Читать книгу Historia pewnej miłości - Heidi Rice - Страница 4
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Оглавление„Doktor Smith, proszę jak najszybciej stawić się w moim gabinecie. Ma pani bardzo ważnego gościa, który nie może długo czekać”.
Catherine Smith jak strzała przemknęła na rowerze przez bramy Deaveraux College w Cambridge, cały czas mając przed oczami esemes otrzymany od nadzorującego jej pracę profesora Archibalda Walmsleya. Zahamowała przy bocznej ścianie wiktoriańskiego gmachu z czerwonej cegły, w którym mieściły się biura pracowników naukowych uczelni, zeskoczyła z roweru, pośpiesznie wepchnęła go na stojak i otarła pot z czoła.
Przed głównym wejście do budynku stała limuzyna z przyciemnionymi szybami i niewielką flagą korpusu dyplomatycznego, na której widok serce Catherine zaczęło bić jeszcze szybciej.
Bez trudu rozpoznała drugą flagę, zatkniętą obok tej pierwszej. Teraz wiedziała już, że odwiedził ją ktoś z ambasady Narabii w Londynie. Fala paniki i podniecenia ogarnęła ją w jednej chwili, zmuszając, by przystanęła na moment.
Wizyta urzędnika ambasady mogła oznaczać coś bardzo dobrego albo bardzo złego.
Istniało spore ryzyko, że Walmsley, który objął stanowisko dziekana Deveraux College po śmierci ojca Catherine, z zimną krwią zamorduje ją za to, że pominęła go w swoich staraniach o uzyskanie oficjalnego pozwolenia na badania najnowszej historii tajemniczego i obfitującego w złoża naftowe państwa. Z drugiej strony, gdyby udało jej się otrzymać takie pozwolenie, nawet dziekan nie byłby w stanie stanąć jej na drodze i wreszcie byłaby w stanie zdobyć środki na prowadzenie badań. Niewykluczone nawet, że może pozwolono by jej na wyprawę do Narabii.
Miała wielką nadzieję, że czekają na nią dobre wiadomości. Władca Narabii, Tarik Ali Nawari Khan, przed dwoma miesiącami zmarł po długiej chorobie i na tron wstąpił jego syn, Zane Ali Nawari Khan. W dzieciństwie prawdziwe oczko w głowie plotkarskich kolumn, Zane był półkrwi Amerykaninem, owocem krótkotrwałego małżeństwa Tarika z hollywoodzką gwiazdką. Zelda Mayhew zniknęła z pola widzenia opinii publicznej zaraz po tym, jak Tarik zdobył prawo do opieki nad nastoletnim synem.
Catherine od pewnego czasu otrzymywała płynące z wiarygodnych źródeł informacje, jakoby nowy szejk zamierzał otworzyć granice kraju i wprowadzić Narabię na scenę światowej polityki. Właśnie z tego powodu wystąpiła o pozwolenie na badania, nie była jednak do końca pewna, czy nie popełniła fatalnego błędu.
Bo może przyjazd oficjela z ambasady był złym sygnałem… Może ambasador zamierzał złożyć na nią skargę? Nie miała cienia wątpliwości, że Walmsley natychmiast wykorzystałby to, aby zakończyć jej umowę o pracę.
Pobiegła korytarzem do gabinetu szefa, z przyjemnością wciągając w nozdrza kojący zapach starego drewna i pasty do podłóg o cytrynowym aromacie. Stary budynek był jej domem od chwili, gdy jej ojciec został dziekanem college’u, jednak Henry Smith zmarł przed dwoma laty, a Walmsley chciał jak najszybciej pozbyć się córki człowieka, w którego cieniu pracował prawie piętnaście lat.
Skręciła w lewo i ujrzała dwóch solidnie zbudowanych mężczyzn w ciemnych garniturach, stojących pod drzwiami gabinetu dziekana. Serce natychmiast podskoczyło jej do gardła. Dlaczego ambasada przydzieliła ochronę jakiemuś tam urzędnikowi? Chyba trochę przesadzili, prawda? Jednak może reakcja Walmsleya nie była jedyną rzeczą, która powinna ją niepokoić…
Przystanęła, by zyskać na czasie, odgarnęła włosy z twarzy i wsunęła je pod gumkę na karku. Obaj ochroniarze zmierzyli ją takim wzrokiem, jakby była zaprawionym w krwawych potyczkach bandytą, a nie dwudziestoczteroletnią kobietą z podwójnym doktoratem ze studiów nad krajami Bliskiego Wschodu.
