Читать книгу Bezwład - Grzegorz Kapla - Страница 6
PROLOG
ОглавлениеCzuła się szczęśliwa. Bezgranicznie szczęśliwa. Wyszła na balkon zrelaksowana i odprężona, bosa, w miękkim szlafroku. Niebo było nieskazitelnie niebieskie. Stanęła w świeżym śniegu, ale nie czuła zimna. Przecież to tylko chwila. Patrzyła na wąską strużkę drogi między drzewami. I na siwe kolumny dymów, wysokie i wyprostowane, jak to na mrozie. Lubiła domy, w których ktoś palił w piecu. W takich domach ludzie siadywali razem przy stole. Ponad dymami i ponad czarną szczeciną lasu widziała majestatyczny, śnieżny mur Tatr. Teraz zupełnie złoty w niskim słońcu. Czuła w sobie ciepło. Wciąż ją parzyło.
Nagle ten jasny obraz, który miała w głowie, zniknął. Coś musiało ją obudzić. Może wiatr szarpnął okiennicą? Może drzwi zaskrzypiały? Albo jakieś zwierzę. Ale skąd? Przecież nie lubili zwierząt. Są brudne i kłopotliwe. Roznoszą sierść i zarazki. Wszędzie robią kupy. Nie opuszczają klapy. Najgorsze są koty, bo drapią pazurami meble. I muszą mieć gdzieś kuwetę. Najlepiej, gdyby stała w piwnicy, ale kogo stać na piwnicę w apartamentowcu? No tak, ale przecież nie była u siebie. Nie miała pojęcia, gdzie jest. Pewnie w jakimś domu z okiennicami, skoro słyszy to trzaskanie. Nie, to musiały być drzwi. Głowa bolała ją od leżenia na twardym. Gdyby tak rozetrzeć skronie, pewnie by coś pomogło. Ale niby jak mogłoby pomóc? Pod powiekami miała oślepiającą jasność. Nie rozumiała tego, bo kiedy udało jej się otworzyć oczy, ciemność wokół była nieprzenikniona. Oczy bolały ją od tego blasku, kiedy tylko próbowała zamykać powieki. Już lepiej trzymać je otwarte. Ale wówczas suchość była nie do zniesienia. Jakby od dwudziestu czterech godzin bez przerwy gapiła się w nieskończone szeregi zestawień w Excelu. Najgorsze są koty. Jeden kot w państwie całkowicie wystarcza.
Próbowała pokręcić głową, ale wszystko na nic. Nie mogła się poruszyć. Ani odrobinę.
„Pomyśl o czymś przyjemnym” – przypomniała sobie jego radę. Powtarzał tak przed każdym trudnym spotkaniem, jakie ich czekało. Negocjacje z Japończykami były najgorsze. Pomyśl o czymś przyjemnym.
Pomyślała o tym, jak się kochali. O tak, to było naprawdę przyjemne. Lubiła duże łóżka, a to było naprawdę wielkie. Powiedział, że zmieściłoby się tam kilka par, a ona tylko się śmiała.
– Chciałbyś spróbować? – zapytała, ale on pokręcił głową.
Ucieszyła się. Nie chciała się nim dzielić.
Leżał całkiem nagi i patrzył na nią przez szklaną ścianę, która oddzielała pokój od łazienki. W pierwszej chwili wydało się to jej dosyć dziwne, bo tafla nie była zmatowiona nawet w miejscu, które oddzielało pokój od toalety. Pewnie to mogłoby kogoś podniecać, ale ona wolała zasunąć zasłonę. Nie… nie zrobi tego. Jest przecież nowoczesną dziewczyną, wolną od przesądów. I tych maminych, i kościelnych, i w ogóle wszelkich. Nie musi „układać sobie życia”, zakładać białego welonu, wychowywać dzieci ani pozwalać, żeby ktokolwiek ustępował jej miejsca w drzwiach albo w windzie. Mydliła piersi, ani przez chwilę nie patrząc w stronę mężczyzny, ale wiedziała bardzo dobrze, że ją obserwuje.
– Cudowna rzecz taka ściana ze szkła, prawda? – Mrugnęła do niego, kiedy wyszła spod prysznica.
Była całkiem mokra, owinięta w szlafrok, ale włączyli ogrzewanie w pokoju na całą moc i nie czuła chłodu.
