Читать книгу Rose i zaginiona księżniczka - Holly Webb - Страница 7

Оглавление

Napawając się ciszą, Rose[1] nachyliła się nad parapetem i spoglądała przez okno na ostatnie brązowiejące liście wisterii, która pięła się w tym miejscu po ścianie. Dziewczynka poczuła na policzku gładki chłód szyby.

Podskoczyła z zaskoczenia, gdy miękka biała głowa natarczywie trąciła ją w ramię i zaraz potem Gus[2] zwinął się na jej podołku po uprzednim uformowaniu fartuszka pokojówki do odpowiadającej mu postaci.

– Robi się chłodniej – zauważył, sadowiąc się wreszcie. – Wyczuwam śnieg.

Dziewczynka zamrugała zaskoczona.

– Naprawdę uważasz, że spadnie śnieg? Przecież dopiero październik. Chyba jeszcze na to za wcześnie?

Kot przewrócił się na grzbiet i ziewnął, ukazując różowy język i ostre jak u rekina zęby. Brzuszek miał zaokrąglony, miękki, porośnięty kłębkami futerka, a łapy zdumiewały delikatnością. Rose miała wielką ochotę pogłaskać go po tej odsłoniętej części ciała, ale podejrzewała, że Gus mógłby ją potraktować pazurami za zbytnie spoufalanie się.

– Możesz, jeśli chcesz – zamruczał, otwierając na chwilę swoje pomarańczowe oko. – Jestem w tolerancyjnym nastroju.

Nie odważyła się jednak. Pogładziła tylko wierzchem dłoni jedną z jego jedwabistych łap i westchnęła.

– O co chodzi? – zapytał Gus, otwierając tym razem niebieskie oko, ale też tylko na sekundę.

– Po prostu jestem zmęczona – mruknęła dziewczynka.

Kot z rozdrażnieniem pociągnął nosem i uniósł obie powieki, by zmierzyć ją gniewnym wzrokiem.

– Cóż, to wyłącznie twoja wina, jesteś tak bezsensownie uparta. Zupełnie nie mieści mi się w głowie, dlaczego zdecydowałaś się pracować jako pokojówka i jednocześnie być uczennicą czarodzieja. Powinnaś wybrać jedno albo drugie.

Nie odpowiedziała. Powtarzał to już kilka razy, a dziś poczuła się na tyle wyczerpana, aby się zastanowić, czy jej czworonożny doradca przypadkiem nie ma racji. Rzadko się mylił, co zawdzięczał swojej naturalnej kociej intuicji oraz potężnej dawce magii. A jednak przyjmowanie porad od kota wydawało jej się dziwne.

– Widzisz! Miałem rację – miauknął triumfująco Gus. Stał teraz tylnymi łapami na jej kolanach, przednie opierając o szybę.

Rose do tej pory gapiła się tylko przez okno, ale nie patrzyła z zainteresowaniem. Nagle wzdrygnęła się, spoglądając przez bezlistne gałęzie drzew na skwer zajmujący środek placu. Z jesiennego nieba spełzł kolor, w powietrzu wolno wirowały grube, białe śnieżynki.

– Śnieg pada! – Freddie[3] wpadł do pokoju, aż trzasnęły otwarte z rozmachem drzwi. – Widzicie? Naprawdę pada. I jest tak zimno, że pewnie się nie stopi.

Dziewczynka spojrzała na niego zaskoczona. Ciemne oczy chłopca błyszczały podekscytowaniem, policzki zaczerwieniły się, jakby wbiegł po schodach. To przecież tylko śnieg, za którym Rose w dodatku zbytnio nie przepadała. Był piękny, ale też na swój sposób groźny – tańczące w powietrzu płatki niosły zapowiedź czegoś nieuniknionego. Jak gdyby miały padać bez względu na to, co się zdarzy, i były w stanie przykryć wszystko, co próbowałoby je powstrzymać. Dziewczynka otrząsnęła się, zła na siebie. Bzdury przychodzą jej do głowy. To tylko śnieg. Po prostu taka pogoda.

