ja też otrzymuję jeden. Badani prosi, abym wybrała stronę świata. Decyduję się patrzeć na północ, która – zgodnie z jego słowami – oznacza pokój w mym sercu. Zamykam oczy. Cała szóstka otacza mnie kręgiem, który nazywają biyas. Jestem w środku. Mantry śpiewane przez kobiety są piękne. Ponad melodyjnymi głosami kobiet rozbrzmiewa niski tembr Badaniego. Doskonała harmonia chóru sprawia, że dostaję gęsiej skórki.

Godzina mistycznego raptu dobiegła końca i teraz będę szlifować formę z Gaby Amor. Domowa sala gimnastyczna wyposażona jest w niezbędny sprzęt, który pozwala rodzinie na codzienny trening. Wcześniej był tutaj garaż. Badani naśmiewa się z mojej niezdarności podczas ćwiczenia stepu. Gaby Amor jest z pewnością jedną z najbardziej uzdolnionych kobiet w rodzinie: zna się doskonale na systemach informatycznych i zawsze będę ją widzieć z Taffym na rękach, czarnym, włochatym niemowlęciem bez pcheł. Prowadzi też domowe rachunki i towarzyszy Badaniemu w jego rozlicznych pracach i podróżach. Podobno jest boginią-matką wojowników, tą, która chroni swoich synów. Dziwne: mogłabym przysiąc, że twarz Gaby Amor do złudzenia przypomina oblicze hinduskiej bogini. Zlana potem wspinam się po schodach na górę, żeby wziąć prysznic. Po drodze zaglądam do pokoju guru, który jest też najwyraźniej ekspertem od akupunktury. Na łożu leży Lola, a na jej plecach i stopach dostrzegam pełno powbijanych igieł. Lola, z zawodu architekt, jest może najbardziej szorstka z wszystkich sześciu żon. Jej boginią jest matka opiekunka. Badani pokazuje mi swoje miniaturowe kamery wideo i mimowolnie zadaję sobie pytanie, czy przypadkiem nie śledzi mnie gdzieś oko obiektywu. Pod prysznicem uśmiecham się najpiękniej jak potrafię, na wszelki wypadek.

Badani jest wspaniałym i troskliwym gospodarzem, czasem aż do przesady. Mnie też rozpieszcza słodkościami i mówi, że mogę robić, co tylko zechcę, w związku z czym domyślam się, że w tym reżimie dobrowolnego niewolnictwa dzisiaj mam dzień wolny. Jeżeli one są uczynne, on spełnia wszystkie ich zachcianki. Może to być niepokojące dla kogoś, kto jak ja pochodzi z rodziny matriarchalnej. Czuję się idiotycznie komfortowo w miejscu, gdzie kobietom płaci się pochlebstwami. Ale teraz idę na lekcję tańca. Mercedes jest najładniejsza ze wszystkich, rodzinna artystka, ta, która robi masaż, obcina włosy, bogini miłosierdzia. Mówi, że jej największym błogosławieństwem jest możność pełnego oddania się mężowi. Poza tym uwielbia gry RPG, pisze i czyta po angielsku i francusku. Od razu widać, że jest oczkiem w głowie. Wystarczy zobaczyć wyłożoną lustrami salę taneczną z parkietem, którą Badani kazał dla niej zbudować. Przewiązujemy biodra chustami i związujemy na supeł koszulki polo pod piersiami, odkrywając brzuchy. Jestem żoną Ali Baby. Mercedes pokazuje, jak powinnam patrzeć w lustro, jak odkryć swój seksapil, jak kokietować, uwodzić spojrzeniem, wyeksponować pępek ruchem bioder w rytm Dziewczyn z Aleksandrii, tradycyjnej arabskiej piosenki. Wchodzi Badani i nie pytając mnie o zgodę, robi mi zdjęcie w pełnym transie rozkołysanych bioder. Kicia jest na tyle miła, że zapewnia mnie o moim wrodzonym talencie do tańca brzucha. Wierzę jej.

