Читать книгу Czy wiara ma sens? - Grzegorz Ryś - Страница 5
Rozmowa, która stwarza w nas niebo
ОглавлениеKażdy z nas chyba pragnie nieba, boimy się jednak tego momentu, w którym ono miałoby się urzeczywistnić tu, na ziemi. Kiedy Kościół poprzez liturgię ogłasza nam, że „Pan już nadchodzi”, to więcej w nas jest obaw niż radości. Ewangelista Mateusz zanotował słowa Jezusa, który przyrównywał swoje powtórne przyjście do historii Noego: „A jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego” (Mt 24,37).
Tradycja hebrajska podaje, że Noe budował arkę przez sto dwadzieścia lat. Na środku suchego lądu, w ogromnej odległości od morza przez sto dwadzieścia lat budował okręt długi na sto metrów. Na pewno nie uszło to uwadze ludzi, którzy żyli wokół niego. Mimo to nikomu z jego sąsiadów, znajomych, krewnych nie przyszło do głowy, by podejść do niego i zapytać: „Po co ci ten statek?”. Żyli jak dotąd – „jedli, pili, żenili się i za mąż wychodzili” i dlatego potop ich zaskoczył. Nie dostrzegli jego zapowiedzi – zajęci swoimi sprawami, nie zważali w ogóle na cierpliwie pracującego przy arce Noego.
W Księdze Rodzaju czytamy, jak Bóg zapowiada, że człowiek będzie żył najdłużej sto dwadzieścia lat (por. Rdz 6,3). To tyle samo, ile trwała budowa arki. Oznacza to, że niemal przez całe swoje życie ludzie z otoczenia Noego patrzyli na znak, który pokazywał im, że istnieje jakaś inna rzeczywistość poza ich normalną egzystencją. Patrzyli na człowieka, który przygotowuje się do jakiegoś wydarzenia, i nie przyszło im do głowy, żeby go zapytać, o co chodzi. Widzieli znak, ale pochłonięci swoimi codziennymi sprawami, nie zatrzymali się przy nim, nie poddali go refleksji, nie pozwolili się wybić z normalnego trybu życia. Byli tak mocno zanurzeni w swojej codzienności, że nawet tak potężny znak nie wzbudził w nich żadnych pytań. A mógł ich przenieść w kompletnie inny wymiar.
Pan Bóg ciągle daje nam znaki, które powinny nas wybić z tego, czym żyjemy na co dzień, wyrwać z rytmu: „budzę się, wstaję, jem, pracuję, kładę się spać”. Przez całe nasze życie towarzyszą nam znaki, które zapowiadają zupełnie inny świat niż ten, w którym funkcjonujemy. Arka przeniosła Noego i wszystkich, którzy mu towarzyszyli, w inną rzeczywistość. Tak samo znaki, które Bóg nam zostawia, mogą nas już teraz przenosić w doświadczenie wieczności. Jeśli te znaki nie rodzą w nas żadnych pytań, to dzień Pański zaskoczy nas tak samo, jak potop zaskoczył ludzi z pokolenia Noego.
Nie bez powodu Kościół przywołuje postać Noego w liturgii słowa pierwszej niedzieli adwentu. Noe jest wzorem czuwania. Jego czuwanie polegało na tym, że nie przejmował się tym, kiedy przyjdzie potop, tylko cały skupiony był na budowie arki, która zapowiadała inne życie. W naszym czuwaniu też powinniśmy się skupić na tym, co Bóg nam w tej chwili daje; szukać tego, co już teraz pozwala nam dotknąć wieczności. Tym, co niewątpliwie przenosi nas w rzeczywistość nieba, jest Słowo. Ciekawe, że hebrajski termin tewa opisuje zarówno „arkę”, jak i „słowo”. Tak jak ludzie z otoczenia Noego dostali znak w postaci arki, tak my dostaliśmy potężny znak od Boga, jakim jest Słowo. To dzięki niemu możemy doświadczać wieczności już tutaj, na ziemi.