– Przepraszam bardzo – wymamrotała. – Jestem droktor Catherine Smith, profesor Walmsley czeka na mnie…
Jeden z ochroniarzy krótko skinął głową i otworzył drzwi gabinetu.
– Już jest – powiedział z wyraźnie obcym akcentem.
Cat weszła do środka, czując, że po plecach przechodzi jej dreszcz niepokoju.
– Doktor Smith, nareszcie! – W głosie profesora brzmiała nuta napięcia. – Gdzie się pani podziewała?
Podskoczyła nerwowo, gdy drzwi się za nią zamknęły z głośnym trzaśnięciem. Dlaczego dziekan wyglądał na wystraszonego? Nigdy dotąd nie widziała go w takim stanie.
– Przepraszam, panie profesorze – powiedziała szybko. – Byłam w bibliotece i pański esemes odebrałam dopiero pięć minut temu.
– Mamy wielce dostojnego gościa, który przybył, by się z panią spotkać – oświadczył Welmsley. – Naprawdę nie wypada, by musiał na panią tak długo czekać.
Wyciągnął rękę i Cat odwróciła się na pięcie. W skórzanym fotelu pod przeciwległą ścianą gabinetu siedział jakiś mężczyzna.
Jego twarz ukryta była w cieniu, lecz nawet w pozycji siedzącej widać było, że jest wysoki i potężnie zbudowany, o imponująco szerokich barkach, opiętych doskonale skrojonym garniturem. Nogę założył na nogę, opierając opaloną dłoń na kolanie. Spod mankietu wyzierała złota bransoleta zegarka, połyskując w bladym zimowym słońcu.
Gdy wychylił się do przodu, serce Cat zupełnie oszalało. Nieliczne zdjęcia szejka Zane’a Aliego Nawariego Khana z całą pewnością nie oddawały mu sprawiedliwości. Wysokie, mocno zaznaczone kości policzkowe, prosty nos i bardzo krótko ostrzyżone włosy uwydatniały intensywny turkusowy błękit jego oczu, dokładnie takich samych jak te, którym zawdzięczała sławę jego matka.
Wszystko wskazywało na to, że młody władca Narabii odziedziczył najlepsze cechy fizyczne po obojgu rodzicach – wyraźnie arabskie rysy łączyły się w fascynującą całość z eteryczną urodą matki. Jego twarz wydawałaby się może aż zbyt doskonała, gdyby nie blizna na podbródku i garbaty nos, zakłócające idealną symetrię.
Cat gwałtownie wciągnęła powietrze.
– Witam panią, doktor Smith – odezwał się szejk głębokim głosem, wciąż naznaczonym nieśpieszną kadencją Zachodniego Wybrzeża Stanów.
Podniósł się i podszedł do Cat, budząc w niej dziwne wrażenie, że znalazła się na terenie łownym potężnego drapieżnika, jak ta nieszczęsna gazela, która kiedyś nieświadomie weszła do zagrody lwów w londyńskim zoo. Z najwyższym trudem przywołała się do porządku, pewna, że lada chwila zemdleje z wrażenia i osunie się do jego stóp w butach od Gucciego.
– Nazywam się Zane Khan – rzekł.
– Wiem, kim pan jest, wasza wysokość – wykrztusiła bez tchu, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że ledwie sięga mu do ramienia.
– Nie używam tytułu nigdzie poza Narabią – oświadczył spokojnie.
Krew napłynęła jej do twarzy gorącą falą, nagle zauważyła jednak dołeczek w jego lewym policzku i odzyskała zdolność swobodnego oddychania.
O, na miłość boską, jeszcze i dołeczek w policzku, pomyślała bezradnie. Zupełnie jakby i bez niego nie był oszałamiająco przystojny…
– Przepraszam, wasza… Przepraszam, Zane.
