Читать книгу Smak miłości - Helena Mniszkówna - Страница 4

Оглавление

Słońce z wolna chyliło się ku zachodowi. Ciepły, sierpniowy dzień dobiegał końca. Nad Juratą – urokliwym, nadmorskim kurortem zawisły pierwsze strzępki zmierzchu.

Brzegiem morza spacerowało wielu letników. Głośne śmiechy, pokrzykiwania i nawoływania, a i pisk bawiących się dzieci i wesołe poszczekiwania psów mieszały się z szumem fal rozbijających się o nadbrzeżne głazy. Od czasu do czasu powietrze przeszywał przeraźliwy krzyk mew wypłoszonych przez baraszkującą dziatwę ze swych kryjówek na wydmach. Chłodny wiatr wiejący ze wschodu niósł ze sobą orzeźwiające powietrze, osadzając na twarzach spacerowiczów przyjemną wilgoć i sól.

Na niewielkiej ławeczce, stojącej na skraju plaży, siedziały dwie kobiety i w milczeniu syciły wzrok pięknem krajobrazu. Jedna z nich – hrabina Wyszomirska, była typową damą z wysokich, arystokratycznych sfer, co od razu można było poznać tak po wykwintnym, doskonałego kroju ubiorze, jak i po nienagannych, przemyślanych, a nawet wyszukanych gestach. Władcze spojrzenie, wspaniała biżuteria i dyskretny makijaż na lekko już podstarzałej, ale zdradzającej ślady dawnej wielkiej urody twarzy dopełniały całości, świadcząc o znamienitym pochodzeniu starszej pani.

Druga kobieta – Kamilla Daniłłowiczówna była całkowitym przeciwieństwem hrabiny. Młoda, ubrana bez wyszukanej elegancji, bez biżuterii i makijażu, z łagodnym, na poły marzycielskim na poły filuternym spojrzeniem wyglądała jak morska boginka, która właśnie wyłoniła się z morskiej piany.

– Och, ciotuniu, ależ tu pięknie! Jesteśmy już trzeci dzień w Juracie, a ja wciąż nie mogę nacieszyć się tymi cudownymi widokami – rzekła w pewnej chwili Kamilla, spoglądając na ciemnolazurowe fale rozbijające się z impetem o brzeg. – Jakże się cieszę, że tu jesteśmy – przytuliła się do hrabiny nie odrywając wzroku od wspaniale spienionych morskich bałwanów.

– I ja także się cieszę, że tu jesteśmy, ma chère. – Hrabina pogłaskała siostrzenicę po policzku i uśmiechnęła się. Po chwili, widząc, że Kamilla wstaje z ławki, spytała:

– Gdzie idziesz?

– Nad brzeg.

Dziewczyna roześmiała się i pobiegła w kierunku malowniczej zatoczki ostro wrzynającej się w ląd.

– Tylko nie zamocz sukien – upomniała ją hrabina.

Ale Kamilla już tego nie słyszała. Biegła w stronę morza, jedną ręką podtrzymując powiewającą na wietrze sukienkę a drugą – słomkowy, przepasany szeroką wstążką kapelusz. Po chwili zatrzymała się na brzegu, przykucnęła i z zachwytem zaczęła obserwować ścigające się ze sobą fale.

– Postrzelona trzpiotka – szepnęła hrabina i uśmiechnęła się do siebie. – Postrzelona. . . zupełnie jak jej świętej pamięci matka.

Znów się uśmiechnęła, tym razem smutno, wspominając matkę Kamilli – swoją siostrę, która przed kilkoma laty opuściła ten świat.

– Ech, i cóż warte jest to życie? – westchnęła starsza pani. – Jednego dnia człowiek żyje, a drugiego. . . – spojrzała na morze chcąc jak najszybciej odegnać od siebie ponure myśli.

– Chyba się starzeję – skonstatowała z niezadowoleniem, gdyż dopiero teraz spostrzegła, że ostatnimi czasy coraz częściej myśli o śmierci, o starości, o przemijaniu. . .

– Ciotuniu, ciotuniu! – rozległ się nagle dźwięczny głos Kamilli, która biegła od strony morza trzymając coś w zaciśniętej dłoni. – Popatrz ciotuniu, co znalazłam – dziewczyna przykucnęła u stóp hrabiny i wyciągnęła w jej kierunku mokrą, zaciśniętą pięść. Po chwili rozchyliła palce. Na dłoni leżał niewielki, miodowozłoty bursztyn.

Hrabina sięgnęła do torebki i wyjęła, z niej lorgnon. Z dużym zaciekawieniem oglądała znalezisko. Jej twarz rozjaśnił jasny uśmiech.

– Och, quel trésor! – zawołała z zachwytem w głosie. Starsza pani lubiła czasem wtrącić kilka słów po francusku, albowiem wychowywała się w czasach, gdy język ten był bardzo modny i wręcz obowiązkowy w salonach. Hrabina bardzo lubiła mówić po francusku, ze względu, jak twierdziła, na niezwykłą wprost melodykę tego języka. Lubiła zresztą wszystko, co francuskie, zaś najbardziej ceniła sobie toalety, perfumy i wina pochodzące z Francji.

– Jest piękny, prawda? – Kamilla nie odrywała wzroku od bursztynu.

– Istotnie, jest bardzo ładny, ma chère – hrabina otuliła się szczelniej szalem, bowiem zbliżający się wieczór niósł ze sobą chłodne, przenikliwe powietrze.

– Biegnę nad brzeg. Może uda mi się znaleźć jeszcze jeden?

– rzekła Kamilla.