Ale to nie wszystko. W Ewangelii Łukasza czytamy Chrystusową zapowiedź powtórnego przyjścia, a w niej niezwykłe zdanie: „Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą” (Łk 21,33). Wszystko w naszym życiu może się zmienić, wszystko, co znamy i z czym jesteśmy związani, może ulec przemianie, może też całkiem się skończyć. Pan Jezus nas na to przygotowuje. Kiedy mówi o zburzeniu Świątyni, to jest to dla nas ostrzeżenie, że znane nam dotychczas formy religijności mogą się przeobrazić lub całkiem zniknąć. Kiedy z kolei zapowiada rozłam w rodzinach z Jego powodu (por. Mt 10,21), ostrzega nas, że i więzi rodzinne bywają nietrwałe. Kiedy tak wszystko umyka nam spod nóg i z rąk nam się wysypuje, Jezus pokazuje, że jest coś trwałego i niezmiennego – Jego Słowo. Ono jest gruntem, który nigdy się pod nami nie zachwieje.
Ono nie tylko jest trwałe, ale również wieczne. Nie chodzi o to, że nigdy się nie kończy, ale o to, że ma w sobie naturę Boga – niezmienną, twórczą i wszechmocną. Jest niezmienne, bo Bóg, wypowiadając Słowo, wchodzi w dialog z człowiekiem i nigdy się z niego nie wycofuje, nie żałuje, że to Słowo do nas wypowiedział. Jest twórcze, bo tworzy w nas nową rzeczywistość. Dialog z Bogiem sprawia, że rodzi się w nas przestrzeń, w której tylko On króluje, rozmowa z Bogiem stwarza w nas niebo. Przy zmienności wszystkiego, co tutaj jest na ziemi, mamy Słowo, które nas przenosi w wieczność. Biskup Edward Dajczak mówił niedawno, że żyjemy dzisiaj w natłoku słów, którego nie jesteśmy w stanie ogarnąć. Sobotnio-niedzielne wydanie „New York Timesa” przynosi więcej informacji, niż człowiek w XIX wieku przyjmował przez całe swoje życie. Żyjemy w świecie, który produkuje nieskończoną ilość informacji. Nie jesteśmy w stanie ich przeczytać, a co dopiero zapamiętać, czy wyciągnąć jakieś wnioski. A następnego dnia czeka na nas już następne, poniedziałkowe wydanie „New York Timesa”.
Słowo Boga nie jest tylko informacją, ale też formacją. Jest wszechmocne, bo w jednej chwili może nas całkowicie odmienić. Święty Augustyn latami nie mógł się zdecydować na nawrócenie. Słuchał biskupa Ambrożego, wiele czytał, rozumowo już był przekonany do chrześcijańskiego punktu widzenia, ale nadal tkwił w swoich grzechach. W Wyznaniach opisuje, że któregoś wieczoru chodził po ogrodzie i usłyszał dziecko śpiewające piosenkę, której nigdy wcześniej nie słyszał. Refren tej piosenki brzmiał: „Bierz i czytaj, bierz i czytaj”. Augustyn miał przy sobie egzemplarz Listów Pawłowych, więc otworzył go i zaczął czytać. Trafił na fragment Listu do Rzymian: „Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Rz 13,13-14). Te dwa zdania kompletnie go zmieniły.
Noe nie był doskonały. Pismo Święte nie ukrywa jego słabości. Wkrótce po ocaleniu z potopu tak się upił, że nagi usnął w swoim namiocie. Jego rodzina też nie była idealna. Syn Cham śmiał się, widząc pijanego, nagiego ojca. Noe w odpowiedzi na to przeklął nie Chama, tylko jego syna Kanaana. Czy to jest wzorowa rodzina? Raczej nie. A jednak autor Księgi Rodzaju zanotował, że Noe „wyróżniał się nieskazitelnością wśród współczesnych sobie ludzi” (Rdz 6,9). Gdyby żył w czasach Abrahama, to pewnie nie cieszyłby się specjalnymi względami Boga. Żył jednak w pokoleniu ludzi, którzy byli zdemoralizowani do tego stopnia, że Bóg pożałował, iż stworzył człowieka. W takim gronie Noe mógł być wyjątkowy.
W porównaniu z Abrahamem Noe nie był herosem. Ale bez niego nie byłoby Abrahama. Może być więc patronem tych wszystkich zwykłych chrześcijan, którzy nie dokonują heroicznych czynów, tylko starają się odczytywać znaki zostawiane przez Boga w ich codzienności.