Na zakończenie tego wieczoru patrzę na nie i chcę być jak one. Chcę być utrzymywana i adorowana cukierkami w kształcie serduszek i czekoladowymi różyczkami. Chcę, by moja praca była moim hobby, chcę spędzać całe dnie w domu, chcę, by mój dom był miejscem miłosnych gier, w którym mieszkają moje najlepsze przyjaciółki. Chcę uprawiać miłość na ich oczach. Chcę haftować majteczki i staniki. Chcę przygotować najwspanialszy obiad dla mojego mężczyzny. Chcę nosić fantazyjną arabską bieliznę. Chcę być tu i teraz. Chcę boga.

Historia, której nie wolno zapomnieć. Rodzina Badanich żyła z dala od cywilizacji na farmie w Los Maquis, wiosce oddalonej o dwie godziny drogi na południe od Santiago de Chile. Uprawiali rośliny strączkowe i hodowali owce. Od Gaby Amor dowiaduję się, że aż tam dotarła krucjata krzyżowców ogarniętych wojennym szałem, którzy postanowili przypomnieć im, że prześladowania religijne w najbardziej lumpenproletariackiej wersji jeszcze się nie skończyły. Gaby mówi, że inwazji na ich dom dokonało dwudziestu uzbrojonych policjantów z brygady zwalczającej przestępstwa na tle seksualnym. Pojawiły się też kamery telewizyjne. Wtargnęli na farmę. W tym samym czasie policja przeszukiwała dom w Santiago należący do innego wyznawcy tej samej religii. Mieszkańcy obu spacyfikowanych domostw zostali przewiezieni do aresztu śledczego w Santiago. Gaby Amor wspomina, że dopiero kiedy podjęli głodówkę, ówczesny konsul Peru przybył im z pomocą. Zostali oskarżeni o przynależność do sekty sadomasochistycznej i o przetrzymywanie kobiet wbrew ich woli. Mówi, że aresztanci byli bici, niektórych torturowano, a kobiety zmuszano, by rozbierały się do naga. W końcu zwolniono ich z braku dowodów, przyznając tym samym, że nie doszło do popełnienia przestępstwa. Chile ich nie chciało, zostali więc deportowani na podstawie tych samych zarzutów, których bezzasadność stanowiła podstawę ich zwolnienia. Rodzina Badanich z uporem walczy o sprawiedliwość w sprawie, która dotarła już nawet do OPA. Gdy Gaby Amor opowiada mi o tym wszystkim, w jej oczach hinduskiej bogini płonie ogień.

Informacje z tabloidów w czasach rządów Fujimoriego: niejaki Ricardo Badani, Peruwiańczyk posiadający harem złożony z sześciu żon, seksualny guru, został aresztowany w Chile pod zarzutem sadomasochizmu i ataku na dobre obyczaje. Chwytliwy temat. Zaledwie wysiedli z samolotu w Limie, rzuciły się na nich media. To było do przewidzenia, dzienna dawka padliny, normalka. Nie prosili o rozgłos, został im narzucony. Ale w zaistniałych okolicznościach nie pozostawało im nic innego, jak skorzystać z tej nagłej popularności. W tworzeniu programu telewizyjnego brała udział cała rodzina. Siedzę na najwygodniejszej sofie w bibliotece i przeglądam taśmę VHS z najlepszymi scenami programu. Wciąż jeszcze nie mogę uwierzyć, że emitowała to bigoteryjna, peruwiańska telewizja. Nigdy seks nie był traktowany z podobną, kliniczną śmiałością.

