Читать книгу Kochaj coraz mocniej - Ilona Gołębiewska - Страница 9
ОглавлениеLipowe Wzgórze, czerwiec 2009
Najmniej spodziewane zdarzenie może wywołać duże zmiany. Wystarczy jedna sekunda, krótka rozmowa, ukradkowe spojrzenie w oczy, niby nic nieznaczące spotkanie, przypadkowe muśnięcie dłoni, by zmieniło się to, co pozornie od dawna było nam pisane. Dopiero po jakimś czasie człowiek wraca pamięcią do miejsc, ludzi i zdarzeń, które miały na niego tak ogromny wpływ. Rozmyśla, analizuje, zastanawia się, jak jeszcze inaczej mogło się wszystko potoczyć. Mimo że stara się czasami za wszelką cenę znaleźć rozsądne wytłumaczenie, to doskonale wie, że na niektóre sprawy jest już zwyczajnie za późno. Pozostaje mu jedynie przyszłość i wypatrywanie tego, co jeszcze przed nim.
Czas niezbyt łaskawie obchodzi się z ludźmi. Jest jak wytrawny gracz, który potrafi przewidzieć kolejne rozdanie kart. Myli tropy, wciąż wystawia na próby i podrzuca złudne nadzieje. Każdego dnia stawia nas przed koniecznością wyboru. Towarzyszy temu niepewność i wciąż powtarzające się pytanie: co by było, gdyby? Każda decyzja niesie wiele konsekwencji, czasami nawet ta, zdawać by się mogło, mało istotna. To, co wybierzemy dzisiaj, może do nas wrócić za dzień, za tydzień, za rok, za dwadzieścia lat.
Wiedzą o tym już nawet dzieci. Często słyszą zewsząd zakazy i nakazy, a jednak robią coś, przed czym dorośli wciąż je ostrzegają. Z przekory? Z ciekawości? Czy może jest to jakaś siła, która ciągnie każdego do tego, co nieznane, inne, nawet groźne?
Tego dnia Lilianna również nie umiała wytłumaczyć, dlaczego zdecydowała się pójść do lasu, chociaż babcia kategorycznie zakazała jej samotnego włóczenia się po okolicy. Jeszcze chwilę przed podjęciem tej zuchwałej decyzji stała w dworskim holu i przeglądała się w wielkim, niemal dwumetrowym lustrze, wyobrażając sobie, że jest ono przejściem do innego, bajkowego świata.
Z przyjemnością patrzyła na swoją piękną sukienkę w kolorze niezapominajek, sięgającą za kolano. Bardzo chciała ją mieć, odkąd tydzień temu zobaczyła to cudo na wystawie jednego ze sklepów przy lipowczańskim rynku. Potem tak długo marudziła babci Anieli, aż wreszcie dostała od niej upragniony prezent. Lilka była przekonana, że w wymarzonej sukience wygląda na sporo starszą. W ogóle chciała mieć już więcej lat, a najlepiej, żeby była już dorosła. Tylko nie za stara. O nie! Żeby, nie daj Boże, nie miała już ze trzydziestu lat, bo wydawało jej się, że ludzie w tym wieku są już niemal u kresu życia. W tej samej chwili usłyszała dochodzące z dworskiej kuchni narzekania cioci Basi, która od rana była w wyjątkowo paskudnym humorze. Babcia Aniela ze wszystkich sił starała się ją pocieszyć, ale nic to nie pomagało. Jak zwykle chodziło o jedzenie.
– No i co? Naobiecywałam pierogów z jagodami i wszystko na nic – skarżyła się Basia.
Lilka stanęła blisko kuchni, żeby lepiej słyszeć ich rozmowę.
– Martwię się nie o pierogi, a raczej o twoje korzonki. Mówiłam ci, żebyś nie pieliła rabat w deszczu. Owiało cię i teraz ledwo się schylasz – westchnęła ciężko Aniela.
– Przez to jestem skazana na zastrzyki i siedzenie w domu. Masz ci los!