– Och, nie biegaj tak, nadmiar ruchu szkodzi i przeziębisz się – upominała ją ciotka. – Zresztą pannie w twoim wieku nie uchodzi biegać jak, nie przymierzając, podlotek. Masz już przecież dwadzieścia lat.

– Ale przecież jesteśmy na letnisku – roześmiała się Kamilla i znowu pobiegła nad brzeg odprowadzana pobłażliwym spojrzeniem starszej pani. Po chwili kucnęła i jakimś znalezionym patykiem zaczęła rozgarniać wyrzucone na piasek wodorosty.

Hrabina obserwowała swą siostrzenicę i uśmiechała się do siebie. Pomyślała, że jest szczęśliwa, mogąc tu być z Kamillą. Starsza pani, pomimo że miała aż trzech mężów, których raz za razem czas jakiś temu pochowała, nigdy nie doczekała się dzieci. Zawsze marzyła o potomku, jednak lekarze orzekli, iż nigdy nie będzie go miała. Toteż hrabina, z braku własnych, wprost przepadała za cudzymi dziećmi, a Kamillę kochała jak własną córkę. Gdy przed pięcioma laty zmarła matka Kamilli, hrabina roztoczyła nad dziewczyną swą opiekę niemal macierzyńską. Właściwie Kamillą nie trzeba było tak bardzo się zajmować, bowiem dziewczyna była już dorosła, a przy tym zaradna, miała kochającego i troskliwego ojca. Jednak starsza pani uznała, że pan Damian Daniłłowicz – ojciec Kamilli, nie poświęca córce wystarczająco dużo czasu, bowiem na co dzień pochłonięty jest sprawami swego rozległego majątku. Dlatego też starsza pani czuła się w obowiązku, by wychować swą siostrzenicę. I chociaż hrabina mieszkała w Warszawie w swej rezydencji często, czasem nawet kilkanaście razy w roku, przyjeżdżała do majątku Daniłłowiczów lub zabierała Kamillę do siebie. Nie rzadko obie wyjeżdżały na krótsze bądź dłuższe wojaże. Kamilla wzrastała więc pod czujnym okiem hrabiny, która uczyła ją dobrych manier, obycia w świecie oraz języka francuskiego. Teraz obie bawiły w Juracie, bowiem starsza pani bardzo lubiła spędzać lato w modnych kurortach.

Robi się chłodno – pomyślała w pewnej chwili hrabina i jeszcze szczelniej otuliła się szalem. Nagle poczuła się zmęczona i senna. Przymknęła powieki. Wesołe śmiechy i nawoływania letników mieszające się z krzykiem mew i szumem fal zaczęły odpływać. Starsza pani, nawet nie wiedząc kiedy, zasnęła.

– Ciotuniu! Ciotuniu! – dobiegł jej uszu głos Kamilli. Otworzyła oczy.

– Ciotuniu, spałaś?

– Zdrzemnęłam się na moment, ma chère – hrabina dyskretnie ziewnęła.

– Ładny moment! Spałaś prawie pół godziny – roześmiała się Kamilla.

– Pół godziny? – starsza pani przyłożyła do oczu swoje lorgnon i spojrzała na zegarek, prawdziwe cacko zawieszone jak długi naszyjnik na jej szyi.

– Na pewno spałaś pół godziny, a może i dłużej, bo ja co najmniej trzy kwadranse szukałam bursztynów.

– I co, znalazłaś coś? – zainteresowała się hrabina.

– Pewnie, że znalazłam – Kamilla uchyliła dłoń, na której leżało pięć, różnej wielkości, bursztynów.

– No, no! – hrabina pokręciła głową. – Masz szczęście moje dziecko. Znałam takich, co przez cały dzień szukali i nie mogli znaleźć ani jednego, a ty. . . Ledwie poszłaś, od razu przynosisz całą garść. Pamiętam jak dziś jednego niemieckiego barona, który kochał się pasjami w mojej znajomej – Urszuli hrabiance Chrzęścickiej. Byłyśmy wtedy bardzo młode – westchnęła, zaraz jednak ciągnęła dalej: – We mnie kochał się wtedy, świętej pamięci Albert, potem mój pierwszy małżonek, a Urszula była wtedy jeszcze panną. Byliśmy – to znaczy ja z Albertem, a Urszula z rodzicami – na letnisku właśnie tu, w Juracie. I wtedy poznaliśmy tego młodego barona, który ledwie zobaczył Urszulę, zakochał się w niej bez pamięci. Już po tygodniu były oświadczyny i poprosił rodziców o jej rękę. Wytworny to był młodzian i uroczy, a jaki bogaty! Nic też dziwnego, że rodzice chętnie zgodzili się najpierw na zaręczyny, a potem na małżeństwo. Ale zanim doszło do zaręczyn, baron, wiedząc, że Urszula lubi bursztyny, powiedział, iż z wdzięczności za to, że obiecała oddać mu swą rękę ofiaruje jej cały kuferek najpiękniejszych bursztynów, które sam zbierze.

– Prawdziwy z niego romantyk – rzekła Kamilla. – I co? Zebrał? – była ciekawa dalszego ciągu historii.

