Читать книгу Zaszumiały pióra - Helena Mniszek - Страница 4
ZASZUMIAŁY PIÓRA
ОглавлениеWysoko na gnieździć stary Sokół smutnie dumał. Schowany w gałęziach i w chróście dumał o słonecznej przeszłości, o swym bujnym locie młodzieńczym. Dużo widział, pióra pogubił w walce życia. Nieprzyjazne wichry połamały mu lotki. Serce miał rozranione ale jeszcze pełne krwi, co tętniała pulsem miłości dla pobratymczych gmin.
Walczyłby dłużej, lecz zmroziło go chmurne niebo, mgły rozłażące się, mętne. Sokół pragnął słońca i powietrza. Zrozpaczony grzązł w apatję, starość brała go pod swą płachtę. Nadzieja lepszej doli żyła w nim stale, tylko brakło mu sił, wzrok matowiał. Więc zamknął się Sokół w ciemnem gnieździe, czekając śmierci. Otaczały go opieką młode Sokolęta a on im prawił bajki i słuchał radośnie chrzęstu ich piór. Upajał starego widok ich rozwianych skrzydeł. Radośnie patrzał w płomienne ich oczy, gdzie gorzała miłość idei i wielki altruizm dla ptasich ludów. — Lotki rwały ich do słońca, dzioby do chmur, by je przebić. Temperament wrzący kipiątkiem w żyłach, gnał ich naprzód, w mózgach szalała burza buntu, młode szpony szarpać chciały, byle do jasności, do ciepła! Stary kręcił wypełzłą głową i żałośnie kwilił „nie zdołacie, zmoże was brutalna chmura, wyżre młodą krew“. Sokolęta dzwoniły dumnie... dolecim, dolecim, ujrzym złoty krąg, zapanuje jasność, wiosna odrodzenia.
I zapatrzone w uroczą wizję leciały z rozdźwiękiem skrzydeł, wznosząc górną pieśń.
Stary drzymał; śnił... o pięknych światach. Aż zbudziły go dziwne gwary ptasie. Gromadne przeloty jak na wyrój. Szum przełomowy roznosił echa, potężne, idące w dal. Ciche gniazdo starca nie mogło pomieścić Sokolich wieców. Moc ptaków ściągało. Z Sokolicami nadlatywały bystre Jaskółki i ciche Gołębic perły. Z pól wiejskich ruszyły Skowronki, czasem błysnął opasły brzuch Gila w karmazynowej kierezji, lub złotolity Bażant; lecz ten był rzadkością. Najliczniejsze leciały pospolite Wróble, z pod strzech, z pod kominów dymiących i z zatęchłych, nizinnych dziupli.
Roje ptactwa, ożywione jedną gorejącą krwią, duchem i żądzą czynu, jednem tętnem serca i społeczną myślą.
Stary Sokół dziwił się, smutny i nieufny. Straszyły go wzloty młodych. Ale może nowe pokolenie będzie miało większy hart? może genialna ich twórczość, rozsnuje ciemności i z chaosu wydobędzie światłość? Stary z niepokojem czekał.
— — — — — — — —
I nadszedł dzień chwały, dzień błogosławiony. Gęste chmury rozsnuły opony. Jak płomień z wulkanu buchnął strzęp światła; w oczach przywykłych do mroku zdawał się oceanem zórz. Ptaki zrodzone w szarych mgławicach, dusznych jak groty z kamiennych płyt, ujrzały niebo. Dygot namiętny huraganem wpadł do skrzydlatej rzeszy, porywając wielkich i małych. Halny wiatr!
Sursum corda! kwiliły Orły, i monarszy pęd Ich w górę szedł, triumfu grając hymn. świetne sztandary skrzydlich piór dźwignęły chmurne klamry; z przyschłą na piersiach krwią, Orły goiły w słońcu bolesne blizny.
Powstał huk. Lawina ze szczytu Mont-Blanc, lawina zapału gorących serc, polotu, idei. Ogrom! Ogrom!
Młode Sokolęta podsunęły dziadka do otworu w gnieździe.
„Patrz! dokonaliśmy!... oto odrodzenie... oto światło dnia! patrz starcze: Sursum corda“. Stary Sokół zdumiał się, piekące łzy zalały mu wzrok.
„I to prawda?.. to nie sen?“.....
Sokół zatrząsł się z radosnego bólu. Kwiaty nadziei, rozwite w złote czary, spływając mu na głowę roniły słodycz.
Sokół odżył, żar mu błysnął w oku, starcza krew ruszyła w wir.