– Będziemy mieć taką ścianę, jeśli zechcesz – mruknął i wyciągnął po nią rękę, a ona poddała się bez oporu, boczenia się, bez ociągania i bez udawania, że się wstydzi. On przecież nie lubił o nic prosić. Czasami myślała, że zwyczajnie nie potrafi. Nie prosił. Czasami nawet nie pytał. Po prostu brał. Albo domagał się tego, co powinien dostać. I ludzie go słuchali. Wyobrażała sobie nawet, że jest w tym coś ponadnaturalnego, magicznego. Nie znała nikogo innego, komu uchodziłoby na sucho takie impertynenckie zadufanie w sobie. Musiał mieć na ludzi jakiś tajemny wpływ. To dlatego tak dobrze udawała mu się kariera. Teraz też nie musiał prosić. Pieściła go, a on zerkał co chwila w telewizor. Nie musiała patrzeć, żeby o tym wiedzieć. Była cierpliwa. Wiedziała, że w końcu zamknie oczy, i wiedziała, kiedy to się stanie, bo już znała ten moment. Moment, w którym jego ciało nagle, w ułamku sekundy staje się cieplejsze.
Znowu usłyszała coś z innego świata. Ze świata bólu głowy i oślepiającego blasku pod powiekami. Może to okiennice trzaskają? Może to ktoś idzie po zamarzniętej ziemi? Może jest dzień, a może już naprawdę zapadła noc, a ona jest całkowicie zagubiona w jakimś lesie obcym i pełnym potworów.
Pomyśl o czymś przyjemnym, zganiła w myślach samą siebie, o czymś naprawdę dobrym.
– Zobacz, co dla ciebie mam – dobiegło ją z pokoju i ucieszyła się, bo właśnie poczuła, że chłód chwycił ją za pięty i palce stóp.
Spojrzała jeszcze raz na Tatry i weszła do środka. Na łóżku leżał karton. Znała ten kształt z dziewczyńskich filmów. Tani chwyt, pomyślała, ale zawsze działa. W takich kartonach mężczyźni chowają sukienki dla swoich ukochanych. Tak właśnie pomyślała. Dla ukochanych, a nie dla kochanek.
– Naprawdę? Do końca życia? – prychnął. Wciąż był nagi, ale choć podniecenie minęło, podobał jej się. Był szczupły, a to właśnie sprawia, że mężczyzna zawsze wygląda młodo. Szczupły i pewny siebie.
– Naprawdę. – Usiadła na łóżku tak, że jej szlafrok się rozsunął i mężczyzna westchnął.
– Koniec życia nie powinien nadchodzić tak szybko – powiedział. Śmiały mu się oczy.
Teraz jej oczy wcale się nie śmiały.
Piekły i bolały.
Miała zdrętwiały kark i nie rozumiała, dlaczego nie może się ruszyć. Dlaczego nie może poruszyć rękoma. Znowu ten hałas. Ból w przegubach dłoni. To musiało być jednak zwierzę, no bo co innego mogłoby ją tak nagle obudzić? Kot. Koty są najbardziej wredne ze wszystkich zwierząt świata. Pomyśl o czymś przyjemnym, powiedział, pomyśl o czymś przyjemnym.
Przypomniało jej się, jak opowiadał jej o tym miejscu. Podobno pamiętał je z dzieciństwa. Zobaczysz, mówił, będziesz zachwycona. Tam najlepszy widok na góry jest o wschodzie słońca, kiedy nie musisz robić nic, tylko z kubkiem kawy stanąć na tarasie. Albo nawet nie będziesz musiała wychodzić z łóżka. Wystarczy odsłonić okna.
Nie kłamał.
Wystarczyło odsłonić okna, ale ona i tak lubiła stać na balkonie bosymi stopami w śniegu. Stać tak, aż do bólu palców. Nie pamiętać o pracy, o terminach, o tych okropnych rozmowach z matką. Nie myśleć o nim. Nie słyszeć, co do niej mówi. Ale czuć w środku, w sobie, jego ciepło.