Lilka postanowiła zaradzić pierogowej katastrofie. Pośpiesznie włożyła kalosze, po drodze wzięła stojący na ganku koszyk i ruszyła prosto do lasu, chociaż doskonale pamiętała, że ma zakaz włóczenia się samotnie po okolicy. Miała jednak nadzieję, że jeśli nazbiera jagód, to poprawi humor cioci Basi, a babcia Aniela nie będzie bardzo zła.
Tego roku jagody wyjątkowo obrodziły. Lilka ochoczo zbierała je do koszyka, co jakiś czas podjadając. Były pyszne. Z uwagą przyglądała się też wszystkiemu, co znalazła pod jagodowymi krzaczkami. Dziwiła się, że tyle ślimaków przechadza się leniwie po leśnej ściółce. Nie mogła oderwać wzroku od olbrzymiego mrowiska, obserwując, jak mrówki uwijają się przy pracy. Z przyjemnością przypatrywała się wiewiórkom, które skakały pomiędzy drzewami jak najlepsze akrobatki.
Beztrosko mijały jej kolejne minuty, kwadranse, a potem godziny. Szła coraz dalej i dalej w głąb lasu. Wkrótce koszyk był pełen jagód. Zbiory okazały się naprawdę udane, była z nich bardzo zadowolona.
W pewnej chwili Lilka znieruchomiała. Rozejrzała się ze strachem i nagle stwierdziła, że nie ma pojęcia, którędy ma wracać do dworu. W jednej chwili bicie jej serca przyśpieszyło, poczuła dziwny niepokój. Spojrzała w górę. Nad konarami wysokich drzew zobaczyła czarne chmury zwiastujące burzę. Dosłownie po minucie usłyszała odgłos pierwszych grzmotów. Chwyciła koszyk z jagodami i zaczęła biec w stronę niewielkiej dróżki, mając nadzieję, że szybko dotrze nią do dworu. Biegła coraz szybciej i szybciej, nagle zaczepiła o wystający korzeń drzewa. Przewróciła się. Z koszyka wysypały się jagody, przy okazji brudząc jej piękną sukienkę. Usiadła na wilgotnym mchu i miała ochotę się rozpłakać. Nagle dostrzegła stojącego nieopodal chłopaka. Wysoki, postawny, w zielonych spodniach i ciemnym podkoszulku niemal wtapiał się w otoczenie. W dłoni trzymał lornetkę. Wyglądał przyjaźnie.
– Idzie burza, nie powinno cię tu być – odezwał się do niej miło i podszedł, podając rękę, by mogła wstać.
– Chciałam tylko nazbierać jagód – odpowiedziała cicho i szybko się podniosła.
W jej sercu strach mieszał się z ciekawością. Przyjrzała się chłopakowi, uznając na swój dziecięcy sposób, że dobrze mu z oczu patrzy. Był z pewnością od niej starszy, może ze cztery, pięć lat. Nie spotkała go wcześniej ani we dworze, ani w Lipowczanach.
– Zgubiłaś się? – zapytał, choć doskonale wiedział, że ta mała ma jakiś problem.
– Nie wiem, jak wrócić do babci – przyznała nieco zawstydzona. Mimo to spojrzała w jego piękne niebieskie oczy. Miał bardzo jasne włosy i nieco zadarty piegowaty nos. – Przyjechałam na wakacje do dworu. Miałam nigdzie nie chodzić sama. Babcia będzie bardzo zła.
– Mówisz o dworze Horczyńskich?
– Tak, teraz tam mieszkam.
– W porządku. Odprowadzę cię do polany, stamtąd już będziesz miała blisko.
– Dziękuję – wyszeptała z wdzięcznością.
Chłopak podniósł ze ścieżki koszyk i zręcznymi ruchami ręki zgarnął do niego jagody, które jeszcze nadawały się do zjedzenia. Potem ruszył przed siebie i dał jej znać, by szła za nim. Nie śmiała mu się sprzeciwić, zadawać pytań ani nawet się odezwać.
Po półgodzinnym marszu dotarli do miejsca, z którego było już widać dwór na Lipowym Wzgórzu. Lilka poczuła ulgę, była ogromnie wdzięczna chłopakowi za pomoc. Pojawił się znikąd i uratował jej życie.