„Hej ptaki! lot wasz grzmi!“
I patrzał odmłodzony, patrzał z dumą na niezmierne zastępy świątecznie natchnione. Orły wiodły korowód. Łopot od Nich brzmiał i wiew piór. Leciały rzeźkie Sokoły, plutony Sokoląt. Leciały Jaskółki chyże w szafirach aksamitów, Perły Gołębic, wieśniacze Skowronki. Tłoczyła się nieprzeliczona ciżba Wróbli, głośna, rozśpiewana i mnóstwo ptactwa różnych barw i odcieni, różnych wielkością i energją piór. Gile wystąpiły w okazałej liczbie, wielce butne z chwili, jeszcze butniejsze z kraśnego pierza. I Bażantów gromadka spora, lśnię bogactwem i sybarytyzmem. Sunę poważne ligi Żórawi w popielatych togach, podniecone, lub chłodniejsze. Tu i tam błyszczę grupy Bocianów w tunikach rzymskich, czczone przez ptasi tłum. Lecę... lecę... z chrzęstem, z łomotaniem skrzydlich śmig. Dążą naprzód zwycięzkie, gromkie głosem, opite triumfem. Dzioby maję powagę, oczy iskry.... i łzy. Taka potęga wieje z tych mas, bezkresny gmach zjednoczonych serc, spojonych wspólnym duchem. To nie leciały ptaki, to parł Naród ptasi. A nad nim fanfary hejnałów, a nad nim cyklon szału i zapalny dym. I urok był w tym ruchomym kolosie i czar unoszący i rzewność, jakby uświęcona minioną dobę klęsk.
Stary Sokół w gnieździe wyrywał się za nimi do lotu! do lotu! Ale skrzydła połamane, ciężkie, zwisły bezwładnie. Spłowiałe oczy ciskały ognie zachwytów, lecz starcze ciało w ziemię wkute. Tylko duch kołatał jak rozhuśtany dzwon.
„Dożyłem! przed zgonem ujrzałem ich!... nie zginę.... polecę w zwyż!
Deo — o, Deo gratias!“
— — — — — — — —
Przeszli, przeszumieli! lot swój niosę dalej. Nie widać ich już. Echo słabnie, cichnie chrzęst. Gdzieindziej budzą drzemiące Sokoły, rzucając zarzewie duchowego płomienia.
Cisza, ale dzwon odrodzenia bije wciąż.
Stary Sokół nie zasypia. Opuszczony przez młodych, co tam lecę społem duma już inaczej. Widzi szerokie światy, cudne horoskopy przyszłości. O! jaka zamieć kwiatów sypie na starczę głowę, jaki miód upojeń, zawieja odurzającej woni.
Starzec oddycha pełną piersią, płuca ma olbrzymie, mógłby wchłonąć świat. Rozkoszuje się powietrzem, ciasno mu w gnieździe, dławi go chróst.
„Do nich! w gromadny lot!“ woła roztęskniony, i trzepoce resztkami skrzydeł, skubie łachmany piór.
Kiedyż wrócę Sokolęta z zwycięzkiej wyprawy, opowiedzieć ideową baśń. Kiedy wrócę odpocząć znużeni sławą, spici rozkosznym dreszczem wyzwolenia.
Stary z niepokojem czekał.
— — — — — — — —
Wrzawa, zgiełk.
Wracają!
Krwawe skrzydła, połamane lotki, pióra w nieładzie. Wszędzie krew, ślady klęski. W źrenicach groza, ponury obłęd.
Rozpacz! rozpacz!
Przerażenie, stygmat nieszczęścia.
Stary skulił się, spuścił skrzydła.
Przeczucie nim szarpnęło, złowrogi dreszcz.
Przeleciała jedna grupa, druga, pojedyńcze ptaki pędzą dziwnie kwiląc.
Ucieczka!... popłoch!....
Stary ciska się w gnieździe.
„Gdzież moi! co z nimi?“....
Oto są. Straszny widok. Sokolęta krwawe, skrzydła im pogięto, nastrzępione pióra od walki. Połamane dzioby, ruina, zgliszcza nadziei.
Stary omdlewa.
„Co się stało, jak?....
Nieszczęście! Na polance, w zwyciężkim locie stanęli, i... napad. Krew się ścina w żyłach, mózg zdrętwiały nie obejmie grozy.
Zewsząd walą straszliwe stada Sępów i Jastrzębi — Kruki, Krogulce.
Legje barbarzyńców wściekłe, głodne, bezlitosne! Łakną żeru, pragną posoki. Ostre dzidy Sępów niszczą, krwawią. Jastrzębie szpony drą żywe ciało. Biją silne skrzydliska Krogulców, czarne całuny Krukowi rzucają strach.
Porażka! rzeź.
Zniweczona dzielność Orłów, męstwo Sokołów zdruzgotane.
W przepaść runął niebotyczny wzlot.
Przemożne tytany rozniosły złotą ułudę.
Znowu słońce zajdzie mgłą.
Tyle ducha, miłości, nadziei, zmiażdżyły hordy ptaków-drapieżców.
Grom z jasnego nieba!
Stary Sokół słuchał, cicho, żałośnie kwilił, pękało mu serce i... nie zniósł ciosu. W szarzyźnie dogorywał, obudzony nadzieją chciał żyć, zabił go piorun, spadły w promieniach słońca.
Starzec zadrgał szkieletem skrzydeł, suchy dziób żałośnie podniósł w górę, jakby łowiąc utraconą szczęśliwość i kwilił skargę ostatnią.
Zwalił się w czeluść gniazda... zabity.
Otoczyły go Sokolęta i zawiodły pieśń żałobną nad swym losem i jego......
.... I że światło jeszcze błyśnie, bo słońce nie zgasło a młode Sokoły..... żyją.