Читать книгу Król Moka - Helena Janina Pajzderska - Страница 4
KRÓL MOKA.
ОглавлениеMinęły wieki legend, ale postacie bratnie tym, które ich bohaterami bywały, zdarzają się jeszcze tu i owdzie, czasem tam, gdzieby się ich najmniej spodziewać można, jak na przykład pomiędzy bubisami.
Bubisi, to autochtoni wyspy Fernando Poó, najprozaiczniejsi, najpotulniejsi i najleniwsi z pośród „dzikich synów wolnej przyrody”, jak się stale zawsze mówi o murzynach w tym specjalnym reporterskim stylu, który każdą warszawiankę nazywa „uroczą”, każdego lutnistę „sympatycznym”, a każdego wioślarza „dzielnym”.
Niema chyba plemienia w Afryce, na którem kilkudziesięcioletnie obcowanie z białymi tak żadnego, literalnie żadnego, nie wycisnęło piętna, jak na bubisach.
Bubis dzisiejszy jest zupełnie tym samym bubisem, który na widok pierwszych białych ludzi, na ziemię tę wstępujących, uciekł trwożnie w te nieprzystępne góry, jakiem i całe wnętrze Fernando Poó się jeży, tam zbudował chatę palmową i, bez oporu, bez walki, zostawiwszy przybyszom wolność rozpanoszenia się na wybrzeżach i równinach pięknej swej wyspy, zamieszkał wśród przepaścistych jej stoków i paprociowych lasów.
Gdy przezwyciężywszy trwogę i przekonawszy się, że nie wszyscy biali polują na czarnych, aby ich związać i sprzedać na okręt handlarzom niewolników, zszedł z gór i zetknął się z nieznanym żywiołem, cywilizacja europejska wywarła na nim wrażenie tylko następującemi przedmiotami: wódką, tytoniem, bronią palną, kotlasem stalowym, drobnemi pacioreczkami i bawełnianą tkaniną najgorszego gatunku w błękitną i czerwoną kratkę.
Od owego czasu, w założonem przez anglików mieście Clarence (dzisiejszem Santa Isabel Hiszpanów) potworzyły się liczne faktorje, porozkładały na swych półkach najróżniejsze wyroby europejskiego przemysłu, najponętniejsze świecidła i fraszki, na widok których omdlewają z zachwytu serca innych afrykanów, ale bubis pozostał na nie obojętnym.
Więcej nawet, jest on do tego stopnia zachowawczym, że gdy raz pewna faktorja, chcąc zrobić konkurencję, zaczęła sprzedawać indentycznie te same przedmioty po niższych cenach, żaden bubis nie chciał ich kupować i szedł tam, gdzie je po dawnemu mógł nabyć.
Jest w tem plemieniu jakiś nieprzeparty wstręt do wszelkiego postępu, który tłumi w nim nawet ciekawość i chęć naśladownictwa, tak silnie zazwyczaj u czarnych rozwinięte.
Codziennie widzieć można szeregi tych wątłych, czerwoną farbą (N’tola) umazanych postaci, z twarzami pokiereszowanemi szkaradnie w podłużne nacięcia nożem, co u nich zastępuje tatuowanie i nadaje im podobieństwo do przygotowanych do smażenia siekanych kotletów, jak dążą ze swych jaskółczych siedzib, kobiety przodem, obciążone koszami z olejem palmowym, jamsem i bananami, dalej dzieci, niosące jaja w łykowych króbeczkach, wreszcie mężczyźni z ustrzeloną antylopą, gołębiem, wiewiórką lub żywą kurą, wiszącą u końca zarzuconego na ramię góralskiego kija, i kalabasą wina palmowego w drugiej ręce. Cały ich przemysł i całe źródło dochodu zamyka się w tej defiladzie.
Plantator, który za drogie pieniądze musi sobie sprowadzać robotnika z Krumańskich wybrzeży i często widzi się pozbawionym rąk do pracy, napróżno kusiłby bubisa su tem nawet wynagrodzeniem, by się jął kotlasa i czyścił mu zarastające pole.
Bubis gardzi zarobkiem, który się trudem zdobywa. Na co mu to? Jedna antylopa zastrzelona z rana, ot tak, dla przyjemności, bo bubis jest namiętnym myśliwym, dostarczy mu w mieście butelkę rumu i główkę tytoniu, w domu żona (moisu) ugotuje mu jamsu z olejem palmowym: często trafi się do tego kawałek wężowego mięsa, wielki specjał bubiski, i czarny Djogenes nie pojmuje, czegoby więcej mógł pragnąć, o co się troszczyć. Jeżeli ciuła pieniądze, to chyba na kupno fuzji, a ten sprawunek stanowi epokę w jego życiu.
Rzecz prosta, iż przy tak ograniczonych ideałach i potrzebach..........................