A potem, później, szli korytarzem, który miał ściany ułożone w ostre, skłębione fale. Myślała, że to tapeta, ale kiedy dotknęła ściany, okazało się, że to prawdziwe fale. Że są uformowane z betonu. Jak on o tym powiedział? Jak to nazwał? Nie pamiętała. A sukienka była czarna. Lśniąca. Miała ją na sobie pod kurtką, kiedy schodzili na parking.
– Zmarznę.
– Nie zmarzniesz, bo poprosiłem, żeby włączyli nam ogrzewanie w samochodzie. Właśnie dlatego zostawiłem im kluczyki wczoraj wieczorem.
– Kiedy poprosiłeś?
– W czasie, gdy się przebierałaś. Nie zmarzniesz. Będzie cieplutko.
Ale teraz marzła. Gdyby mogła się poruszyć, pewnie cała by drżała z zimna. Ale nie mogła. Ani na milimetr. Mogłaby na przykład zakląć, pomyślała, ale przecież mama przykładała wielką wagę do tego, żeby zachowywała się godnie i używała nienagannego języka. Nigdy nie unosiła głosu. Kiedy krzywdził ją za bardzo, po prostu płakała.
Ale nie przy ludziach. O nie. Nigdy.
– Spakuj kilka ciepłych rzeczy, pojedziemy w góry – powiedział wtedy.
Zdziwiła się. Nigdy przecież nie zabierał jej w miejsca, do których nie musiał pojechać służbowo. Mieli spotkać się w Krakowie z kimś ważnym z Bayera, a potem po prostu wracać.
– Załatwiłem to tak, że będziemy mieć kilka dni na słodkie lenistwo.
– Jak słodkie?
– Tak, jak tylko potrafisz to sobie wyobrazić.
– Aż tak? – Przekrzywiła głowę jak mały kociak.
– Oczywiście. Zobaczysz piękne miejsce.
– Jak piękne?
– Tak piękne, że warte ryzyka.
– Stare? – Wiedziała, że lubi zabytkowe budowle. Może nie same budowle, ale to, że potrafi opowiadać o nich niestworzone historie. Lubował się w tych swoich opowiadaniach. W tym, że nikt lepiej od niego „nie rozumie języka architektury”.
– Modernistyczne – wyjaśnił – to…
– Jedziemy do Katowic oglądać Spodek? – weszła mu w słowo specjalnie, żeby wiedział, że pamięta to, o czym jej opowiadał. Wiedziała, że to go połechce.
– Zapamiętałaś. – Uśmiechnął się. – Doskonale. Nie, nie do Katowic. W góry.
Nie powiedział, że będą mieli apartament ze szklaną ścianą między pokojem a łazienką.
Trzaski były coraz bliżej. Głowa zdawała się całkowicie bezwładna. Blask pod powiekami ustępował szarości. Udało jej się poruszyć głową, a może tylko jej się wydawało?
– Pomyśl o czymś przyjemnym. Jeśli o tym myślisz, przybliżasz moment spełnienia. Wiedziałaś o tym?
– O wizualizacji? – Była dumna, że zna właściwe określenia.
– Tak. – Uśmiechnął się.
– Wiedziałam. Przecież wiesz, że dużo czytam.
– Wiem. Oczytanie ma sens. Możesz być najpiękniejsza, ale jeśli jesteś głupia, nikogo sobie nie znajdziesz. W każdym razie nie na dłużej niż jeden wieczór. Wizualizacja też ma sens. Myśli potrafią się ziścić, ucieleśnić. Myślałaś kiedyś o tym?
– O tym, że słowo stało się ciałem? – przyszło jej to do głowy w sposób jednoznaczny i oczywisty. Katolickie wychowanie.
– O! – mruknął z uznaniem – doskonale. Tak. Myśl potrafi stawać się ciałem. Ja na przykład często myślę o seksie.
– Ze mną? – zapytała.
– Tak. Oczywiście – powiedział bez cienia uśmiechu.
Pomyśl o czymś przyjemnym, powtarzała samej sobie. Ale tylko w myślach. Usta nie chciały się otwierać.
To było bardzo przyjemne. Leżeli nadzy. On spał, posapując lekko, a ona delikatnie głaskała go po brzuchu. Po tych sztywnych, jasnych włosach poniżej. Sięgnęła po telefon i wyszukała w Messengerze profil swojej siostry. Nastawiła kamerę na tryb selfie i wcisnęła nagrywanie.