– Jak się pośpieszysz, to dotrzesz do dworu, zanim lunie. Od dzisiaj ma padać przez kolejnych pięć dni, więc nigdzie nie wychodź. I następnym razem nie wybieraj się do lasu sama. To nie są żarty – ostrzegł, mając nadzieję, że dziewczyna porządnie się wystraszy.
– Przepraszam i bardzo ci dziękuję – powiedziała, siląc się na piękny uśmiech, po czym raźnym krokiem ruszyła w stronę Lipowego Wzgórza.
– Jak masz na imię? – krzyknął za nią chłopak.
– Lili! – odpowiedziała, jeszcze kilka razy na niego zerkając.
Nic już nie odpowiedział, jedynie pomachał jej ręką na pożegnanie. Ona zaś pognała czym prędzej do dworu. Miała nadzieję, że babcia Aniela wybaczy jej nieposłuszeństwo. Całą drogę myślała o tajemniczym chłopaku, który wybawił ją z opresji.
Wtedy nie wiedziała jeszcze, że to jedno z tych przypadkowych zdarzeń, które raz na zawsze mogą zmienić życie. Po latach wielokrotnie próbowała odpowiedzieć sobie na pytanie, co by było, gdyby wtedy go nie spotkała. Czy jej życie potoczyłoby się inaczej?
Warszawa, Łazienki Królewskie,
wrzesień 2011
To miał być wyjątkowy dzień. Nie tylko dlatego, że przypadały imieniny Lilianny. Nadarzyła się pierwsza od dawna okazja, by mogła wyjść razem z rodzicami i spędzić z nimi beztrosko czas. Tak przynajmniej zakładał plan obmyślony przez Sabinę, matkę Lilki, starającą się tak aranżować sytuacje, by jej córka mogłaby chociaż kilka godzin pobyć z ojcem, za którym bardzo tęskniła. Coraz częściej wspominała, że jak dorośnie, to przeprowadzi się do niego do Stanów. Sabina nie chciała na to pozwolić. Uważała, że Karol jest wyjątkowo nieodpowiedzialnym mężczyzną i nie zapewni Lilce właściwej opieki. Wspólne wyjścia też nie zdarzały się często, odkąd niemal dziesięć lat temu rodzice się rozwiedli. Karol niezbyt interesował się swoją córką, ważniejsze były dla niego porywy serca u boku coraz młodszych partnerek, czego trzynastoletnia Lilka nie potrafiła zrozumieć.
Jednak w ten niedzielny poranek miało być zupełnie inaczej. Matka obudziła ją na wczesne śniadanie. Po jej zatroskanej minie było widać, że spotkanie z eksmężem jest dla niej przykrym obowiązkiem, ale zacisnęła zęby, bo już dawno temu obiecała Lilce wspólnie spędzony dzień i zamierzała słowa dotrzymać.
Karol Sygert czekał na nie przy głównej bramie Łazienek Królewskich. W dobrze skrojonym sportowym garniturze w odcieniu głębokiego błękitu, kremowej, lekko rozpiętej koszuli, skórzanych butach, ciemnych okularach i z idealnie ułożoną fryzurą wyglądał jak model z pisma dla panów. Lilka na powitanie rzuciła mu się w ramiona, a Sabina od niechcenia podała dłoń, co i tak było sporym wysiłkiem z jej strony. Weszli do parku.
– Jak się ma moja mała księżniczka? – zapytał Karol.
– Ma się wyśmienicie, tatku! – odpowiedziała zgodnie z prawdą Lilka.
– Ktoś ma dzisiaj imieniny, tak? Proszę, mam tu dla ciebie pewien drobiazg – oświadczył uroczyście, po czym wyjął z kieszeni podłużne puzderko obłożone czerwonym aksamitem.
– Jaka piękna! Skąd wiedziałeś, że marzyłam właśnie o takiej? – zapytała Lilka, z niedowierzaniem przyglądając się złotej bransoletce, gdzieniegdzie przetykanej maleńkimi kamieniami w kolorze szafiru. Był to zbyt kosztowny prezent jak dla trzynastolatki, ale Karol zazwyczaj obdarowywał córkę właśnie takimi nieodpowiednimi dla niej rzeczami.
– Wspominałaś ostatnio, że pasowałaby do twoich szafirowych kolczyków.