Badani był tak pompatyczny, że aż chciało się śmiać. Program przeszedł do annałów telewizji: Scena 1. Urodziny Badaniego. Jego żony ofiarowują mu w prezencie występ striptizerki, która wyłania się z olbrzymiego tortu i rozbiera się na wizji. W tle elegancko ubrani goście, znani ludzie, biją brawo klap klap klap. Scena 2: Natalia Torres Vilar, stateczna aktorka teatralna, dzieli się swoimi doświadczeniami z seksem analnym. Scena 3: Hołd cunnilingusowi: Badani demonstruje domowe wideo, na którym para w maskach na oczach uprawia seks oralny. Widać wszystko jak na dłoni, pierwszy plan ustno-genitalny. Operując świetlnym wskaźnikiem i fachowym językiem, Badani demonstruje wrażliwe części genitaliów kobiety. Był to codzienny program emitowany o północy. Po miesiącu zniknął z anteny.

Popołudniowa polemika w rezydencji rodziny Badanich: w którym miejscu powiesić żartobliwy medal olimpijski, który żony podarowały mężowi na kolejną rocznicę wspólnego życia. Na awersie widnieje napis: „Złoty medal dla najlepszego męża na świecie”. Na rewersie: „Za zasługi w sportach miłosnych”. Każda żona spędza noc z Badanim w swoim dniu wolnym, ale wszystkie wiedzą, że miłości nie można zaplanować od a do z. On może kochać się z jedną, ale też z sześcioma. Wiersz napisany przez Badaniego i zatytułowany Ich sześć ewokuje pełnię miłosnych uniesień całej siódemki: „Ich piersi wokół mnie / ich piersi wyprężone / o powabnych łukach / i twardych sutkach / szukające drogi do mych ust / składają w moje dłonie / serca i krew / pulsującą w sześciu ciałach. / Ich sromy wokół mnie / ich sromy skąpane / w aromatycznej woni”. Bywa, że Badani kocha się w łóżku z dwiema, na co wchodzi trzecia z ciastkami i napojami dla zmęczonych kochanków. Jeśli ktoś zadzwoni, czwarta z żon może odebrać telefon i przeprosić w imieniu męża, który jest bardzo zajęty. Są jak siedmiu muszkieterów: jeden dla wszystkich i wszystkie dla jednego albo wszystkie dla wszystkich.

Kiedyś ktoś napisał do jednego z czasopism i zasugerował powołanie Badaniego na stanowisko ministra zdrowia z powodu jego wielkiego talentu w planowaniu rodziny. W uznaniu zasług położonych na polu kontroli urodzeń. Badani przyznaje, że wziął sobie mocno do serca ostrzeżenie swojego guru. Jeżeli zamierzał propagować swoje credo, nie powinien mieć dzieci. Nie licząc góry pieniędzy, jakie musiałby utopić w procesach sądowych, Badani ryzykował, że zostaną mu one odebrane, co spotkało pewnego mormona w Stanach Zjednoczonych. Kicia mówi, że zarówno ona, jak i pozostałe żony przyjmują decyzję o nieposiadaniu dzieci „z godnością”. Dla Badanich Wszechświat bierze początek z miłosnej gry, ale kwintesencją ich religii nie są dzieci, lecz związek mężczyzny i kobiety na podobieństwo boskiego związku. Uprawiać miłość ile wlezie to ich sposób wielbienia Boga. Alleluja.

Określenie „seksualny guru” zawdzięcza Badani uprzejmości prasy. Przyznaje, że pasuje do niego: „Jestem przewodnikiem, który prowadzi cię z gu (ciemności) do ru (światła) i wydobywa z ignorancji”. Mówi, że tantra jest jak czteropiętrowy budynek, w którym nasze ciało to pierwsze piętro. Najpierw należy zapanować nad seksualnością, by osiągnąć pozostałe sfery. Stąd właśnie wielka powaga, z jaką Badani wypełnia misję kształcenia zwykłych śmiertelników w odkrywaniu możliwości ciała. Program telewizyjny Noce Badaniego był częścią jego pracy społecznej. Guru marzy, aby pewnego dnia założyć klinikę i akademię seksu. Jest tyle rzeczy, które Badani chciałby robić, ale nie może. Teraz wiem, że posługiwanie się wziernikiem, demonstracja poprawnie wykonywanego striptizu czy dyskusja przy kolacji na temat kobiecej ejakulacji to nie był żaden teatr. To nie był żart.