– A gdzież tam! – roześmiała się hrabina. – Chodził – biedaczysko – po plaży, chodził i szukał, raz nawet omal się nie utopił, ale nie udało mu się znaleźć ani jednego bursztynu, jeśli nie liczyć kilku drobnych okruchów. Naśmiewano się z niego, ale on był uparty i codziennie poświęcał kilka godzin na poszukiwania i nie poddawał się. Niestety, nie miał szczęścia. W końcu Urszula, która, mimo iż była bardzo w nim zadurzona, najbardziej się z niego śmiała, zwolniła barona z jego słowa i powiedziała, iż nie musi szukać tych bursztynów. Baron, który miał serdecznie dość chodzenia po plaży, odetchnął z ulgą i kupił dla niej dwa kufry pełne przepięknych bursztynów, którymi, zaraz po ich ślubie kazał wyłożyć podłogę w małżeńskiej sypialni.

– Rzadko można spotkać mężczyzn z taką wyobraźnią – Kamilla uśmiechnęła się marzycielsko.

Po chwili, spoglądając na trzymane w dłoni okruchy bursztynu dodała:

– Postanowiłam, że do końca naszego pobytu w Juracie będę zbierała bursztyny. Chcę nazbierać ich tyle, aby starczyło na naszyjnik.

– Daj spokój, ma chère. Jeśli chcesz, jutro kupię ci najpiękniejszy naszyjnik, jaki uda nam się znaleźć w tym mieście.

– Och, nie, ciotuniu – Kamilla energicznie potrząsnęła głową, aż rozsypały się na jej plecach jasnozłociste loki. – Ja bardzo chcę, aby mój naszyjnik zrobiony był z bursztynów przeze mnie zebranych. Pomyślałam, że każdy, chcąc mieć naprawdę jakiś piękny, drogocenny klejnot, powinien sam go znaleźć, a nawet własnoręcznie wykonać. Kupić jest bardzo łatwo, ale znaleźć – znacznie trudniej.

– Powiadasz, że każdy powinien sam znajdować klejnoty, którymi chce się ozdabiać?

– Tak. Wtedy będą miały naprawdę dużą wartość. A przede wszystkim będą jedyną w swoim rodzaju pamiątką.

– Jeśli chodzi o mnie, to jest to raczej niemożliwe – powiedziała hrabina. – Ja bardzo lubię perły, jednak nie wyobrażam sobie, bym gdzieś, nad ciepłymi morzami wyławiała je z dna – roześmiała się.

Kamilla roześmiała się również.

Po chwili hrabina wstała z ławki. Schowała do torebki swoje lorgnon, odruchowo poprawiła równo ułożone włosy, po czym rzekła:

– Wracamy do pensjonatu, ma chère.

– Posiedźmy jeszcze trochę, tak tu pięknie – poprosiła Kamilla.

– Musimy już iść. Nie zapominaj, że Zawieyscy zaprosili nas dziś na kolację.

– Ach, rzeczywiście, zupełnie o tym zapomniałam – rzekła Kamilla. Po chwili spytała:

– Kim właściwie są ci Zawieyscy? Ostatnio często słyszę to nazwisko, ale zupełnie nie wiem, co to za rodzina.

– Zawieyski jest bogatym przedsiębiorcą i fabrykantem. To prawdziwy krezus, ma chère. Mówią, że ogromną część swojej fortuny zarobił na dostawach dla wojska w czasie wojny. Teraz ma fabryki, sklepy i, Bóg jeden wie, jakie jeszcze prowadzi interesy. A poza tym to uroczy człowiek. Ma bardzo miłą żonę. Co roku oboje przyjeżdżają do Juraty i wynajmują piękną willę, by odpocząć. Zawsze zbiera się u niego śmietanka towarzyska. Gospodarz urządza wystawne bale i przyjęcia. Miałam okazję bywać u niego. Ho, ho, to prawdziwy smakosz z bardzo wyrafinowanym gustem. Pamiętam jedno z jego słynnych przyjęć, na którym podano dzika w mandarynkach i niedźwiedzie łapy w miodzie. A jakież wykwintne trunki sprowadza! To właśnie u niego pierwszy raz skosztowałam nalewkę z kaktusów, którą sprowadził aż z dalekiego Meksyku. Do dziś pamiętam jej smak. . . – hrabina przymknęła oczy i delikatnie mlasnęła językiem uśmiechając się przy tym do siebie. Po chwili, biorąc Kamillę pod rękę, rzekła:

– Chodźmy już. Nie wypada, abyśmy się spóźniły. A musimy jeszcze odświeżyć się i przebrać.

Olbrzymia sala jadalna tonęła w powodzi światła elektrycznego. Za długim stołem nakrytym wspaniałą srebrną zastawą i udekorowanym bukietami kwiatów siedziało już sporo gości. Mimo że nie podano jeszcze potraw ani trunków, wszyscy mieli wyśmienite, szampańskie wprost humory. Co chwila nad stołem unosiły się salwy śmiechów, żartów i przekomarzeń.

Hrabina Wyszomirska wraz z Kamillą weszły do jadalni wprowadzone przez Zawieyskiego, który powitał je w drzwiach.

Zawieyski był mężczyzną w średnim wieku. Miał lekką łysinę i olbrzymie, sumiaste wąsy, które w zabawny sposób unosiły się i opadały, gdy mówił. Był tęgi, ale mimo to poruszał się z niesłychaną gracją lekko stąpając po ziemi. Zdawało się, że płynie a nie chodzi bowiem miał krok taneczny, jaki często spotyka się u baletmistrzów, nigdy zaś u ludzi interesu. Ta właśnie płynność ruchów i wytworne, malownicze gesty nadawały mu szczególnego uroku.

– Jakże się cieszę – mówił teraz, podkręcając lekko wąsa i tanecznym krokiem stąpając po miękkim wzorzystym dywanie – że pani, droga hrabino, raczyła nas zaszczycić. I z pani odwiedzin też bardzo jesteśmy radzi, droga panno Kamillo – uśmiechnął się przelotnie do dziewczyny. – Tu, na tym odludziu rzadko można spotkać interesujących ludzi.