– Włożę ją na kolejny koncert, będzie pięknie połyskiwać w mocnym świetle. Mam nadzieję, że tym razem uda ci się przylecieć i posłuchać, jak gram.
– Postaram się – uciął krótko Karol, co robił zawsze wtedy, gdy doskonale wiedział, że nie spełni prośby córki, jednak nie umiał jej tego powiedzieć wprost.
– Karolu, ten prezent jest za drogi. Lilka jest skromną dziewczyną i nie potrzebuje takich świecidełek – weszła im w słowo Sabina. Do tej pory z wyraźną niechęcią i złością przyglądała się scenie, którą można by było zatytułować: „jak beznadziejny tatuś udaje przed córką zainteresowanego jej życiem, a w dodatku ją przekupuje”.
– Sabinko, nie czas na sprzeczki. Chodźmy, bo się spóźnimy na koncert – zbył ją Karol, po czym chwycił Lilkę za rękę i ruszyli w głąb parku.
– Musimy zająć dobre miejsca! – zapowiedziała dziewczyna, szczęśliwa, że ma blisko siebie oboje rodziców i swoje imieniny może świętować w ich towarzystwie.
Pod koniec lata Łazienki Królewskie prezentowały się przepięknie. Mocne promienia słońca rzucały światło na gęsto nasadzone krzewy, rabaty pełne barwnych kwiatów i wiekowe drzewa. Piękna zieleń i głęboki cień licznych alejek przyciągnęły tego dnia mnóstwo mieszkańców Warszawy oraz turystów. Niektórzy robili zdjęcia albo siedzieli na ławkach i rozmarzonym wzrokiem podziwiali piękno przyrody, a jeszcze inni spacerowali bocznymi alejkami, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza.
Lilka uwielbiała tu przychodzić. Szczególnie, że w każdą niedzielę od maja do września przed pomnikiem Fryderyka Chopina odbywały się letnie koncerty fortepianowe. Właśnie zmierzali w tamtym kierunku. Byli już niedaleko, o czym świadczył tłum ludzi – zajmowali właśnie miejsca na ławkach, na leżakach lub rozkładali koce na trawie i zamierzali beztrosko spędzić czas, słuchając muzyki, która każdego potrafiła poruszyć do głębi.
Za każdym razem, gdy Lilka stawała przed okazałym pomnikiem, czuła wzruszenie, chociaż nie potrafiła wytłumaczyć, skąd się ono bierze. Tym razem znowu z przejęciem wpatrywała się w secesyjny monument, przedstawiający odlaną w brązie postać sławnego na całym świecie kompozytora siedzącego pod stylizowaną mazowiecką wierzbą. Obok niego, pod niewielkim daszkiem w kształcie płóciennego żagla, stał fortepian, czekając, aż zasiądzie przy nim wirtuoz. Tak się składało, że tego dnia miał grać bardzo utalentowany młody mężczyzna. Tydzień wcześniej występował w szkole muzycznej, do której uczęszczała Lilka. Tak się zakochała w jego grze, że chciała posłuchać go ponownie.
Koncert miał się zacząć za pół godziny, punktualnie o dwunastej. Lilka doskonale znała historię pomnika i samych koncertów. Oficjalnie odsłonięto go 14 listopada 1926 roku. Niestety wraz z wybuchem drugiej wojny światowej, kiedy Warszawa znalazła się pod okupacją niemiecką, słuchanie i wykonywanie muzyki Chopina było zakazane. Niemcy doszczętnie zniszczyli pomnik w 1940 roku. Zrekonstruowano go na podstawie ocalałego gipsowego modelu, ale na swoim dawnym miejscu stanął dopiero w 1958 roku.
Rok później zagrano pierwszy koncert chopinowski w Łazienkach Królewskich. Koncerty odbywały się w każdą niedzielę od maja do września o godzinie dwunastej i szesnastej. Były nie lada gratką dla mieszkańców Warszawy i turystów.
Lilka wraz z rodzicami usadowiła się wygodnie na jednej z ławek i bardzo niecierpliwie wyczekiwała początku koncertu. A gdy zabrzmiały takty pierwszego utworu, czuła się tak, jakby ktoś zabierał ją właśnie w podróż do innego świata. Zamknęła oczy. Całą sobą chłonęła muzykę, która była jej bliska od najmłodszych lat. Była dla niej sposobem wyrażenia duszy człowieka, pomagała jej patrzeć na świat i ludzi.