– Nie cieszysz się? – zapytał Freddie, lekko marszcząc brwi. – Pada śnieg! – Przy ostatnim słowie od razu się rozpogodził, jakby nie umiał go wymówić bez uśmiechu.

Rose z powątpiewaniem patrzyła, jak chłopiec przyciska dłonie do okna i z niecierpliwą radością przygląda się roztańczonym płatkom. Co go tak cieszy? Jak daleko sięgała pamięcią, śnieg padał co roku. Dla dziecka z sierocińca nie oznaczał żadnej radości. Przypominał, że w sypialni panuje dotkliwy chłód – tak zimny, że dziewczynki kładły się po dwie, trzy do jednego łóżka, a mimo to drżały z zimna. I woda do mycia zamarzała. A kiedy sieroty szły do kościoła, nikt nie rzucał śnieżkami. Brudna śniegowa breja szybko wdzierała się do łatanych butów i przemoczone stopy błyskawicznie marzły. Rose przypuszczała, że tu jest zupełnie inaczej. Dla Freddiego śnieg przypuszczalnie oznaczał bitwy na śnieżki, zjeżdżanie na sankach, a może nawet wyjazd na wieś, gdzie można się poślizgać na pięknym zamarzniętym jeziorze. Potem przypuszczalnie chłopiec wracał do domu i pił gorące kakao.

– Wygląda na to, że jest bardzo zimno – powiedziała dość sztywno, a on na to potrzasnął głową.

– Słowo daję, Rose, jesteś najgorszą marudą, jaką znam – mruknął lekceważąco, nie spuszczając wzroku z padającego śniegu, jakby nie mógł się od niego oderwać.

Dziewczynka uśmiechnęła się. Czasem ją to drażniło, że Freddie nie ma pojęcia, jakie mu dopisuje szczęście, jak dobrze mu się wiedzie. Ale to nie jego wina. Tak się po prostu złożyło, że urodził się w zamożnej rodzinie z długą tradycją magii. Ona z kolei przyszła na świat w rodzinie tak biednej, że jej bliskich nie było stać na utrzymanie dziecka. Albo może nawet nie było rodziny – nie wiedziała. Niewykluczone, że urodziła ją po prostu samotna dziewczyna, taka jak ona sama, potem znalazła gdzieś stary kosz na ryby i użyła go jako kołyski dla dziecka, które porzuciła na kościelnym podwórku.

Kiedy Rose mimo wyczerpania zastanawiała się nad tym, czuła, że ona też ma szczęście. Wzięto ją z sierocińca w bardzo młodym wieku, gdy była znacznie młodsza niż większość dziewcząt. Trafiła do domu pana Aloysiusa Fountaina[4], głównego doradcy do spraw magii przy królewskim skarbcu w Londynie, i dostała posadę młodszej pokojówki. Była z tego niezmiernie zadowolona. Zawsze marzyła o prawdziwej pracy, tak aby nie korzystać już z niczyjej dobroczynności, tylko samodzielnie na siebie zarabiać. Potem odkryła, że w niej również drzemie trochę magii, i znów wszystko się w jej życiu zmieniło.

Wydawało się dziwne, że dwoje młodych ludzi o tak różnym wczesnym dzieciństwie dostało się razem na naukę do tego samego czarodzieja. Rzecz jasna, Rose znajdowała się znacznie niżej na drabinie społecznej niż Freddie. Najprawdopodobniej nigdy mu pod tym względem nie dorówna. Za to znacznie lepiej od niego radziła sobie z magią. W to także trudno było uwierzyć. Oznaczało, że niemal na pewno co najmniej jedno z jej nieznanych rodziców miało czarodziejskie moce. Odkąd pan Fountain delikatnie wspomniał o tym na pierwszej lekcji, dziewczynka częściej myślała o swoich rodzicach niż kiedykolwiek przedtem. Teraz wiedziała już coś o nich. Albo chociaż o jednym z nich. Do tamtej pory za swoje jedyne rodzinne powiązanie uważała ryby. Fakt, że po ojcu lub matce odziedziczyła magię, był znacznie bardziej interesujący od ryb.

[...]

Rose i zaginiona księżniczka

Подняться наверх