Od czasu do czasu cała rodzina pomaga i doradza ludziom, którzy zdobyli jej zaufanie. Pewnego dnia rozmawiałam z Eiko Kawamurą, młodą dziewczyną, którą Badani przygotowali bezpłatnie do egzaminów na studia. Wspomina, że potraktowano ją jako członka rodziny, że rozmawiała często z kobietami Badaniego i że podobnie jak dla mnie, Kicia zatańczyła dla niej, a któregoś dnia obcięła jej włosy. Musiała zerwać z nimi kontakt, wyznaje, bo jest żarliwą katoliczką i bała się, że tak wielka dawka tantryzmu może wywrzeć na nią niepożądany wpływ3.

mojego mężczyznę. Nie będę taką idiotką, żeby wzbraniać się przed edukacją. Adam Phillips napisał w swojej książce Monogamia: „Seks przywiódł nas do rodziny i seks nas z niej wypędza”. Nadeszła chwila odjazdu i wdrożenia w życie umiejętności nabytych w tym domu wiedzy4.

Ostatnia noc z Badanim i jego rodziną jest czymś więcej niż tylko rześką, letnią nocą przed kominkiem. Są marshmallows, jest guru wygrywający średniowieczne pieśni na japońskim syntezatorze i walce kreolskie na gitarze. Są kiełbaski opiekane na ogniu. Wszyscy śpiewamy walca, którego słowa to istny łamaniec językowy. Tej nocy będę spać w pokoju Kici i Loli, a wczesnym rankiem wyjadę.

Szósta, Mara, opowiada Badaniemu, jak to zażartowała, że będę siódmą żoną.

– To niemożliwe. Powiedz swojemu chłopakowi, że gdybym wiedział o jego istnieniu, nie zaprosiłbym cię. Zwróciłbym się do niego o pozwolenie, byś mogła do nas przyjechać5.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

GURU I RODZINA

Kici

W WIĘZIENIU TWOJEJ SKÓRY

PLANETA SWINGERSÓW

BEZLITOSNA PANI UDZIELA RAD OSZOŁOMIONEJ UCZENNICY

TRANS

#TONIESIKI

IM WIĘKSZA URODA, TYM GŁĘBSZA ZMAZA

TRIO

ISABEL ALLENDE BĘDZIE PISAĆ Z ZAŚWIATÓW

Epilog: Zbrodnia niedoskonała

PODRÓŻ PRZEZ AYAHUASCĘ

Pierwsze słuchy

Z encyklopedią botaniczną w ręku

Listy o yagé

Szamani i źli czarodzieje

Na czerwonej ziemi

Wizje piekła

Telewizja puszczy

ŻEGNAJ, OWOCYCIE, ŻEGNAJ

CZEKAJĄC NA 11‒11‒11

1.

2.

3.

4.

5.

6.

7.

8.

9.

10.

11.

O BYCIU MATKĄ

Z TEJ I Z TAMTEJ STRONY

WEEKEND Z WŁASNĄ ŚMIERCIĄ

Dziennik Przeżyj swoją śmierć. Część pierwsza

Dziennik Przeżyj swoją śmierć. Część druga

1 Odkąd jego życie utraciło prywatność, Ricardo Badani obudził nienawiść w wielu ludziach. Nie bez powodu wymyślano mu od męskich szowinistów, impertynentów, mizoginów i homofobów. Między innymi. Jego orientalny, archaizujący dyskurs upodabnia go do niegdysiejszego odszczepieńca nawołującego do przywrócenia ładu, w którym macho jest przywódcą stada, a my, kobiety, jego akolitkami. Przez te wszystkie lata nie zmienił ani nie złagodził w minimalnym choćby stopniu swoich zapatrywań. Ja tymczasem uległam radykalizacji. Zwłaszcza w moim feminizmie. I we wszystkim, co jest walką o prawa i autonomię kobiet. Różniłam się z nim wówczas i tym bardziej różnię się teraz. Ale z wielu powodów jego historia wciąż mnie fascynuje. To, że prowadzi „alternatywne” życie, to znaczy, egzystuje na marginesie konwencji, i przypuszcza frontalny atak na tradycyjne wzorce, nie jest najmniej istotne.

