Читать книгу W pościeli - Ian McEwan - Страница 10
PORNOGRAFIA
ОглавлениеO’Byrne przemierzył rynek Soho i wszedł do sklepu swojego brata na Brewer Street. Garstka klientów, którzy przeglądali pisma, i Harold obserwujący ich przez grube jak kryształ szkła ze swojego podwyższenia w rogu. Harold miał zaledwie pięć stóp wzrostu i nosił buty na platformach. O’Byrne, zanim został jego pracownikiem, nazywał go Kurduplem. Koło łokcia Harolda miniaturowe radio podawało skrzekliwie popołudniowy program gonitw.
— No cóż — powiedział z pogardą Harold — brat marnotrawny… — Przy każdej spółgłosce jego powiększone oczy migotały. Spojrzał gdzieś ponad ramieniem O’Byrne’a. — Wszystkie pisma są na sprzedaż, proszę panów. — Czytelnicy poruszyli się niespokojnie jak ktoś, komu zakłócono sen. Jeden z nich odłożył pismo na miejsce i szybko wyszedł ze sklepu.
— I co ty sobie właściwie myślisz? — powiedział Harold nieco ciszej. Zszedł z podium, włożył płaszcz i wyczekująco patrzył na O’Byrne’a. Kurdupel. O’Byrne był o dziesięć lat młodszy od Harolda, nie cierpiał go i był wściekły, że bratu się powiodło, ale teraz, o dziwo, potrzebna mu była jego aprobata.
— Miałem przecież umówioną wizytę. Złapałem trypra.
Harold się ucieszył. Walnął O’Byrne’a żartobliwie w ramię.
— Dobrze ci tak — zachichotał teatralnie. Ze sklepu wymknął się następny klient. Stojąc już w drzwiach, Harold zawołał: — Będę o piątej! — O’Byrne uśmiechnął się, widząc, jak brat wychodzi. Zagięte kciuki wsadził za pasek dżinsów i wolnym krokiem podszedł do ciasno skupionej gromadki klientów.
— Czy mogę panom pomóc? Wszystkie pisma są na sprzedaż. — Rozproszyli się przed nim jak spłoszone ptactwo i nagle znalazł się sam w sklepie.
Tłusta kobieta około pięćdziesiątki, czy może starsza, stała przed plastikową zasłonką od prysznica, naga, tylko w majtkach i masce przeciwgazowej. Ręce zwisały jej bezwładnie; w jednej trzymała kopcący się papieros. Żona Miesiąca. Od czasu masek przeciwgazowych i grubych cerat na łóżka, pisał JN z Andover, nigdy już nie wróciliśmy do przeszłości. O’Byrne bawił się przez chwilę radiem, następnie je wyłączył. Rytmicznie przewracał kartki pisma i w pewnym momencie zatrzymał się na listach. Nieobrzezana męska dziewica, w maju skończy czterdzieści dwa lata, nie ma odwagi odsunąć napletka z obawy, co tam zobaczy. Mam straszliwe urojenia związane z robactwem. O’Byrne roześmiał się i skrzyżował nogi. Odłożył pismo na miejsce, wrócił do radia, zapalił je i zgasił gwałtownie — złapał niezrozumiały środek słowa. Obchodził sklep dokoła, poprawiając pisma na półkach. Przystanął przy drzwiach i wyjrzał na ulicę, mokrą, posiekaną kolorowymi paskami plastikowej zasłonki. Pogwizdywał w kółko melodyjkę, której koniec natychmiast sugerował początek. Następnie wrócił na podium Harolda i wykręcił dwa numery, oba do szpitala, z tego pierwszy do Lucy. Ale siostra Drew była zajęta na oddziale i nie mogła podejść do aparatu. O’Byrne zostawił wiadomość, że mimo wszystko nie będzie mógł się z nią zobaczyć wieczorem i że zadzwoni jutro. Wykręcił znów numer centrali szpitala i tym razem poprosił stażystkę siostrę Shepherd z oddziału dziecięcego.
— Hej — powiedział, kiedy Pauline podniosła słuchawkę. — To ja. — Przeciągnął się i oparł o ścianę.
Pauline była małomówną dziewczyną, która kiedyś popłakała się na filmie o wpływie pestycydów na motyle, która chciała swoją miłością zbawić O’Byrne’a. Teraz roześmiała się.
— Przez całe rano usiłowałam się do ciebie dodzwonić — powiedziała. — Nie mówił ci brat?
— Wiesz co — rzekł O’Byrne — będę u ciebie około ósmej. — I odłożył słuchawkę.