Ognisty rumieniec podpłynął jej aż do linii włosów, kiedy kąciki jego ust leciutko zadrżały.
Mój Boże, Cat, przed sekundą zwróciłaś się do władcy Narabii po imieniu! – przemknęło jej przez głowę.
– Och, naprawdę przepraszam – wymamrotała. – Panie Khan, chciałam powiedzieć, rzecz jasna…
Wzięła głęboki oddech i poczuła świeży zapach cytrusowego mydła oraz jakiejś korzenno-cedrowej wody kolońskiej. Zrobiła dwa kroki do tyłu i jej pośladki oparły się o biurko Welmsleya.
Szejk nie zbliżył się do niej nawet o centymetr, lecz wciąż czuła na sobie jego skupione spojrzenie.
– Czy przyjechał pan tu z powodu mojej prośby o akredytację? – spytała, nie mogąc się oprzeć uczuciu, że robi z siebie idiotkę.
Bo czy naprawdę miała jakiekolwiek podstawy, by przypuszczać, że przyjechał specjalnie dla niej, w sprawie, którą spokojnie mógłby załatwić każdy szeregowy urzędnik ambasady Narabii w Londynie?
– Nie, doktor Smith – odparł Zane. – Przyjechałem zaproponować pani pracę.
Musiał powstrzymać wybuch śmiechu, kiedy orzechowe oczy Catherine Smith przybrały wielkość spodeczków.
Nie spodziewała się tego. Cóż, on także przeżył zaskoczenie – nie spodziewał się kogoś takiego jak ona. Zjawił się na uczelni osobiście jedynie dlatego, że i tak miał już umówione w Cambridge spotkanie z przedstawicielami firmy technologicznej, która miała mu pomóc w zainstalowaniu super szybkiego internetu w Narabii. No i dlatego, że wpadł w furię, kiedy jego ludzie poinformowali go, że ktoś w Deveraux College prowadzi badania na temat Narabii bez jego pozwolenia.
Nie zadał sobie trudu, by przejrzeć teczkę z informacjami o niejakiej doktor Catherine Smith, która wystąpiła z prośbą o zezwolenie na badania, ponieważ z góry przyjął, że jest to jakaś zaniedbana pańcia w średnim wieku. I nawet nie przyszło mu do głowy, że stanie przed nim dziewczyna chyba niewiele starsza od studentów ostatniego roku, o oczach koloru ciepłego karmelu.
Wyglądała jak chłopczyca, ubrana w wąskie dżinsy, sznurowane buty na grubej podeszwie oraz bezkształtny sweter, który sięgał jej prawie do kolan. Gęste kasztanowe włosy wymykały się spod przytrzymującej je gumki, okalając młodą, niekonwencjonalnie piękną twarz, lecz uwagę Zane’a przykuły przede wszystkim jej złociście brunatne oczy. Duże, o lekko uniesionych kącikach zewnętrznych, wyjątkowo ekspresyjne, jasno wyrażały władające dziewczyną uczucia.
– Pracę? – powtórzyła, zaskakując go bezpośredniością. – W jakim charakterze?
Zane spojrzał na wyglądającego zza jej pleców Walmsleya.
– Proszę nas zostawić – powiedział.
Profesor skinął głową i bez słowa opuścił gabinet, w pełni świadomy, że finansowanie dla jego wydziału w dużej mierze zależy teraz od zachowania Catherine.
– Potrzebuję kogoś, kto sporządzi szczegółowy opis mojego narodu, historyczny szkic jego kultury i zwyczajów, za pomocą którego będę mógł przedstawić Narabię na światowej scenie. Rozumiem, że posiada pani dogłębną wiedzę o naszym regionie, tak?
Proces wydobywania Narabii z cienia rozpoczął się przed pięciu laty, kiedy ojciec Zane’a wreszcie rozluźnił stalową pięść, którą rządził krajem. Tarik Khan pięć lat umierał po udarze, który całkowicie pozbawił go sił. W tym okresie Zane zdołał wydźwignąć przemysł wydobywania ropy z epoki średniowiecza do nowoczesności oraz rozpocząć wdrażanie projektów, dzięki którym elektryczność, woda i internet miały się stać ogólnie dostępne, wciąż jednak miał jeszcze mnóstwo do zrobienia. W tej sytuacji ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, było rozpowszechnienie plotek o związku jego rodziców i trudnej naturze jego własnych stosunków z ojcem.
