Читать книгу Leonce i Lena - Georg Büchner - Страница 7

Оглавление

SCENA PIERWSZA

Ogród.

Leonce niedbale spoczywa na ławce, Ochmistrz.

LEONCE

Czego waszmość ode mnie chcesz? Przygotować mnie do przyszłego zawodu? Robota pali mi się pod palcami. Nie wiem, do czego naprzód przyłożyć rąk. Przypatrz się acan, wpierw muszę trzysta sześćdziesiąt pięć razy opluć ten oto kamień. Waszmość tego nie wypróbował? Szkoda, nie byle jaka to rozrywka. A teraz spójrz waść na tę garść piasku! sięga po piasek, podrzuca w powietrze i chwyta wierzchem dłoni Oto podrzucam ją do góry. A może się założymy? Ile ziarenek mam na ręku? Liczba parzysta czy nieparzysta? Jak to, acan się uchyla? Jest poganinem? Nie wierzy w Boga? Zazwyczaj zakładam się sam z sobą, całymi dniami, całymi dniami. Jeśli waszmość znajdzie kogo, kto miałby niekiedy ochotę pójść ze mną o zakład, wielce mnie zobowiąże. Nadto – gubię się w dociekaniach, jak by to uskutecznić, aby choć raz spojrzeć na własną głowę. O, gdyby raz jeden spojrzeć na siebie z góry! To jeden z moich ideałów. Poprzestałbym na tym. I jeszcze – i jeszcze – nieskończenie wiele w tym rodzaju. Czyż jestem próżniakiem? Brak mi zatrudnienia? O, tak, to smutne...

OCHMISTRZ

Bardzo smutne, wasza wysokość.

LEONCE

Że chmury od trzech tygodni płyną z zachodu na wschód. Ogarnia mnie melancholia.

OCHMISTRZ

Bardzo ugruntowana melancholia.

LEONCE

Czemu, na miły Bóg, nie zaprzecza mi aść? Acana niezawodnie wzywają obowiązki? Przykro mi, że tak długo go zatrzymałem.

Ochmistrz oddala się z głębokim ukłonem.

Przyjmij waszmość powinszowania, nogi waćpana tworzą w ukłonie figurę niezapomnianą.

sam jeden, wyciąga się na ławce

Pszczoły tak gnuśnie kołyszą się na kwiatach, blask słońca tak leniwie włóczy się po ziemi. Panoszy się tu straszliwe lenistwo. Nieróbstwo to początek wszystkiego złego. Czegóż z nudów nie imają się ludzie! Zatapiają się w wiedzy z nudów, modlą się z nudów, kochają, żenią i mnożą się z nudów i wreszcie umierają z nudów – a to właśnie jest pełne humoru – czynią to z najpoważniejszymi minami, nie domyślając się dlaczego, a Bóg jeden raczy wiedzieć, o czym też roją. Wszyscy ci bohaterowie, geniusze, durnie, święci, grzesznicy, przykładni ojcowie rodzin to w gruncie rzeczy wyrafinowani wałkonie. Czemuż ja właśnie wiem o tym? Czemu nie potrafię brać siebie na serio i żałosną kukłę przywdziać we frak, i dać jej parasol do ręki, aby była wielce stateczna i wielce pożyteczna, i wielce moralna? Zazdrościłem jegomościowi, który mnie opuścił, o mało go nie wygrzmociłem z zawiści. Och, móc być kimś innym! Choćby przez chwilę.

Valerio wchodzi, nieco podchmielony.

Jak ten gamoń umyka! Gdybyż cokolwiek pod słońcem mogło mnie jeszcze skłonić do takiego biegu!

VALERIO

staje tuż przed Księciem, przykłada palec do nosa i wlepia weń wzrok

Tak!

LEONCE

podobnie

Bez wątpienia!

VALERIO

Pojąłeś mnie aść?

LEONCE

Najzupełniej.

VALERIO

Tedy pomówmy o czym innym. kładzie się na trawie Na razie wyciągnę się na trawie. Nos mój niechaj rozkwitnie wysoko między źdźbłami, a ja pławić się będę w uczuciach rzewnych i romantycznych, kiedy pszczoły i motylki zakołyszą się na nim jak na róży.

LEONCE

Ależ, najmilszy, nie sap tak potężnie, bo zamorzysz głodem pszczoły i motyle, tak olbrzymie niuchy wciągając z kwiatów.

VALERIO

Ach, mój panie, jakże wrażliwy jestem na przyrodę! Tak ślicznie sterczy trawa, iż człowiek pragnie być bydlęciem, aby się nią nażreć, a potem od nowa człowiekiem, by spożyć wołu, który zżarł taką trawę.

LEONCE

I ty, nieszczęsny, nie możesz, bodajże, uporać się z ideałami.

VALERIO

O rozpaczy! Nie podobna skoczyć z wieży kościelnej, aby nie skręcić karku. Nie podobna zjeść czterech funtów czereśni wraz z pestkami, aby nie dostać boleści. Tak, mój panie, mógłbym zasiąść w kącie i śpiewać od rana do wieczora: „Tam, na miedzy, mucha siedzi” – i tak do końca moich dni.

LEONCE

Stul pysk, twoja piosenka przyprawić może o pomieszanie zmysłów.

VALERIO

Niezgorsza perspektywa. Pomyleniec! Obłąkaniec! Błazen! Kto zechce mi odstąpić swoje błazeństwo za mój rozsądek? Ha, otom Aleksander Wielki! Już mi słońce splata złotą koronę na włosach i jakże błyszczy mój mundur! Wodzu naczelny, pasikoniku, niechaj wojska ruszą do ataku! Panie ministrze finansów, pająku, trzeba mi koniecznie pieniędzy! Miła damo dworu, ważko, co też porabia droga moja małżonka, tyka grochowa przy drodze? Ach, zacny mój lejbmedyku, kantarydo, nie mogę się doczekać następcy tronu. A w nagrodę tych rozkosznych urojeń otrzymuje się dobrą zupę, wyborne pieczyste, znakomity chleb, wygodne łóżko i dostępuje ostrzyżenia włosów za darmo – mianowicie w domu dla obłąkanych, podczas gdy ja z moim zdrowym rozsądkiem mógłbym nająć się co najwyżej do wyprawy na to drzewko wiśniowe, aby – no co – aby? Aby przyspieszyć jego dojrzewanie.

LEONCE

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

Leonce i Lena

Подняться наверх