– Och, cher monsieur, nie powinien pan narzekać. Słyszałam, że do Juraty ściągnie w najbliższych dniach prawdziwa śmietanka towarzyska: mają być i Dzieduszyccy i Morawieccy – zaoponowała hrabina. – Ma też przybyć moja znajoma, hrabina Łęska. . .

– Jednak to wszystko nie to, co w ubiegłych latach – westchnął Zawieyski. – Dawniej Jurata tętniła życiem, a dziś. . . – nie dokończył, tylko machnął ręką.

– A gdzież to podziewa się pańska małżonka? – zaciekawiła się hrabina. – Nie widzę jej tutaj – dodała przystawiając do oczu swoje lorgnon i uważnie rozglądając się po sali.

– Moja Luiza nie dokończyła jeszcze toalety – Zawieyski był lekko zakłopotany. – Zaraz pójdę i powiem, żeby się pośpieszyła.

– Och, nie! – hrabina potrząsnęła głową. – To byłby błąd. To byłby duży błąd. Kobiety nie lubią, gdy się je ponagla, a już do prawdziwej pasji doprowadza je to, gdy ktoś je ponagla podczas, gdy w gotowalni robią makijaż, albo dobierają toaletę.

– Skoro tak, to zechcą szanowne panie spocząć – Zawieyski zaprowadził kobiety do stołu.

Lokaj stojący pod ścianą natychmiast podbiegł i odsunął dwa wysokie, dębowe krzesła. Zanim jednak usiadły, Zawieyski zwrócił się do gości:

– Państwo pozwolą – rzekł uśmiechając się szeroko. – Chciałbym przedstawić państwu moją dobrą znajomą, hrabinę Wyszomirską. A ta piękna panna to siostrzenica naszej hrabiny, panna Kamilla Daniłłowiczówna.

Siedzący za stołem wstali, skłonili się kobietom uśmiechając się przy tym życzliwie, po czym wrócili do przerwanych rozmów.

– Zabawa zaraz się zacznie. – Zawieyski rozpromienił się na samą myśl o przyjęciu, bowiem spotkania przy suto zastawionym stole lubił urządzać pasjami. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale przez uchylone drzwi dostrzegł, że lokaj wprowadził kolejnych gości, więc skłoniwszy się nisko hrabinie a zaraz potem Kamilli, rzekł:

– Panie wybaczą, wzywają mnie obowiązki gospodarza.

– Naturalnie – hrabina ze zrozumieniem skinęła głową.

– Idź pan witać gości.

Zawieyski odszedł w kierunki drzwi poruszając się swym tanecznym krokiem, zaś hrabina z Kamillą ciekawie rozejrzały się po sali. Za stołem siedziało już kilkunastu gości, jednak one nie znały tu nikogo. Zawieyski posadził je pośrodku stołu między dwoma mężczyznami. Po lewej stronie hrabiny siedział Gustaw Zbysławski – producent znanych w kraju słodyczy; sympatyczny, jowialny pan, który natychmiast przedstawił się i zaczął zabawiać obie panie rozmową. Wiernie mu w tym sekundował młody i bardzo przystojny porucznik siedzący po prawej stronie Kamilli. Jako, że rozmowę niemal natychmiast skierowano na tematy polityczne, Kamilla nie odzywała się ani słowem. Nudziła ją wielka polityka, intrygi i afery jakich dopuszczali się luminarze życia publicznego, jednak udawała, że słucha z wielkim zainteresowaniem, wiedziała bowiem, że hrabina wprost przepada za tymi tematami i jak mało kto doskonale orientuje się w życiu politycznym nie tylko w kraju, ale i na całym niemal świecie. Płynęły minuty. Hrabina, Zbysławski i porucznik prowadzili coraz żywszą konwersację, zaś Zawieyski niemal co chwila wprowadzał nowych gości i sadzał ich za stołem. W końcu zjawiła się Luiza Zawieyska – przystojna brunetka o ciepłych, południowych rysach i rozmarzonym spojrzeniu. Nareszcie przyjęcie mogło się zacząć. Na znak dany przez gospodarza służba zaczęła wnosić potrawy. W ciągu kilku chwil stół zapełnił się pieczonymi kuropatwami i drobiem, półmiskami pełnymi ryb, które przyrządzono na różne sposoby i olbrzymią ilością wędlin i pieczonych mięs. Nie zabrakło też kawioru, kilku gatunków doskonałych szwajcarskich serów i mnóstwa innych przystawek.

Wszystkie potrawy udekorowane były najróżniejszymi owocami i warzywami dobranymi do potraw wprost po mistrzowsku i to nie tylko ze względu na walory smakowe, ale też na kolor. Na koniec pojawiły się przeróżne trunki. Przez cały czas, gdy służba wnosiła potrawy, rozmowy były cichsze i rzadsze, bowiem goście z zapartym tchem cieszyli oczy zmieniającym się z minuty na minutę kolorytem nakrywanego stołu.

– Lubię pięknie zastawione stoły – rzekła hrabina, patrząc z ukontentowaniem na potrawy. – Z tego co wiem, monsieur Zawieyski zawsze osobiście czuwa nad dekorowaniem dań i nie pozwala nikomu innemu na jakąkolwiek ingerencję.

– Tak, to prawda – Zbysławski potaknął głową. – Ponoć przed każdym przyjęciem siedzi wraz ze służbą w kuchni, wydaje dyspozycje, kosztuje potraw i niekiedy osobiście je dekoruje.