Wzruszył ramionami, czując fantomowy ból między łopatkami. Badania prowadzone przez stojącą przed nim kobietę mogły się stać poważnym zagrożeniem dla planowanych przez niego posunięć, szczególnie jeśli udałoby jej się poznać mocno nieprzyjemną prawdę o tym, w jaki sposób ostatecznie zamieszkał w Narabii. Z drugiej strony, uniemożliwienie jej badań z całą pewnością nie było dobrym rozwiązaniem.
Zane zawsze uważał, że z problemami trzeba się mierzyć, nie uciekać przed nimi. „Nie ufaj nikomu”, brzmiała jedna z maksym Tarika, która z czasem stała się także hasłem Zane’a.
– Chce pan, żebym napisała książkę o królestwie Narabii? – spytała, nie kryjąc zaskoczenia.
– Tak. Pojechałaby pani ze mną i dostała trzy miesiące na ukończenie opracowania. Nie powinno to być bardzo trudne, ponieważ, o ile dobrze rozumiem, przez ponad rok prowadziła pani badania.
Musiał się upewnić, czy w ciągu tego okresu nie weszła w posiadanie informacji, które wolał ukryć. Zwilżyła językiem wargi i ten ruch natychmiast przykuł jego wzrok. Najwyraźniej nie używała szminki, lecz pulchny łuk jej górnej wargi delikatnie błyszczał w przyćmionym świetle.
Nagły przypływ pożądania zupełnie zbił go z tropu. Kobiety, z którymi zazwyczaj sypiał, były o wiele bardziej wyrafinowane od tej dziewczyny.
– Przykro mi, ale… – zająknęła się – ale nie mogę przyjąć tego zlecenia.
Oderwał oczy od jej ust, rozdrażniony swoją obsesją na ich punkcie.
– Zapewniam panią, że to bardzo lukratywny projekt.
– Nie wątpię – odparła. – Sęk w tym, że w tak krótkim czasie nie udałoby mi się napisać dobrej książki. Jak na razie przeprowadziłam jedynie wstępne badania, zresztą nigdy dotąd nie pisałam tak obszernej pracy. Nie chce pan zatrudnić jakiegoś dziennikarza?
Nie miał najmniejszego zamiaru dopuścić, by byle pismak grzebał w jego przeszłości. Jakakolwiek niekontrolowana inwazja w jego sprawy najzwyczajniej w świecie nie wchodziła w grę.
Jej nieoczekiwana odmowa podniosła temperaturę jego pożądania, postanowił to jednak zignorować. Z trudem opierał się pragnieniu, by wziąć w posiadanie jej kuszące usta, ale nie miał zwyczaju uwodzić panienek, które wyglądały na mniej więcej osiemnaście lat.
– Mogę zapytać o pani wiek, doktor Smith? – zagadnął, celowo zmieniając temat.
Natychmiast się zorientował, że uraził ją tym pytaniem. Musiała nieraz zetknąć się z ludźmi, którzy stawiali pod znakiem zapytania jej kwalifikacje, właśnie z powodu bardzo młodego wyglądu.
– Mam dwadzieścia cztery lata.
Skinął głową i odetchnął z ulgą. Była młoda i pewnie nieobyta w świecie, skoro tak szybko zdobyła dwa zaawansowane stopnie naukowe, ale nie aż tak młoda…
– Wobec tego nadal znajduje się pani dopiero na samym początku drogi naukowej – zauważył. – Daję pani szansę na wyrobienie sobie nazwiska poza światem uczelni.
Omiótł wzrokiem zakurzone tomiszcza na półkach, niewątpliwie opiewające historie, które w jego oczach były po prostu martwe, i tyle.
– Poprosiła pani o oficjalne zezwolenie na prowadzenie badań nad historią i kulturą Narabii – ciągnął. – Przyjęcie mojej propozycji to jedyna droga uzyskania koniecznej zgody.