Z każdym dniem coraz bardziej przybliżała się do realizacji wielkich marzeń o tym, by zostać w przyszłości wybitną pianistką. Droga ku temu była długa i wyczerpująca, bo poza talentem, który odziedziczyła po pradziadku Fiodorze, potrzebna była jeszcze mozolna praca, codzienne wielogodzinne ćwiczenia i wiara w to, że z czasem wszystko to przyniesie wymierne efekty.
– Za kilka lat ty sama usiądziesz tu przy fortepianie i zagrasz najpiękniej dla tej publiczności – szepnęła jej do ucha matka, widząc, że Lilka jest poruszona koncertem i błądzi myślami w świecie, do którego nikt poza nią nie miał prawa wstępu.
– Uszczypnij mnie, bo nie wierzę, że to jest aż tak piękne – odparła zauroczona Lilka.
– Mam nadzieję, że będziesz równie przejęta na jutrzejszej próbie. Pamiętaj, pobudka o szóstej. Rano cię zawiozę, a tata odbierze po południu, ma na jutro jakieś plany.
– Mamy iść razem do teatru – oznajmiła Lilka, rada z tego, że będzie miała kolejną okazję, by spędzić czas z ojcem, za którym wciąż bardzo tęskniła.
– Oby tylko dotrzymał słowa – westchnęła Sabina, doskonale wiedząc, że jej były mąż nieraz potrafił rozczarowywać Lilkę. Najpierw obiecywał jej nie wiadomo co, a potem odwoływał spotkanie zgrabną wymówką.
– Ciii… Zamknij oczy i słuchaj – poleciła jej córka, uśmiechając się radośnie.
Lada chwila życie miało ją nauczyć, że muzyka jest scenografią uczuć, że można ją przyrównać do nieba z nutami zamiast gwiazd, że jest tłem dla wspomnień. Wiele zdarzeń w życiu człowieka jest związanych z konkretną muzyką. Ulubiona piosenka zakochanych, śpiewana przez matkę kołysanka, przebój, który znamy na pamięć i jesteśmy w stanie zaśpiewać o każdej porze dnia i nocy. Za tym wszystkim kryją się często najpiękniejsze chwile naszego życia.
Lipowe Wzgórze, luty 2016
Rodzinne gniazdo Horczyńskich miało wiele zakamarków, schowków i tajemniczych miejsc, do których od czasu do czasu zaglądali tylko wybrani domownicy. Zazwyczaj po to, by się upewnić, czy wszystko jest nadal na swoim miejscu. Tam latami gromadzono ślady przeszłości. Na Lipowym Wzgórzu tak właśnie nazywano wszelkie pamiątki po tych, którzy kiedyś zamieszkiwali w tym niezwykłym dworze, a zostały po nich jedynie wspomnienia. Na tyłach dworu, w sąsiedztwie ogrodu zimowego, znajdował się bardzo duży salon. Zazwyczaj był zamknięty dla gości, rzadko kiedy zaglądali tu domownicy, ale tym razem siedziały w nim dwie kobiety – Aniela i Lilianna, które postanowiły wspólnie spędzić urokliwy wieczór. Z przyjemnością rozgościły się w tym niezwykłym miejscu.