– Prawdziwy z niego czarodziej – powiedziała hrabina sycąc wzrok widokiem pysznie zastawionego stołu.

– Jestem dopiero trzeci raz na przyjęciu wydanym przez pana Zawieyskiego – odezwał się młody porucznik – niemniej jednak przyznać muszę, że każda z jego biesiad była doskonała. Chyba tak wyglądały uczty Lukullusa.

– Wspaniałe porównanie – hrabina aż klasnęła w dłonie. – Powiem to Zawieyskiemu, a z pewnością będziesz pan jego stałym gościem – dodała ze śmiechem.

– Nie miałbym nic przeciwko temu – porucznik również się roześmiał.

Przyjęcie rozpoczęło się. Wszyscy z niekłamaną ochotą kosztowali potraw i napitków, nie przerywając ani na moment rozmów, które z każdą chwilą stawały się głośniejsze i żywsze. Jedynie Kamilla niewiele jadła. W dalszym ciągu udawała, że słucha politycznej dysputy, jaką wiodła hrabina ze Zbysławskim i porucznikiem, czasem nawet wtrącała słowo albo dwa, jednak głównie zajęta była obserwowaniem gości. W pewnej chwili spostrzegła, że po drugiej stronie stołu jedno z nakryć jest jeszcze wolne. Natychmiast wywnioskowała, iż z pewnością ktoś nie przyszedł, albo spóźni się. Mimowolnie niemal co chwila spoglądała na puste krzesło, jakby oczekując, iż zjawi się ktoś bardzo ciekawy i zajmie je; ktoś, kto z pewnością będzie się wyróżniać od reszty towarzystwa. Hrabina, uwadze której również nie uszło to, że jedno z krzeseł jest puste, w momencie, gdy Zawieyski przerwał rozmowę prowadzoną z siedzącą obok niego damą, spytała:

– A któż to śmiał nie przyjść na tak znakomitą kolację? – spojrzała pytająco na gospodarza.

– Znakomitą? – Zawieyski uśmiechnął się szeroko mile połechtany komplementem. – Pani hrabina bardzo dla mnie miła.

– Och, nie bądź pan taki skromny – odrzekła. – Nie dalej jak kwadrans temu słyszałam, że ktoś porównywał pana przyjęcie do uczt Lukullusa.

– Naprawdę? – Zawieyski udał, że jest zakłopotany, jednak uważny obserwator mógł od razu dostrzec, że tym pozornym zakłopotaniem pokrywał swą próżność, o której mogły świadczyć błyski zadowolenia i dumy widoczne w jego oczach.

– Któż więc miał być jeszcze na kolacji? Któż to wzgardził tak wyśmienitym przyjęciem? – hrabina ponownie popatrzyła na Zawieyskiego pytająco.

– Zaprosiłem mojego dobrego znajomego, z którym w ostatnich czasach robię wyśmienite interesy. Właśnie wczoraj przyjechał do Juraty i spotkaliśmy się zupełnie przypadkowo. Obiecał, że przyjdzie, ale widocznie coś się stało, skoro się nie zjawił – odparł Zawieyski.

– Miejmy nadzieję, że to nic złego – wtrąciła Zawieyska, która dotychczas milcząco przysłuchiwała się rozmowie.

Po chwili hrabina wróciła do konwersacji ze Zbysławskim, zaś porucznik, widząc, iż Kamillę nie zajmują rozmowy o polityce, zaczął opowiadać swoje wrażenia z pobytu na letnisku, a także z wycieczki statkiem, jaką wczoraj odbył. Kamilla jednak, w dalszym ciągu niewiele mówiła; tego wieczoru była jakaś dziwnie roztargniona. Coraz częściej spoglądała na puste krzesło, jakby jakimś szóstym zmysłem wyczuwała, że zaraz na tym miejscu usiądzie ktoś wyjątkowy, ktoś tak niezwykły, jakiego dotąd nie spotkała. Dziwiła się sama sobie, iż nachodzą ją tak nieracjonalne przeczucia; raz nawet roześmiała się pod nosem, bowiem rozbawiły ją jej własne myśli.

Małomówność i niecodzienne zachowanie Kamilli spostrzegła hrabina. Przerwała na moment polityczną dysputę ze Zbysławskim i pochyliwszy się ku swej siostrzenicy, szeptem, tak aby nikt nie słyszał, spytała:

– Co się z tobą dziś dzieje, ma chère? Czy źle się czujesz?

– przystawiła do oczu swoje lorgnon i uważnie przypatrzyła się dziewczynie. Na twarzy starszej pani odmalowało się zatroskanie i lekki niepokój.

– Och, ciotuniu – Kamilla uśmiechnęła się do hrabiny.

– Czuję się naprawdę dobrze. Jestem tylko nieco oszołomiona tym wystawnym przyjęciem. Nie spodziewałam się takiego przepychu. I tylu gości – dodała zaraz.

– Kamień spadł mi z serca – hrabina odetchnęła pełną piersią – już myślałam, że jesteś cierpiąca.