– To jestem ja – powiedziała – a to jest mój mężczyzna. Widzisz? Jest zupełnie prawdziwy. – Najpierw nagrała jego podbrzusze, potem szeroką pierś z gęstymi, siwymi włosami, a na koniec jeszcze, jak całuje go w policzek. – Zawsze po tym, kiedy mu to zrobię, śpi jak dziecko.
Roześmiała się cichutko i wyłączyła nagrywanie.
Włożyła tę sukienkę tydzień później.
„Włóż tę sukienkę – napisał jej w esemesie – czeka cię ważny dzień”. Dzień niespodzianek jest właśnie dzisiaj.
Walczyła o niego dwa ostatnie lata. Nikt w NextProfile nie pracował więcej niż ona. A kontrakt z Japończykami właściwie wzięła na własne barki. To nie było proste. Długo nie pojmowali, dlaczego tak opornie układają się te spotkania.
– Może przejrzyj to – doradził jej. – Masz świeże spojrzenie, ja swoje studia skończyłem już dawno temu.
Wtedy jeszcze był po prostu szefem.
Przejrzała.
Papiery były w porządku. Na podpisaniu tej umowy obie strony zyskiwały, realizowały cele wpisane w swoje strategie rozwoju.
– Nie chodzi o treść kontraktu – powiedziała po pięciu dniach – jeśli w ogóle jest gdzieś błąd, tkwi w zupełnie innej sferze.
– Tak sądzisz? – Wtedy po raz pierwszy spojrzał na nią nie tylko jak na asystentkę zarządu, ale jak na prawniczkę.
– Masz trzy dni – powiedział. – Chcę wiedzieć, co myślisz.
Był piątek, ale sprawdziła w sieci godziny otwarcia bibliotek. Pojechała do Narodowej, wyrobiła sobie kartę i wypożyczyła kilka książek na temat japońskiej kultury, tradycji i współczesności.
We wtorek rano zapytał o jej pomysły. Była gotowa.
– Oni są inni – powiedziała – a inne nie oznacza ani lepsze, ani gorsze. Oznacza po prostu inne. W Japonii wszystko jest inne. Inna religia, inna kuchnia, ale przede wszystkim inne są relacje między ludźmi. Między kobietą a mężczyzną, ojcem a synem, synem a matką, pracownikami a zarządzającymi, wspólnikami a tymi, którzy nie łączą znajomości z interesami. Kontakty między ludźmi są regulowane w ściśle sformalizowany sposób. To pewien kod. Trzeba się go nauczyć.
– Ciekawe. – Zdziwił się, że jej tok rozumowania poszedł w zupełnie innym kierunku. Daleko od cyfr, terminów i zobowiązań. – Naprawdę ciekawe. Czy sądzisz, że potrafiłabyś nauczyć się tego kodu?
– Tak, panie prezesie, ale lepiej, żeby to pan się go nauczył.
– Lepiej dla kogo?
– Dla wszystkich. Pozycja kobiety w japońskiej kulturze jest zupełnie inna niż w europejskiej. Nie sądzę, żeby Polka mogła być tam szczęśliwa. Nie sądzę, żeby oni byli zadowoleni, kiedy okaże się, że mają rozmawiać z kobietą. Jeśli mamy zagrać, trzeba grać ich kartami. Zgodnie z ich zasadami. Najlepiej będzie, jeśli to pan opanuje system kłaniania się i uśmiechania.
Westchnął i odchylił się w fotelu.
– Czy nie uważasz, że skoro to oni szukają partnerów w Europie, to powinni poznać naszą kulturę?
– Otwierać drzwi kobietom i całować je w rękę? – Uśmiechnęła się. – Tak. To dobry plan. Ale uważam, że warto okazać szacunek tym, którym proponujemy wspólny interes. W tradycyjnej japońskiej firmie mężczyźni chadzają na przyjęcia bez kobiet. Bez żon – podkreśliła. – Spotykają tam inne kobiety, takie które zawodowo trudnią się towarzyszeniem mężczyznom w takich sytuacjach.
– Gejsze. – Uśmiechnął się z przekąsem. – Japońskie prostytutki.
– O ile wiem, nie są prostytutkami. Określeń z naszej kultury nie można jeden do jednego przykładać do japońskiej.
