Читать книгу Woyzeck - Georg Büchner - Страница 5

Оглавление

TREŚĆ

U KAPITANA

Kapitan na krześle, Woyzeck goli go.

KAPITAN

Powoli, Woyzeck, powoli; jedno po drugim! Zawrotu głowy dostanę! Cóż to ja z czasem pocznę, gdy się dziś Woyzeck o dziesięć minut prędzej uwinie? Woyzeck! Niech no on pomyśli, jeszcze trzydzieści pięknych lat ma przed sobą! Trzydzieści lat! To jak obszył trzysta sześćdziesiąt miesięcy, a co dopiero dni, godzin, minut! Cóż to on myśli począć z taką kupą czasu? Niech on go sobie podzieli!

WOYZECK

Rozkaz, panie kapitanie!

KAPITAN

Zaczynam się na dobre bać o świat, kiedy pomyślę o wieczności. To orka, Woyzeck, to ci dopiero orka! Wiecznie – to wiecznie, wiecznie. To on rozumie; no, ale czasem nie jest znowu takie wieczne i wtenczas jedna chwila, tak, tylko chwilka. – Woyzeck, dreszcz mnie bierze, gdy pomyślę, że świat w jedną dobę sam siebie obiega. Co za marnotrawstwo czasu! – do czego to zmierza? – Woyzeck, już nie mogę patrzeć na żadne koło młyńskie, bo się mnie melancholia czepia!

WOYZECK

Tak jest, panie kapitanie!

KAPITAN

Woyzeck, czemuż to on zawsze taki zagoniony? Dobry człowiek tak nie wygląda, dobry człowiek, który ma czyste sumienie... Woyzeck, niech no on coś powie. Pogoda dzisiaj jaka?

WOYZECK

Parszywa, panie kapitanie, parszywa. Wietrzysko!

KAPITAN

Czuję to, coś się szasta po dworze, taki wiatr to coś jak mysz. szczwano Miarkuję, że to pewnie coś z północo-południa?

WOYZECK

Tak jest, panie kapitanie!

KAPITAN

Ha! ha! ha! Z północo-południa! Ha! ha! ha! On jest głupi, potwornie głupi. wzruszony Woyzeck, on jest dobry człowiek, ale patetycznie on nie ma moralności! Moralność to znaczy, jak się jest moralnym, czy on to rozumie? Moralność – dobre słowo. On ma dziecko bez błogosławieństwa kościoła, jak mówi nasz wielebny kapelan, „bez błogosławieństwa kościoła” – wyrażenie nie moje.

WOYZECK

Panie kapitanie. Dobry Bóg nie będzie pytał biednego pędraka, czy wymówiono amen przed jego zrobieniem. Pan mówi: „Dopuśćcie maluczkich do mnie!”

KAPITAN

Co on gada? Cóż to za dzika odpowiedź? Woyzeck, on mnie tą odpowiedzią zupełnie zbił z pantałyku! Gdy mówię on, to jego mam na myśli, jego...

WOYZECK

My biedny naród. Widzi pan, panie kapitanie, grosz! grosz! Jak kto nie ma pieniędzy! – Niech no taki popróbuje w świecie radzić sobie na moralny sposób! A przecież ma się także ciało i krew! Ale naszemu bratu źle będzie na tym i na tamtym świecie! Myślę, że gdybyśmy się nawet do nieba dostali, to by nas i tam zapędzono do robienia grzmotów.

KAPITAN

Woyzeck! on nie ma cnoty, on nie jest cnotliwy człowiek! Ciało i krew? Gdy leżę w oknie – a deszczyk dopiero co przeszedł – i przyglądam się białym pończoszkom, jak skaczą po ulicy – tam do diaska! Woyzeck, wtenczas na miłość mi się zbiera! Ja także mam ciało i krew. Ale cnota, Woyzeck, cnota! Bo inaczej, cóż z tym czasem zrobić? – mówię sobie zawsze – cnotliwy z ciebie człowiek, wzruszony dobry człowiek, dobry człowiek!

WOYZECK

Tak, panie kapitanie, cnota – ale gdzie mi tam do tego. Widzi pan, my prosty naród – nie mamy cnoty; naszemu bratu zostaje tylko natura. Ale gdybym ja był panem i miał kapelusz i zegarek, i monokl, i umiał ładnie gadać, wtedy bym już na pewno był cnotliwy. Już tam musi być coś ładnego w tej cnocie, panie kapitanie, ale ja jestem biedny człowiek.

KAPITAN

Cóż, Woyzeck, on jest dobry człowiek, dobry człowiek. Ale on za dużo myśli, a to zżera człowieka; on jest zawsze taki rozdrażniony. – Zmęczył mnie ten dyskurs. Woyzeck, niech on sobie idzie, a niech tak nie pędzi; niech idzie powoli, powolutku ulicą.

WOLNA OKOLICA . MIASTO W ODDALI

Woyzeck i Andrzej wycinają pręty w zaroślach. Andrzej gwiżdże.

WOYZECK

To miejsce jest przeklęte. Patrz, widzisz ten jasny pas na trawie, gdzie rośnie tyle bedłek? Tam wieczorami toczy się głowa ludzka. Raz podniósł ją jeden, myślał – jeż. A w trzy dni i trzy noce leżał już na wiórach. (cicho) Andrzej! To byli farmazoni, ja wiem. Farmazoni!

ANDRZEJ

śpiewa

Jadły trawkę dwa zające,

Trawkę na zielonej łące...

WOYZECK

Cicho! Andrzej, słyszysz? Słyszysz? Coś idzie!

ANDRZEJ

Zjadły trawkę świeżą z łąki,

Trawkę całą po korzonki!

WOYZECK

Idzie coś za mną, pode mną. tupie o ziemię Wszędzie pusto, słyszysz? Pod nami pusto! Farmazoni!

ANDRZEJ

Boję się.

WOYZECK

Cicho, że aż dziwno. Dech zapiera. Andrzej!

ANDRZEJ

Czego?

WOYZECK

Gadaj coś! wodzi ogłupiałym wzrokiem po okolicy Andrzej, jak jasno! Łuna nad miastem! Ogień bucha z ziemi pod niebiosa, a z góry jakby ryk puzonów... Jak się przybliża! Uciekajmy! Nie oglądaj się!

Ciągnie go w krzaki.

ANDRZEJ

po chwili

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

Woyzeck

Подняться наверх