– Nie. To tylko to przyjęcie. . . – zaczęła Kamilla, ale ciotka przerwała jej mówiąc:

– Moim zdaniem, twoja dzisiejsza niedyspozycja bierze się z tego, iż zbyt rzadko bywasz na rautach, balach i przyjęciach. Nie nawykłaś do nich. I wcale się temu nie dziwię. Wszak majątek twego ojca leży na odludziu i rzadko macie okazję gościć tam różnych ciekawych ludzi. Moja, świętej pamięci siostra musiała bardzo kochać twego ojca skoro zdecydowała się zamieszkać na takiej prowincji. Ty biedulko wychowywałaś się na tym odludziu i gdybym cię nie zabierała do Warszawy, albo na wojaże, z pewnością siedziałabyś w majątku i nawet nie miałabyś pojęcia jak wygląda prawdziwy świat. Wydaje mi się, że powinnaś przebojem wchodzić na salony. Powinnaś też włączyć się do rozmów, a także. . . częściej uśmiechać się. To pomaga w przyzwyczajeniu się do innego, nowego otoczenia.

– Ale ja nie potrafię być tak elokwentna jak ciotunia – szepnęła Kamilla. – Taka już ze mnie prowincjuszka.

– Nie opowiadaj głupstw, ma chère – łagodnie skarciła ją hrabina. – Jesteś po prostu trochę nieśmiała, lecz musisz z tym walczyć. Już ja z ciebie zrobię salonową lwicę – roześmiała się. – No, a teraz wróć do rozmowy z tym młodym dżentelmenem – tu przelotnie spojrzała na porucznika, który akurat kosztował jakąś apetycznie wyglądającą sałatkę.

Kamilla właśnie zamierzała podjąć rozmowę z porucznikiem, który uśmiechnął się do niej zachwycony jej urodą, gdy nagle otworzyły się drzwi i do jadalni wkroczył spóźniony gość. Był to młody, szalenie przystojny mężczyzna, o smukłej sylwetce, ciemnych, gładko zaczesanych włosach i przenikliwym spojrzeniu. Ubrany był z wyszukaną elegancją w ciemnokawowy garnitur, śnieżnobiałą koszulę o najmodniejszym kroju kołnierzyka i modne pantofle niewiele tylko ciemniejsze w odcieniu od garnituru. Piękna, ozdobna, srebrna brosza zapięta pod szyją i takież same spinki u mankietów koszuli dopełniały całości, świadcząc o nieprzeciętnym guście młodego mężczyzny.

Rozmowy przycichły. Wszyscy z zainteresowaniem popatrzyli na nowo przybyłego. Zawieyski, który akurat objadał się kuropatwami, rozmawiając jednocześnie z kilkoma siedzącymi obok osobami, teraz, widząc spóźnionego gościa uśmiechnął się do niego serdecznie i wstając od stołu, rzekł:

– Myślałem, że już pan nie przyjdzie.

– Przepraszam za spóźnienie, bardzo przepraszam. Zatrzymały mnie interesy i dlatego nie zdążyłem na czas.

– Ach, interesy! – Zawieyski uśmiechnął się wyrozumiale. – Rozumiem, rozumiem. Interesy rzecz święta – i zwracając się do obecnych, dodał: – Państwo pozwolą, że przedstawię naszego gościa. To przyjaciel rodziny, pan Erol Nowitowicz.

Mężczyzna skłonił się z wyjątkową gracją, po czym przywitał z gospodarzami. W chwilę później usiadł na pustym dotąd miejscu. Teraz rozejrzał dokoła; każdemu z siedzących przyglądał się uważnie, ale tylko przez moment. Dopiero na Kamilli dłużej zatrzymał swój wzrok.

Kamilla widząc przenikliwe spojrzenie mężczyzny zmieszała się bardzo. Zaraz też opuściła wzrok i wbiła go w porcję ryby w szarym sosie, którą przed chwilą nałożył jej młody porucznik. Po chwili znów spojrzała w kierunku Erola, a widząc, że ten nie spuszcza z niej wzroku zmieszała się jeszcze bardziej, co od razu można było dostrzec w jej niepewnych ruchach i nerwowym drganiu powiek. Na szczęście nikt poza przypatrującym się jej Erolem nie zauważył dziwnego zachowania Kamilli, bowiem wszyscy zajęci byli opowiadaniem różnych historii lub dykteryjek.

W miarę upływu czasu na stole pojawiały się coraz to nowe potrawy i znakomite wina. Goście bawili się wyśmienicie. Niemal co chwila rozlegały się głośne śmiechy, przekomarzania i toasty płynące z różnych końców stołu i mieszające się z dźwiękiem kryształowych kielichów, srebrnej i porcelanowej zastawy. Kamilli, która wypiła kilka kieliszków wina, poprawił się nieco nastrój. Zdecydowała się, że, zgodnie z sugestią hrabiny, postara się być bardziej rozmowna i odważna, i może kiedyś, tak jak jej ciotka zostanie lwicą salonową? Roześmiała się do siebie, bowiem tak naprawdę wcale nie zależało jej na tym by stać się perłą towarzystwa. Jednak z drugiej strony wiedziała, że w salonach jest to bardzo mile widziane. Pomyślała więc, że musi być odważniejsza w obcowaniu z ludźmi, bowiem dotychczas, gdy bywała na tego typu przyjęciach, często czuła się zagubiona i zakłopotana, podczas gdy inni bawili się wyśmienicie. Zdecydowała też zaraz, że już nigdy nie będzie biernym obserwatorem zabaw przy stole, a włączy się w nie i będzie się bawić jak inni. Jako że wino lekko zaszumiało jej w głowie i dodało odwagi, Kamilla pierwsza zaczęła rozmowę z siedzącym naprzeciw niej starszym mężczyzną. Ten, bardzo rad z tego, że tak młoda i piękna panna chce z nim rozmawiać, natychmiast podjął dyskusję i wkrótce wymienili opinie, a to o letnisku, a to o przyjęciu, a to o wielu innych sparawach. Niebawem do rozmowy włączyli się siedzący obok goście z młodym porucznikiem na czele, który przez cały ten czas spoglądał na Kamillę pełnym uwielbienia wzrokiem. Hrabina, widząc że Kamilla coraz lepiej się bawi, przerwała na moment rozmowę ze Zbysławskim i pochyliwszy się ku swej siostrzenicy szepnęła jej do ucha:

– Doskonale, wyśmienicie, ma chère. Widzę, że zaczynasz czuć się swobodniej. Tylko tak dalej, a wkrótce zostaniesz prawdziwym klejnotem towarzystwa.