– W każdym razie chcesz powiedzieć, że niełatwo być tam żoną.
– Nie wiem. Nie znam żadnej Japonki. Wiem, że nie pytają swoich mężów o kwestie zawodowe. Nie pytają ich też o pieniądze. Po prostu dostają swoją część. Ale rozmawiać o pieniądzach z mężczyznami nie mają prawa. Ponieważ nasz kontrakt jest rozmową o pieniądzach, pan powinien wziąć tę część na siebie.
Milczał.
Zamknął oczy i milczał.
Czekała.
Nauczyła się być cierpliwą już dawno temu. Kiedy jesteś młodszą siostrą, musisz nauczyć się czekać.
– No dobrze. Ja wezmę na siebie część, która przynależy do biznesowego partnera, a ty weźmiesz na siebie część, która przynależy gejszy, zgoda?
Poczuła, że się czerwieni, ale nie opuściła wzroku.
– Żartowałem. Przygotujesz mnie do tych ukłonów i uśmiechów.
Przeczytała wszystko, co udało jej się znaleźć. Kto komu w jakiej kolejności powinien się ukłonić i na jaką wysokość ugiąć kark. Wiceprezes ugina o cal niżej niż prezes. Inaczej kłaniasz się ojcu, inaczej dyrektorowi, a zupełnie inaczej instruktorowi tenisa. Są sytuacje, w których możesz podnieść na kogoś wzrok, i są takie, kiedy jest to absolutnie niedopuszczalne. Dowiedziała się, że nie wolno wyciągać ręki na powitanie, że nie mówi się nikomu na „ty”, ale trzeba używać formy „san”, czyli pan. I przede wszystkim, że nie należy spieszyć się z finalizowaniem celu wizyty. Japończycy są bardzo tolerancyjni i potrafią wszystko, no, bardzo wiele, wybaczyć turyście, w taki sam sposób, w jaki wiele można wybaczyć dziecku, ale w interesach obowiązują inne zasady. Gajdzin, który chce prowadzić z nimi interesy, zostanie uznany za niepoważnego, jeśli tych zasad nie zrozumie.
Poczuła ból. Ukłuł ją w sam środek czaszki. Tylko na jedną chwilę, ale wystarczyło, żeby wspomnienia rozsypały się jak rozbite lustro. Pozostał tylko ten oślepiający blask. I hałas. Jakby czołg jechał po zamarzniętym jeziorze, krusząc zwały lodu. Nie potrafiła zrozumieć, co to za dźwięk. Poczuła na twarzy coś obcego.
Sprawdzić, muszę coś sprawdzić. Zrozumiała, że trzeba otwo-rzyć oczy.
– Pomyśl o czymś przyjemnym. – Usłyszała jego głos.
Pomyślała, że ostatni raz, kiedy była szczęśliwa, w jej mieście padał śnieg z deszczem, ale to nic nie szkodzi, jeśli masz samochód w garażu.
„Włóż tę sukienkę” – napisał jej w esemesie.
To dzisiaj. Jechała w najlepszej sukience, jaką kiedykolwiek miała. Właściwie to był pierwszy raz, bo przecież samego przymierzania nie można zaliczyć do żadnego z „wyjść”. Dzisiaj to co innego. Dzisiaj było firmowe święto. Podpisali japoński kontrakt. Wolałaby świętować w jakimś lokalu, ale nie można mieć wszystkiego.
Powiedział, żeby była gotowa. O tak, pracowała na swój sukces bardzo ciężko. Poświęciła pracy niemal cały swój czas. Dwa ostatnie lata żyła tylko firmą. Ostatnio to się zmieniło, ale nie potrafiła myśleć o swoim związku jak o szczeblu w karierze. Zakochała się. Zakochała się w tym, jakim był człowiekiem. W tym, z jakim szacunkiem odnosił się do ludzi. Nie do ludzi ze swojej sfery, ale do wszystkich. Do dziewcząt w recepcji, które zarabiały jedną dwunastą jego pensji. Do tej ukraińskiej kobiety, którą spotykali na schodach, kiedy wychodzili przed północą zmęczeni dyskusjami o japońskiej kulturze, ale szczęśliwi ze scenariusza, który wspólnie napisali. Myła schody. A on zatrzymywał się, żeby wymienić kilka słów, pytał o dziecko, o to, czy udało jej się znaleźć mieszkanie gdzieś bliżej, czy wciąż jeździ aż z Tarchomina. Wiedział sporo o ludziach, na których inni nie zwracali uwagi. Pamiętał ich sprawy.
