Читать книгу Kasztan, tapczan, tralala - Grzegorz Kasdepke - Страница 2

Оглавление

Niektóre straszne historie dojrzewają na drzewach – i czasami trudno je odróżnić od zwykłych kasztanów.

– Jak to? – spytała Basia, przełykając ślinę.

– Tak to – odpowiedział jej starszy brat Kacper.

Bo Kacper lubił opowiadać Basi okropne historie – a pomysły często wpadały mu do głowy w trakcie spaceru. Jak teraz, na przykład.

– Spójrz! – Wskazał stojący na parkowym wzgórzu kasztanowiec.

Było coś upiornego w widoku poskręcanych konarów na tle szarego, zachmurzonego nieba. Pobrużdżona1 kora lśniła wilgocią – gdy patrzyło się na nią, można było sobie wyobrazić, jak wygląda oglądana z bliska pomarszczona twarz czarownicy. Pożółkłe liście resztkami sił trzymały się szarpanych wiatrem gałęzi. Niektóre, poderwane silniejszym podmuchem, wirowały w powietrzu, by po chwili upaść na przywiędłą trawę – gdzie miały zostać już na zawsze.



– Za dużo trudnych słów! – krzyknęła Basia. – I za długie zdania!

– Doprawdy? – Kacper zachichotał złośliwie.

W rewanżu Basia pokazała mu język.

Wprawdzie lubiła przerażające historie, ale nie znosiła, gdy jej brat zaczynał się wymądrzać. A Kacper zawsze wykorzystywał okazje, aby pokazać, że jest starszy i więcej wie. Dlatego jego opowieści pełne były długich, szeleszczących wyrazów, których nie sposób nawet powtórzyć.

– No i co z tym drzewem? – Naburmuszona Basia przysiadła na drewnianej ławce.

– Będziesz miała mokrą sukienkę! – przestrzegł ją Kacper.

Wstała bez słowa i przetarła chusteczką kilka drewnianych deseczek. Po chwili zerknęła na brata i znowu usiadła.

– Opowiadaj.


– Nie wiem czy powinienem… – Kacper westchnął, siadając obok. – Jesteś chyba za mała.

– Przestań! – zdenerwowała się Basia.

– Jak chcesz. – Kacper wzruszył ramionami. – Ale żeby potem nie było na mnie.

I wrócił do opowieści.



Coś dziwnego działo się z kasztanowcem, i to już od dłuższego czasu – zresztą nie tylko z nim, wiele kasztanowców chorowało. Ich liście żółkły, marszczyły się i wysychały przedwcześnie.

Kasztanowce nadal zakwitały pod koniec wiosny, choć już nie tak bujnie i nie na tak biało – wyglądały jakby posypano je popiołem. Dojrzewające w najeżonych skorupkach kasztany były mniejsze niż kiedyś i mniej lśniące. Jesienią spadały na ziemię, strącane podmuchami wiatru lub skrzydłami wiercących się gawronów (a często i badylami, którymi rzucały w nie dzieci). Potem patrzyły na świat przez wąziutkie szpary w pękniętych łupinach. Zdarza się, że tak samo na świat spoglądają zmęczeni staruszkowie – spod półprzymkniętych powiek, zmatowiałym wzrokiem.

Musiało stać się coś okropnego, skoro kasztany, spadając na ziemię, były już stare i pomarszczone – zupełnie jakby leżały ukryte w trawie od zeszłego roku. Chorowały? Ludzie oklejali pnie drzew specjalnymi taśmami z lekarstwem, ale na niewiele to się zdawało. Może więc to nie choroba, tylko coś bardziej przerażającego?


– Masz dość? – szepnął Kacper, pochylając się nad skuloną Basią.

Pokręciła głową.

– Opowiadać dalej?

– Nie!

Kacper roześmiał się.

– Napędziłem ci stracha? – spytał z mieszaniną radości i politowania.

– Mówi się: „strachu”!

– Mówi się i tak, i tak.

Basia nie odpowiedziała.

– Czyli jednak? – Kacper zachichotał. – Straszna historia?

– Głupia historia! – Basia zerwała się z ławki. – Głupia i nieprawdziwa!

– Nieprawdziwa? – Kacper uniósł brwi, a potem wyciągnął rękę. – Popatrz zatem na taśmy oklejające tamto drzewo.

Basia wzruszyła ramionami.

– Mówiłem, że jesteś za mała. – Kacper również wstał i sięgnał po telefon. – Teraz będziesz uciekała na widok każdego kasztanowego ludka.

– Nie! – krzyknęła dziewczynka.

– Tak – odpowiedział ze spokojem Kacper.


Basia nie miała więc wyjścia – zgromiła brata wzrokiem, a potem w milczeniu ruszyła pod stojące na wzgórzu drzewo. Wilgotna trawa szybko zmoczyła jej buty. Dziewczynka zadygotała2 z chłodu, a może odrobinę i ze strachu, gdy schyliwszy się, podniosła z ziemi pierwsze znalezione kasztany. Wcale nie wyglądały na chore. Gładziła ich lśniącą, brązową skórkę; były przyjemne w dotyku, gładkie i śliskie – tuliły się do ciepłej dłoni Basi. Dziewczynka szybko napełniała nimi wszystkie kieszenie. Bała się zerknąć w górę, na przesłaniające niebo konary – wyglądały jak rozcapierzone3 ramiona olbrzyma. Co gorsza, wciąż czuła na plecach czyjeś spojrzenie, jakby pomiędzy szarpanymi wiatrem gałązkami, wśród pożółkłych liści, w pękających łupinach kasztanów – wszędzie tam pomrugiwały czujne oczy tajemniczego obserwatora. Wyprostowała się w panice4

1

– pomarszczony, pokryty bruzdami

2

– drżeć, trząść się

3

– rozłożone, szeroko rozciągnięte

4

– nagły, silny strach

Kasztan, tapczan, tralala

Подняться наверх