„To wcale nie takie trudne” – pomyślała Kamilla i znowu powróciła do rozmów.

W miarę upływu czasu, coraz częściej i coraz śmielej spoglądała na innych mężczyzn. Wkrótce zauważyła też, że siedzący po drugiej stronie stołu Erol Nowitowicz wprost nie odrywa od niej wzroku. Ich spojrzenia często spotykały się, a Kamilla coraz częściej dostrzegała na jego twarzy subtelny, tajemniczy uśmiech. Jednak teraz nie peszyła się tak jak na początku, tylko dyskretnie odwracała głowę w kierunku swoich rozmówców. Lecz po jakimś czasie znów spoglądała w kierunku Erola, a on uśmiechał się do niej ciepło i tajemniczo.

Zabawa trwała w najlepsze. Goście jedli, pili i wznosili coraz bardziej szampańskie toasty. Przyjęcie było wyśmienite.

Na drugi dzień hrabina wraz z Kamillą wybrały się na plażę. Dzień był słoneczny i upalny, a powietrze aż drgało od nagrzania. Po kilkudniowym ochłodzeniu nad Juratę nadciągnęły prądy tropikalnego wprost powietrza.

– Ależ upał – wzdychała raz po raz hrabina, osłaniając się od słońca lekką, japońską parasolką pokrytą wspaniałym jedwabiem. Ani przez chwilę nie przestawała chłodzić się swym obszernym, ażurowym wachlarzem.

– Istotnie, jest dziś nieznośna pogoda – przytaknęła Kamilla, która choć bardzo lubiła lato, to jednak takie upały bardzo ją męczyły. I zaraz kręcąc nad głową parasolką podobną do tej, jaką miała hrabina, dodała:

– A jeszcze wczoraj było tak miło.

– Ostatnio takie gorące dni przeżyłam w Wenecji – westchnęła hrabina. – To było pięć. . . nie. . . pięć aha. . . sześć lat temu – poprawiła się zaraz. – Byłam tam z Ludwikiem, moim trzecim małżonkiem, świeć Panie nad jego duszą. Wyobraź sobie, ma chère, upał był tak nieznośny, iż wiele osób wprost mdlało na ulicy. Ileż wtedy było udarów, iluż ludzi zmarło na serce. . . W ciągu dnia nie ruszaliśmy się z hotelu ani na krok. Siedzieliśmy w kawiarni i popijaliśmy zimną miętę. Chyba tylko dzięki niej udało nam się przetrwać to piekło.

– Zimna mięta jest bardzo dobra na upały – wtrąciła Kamilla.

– O, tak – starsza pani pokiwała głową. – Po powrocie do pensjonatu każę służbie przygotować dzbanek zimnej mięty, bo noc z pewnością też będzie gorąca.

Rozmawiając tak doszły do plaży, na której aż roiło się od letników. Wkrótce, po wejściu na promenadę, spotkały Zawieyskich. Przywitali się ze sobą serdecznie, zaś hrabina, spoglądając na Zawieyskiego rzekła:

– Coś pan dzisiaj źle wygląda. Czy aby wczoraj nie wypił pan zbyt dużo wermuthu? A może ten upał tak źle na pana wpływa?

– Ani jedno, ani drugie, droga pani hrabino – westchnął Zawieyski. – Dziś rano otrzymałem telefon z Warszawy, że tytoń nagle zdrożał. Zaraz też dowiedziałem się, iż lada dzień ma zacząć tanieć. Informacje jakie do mnie napływają są ze sobą sprzeczne i całkiem już nie wiem, czy ceny pójdą w górę czy w dół. Tego chyba nikt tak naprawdę nie wie. A musi pani wiedzieć, że mam duże udziały w dwóch fabrykach papierosów.

– Ale chyba pan nie zbankrutujesz? – spytała hrabina nie przerywając wachlowania.

– Och, nie zbankrutujemy, nie ma obawy – do rozmowy wtrąciła się Luiza Zawieyska.

Po chwili obejmując małżonka i całując go w czoło rzekła:

– Nie przejmuj się tak bardzo, mój drogi, bo przy twoim chorym sercu to dość niebezpieczne – i zwracając się do hrabiny dodała: – Tak się zdenerwował tym tytoniem, że przed godziną omal nie dostał apopleksji.

Mon cher, Zawieyski – hrabina uśmiechnęła się do podirytowanego mężczyzny. – Niech się pan tak nie denerwuje, bo szkoda zdrowia. Na pewno wszystko dobrze się ułoży.

– Tak pani myśli? – spytał.

– Intuicja mi to podpowiada – odparła zapytana i zaraz spoglądając na Zawieyską zapytała: – Idziecie na plażę?

– Tak – Luiza kiwnęła głową. – Jesteśmy umówieni z towarzystwem. Może dołączycie, panie, do nas? – zaproponowała.

– Och, nie – odparła hrabina. – Może innym razem. Dziś marzę o tym, aby posiedzieć gdzieś w ustronnym miejscu, z dala od ludzi i zgiełku – wyjęła białą, pokrytą misternym haftem chusteczkę i otarła strużkę potu spływającą jej z czoła.