Poza tym podobało jej się, jaki jest bystry. I jaki szczupły. I jakie ma niebieskie oczy. Nie nosił okularów, co dla mężczyzny w jego wieku zmuszonego do czytania kilometrów cyfr dzień po dniu nie było wcale takie oczywiste.
Zakochała się tego wieczoru, kiedy trenowali ukłony.
– Poważny, musi być pan poważny, nie wolno pozwolić, żeby pomyśleli, że pan się śmieje choćby w duchu.
Zaproponował, żeby mówiła mu po imieniu.
– Nie wiem, czy to wypada.
– Kłaniam ci się od trzech kwadransów, a ty masz jeszcze jakieś wątpliwości?
Wtedy całowali się pierwszy raz. I tamtej nocy po raz pierwszy pojechali do niego. Miał w domu całe mnóstwo obrazów. Nawet w łazience. Oryginały. Stała całkiem naga przed monochromatycznym, niebieskim obrazem Dwurnika, wypatrując w plątaninie ulic, uliczek, placów i domów znajomych miejsc. Wszystko było niebieskie. Samochody i ludzie. Nawet pies. Jakby zatopione w bryle lodu.
– Jakby zatopione w bryle lodu – powiedziała, a on delikatnie dmuchnął jej w kark.
Miał gorący oddech. Jak to możliwe, że wciąż nie mieli dość? Kochali się na stojąco. Wszedł w nią od tyłu a ona oparła ręce na płótnie. Uginało się pod naciskiem. Nie wiedziała, że obrazy mogą być takie wielkie i że można ich dotykać całkiem bezkarnie.
Miesiąc później stała przed zarządem w swojej czarnej, krótkiej sukience i nie rozumiała niczego z tego, co do niej mówili.
Potem poprosili, żeby oddała tablet, komputer, telefon i kluczyki do służbowego auta. Dostała kopertę.
– To nie jest złe rozwiązanie. – Usłyszała od pani wiceprezes, niskiej, otyłej kobiety pobłyskującej długimi kolczykami, które wydawały się zbyt wyzywające w uszach szanowanej bizneswoman. Co za słowo. Bizneswoman. Stara krowa. A ty? Dlaczego milczysz? Powiedz im, że to ja, że my, że zrobiliśmy ten kontrakt wspólnie. Powiedz, kto ci wskazał drogę. Powiedz im, proszę cię, przecież znasz prawdę.
Pan prezes milczał. Ona też nie powiedziała na głos ani jednego słowa.
Oddała smartfon i tablet, który trzymała w torebce. No i klucze do forda. Lubiła w nim to, że wciskasz guzik i szyba rozmarza całkiem sama. Bez wysiłku. Nie musisz skrobać. Miała jechać do matki w sobotę. O rany, co teraz zrobić? Zobaczyła, że prezes sięga po jej smartfon i ściąga z niego żółtą obudowę. Chciała zaprotestować, przecież to jej własność. Ale tylko odwróciła się i wyszła. Po komputer poszła z panem Wojtkiem, specjalistą od informatyki. Zapytał o kody dostępu.
– Nie podam ich panu. – Wpadła w panikę, przecież będzie mógł przeczytać jej mejle i przejrzeć Facebooka.
– Poradzę sobie i tak, ale oszczędziłaby mi pani kilku godzin pracy, proszę być rozsądną, przecież tak tu jest. Każdy z nas pracuje tylko do czasu, kiedy jest przydatny. Proszę się nie wygłupiać.
– Wykasuje pan moje konta?
– Nie mogę, ma pani w kontrakcie zastrzeżenie, że rezultaty pani pracy są własnością firmy.
– Ale ja mówię o prywatnych, proszę.
– Zrobię, co będę mógł.
Myślała gorączkowo, czy są tam jakieś kompromitujące materiały, ale nic nie przychodziło jej do głowy.
– Czy mogę się wylogować z kilku portali? – zapytała.
– Tak, oczywiście. – Pan Wojtek zrozumiał, że właśnie oszczędził sobie pracy.