2 Skrzydła wiatraka (przyp. tłum.).

3 Chyba zorientowałam się, że sprawy zaczynają przybierać poważny obrót, gdy Badani zapytał mnie, czy nie miałabym ochoty przejść się z nim do ogrodu. Zapadał zmierzch. Ostatnia noc w ich domu. Wiatr kołysał białym, lśniącym w półmroku hamakiem, ulubioną zabawką żon poligamisty. Lubiły się w nim huśtać w swoich kolorowych spódnicach w rześkie letnie noce i myślę, że Badani, który święcie wierzył we wszystkie nawet najbardziej idiotyczne kobiece stereotypy, miał nadzieję, że ja także z przyjemnością pokołyszę się pod rozgwieżdżonym niebem Chosiki. I nie omylił się, przynajmniej nie w tej kwestii. Usiedliśmy, podczas gdy dwa jego pieski obwąchiwały i podlewały moczem jakieś kwiatki. Wówczas wrócił do swojej mantry. Chciał mnie przekonać, bym zechciała skorzystać z jego diagnozy jako seksualnego guru, co implikowało poddanie się terapii szokowej doktora poligamisty i jego sześciu wiernych pielęgniarek. Rozmawialiśmy bardzo długo i szczerze, sądzę nawet, że zbyt długo i zbyt szczerze. Mam na myśli obie strony. Moja metoda wzbudzania zaufania i bycia miłą dla osób, z którymi przeprowadzałam wywiad, opowiadając o swoim prywatnym życiu, miała tę wadę, że otwierałam się do samego dna. W miarę jak odkrywałam kolejne szczegóły mojego miłosnego życia, opowiadałam o swoich doświadczeniach seksualnych, o rozwiązłej przeszłości, tłumionych żądzach, frustracjach, pragnieniach, moi gospodarze zdawali się zapominać coraz bardziej, że mają przed sobą dziennikarkę. Być może ta rozległa wiedza o mnie dała im nade mną władzę. A może tylko zagrali w ciemno. Rodzina Badanich wiedziała już, że interesuję się seksem grupowym, tyle że zamiast zdać mi relację ze swoich prywatnych orgii, usiłowali zaciągnąć mnie do poliłóżka. Nie było to zaproszenie do uczestnictwa w rodzinnych bachanaliach, proponowali mi coś lepszego: możliwość odkrycia, za pośrednictwem specyficznego zastosowania tantry, nieznanych zakątków mojego ciała, punktów g, h oraz i, eksplorację zdolności odczuwania rozkoszy i przekonanie się, jak rzeczywiście daleko jestem gotowa się posunąć. Jeśli poprzedniego dnia sprawiali wrażenie rodziny niemal konwencjonalnej, pomijając drobny szczegół jej kompozycji – jeden mężczyzna i sześć kobiet – dzisiaj odkrywali karty, ale jako kto? Szajka zboczeńców? Dobrzy samarytanie z sekty orgazmu? Poważą się na coś wbrew mojej woli? A może jeszcze gorzej: czy ja miałam w ogóle jakąś wolę? Przedstawiłam Badaniemu najlepiej jak potrafiłam moje wątpliwości co do jego propozycji. Nalegał. Pomyślałam, że to, co robi, można by zinterpretować co najmniej jako próbę uwiedzenia czy molestowania seksualnego. Znajdowałam się w miejscu oddalonym o wiele kilometrów od Limy, nikt, nawet Jaime, nie znał adresu tego domu, byłam odcięta od świata, sam na sam z człowiekiem, który został oskarżony kiedyś o przywództwo „sekty sadomasochistycznej” i posiadanie niewolnic seksualnych. Odmówiłam ponownie. Nie pozwalało mi na to poczucie etyki, miałam chłopaka, znalazłam się tam, aby napisać reportaż. A poza tym, choć do tego akurat się nie przyznałam, bałam się, wzbudzał we mnie niemały strach. Byłam od nich o wiele młodsza. Byłam sama. Prawdę mówiąc, czułam do Badaniego sympatię, ale w przeciwieństwie do tego, co myślały o nim jego kobiety, seksualnie wydawał mi się mało atrakcyjny. Mężczyzna