– Skoro szukacie panie ustronnego miejsca, proponuję, abyście poszły wzdłuż brzegu, aż do tamtych wydm – Zawieyski pokazał na majaczące w oddali pagórki. – To miejsce wymarzone wprost dla samotników. Jest tam starodrzew, niewielka rzeczka i, co najważniejsze, wspaniały widok na morze.

– Aczkolwiek to trochę daleko, ale chętnie skorzystamy z pańskiej propozycji – powiedziała hrabina. – Co o tym myślisz ma chère? – spojrzała na Kamillę.

– Bardzo chętnie tam pójdę – odparła dziewczyna.

Już mieli się rozstać, gdy z tłumu przechadzających się letników wyłonił się Erol Nowitowicz.

– Co za spotkanie! Witam państwa – Erol skłonił się w wyszukany sposób całemu towarzystwu, nieco dłużej zatrzymując swój wzrok na Kamilli, po czym, widząc strapioną minę Zawieyskiego, spytał:

– Czy stało się coś przykrego? Wygląda pan tak, jakby przed chwilą zbankrutował – dodał żartobliwie.

– Obyś pan nie był złym prorokiem – jęknął Zawieyski i olbrzymią chustką otarł czoło zroszone grubymi kroplami potu.

– Nie rozumiem? – Erol badawczo przyjrzał się zmartwionemu mężczyźnie. – Niechże pan mówi jaśniej.

– Tytoń – wyjaśnił Zawieyjski.

Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Erol nie dał mu dojść do słowa:

– Wiem, wiem. Słyszałem dziś rano, że ma zdrożeć.

– Ach, kto wie, jak to będzie naprawdę – Zawieyski machnął ręką. – Jedni mówią, że najpierw ma zdrożeć, a później stanieć. Inni wspominają, że huśtawka cenowa ma trwać kilka tygodni, a jeszcze inni. . . – nie dokończył, tylko znów machnął ręką. – A ja mam duże udziały w przemyśle tytoniowym.

– Ja również – rzekł Erol – ale z pewnością nie tak duże jak pan. Mimo wszystko i mnie ta niepewna sytuacja niepokoi. Te dziwne prognozy, jakie się dziś słyszy, nie wróżą najlepiej.

– Oj, oj, oj. . . – jęknął Zawieyski i chwycił się za głowę.

– Co ci jest, mój drogi? – zaniepokoiła się Zawieyska.

– Chyba dostaję migreny – westchnął i znów otarł pot z czoła.

– Miejmy nadzieję, że wkrótce wszystko się wyjaśni – powiedział Erol i pocieszająco mrugnął do jęczącego towarzysza niedoli.

– Niech dobry Bóg ma nas w swojej opiece – szepnął Zawieyski.

– Z pewnością wszystko ułoży się dobrze – hrabina posłała w kierunku Zawieyskiego pocieszające spojrzenie.

– I ja tak myślę – powiedział Erol i przelotnie spojrzał na Kamillę. – Korzystając z okazji chciałbym zaprosić wszystkich państwa na dzisiejsze popołudnie. W pensjonacie, w którym się zatrzymałem urządzam podwieczorek. Będzie kilku moich przyjaciół, ludzi ze świata artystycznego, których cenię za to, że w tych ciężkich czasach uprawiają sztukę i nie gonią za pieniędzmi tak jak my.

– Ach, więc będą artyści – Zawieyska uśmiechnęła się marzycielsko. – Pasjami lubię artystów. To ludzie, którzy oddają się sztuce, często nie licząc nawet na jakiekolwiek profity. Taaak, taaak – umyślnie przeciągnęła ostatnie słowa. – Artyści to prawdziwi romantycy, i właśnie za ten romantyzm cenię ich najbardziej.

– I ja także – rzekł Erol. – Czy zechcecie państwo przyjąć zaproszenie? – prześlizgnął się po twarzach obecnych, ponownie zatrzymując dłużej wzrok na twarzy Kamilli.

– Przyjmuję zaproszenie w imieniu swoim i męża – powiedziała Zawieyska. – Chętnie przyjdziemy.

– Dziękujemy za zaproszenie – odezwał się Zawieyski. – Z pewnością przyjdziemy. No, chyba że ceny tytoniu znów zaczną szaleć, a mnie przez cały ten obłęd trafi apopleksja – aż zatrząsł się ze zdenerwowania na samą myśl o mogącej nastąpić cenowej karuzeli.

– A czy na obecność pań też mogę liczyć? – Erol spojrzał z uwagą, najpierw na hrabinę, a później na Kamillę.

– Podoba mi się pan, a poza tym bardzo lubię artystów, więc dziękuję za zaproszenie w imieniu swoim i mojej siostrzenicy. Będziemy na pewno – powiedziała hrabina, która przez cały czas ani na moment nie przestawała się wachlować..

– W takim razie zapraszam na godzinę szóstą do pensjonatu „Błękitny Horyzont” – Erol wypowiedział to zdanie swym ciepłym, matowym głosem. – Będę szczęśliwy móc gościć państwa. A teraz wzywają mnie obowiązki. Do zobaczenia – skłonił się z charakterystyczną dla niego elegancją, Kamilli posłał pełne jakiegoś dziwnego blasku spojrzenie, po czym odszedł i zniknął wkrótce w tłumie.

– Któż to jest ten sympatyczny młody człowiek? – zaciekawiła się hrabina. – Wiem tylko, że jest pana dobrym znajomym i że prowadzicie razem interesy.

Smak miłości

Подняться наверх