Doskonale wiedział, że da jej akredytację dopiero po dokładnym przeczytaniu jej pracy i teraz spokojnie czekał na jej reakcję. Szybko zrozumiała swoją sytuację i przez jej subtelną twarz przemknął wyraz zaniepokojenia.
– Mogłabym prowadzić badania bez tego zezwolenia – przygryzła dolną wargę, wyraźnie blefując.
– Mogłaby pani, to prawda, lecz uczelnia nie przedłużyłaby z panią umowy o pracę – rzucił ze zniecierpliwieniem.
Catherine Smith była atrakcyjna, bez dwóch zdań, nie miał jednak czasu na zabawę w kotka i myszkę.
– Co więcej, osobiście postarałbym się, aby nie miała pani dostępu do takich źródeł na temat mojego kraju, bez których nie posunie się pani dalej w swoich badaniach – dodał.
Uniosła brwi, a jej policzki oblał rumieniec, który podkreślił wysyp drobnych piegów na kształtnym nosie.
– Grozi mi pan?
Wsunął dłonie w kieszenie spodni i postąpił krok bliżej.
– Wręcz przeciwnie, oferuję pani możliwość osiągnięcia lepszych wyników. Narabia to fascynujące, piękne miejsce, które dopiero wyłania się z kokonu, zupełnie jak motyl, po to, aby wreszcie zaprezentować światu swój potencjał.
Taki był cel całej tej gry – przekształcić Narabię w kraj, który pielęgnuje swoje dziedzictwo kulturalne i idzie z nim dalej, w pełną sukcesów przyszłość.
– Jak może pani pisać o kraju, którego nigdy pani nie widziała? O kulturze, z którą nie miała pani bezpośredniego kontaktu? O ludziach, których nigdy pani nie spotkała?
Pasja brzmiąca w głosie szejka sprawiła, że jego turkusowe oczy przybrały intensywny, niepokojący wyraz.
Zarzuca mi tchórzostwo, pomyślała Cat. Jego słowa zabolały ją, dotknęły jakiegoś nerwu, który, jak sądziła, dawno temu pozbawiony został wrażliwości, nie miała jednak pojęcia, jak podważyć jego ocenę.
Odkąd znalazła się w Cambridge, w Devereaux College, cała zanurzyła się w nauce, ponieważ tylko ta dziedzina życia dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Po śmierci ojca chciała rozłożyć skrzydła i odrzucić starannie ukrywany lęk, ale nie zdołała tego zrobić.
„Nie bądź nudziarą, skarbie. Tatuś o niczym się nie dowie, jeśli mu nie powiesz. No, kim właściwie jesteś – kotem czy myszką?”.
Wspomnienie nienaturalnego, zbyt jasnego uśmiechu matki i jej oczu w kolorze mlecznej czekolady, pełnych niebezpiecznego entuzjazmu, pojawiło się gdzieś na krawędzi świadomości Cat, podobne do bolesnego sekretu.
„Daj spokój, to nie ma z nią nic wspólnego. Tu chodzi o ciebie”.
Zmusiła się, by spojrzeć prosto w oczy Zane’a Khana, pełne tajemnic, których na razie nie zdążyła odkryć. Zdawała sobie sprawę, że ten mężczyzna zagraża spokojowi jej ducha, ale dlaczego miałoby to w jakikolwiek sposób wpłynąć na jej zawodową uczciwość? A że nawet tak krótkie spotkanie z nim całkowicie ją oszołomiło? Cóż, na pewność siebie trzeba zapracować. I wreszcie przestać być tchórzem.
Ojciec zawsze jej powtarzał, że musi jedynie uwierzyć w swoje możliwości. Tak, myśl o tej wyprawie budziła w niej głębokie przerażenie, ale przecież miała już dwadzieścia cztery lata. Fakt, że w gruncie rzeczy nigdy nie miała chłopaka, świetnie wyjaśniał, dlaczego prawie zemdlała na widok przystojnego szejka.
Pochylona nad przedmiotami z Narabii i zdjęciami, zachwycona zróżnicowanym geograficznie krajem i jego bogatą kulturą, do tej pory zaledwie musnęła powierzchnię, pod którą kryły się liczne tajemnice. Doskonale wiedziała, że aby jej prace miały jakąkolwiek wartość, musi odwiedzić Narabię, poznać ją poprzez osobisty kontakt.