sprawiał wrażenie mocno nakręconego, wpatrywał się we mnie swoimi małymi, błagającymi oczkami i oplatał mnie śliskimi słówkami, aż zapędził w kozi róg hamaka. Jakaś część mnie, jak opowiadam w reportażu, czuła, że nie mogę odrzucić lekcji edukacji seksualnej, unikalnego doświadczenia, jakaś część mnie bała się utracić to coś, o czym w gruncie rzeczy nie wiedziała zbyt jasno, do czego będzie jej służyć. Kto wahał się, jak postąpić, ulec czy nie – dziennikarka czy kobieta? Przemknęło mi wówczas przez myśl, że jego kobiety będą nade mną czuwać, byłam tego pewna. Niektóre z nich były już czcigodnymi menopauzyczkami. Zawsze byłam zbyt ufna. Chciałam wierzyć, że nic mi się nie stanie. Poligamista wiedział, że ufam jego kobietom, i dlatego wezwał najmłodszą Mercedes, Kicię. Poprosił, aby mi wytłumaczyła, na czym to będzie polegać, bym zrozumiała, że nie ma się czego obawiać. Kicia była wysoką brunetką o kręconych włosach opadających na szczupłe plecy, lekko przygarbiona, o niebosiężnych nogach, wielkich piersiach i biodrach oraz talii wyrzeźbionych codzienną praktyką tańca brzucha. Poprzedniej nocy zaciągnęła mnie pod prysznic, aby mi pokazać, w jaki sposób „kąpać mojego mężczyznę”; kąpiel, która miała polegać głównie na obejmowaniu moszny męża cyckami. Ubierała się jak inne w kwieciste spódnice i koszule w czystych, jaskrawych barwach. Przynęta Badaniego uspokoiła mnie, nie było powodu do niepokoju, uprawianie seksu z guru nie było częścią medycznej konsultacji. Miałam tylko rozebrać się do naga i położyć na łóżku, a ona z inną żoną będą wypełniać instrukcje małżonka celem doprowadzenia mnie do lawiny orgazmów, które sprawią, że ujrzę fallusa boga Śiwy. Gdy Kicia nęciła mnie wizją seksualnego eldorada, ścierały się we mnie sprzeczne siły i zastanawiałam się w pośpiechu, jak na moim miejscu postąpiłaby inna osoba, czy lepiej było zrobić to, co zrobiłaby większość, czyli wziąć nogi za pas, czy poddać się ich woli, za czym opowiedziałaby się mniejszość. Ostatecznie postanowiłam wejść na górę i rozwiać moje wątpliwości. W jednej z żoninych sypialni z łóżkami ustawionymi w rządku czekały już na mnie wszystkie sześć. Odkryłam, że rodzina Badanich posiada monumentalną kolekcję wibratorów najlepszych na rynku. Nie były to zwykłe wibratory, ale piekielne maszyny wielkie jak odkurzacz, służące do masażu pacjentów z poważnym urazem kręgosłupa. Ich wibracje nie ustępowały w niczym wstrząsom sejsmicznym dziesiątego stopnia w skali Richtera. Rozebrałam się i spoczęłam na jednym z łóżek, oddając się w ręce Mary i Kici, które miały mnie pieścić i pobudzić swoimi narzędziami pracy. Badani był tam również, obserwując wszystko uważnie i udzielając wskazówek. Od czasu do czasu dotykał mnie niczym lekarz, identycznie jak w swoim programie edukacyjnym ilustrowanym seksem na żywo. Gdy moja łechtaczka zdawała się już utrudzona i znękana nadmiarem wibracji, nauczyciele przekonywali mnie, bym nie ustawała w wysiłkach. A ja nie ustawałam i zdumiewał mnie każdy kolejny orgazm. Cała terapia trwała ponad godzinę. Potem wzięłam kąpiel. Było to niezwykle intensywne i dydaktyczne doznanie, które choć nie zmieniło mojego pojmowania własnej seksualności, w pewnym stopniu poszerzyło moje horyzonty. I dostarczyło dobrej zabawy. Wciąż jeszcze mam je żywo w pamięci. Rankiem Mara odstawiła mnie samochodem do cywilizacji.