Zrobiła to. A potem otwierała szufladę po szufladzie i wyciągnęła wszystko po kolei. Pomyślała, że właściwie nie chce zabierać stąd niczego, i dopiero wtedy zapłakała. Bezgłośnie. Łzy popłynęły jej po policzkach, kiedy pomyślała, że nie bardzo wie, co powinna powiedzieć mamie. Dobrze, że ojciec nie żyje. Nawrzeszczałby na nią tylko.
Taki wstyd.
Nie rozumiała, dlaczego zmusili ją do odejścia. Nie rozumiała, dlaczego nawet się nie broniła. Nie powiedziała ani słowa.
To on powinien mówić.
Powinien był ją bronić.
Szła do windy, kiedy pan Wojtek położył jej rękę na ramieniu.
Musiał biec za nią korytarzem, bo był spocony. Przy jego tuszy to pewnie nie było łatwe.
– Przepraszam – powiedział – jeszcze badge.
– Proszę? – Nie zrozumiała.
– No, identyfikator. Jest zakodowany, pozwala wejść do budynku o każdej porze dnia i nocy, nie może go pani ze sobą zabrać.
– Identyfikator? – spytała zdezorientowana.
– Ma go pani na szyi.
– A… tak, przepraszam.
Winda zatrzymała się bezgłośnie tuż za nią. Ostatni krok i zaczęła się otchłań.
„Is it getting better or do you feel the same? Will it make it easier on you, now you got someone to blame?”. Kręciło jej się w głowie i słyszała muzykę. U2. Kawałek z czasów, kiedy kochała się w Maćku z trzeciej C. Miły chłopak. Chciał zostać kierowcą ciężarówki. Siedzieć za kółkiem i jechać bez przerwy dzień i noc na zachód, do Hiszpanii, a tam w jakimś małym miasteczku w wąskiej uliczce jechać tak, żeby ściągać ze sznurów majtki dziewczęce wprost przednią szybą.
Śmiała się, kiedy o tym opowiadał. Przecież nie mógłbyś wjechać w taką uliczkę, GPS by cię tak nie poprowadził. Oj tam, oj tam, mówił, wjechałbym do pierwszego zakrętu. A potem dałbym wsteczny i przecież bym wycofał.
Nie chciał pojechać z nią na studia do Warszawy. A może chciał, ale jego mama nie miała na to pieniędzy.
Zjechała windą na parter, wyszła do lobby i skręciła w prawo na parking. Wtedy zorientowała się, że zachowała się jak kompletna idiotka. Oddała kluczyki do samochodu, a przecież na tylnym siedzeniu została jej zimowa kurtka. Te kilka kroków z parkingu do drzwi przebiegała każdego dnia bez żadnego problemu. Mogłaby wrócić windą na górę, ale minęła już bramki. Nie miała identyfikatora. Mogłaby powiedzieć recepcjonistkom, że zostawiła identyfikator na górze, że ją znają, ale przecież to jakiś absurd. To absurd. Miała w kurtce klucze do mieszkania. Sięgnęła do torebki po telefon, ale nie było go w tej przegródce, w której zawsze go trzymała. Zrobiło jej się gorąco. Głupio i gorąco. Poczuła, że się poci. Przykucnęła i wysypała na podłogę zawartość torebki. Puder, szminka, podkład, szczotka do włosów, koperta, którą dostała przed półgodziną, notes… Notes to też był prezent od niego. Moleskin. Teraz może okazać się potrzebny, bo były tam przecież numery telefonów do innych firm handlujących lekarstwami, może ktoś da jej pracę? Ale jak? Z taką opinią, jaką miała w kopercie? Nie znalazła telefonu i z trudem zbierała myśli. No przecież musiała oddać telefon. Do nikogo nie zadzwoni.
Poczuła, że się czerwieni. Na policzkach i dekolcie. Sukienka miała odkryte ramiona. Rzeczy nie chciały dać się pozbierać z podłogi. Nie miała długich paznokci, nigdy ich nie lubiła, a teraz byłyby, jak znalazł. Mogłaby pozbierać wizytówki. Przeorać mu twarz za to, jak ją oszukał. Gdyby szepnął jedno słowo, nie przyszłaby tutaj jak idiotka w wieczorowej sukience. Postanowiła, że się pozbiera.