Za dawnych czasów salon pełnił we dworze wyjątkową rolę. Tu odbywały się koncerty, odczyty naukowe, recitale, przedstawienia, narady, spotkania. Teraz świecił pustkami i było w nim tak cicho, że niemal można było usłyszeć padający za oknem śnieg. Delikatne światło pochodzące z kryształowego żyrandola i gdzieniegdzie zapalonych świec rzucało długie cienie na wysokie białe ściany wykończone piękną sztukaterią. Wykonano je z dużym kunsztem i wyjątkową dbałością o szczegóły. Tak samo jak dębowy parkiet, który tak lśnił, że można było się w nim przeglądać. Duże okna, zajmujące niemal połowę powierzchni dwóch narożnych ścian, wychodziły prosto na okoliczne łąki i rosnące nieopodal lipy, o tej porze roku pięknie przyozdobione przez trzymający od trzech dni mróz. Wyglądały, jakby wyszły spod pędzla znakomitego malarza, który zatrzymał na obrazie ulotne piękno przyrody. Białe gałęzie, całe w śniegu, uginały się pod jego naporem. Lipowa aleja, prowadząca od dworu do głównej bramy, przypominała krajobrazy niczym z bajki o Królowej Śniegu. Niezmierzone śnieżne połacie sprawiały, że noc wydawała się jaśniejsza. Efekt potęgowało piękno nocnego firmamentu, obsypanego migoczącymi gwiazdami. Zima na dobre rozgościła się w Lipowczanach. Miało się wrażenie, jakby lada chwila miała wejść nawet do dworskich pomieszczeń. Jednak mocne okienne szyby oddzielały ten magiczny zimowy świat od przytulnego wnętrza salonu, który zdawał się bezpieczną przystanią.
Pośrodku stał stary fortepian z połowy XIX wieku przyozdobiony zaśniedziałymi kandelabrami, niegdyś oświetlającymi blaskiem świec pulpit nutowy i klawiaturę. Nad nią złociły się ozdobne litery w formie ornamentu oznajmiające, że instrument powstał w mieście Marienburg, w pracowni artysty G. Zieglera. Co ciekawe, ten był znany bardziej jako organmistrz, który zapisał się w historii pięknych organów w Pasłęku, niż budowniczy pianin i fortepianów. Co niektórzy zastanawiali się, w jaki sposób instrument trafił do rodziny Horczyńskich prosto z Malborka. O dziwo, pomimo że fortepian był sędziwy i miał nieco zmatowiałą politurę, wciąż wydawał mocne dźwięki o cudownym brzmieniu. Fiodor Horczyński, pradziadek Lilki, potrafił grać na nim najpiękniejsze melodie świata. W ich takt tańczyła jeszcze wtedy mała Sabina, jej matka. W czasach, gdy mieszkali w rodzinnej kamienicy w Lipowczanach. Tak, to były najpiękniejsze chwile w jej życiu. Przynajmniej w ten sposób wspominała je po latach, opowiadając swoim córkom, że ich pradziadek był najwspanialszym człowiekiem na świecie i robił wszystko, by Sabina czuła się przy nim bezpieczna. Pradziadek Fiodor odszedł ponad trzydzieści lat temu, a ten stary instrument nadal stał we dworze. Jakby czekał na moment, aż ktoś przy nim zasiądzie i wprawnymi palcami zagra najpiękniej, jak będzie umiał. Tego wieczoru zagrano na nim po raz pierwszy od wielu lat.
Na czarnym stołku z wyrzeźbionymi nogami i siedziskiem obitym pikowaną skórą siedziała Lilianna. Wyprostowana, z lekko pochyloną głową i w długiej niebieskiej sukni z haftowanymi rękawami wyglądała zjawiskowo. Wpatrywała się w równo ułożone na pulpicie nuty, zapisane na nieco pożółkłym już papierze. Za tym, co odczytał wzrok, szły jej długie smukłe palce, które, biegając po fortepianowej klawiaturze, wygrywały przejmującą melodię. Spokojną, nieco liryczną, momentami zaskakującą. Ćwiczyła ją ponad dwa tygodnie. Chciała się dobrze przygotować i zagrać specjalnie dla babci Anieli. Bo i okoliczności były wyjątkowe. Ta piękna melodia zapisana w nutach na pożółkłym papierze była częścią dramatycznej historii ich rodziny. Po zakończeniu drugiej wojny światowej Fiodor Horczyński, bojąc się o życie swojej żony Ludmiły i maleńkiej córki Anieli, postanowił wraz z nimi wyemigrować do Francji.