4 Wiem, co myśli czytelnik. Dlaczego, u diabła, nie opowiedziałam o tym wszystkim w oficjalnym artykule? Kilka tygodni później napisałam i opublikowałam reportaż bez cienia wzmianki o tym, o czym przed chwilą wspomniałam. Po pierwsze, kiedy wreszcie wróciłam do domu, o wydarzeniach u Badanich nie miałam zamiaru mówić nikomu, nawet mojemu chłopakowi. Najpierw opadły mnie wyrzuty sumienia, jakbym dopuściła się zdrady, czułam się brudna i skołowana. Dopiero po drugim, naszym wspólnym spotkaniu z Badanim odważyłam się wyznać wszystko Jaimemu. Jak miałam niby opowiedzieć o tym całemu Peru? Zdecydowałam więc, że nocną porą, dokładnie w chwili, gdy udawałam się do ogrodu z Badanim, dziennikarka opuszczała dom. Tam kończyła się dziennikarska historia. A ja żyłam dalej. Chociaż lękałam się o moje bezpieczeństwo i prywatność, którą zdecydowałam się podzielić z Badanimi, drugim powodem, dla którego nie opowiedziałam o wszystkim w swoim czasie, była obawa o bezpieczeństwo samych Badanich. Wówczas wciąż jeszcze obawiali się represji. Ludzie zawsze mnie pytają, w jaki sposób radzę sobie z historiami moich bohaterów. Mam tylko jedną odpowiedź: bardzo rzadko literatura czy dziennikarstwo jest dla mnie ważniejsze niż życie ludzi. Badani i jego kobiety byli w gruncie rzeczy grupą osób o bardzo specyficznych wierzeniach, tantryzm był gwiazdą przewodnią ich egzystencji, poszukiwaniem boskości poprzez związek miłosny i seksualny; moglibyśmy nazwać ich sektą, gdyby nie to, że sekty zrujnowały życie tylu ludziom. Z tego, co wiadomo, guru i jego żony nie wyrządzili nikomu krzywdy. To ich skrzywdzono. Z całego spektrum ich życia największą ciekawość budził we mnie ich stosunek do seksu, natomiast wyznawana przez nich religia była mi całkowicie obojętna. Mówiono wiele rzeczy o Badanich, ale ja odkryłam, że łączyła ich seksualna mistyka, wybujałe życie seksualne i że faktycznie uprawiali prozelityzm. W późniejszym czasie w mailowych rozmowach udało mi się też ustalić, że rzeczywiście praktykowali BDSM – działania mające na celu czerpanie rozkoszy z dominacji, uległości i bólu, odbywające się za zgodą zaangażowanych partnerów – o czym nie mówili głośno, obawiając się reakcji, które doprowadziły do ich aresztowania w Chile. Cóż było w tym złego? Jakby państwo miało też prawo zaglądać do łóżka swoich obywateli. W reportażu widać gołym okiem, że chociaż dzieliła nas przepaść, zawsze okazywałam zrozumienie dla odwagi (i – nie bójmy się tego słowa – szaleństwa), z jaką żyli po swojemu, i solidaryzowałam się z nimi jako ofiarami prześladowań. Ich prawa religijne i seksualne jako mniejszości zostały pogwałcone i nigdy ich im nie przywrócono, nie mogli wrócić do Chile, a ich nazwiska znalazły się w kartotece Interpolu. Pomimo poruszającego charakteru mojego doświadczenia postanowiłam nie narażać ich na niebezpieczeństwo ani nie uznawać za niebezpiecznych. Jest jeszcze coś, rzecz dla mnie fundamentalna: historia opublikowana w niniejszej książce nie jest jedyną historią mojego kontaktu/mojej przygody z rodziną Badanich, ale myślę, że żadna inna wersja nie zmienia tego, co w moim reportażu nadrzędne: oto szczęśliwa rodzina złożona z jednego męża i sześciu żon. Dlaczego mówię o tym teraz? Bo już się nie boję i mam nadzieję, że oni również wyzbyli się strachu, chociaż walka o ich prawa toczy się nadal. Mercedes, Kicia, zmarła na raka w styczniu dwa tysiące czternastego roku. Niedługo przed śmiercią nagrała filmik wideo, który można znaleźć na YouTubie. Zwraca się w nim z apelem do Międzyamerykańskiego Trybunału Praw Człowieka o wydanie korzystnego wyroku w sprawie pogwałcenia ich praw w Chile. „To, co niepokoi w nas najbardziej, to kombinacja religii niechrześcijańskiej i otwartej seksualności bez zahamowań”, mówi Kicia w filmie. Chociaż wydaje się to niewiarygodne, wkrótce minie dwadzieścia lat od tamtych wydarzeń i wciąż jeszcze nie doczekali się od tych drani sprawiedliwości.