Podeszła do recepcji i poprosiła o połączenie.
– Z kim chciałaby pani porozmawiać?
Podała nazwę firmy i nazwisko prezesa.
– Czy zna pani numer?
– Nie, nie znam. Wszystkie numery były zapisane w smartfonie. – Poczuła, jak łzy zbierają się w kącikach oczu. – Gdybym miała telefon, nie prosiłabym pani o pomoc.
Recepcjonistka prychnęła tylko i pokręciła głową.
Sprawdziła w komputerze numer i sięgnęła po telefon.
– Dzień dobry, mam tu taką sprawę… jak się pani nazywa – zakryła słuchawkę dłonią – chciałaby rozmawiać z panem prezesem. Tak, tak, rozumiem. – Odłożyła słuchawkę. – Niestety, pan prezes nie jest dostępny. Trwa pilna narada. Sama pani rozumie.
– Nie… – rozpłakała się – nie rozumiem. Wyrzucili mnie tak, jak stoję. Odebrali mi przepustkę, telefon i klucze do samochodu. W samochodzie mam kurtkę, a w kurtce mam klucze do domu. Jeśli nie może mi pani pomóc, proszę zadzwonić po policję.
– No ale czego pani ode mnie oczekuje? Ja przecież mam swój zakres obowiązków. Zadzwoniłam i dostałam informację, że pan prezes nie może pani teraz przyjąć, a to oznacza, że ja nie mogę pani wpuścić.
– Proszę zadzwonić na policję.
– Ale z jakiego powodu?
– Chcę odzyskać swoją własność. Czy pani to rozumie?
– Jaką własność? – Recepcjonistka przewróciła oczyma.
– Moją kurtkę.
– Ale czy kurtka znajduje się w obiekcie? Przecież powiedziała pani, że jest w samochodzie.
– Tak, w samochodzie.
– A czy samochód należy do pani?
– Tak.
– To dlaczego pani nie pójdzie na parking i nie pojedzie do domu?
– Nie mam kluczyków. Kazali mi oddać kluczyki. Nie rozumie pani.
– Rozumiem. – Na jej szyi zaczęła pulsować żyłka. – Rozumiem.
Dziewczyna zadzwoniła jeszcze raz. Cierpliwie wytłumaczyła, że chodzi o kluczyki, o kurtkę i że lepiej by było nie wzywać policji.
– Zaraz ktoś do pani zjedzie.
Po kwadransie zjawił się pan Wojtek. Poszli na parking. Otworzył forda i pozwolił jej zabrać kurtkę.
– Czy coś jeszcze? – zapytał.
– Nie – pokręciła głową – dziękuję.
– Przykro mi. Ja tu tylko pracuję.
– Dziękuję. Czy może mi pan powiedzieć, jak mam stąd pojechać do miasta? Nigdy nie jechałam tu tramwajem.
– Dokąd do miasta?
– Do centrum. Stamtąd już sobie poradzę.
„Pomyśl o czymś przyjemnym”. – Usłyszała w głowie znajomy głos. Coś było nie tak. Nie mogła ogarnąć tych dziwacznych wspomnień. I nie mogła się poruszyć. Ale teraz ból głowy stał się jeszcze bardziej wyraźny.
Jęknęła. Słyszała jakieś trzaski, i coś mokrego dotykało jej twarzy. Podniosła powieki. To był wielki, szary cień. Pies. To pies! Zrozumiała. Obraz powoli się wyostrzył. Chciała podnieść rękę, żeby potrzeć oczy, żeby zatrzymać ten psi język, ale ręka nie chciała słuchać.
– Fred, co tam masz, Fred? – Usłyszała jak przez mgłę.
Pies zaszczekał.
Echo w jej głowie stało się bardzo, bardzo bolesne.
Słyszała trzask łamiących się gałęzi i widziała niesamowity blask nieba. Już nie pod czaszką. Widziała go nad sobą, pomiędzy gałęziami bez liści i bez ptaków. Niebo zdawało się płonąć. Wytrzeszczyła oczy w chwili, kiedy dotarł do niej ból.
– Fred, gdzie jesteś, Fredziu? Coś tam znalazł?
Mężczyzna pochylił się nad nią, kiedy jej oczy właśnie gasły.