Pewnego dnia poznał znanego w Paryżu pianistę, Emanuela Fillesa, od którego dostał trzy stronice zapisane nutami. Emanuel dołączył do nich swoją serdeczną prośbę: „Jeśli dobry Bóg da i rodzina Horczyńskich wróci do Polski, niech ta melodia będzie wygrywana podczas ważnych uroczystości”. Fiodor spełnił prośbę i co jakiś czas grał tę przejmującą melodię, starając się oddać jej piękno. Tak jak robiła to teraz Lilianna. Na jej twarzy rysowało się wyjątkowe skupienie. Ledwie dostrzegalny uśmiech pozwalał sądzić, że gra na fortepianie sprawia jej radość, a zarazem jest pewnego rodzaju zaszczytem. Delikatnie kołysała się w rytm wygrywanej melodii, jakby ktoś ją zaczarował. Każdy jej ruch, każde spojrzenie i każde muśnięcie klawiszy dowodziły prawdziwego talentu. Gdy wybrzmiały ostatnie dźwięki melodii, zamknęła oczy i przez dłuższą chwilę chłonęła przejmującą ciszę.
– Nawet nie wiesz, jaka to dla mnie radość, że po tylu latach znowu mogę usłyszeć melodię, która towarzyszyła mi w moich młodych latach – odezwała się wreszcie Aniela, która przez cały ten czas stała nieopodal Lilianny i przyglądała się jej grze, ukradkiem ocierając spływające po policzkach łzy. Dawno nie była tak bardzo wzruszona.
– Wiesz, babciu… Czuję się tak, jakbym przywołała duchy przeszłości – przyznała Lilka, zerkając na Anielę z wielką czułością. – Ta melodia ma w sobie coś wyjątkowego.
– Masz ogromny talent, pielęgnuj go i rozwijaj. Pradziadek Fiodor byłby z ciebie dumny. Dla niego muzyka była czymś wyjątkowym. Czasami jak zaczynał grać, to wnet zapominał o całym świecie. W muzyce szukał ukojenia i ucieczki od codziennych trosk.
– Jesteś pewna, że to właśnie po nim odziedziczyłam talent do muzyki?
– Nikt inny nie przychodzi mi do głowy.
– Myślisz, że mam szansę, by spełnić swoje szalone plany związane z muzyką?
– Moja kochana, wszystko, co zagrasz, jest wyjątkowe. Tak jak ty sama, twój talent, zapał do pracy i wreszcie to, że chcesz iść za głosem serca i realizować swoją pasję.
– O niczym innym nie marzę. Chciałbym się uczyć, jeździć z koncertami po świecie, a w przyszłości zająć się komponowaniem muzyki filmowej i teatralnej – wyliczała z zapałem Lilka, wybiegając daleko w przyszłość. – Poważne plany, prawda?
– Za miesiąc oficjalnie będziesz dorosłą kobietą, kończysz osiemnaście lat, ale dobrze wiesz, że dla mnie będziesz zawsze moją małą Lili – powiedziała cicho Aniela, przytulając ją.
– Ten czas tak szybko płynie… Już za chwilę trzeba będzie podejmować ważne decyzje. Trochę się boję, ale też ufam, że intuicja mnie nie zawiedzie.
– Tak, niedawno byłaś taka maleńka, a w mgnieniu oka wyrosłaś na piękną kobietę. Jeszcze rok i wyfruniesz nam z gniazda. Ale to dobrze, niech świat pozna i doceni twój talent.
– Przecież cię nie zostawię. Ciebie, mamy, Klary. Jesteście dla mnie najważniejsze.
– Bo rodzina to nasz wielki skarb. Ale pamiętaj zawsze o tym, że życie jest jeszcze piękniejsze, jeśli robisz to, co kochasz. Wiem, co mówię, malarstwo to moja wielka pasja, która jest też pracą. Postaraj się wybierać mądrze i słuchaj głosu serca. A wtedy, nawet jeśli przyjdą gorsze dni i będziesz miała problemy, to pasja nie pozwoli ci na smutek.
– Jak mi będzie smutno, to rzucę wszystko i przyjadę na Lipowe Wzgórze – zaśmiała się Lilka, robiąc przy tym zabawną minę, czym rozweseliła zamyśloną babcię.
– Zawsze będę tu na ciebie czekała i zrobię wszystko, żebyś spełniła swoje marzenia, nawet te najbardziej śmiałe – zapewniła Aniela, mocno wierząc, że właśnie tak będzie. – Moja mała Lili… Moja mała dziewczynka… – dodała wzruszona.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wesji