Propozycja Zane’a była bardzo kusząca, a czas przebywania w jego obecności można było przecież ograniczyć do niezbędnego minimum.
– Miałabym nieograniczony dostęp do archiwów?
– Oczywiście – odparł bez wahania.
Antropologiczna praca, opisująca obfite dziedzictwo kulturalne kraju, jego monarchię i stojące przed nim nowe wyzwania… Zane Khan oraz jego przeszłość to niewątpliwie samo centrum współczesnych wydarzeń rozgrywających się w Narabii, ale nad tym Cat mogła się zastanowić później.
– Chciałabym także przeprowadzić dłuższą rozmowę z panem – oświadczyła, świadoma, że jeśli nie powie tego teraz, później raczej się nie zdobędzie na odwagę.
W jego oczach na króciutką chwilę pojawił się niepokój.
– Czy to konieczne? – spytał. – I właściwie dlaczego?
– Jest pan władcą Narabii. – Lekko wzruszyła ramionami, niepewna, dlaczego musi się tłumaczyć. – A także dlatego, że pańskie dzieciństwo, spędzone na Zachodzie, pozwala panu w unikalny sposób ocenić wpływ, jaki wywarły na pana dwa obszary kulturowe…
– Na pewno uda mi się umówić z panią na rozmowę. – Sztywno skinął głową. – Więc jak, dobiliśmy targu?
Cat wzięła głęboki oddech, czując się tak, jakby nagle stanęła na krawędzi klifu. Bała się ryzyka, lecz z drugiej strony bardzo długo czekała na taką szansę.
– Tak, umowa stoi. – Podniecenie przezwyciężyło szalejące w jej sercu przerażenie.
Podała mu rękę, ale gdy długie, silne palce zacisnęły się na jej dłoni, natychmiast zapragnęła mu ją wyrwać.
– Ile czasu potrzebuje pani na spakowanie rzeczy? – zagadnął.
– Powinnam być gotowa za parę dni – odparła, wdzięczna, że uwolnił jej rękę.
Musiała przeorganizować rozkład prowadzonych zajęć, spakować wszystko, co znajdowało się w jej mieszkaniu na kampusie, no i dać sobie trochę więcej czasu na spokojne przemyślenie decyzji, którą właśnie podjęła, być może pochopnie.
– To za długo – oświadczył.
– Słucham?
– Każę zaraz przygotować umowę – rzucił. – Powinna ją pani dostać za godzinę. Czy pięćset tysięcy funtów to wystarczająca suma, by zapewnić pani wkład w ten projekt?
Pół miliona funtów, pomyślała, całkowicie oszołomiona.
– Ja… To bardzo hojna propozycja.
– Doskonale. Do Narabii lecimy dziś wieczorem.
– Dziś wieczorem?! Ale…
Uniósł rękę, powstrzymując jej słabe protesty.
– Żadnych „ale”. Zawarliśmy umowę.
Wyjął telefon z kieszeni spodni i otworzył drzwi. Dwóch ochroniarzy i Walmsley, którzy w oczywisty sposób czaili się tuż za progiem, zgodnie stanęli na baczność.
Przez głowę Cat przemknęła myśl, że najwyraźniej Zane Khan działał w ten sposób nie tylko na nią.
– Doktor Smith wylatuje dziś wieczorem moim prywatnym odrzutowcem – poinformował obecnych szejk.
Walmsley komicznie otworzył usta, ale Cat bynajmniej nie było do śmiechu. Zane zerknął na nią przez ramię.
– Za cztery godziny przyślę samochód, który zabierze panią na lotnisko – rzekł.
– To za mało czasu – wykrztusiła z trudem.
Na co właściwie wyraziła zgodę? Znowu czuła się jak szara mysz, sztywna z przerażenia w obecności wielkiego, wygłodniałego lwa.
– Na miejscu dostanie pani wszystko, co będzie pani potrzebne. – Zane podniósł telefon do ucha i ruszył korytarzem w kierunku wyjścia, z dwoma ochroniarzami u boku.
Cat patrzyła, jak znikają za rogiem, i dopiero po chwili powoli wypuściła powietrze z płuc.