Читать книгу Diaspora - Greg Egan - Страница 6
ОглавлениеYatima przyjrzało się otaczającym polis gwiazdom. Wszystkie emitowały światło o widmie przesuniętym w wyniku efektu Dopplera, tworząc na niebie nieruchome koncentryczne fale koloru – od ekspansji po konwergencję. Ve zastanawiało się, jak powinni się zachować, gdy wreszcie dościgną uciekających. Chcieli im zadać niezliczone pytania, ale przepływ informacji nie mógł być jednostronny. Od czego powinno zacząć, gdy transmutatorzy zapytają: „Dlaczego za nami podążaliście? Po co zapuściliście się tak daleko?”.
Yatima czytało przedintrodusowe historie, opowiedziane na jednym poziomie, skrępowane fikcyjnymi założeniami mówiącymi, że indywidua są niepodzielne jak kwarki, a planetarne cywilizacje tworzą odrębne wszechświaty.
Osobistej historii vir, podobnie jak dziejów całej Diaspory, nie sposób było wepchnąć w te wyimaginowane ramy. W rzeczywistym świecie było pełno struktur większych i mniejszych, prostszych i bardziej skomplikowanych niż jego maleńki fragment, na który składały się rozumne istoty oraz ich społeczeństwa. Potrzebna by była daleko posunięta ślepota na skalę i podobieństwo, by uwierzyć, że można ignorować wszystko, co leży poza tą płytką sadzawką. Nie chodziło po prostu o celowe zagrzebanie się w zamkniętym świecie syntetycznych panoram; cieleśni również nie byli odporni na tę ślepotę, podobnie jak nawet najbardziej dalekowzroczni obywatele. Transmutatorzy z pewnością również jej ulegali w jakimś okresie swej historii.
Rzecz jasna, transmutatorzy musieli już wiedzieć o ogromnej, całkowicie martwej maszynerii niebieskiej, która skłoniła Diasporę do podróży na Swifta i dalej. Ich pytanie będzie brzmiało: „Dlaczego zapuściliście się tak daleko? Dlaczego porzuciliście pobratymców?”.
Yatima nie mogło przemawiać w imieniu swego towarzysza podróży, ale odpowiedź vir leżała na przeciwległym końcu skali w królestwie rzeczy bardzo prostych i małych.