5 Kiedy Badani przeczytał reportaż o mojej wizycie w ich domu, spodobał mu się tak bardzo, że zaprosił mnie i Jaimego, który nie był jeszcze moim mężem, na obiad. Po pikantnej wołowinie wyciskającej z nas siódme poty oddał do dyspozycji Jaimego „seksualną niewolnicę” rodziny, bardzo młodą dziewczynę przebraną na tę okazję za odaliskę, którą – jak nam wyznali – na tamte kilka dni mojej bytności ukryli poza domem, by nie odkrywać zbyt wielu szczegółów swego prawdziwego stylu życia – oraz sześć swoich żon. „Moje kobiety zawsze są wilgotne”, pochwalił się znowu Ricardo. „Chcesz sprawdzić?” I zachęcił Jaimego, by włożył palce do pochwy niewolnicy. Zaproszenie uwzględniało również sesję podobną do tej, w której wcześniej ja wzięłam udział, tyle że w parze, przy pełnym wsparciu i know how seksuologa oraz jego kobiet pomocnych w rozwiewaniu naszych wątpliwości, rozwiązywaniu drobnych problemów, pokazujących nam nowe sztuczki i podnoszących zarazem seksualną poprzeczkę. Pod koniec dnia po wspólnej modlitwie Badani wyznał Jaimemu, że wkrótce umrze i dręczy go obawa, co wówczas stanie się z jego samotnymi i bezbronnymi kobietami. I napomknął mimochodem – jestem tego niemal pewna – że szuka następcy. Dostrzegł w Jaimem potencjał, rzekł, i powinniśmy to przemyśleć, rozważyć poważnie możliwość kontynuacji jego drogi i przykładu. Nigdy więcej się nie spotkaliśmy. Po latach dowiedziałam się, że Ricardo Badani studiuje dziennikarstwo. Wysłał mi maila, w którym o tym opowiedział, zapewniając, że to ja go zainspirowałam. Nie udało mu się mnie odmienić, ale ja odmieniłam jego. A może jednak dokonał we mnie zmiany? Dzisiaj mam męża i żonę. I wszyscy jesteśmy szczęśliwi.

Seksografie

Подняться наверх