Читать книгу Maria Skłodowska-Curie. Złodziejka mężów – życie i miłości - Iwona Kienzler - Страница 8

Anciupecio i przyrządy fizyczne, czyli dzieciństwo w Warszawie

Оглавление

Nasza opowieść rozpoczyna się 7 listopada 1867 roku w domu przy ulicy Freta 16 w Warszawie, gdzie Bronisława Skłodowska wydała na świat swoje najmłodsze, piąte dziecko. Dziewczynce, która miała w przyszłości zadziwić cały świat naukowy, na chrzcie nadano imiona Maria Salomea. Ich wybór nie był przypadkowy: Maria była nie tylko matką Jezusa, ale też patronką Polski, wciąż tkwiącej w okowach rozbiorów. Poza tym takie właśnie imię nosiła babcia dziewczynki ze strony matki. Z kolei drugie imię, które w przyszłości sprawi jej wiele kłopotów, piąta córka Bronisławy otrzymała po swojej babce ze strony ojca, Salomei Skłodowskiej z domu Sagtyńskiej. Jak zauważa biografka polskiej uczonej Barbara Goldsmith, Maria przyszła na świat w tym samym roku, w którym szwedzki uczony Alfred Nobel opatentował swój wynalazek – dynamit. Dochód z tego śmiercionośnego materiału wybuchowego umożliwi mu w przyszłości ufundowanie nagrody, o której do dziś marzą najtęższe umysły naukowe całego świata, a Maria Skłodowska zostanie jedną z pierwszych osób nią wyróżnionych.

Ród Skłodowskich, którego członkiem był ojciec naszej bohaterki Władysław, wywodził się z mazowieckiej szlachty. Pierwsze wzmianki o jego protoplastach pochodzą z drugiej połowy XIV stulecia, a dwieście lat później ten ród, pieczętujący się herbem Dołęga, zajmował ważną pozycję na Mazowszu. Z czasem znaczenie rodziny uległo osłabieniu. Skłodowscy stali się szlachtą zaściankową i jak wszyscy przedstawiciele tej warstwy społecznej żyli z uprawy roli. Gospodarowali we wsi Skłody założonej przez ich przodków, uciekinierów z Prus, które były wówczas we władaniu Krzyżaków. „Rodzice pochodzą z drobnej szlachty – napisze później w Autobiografii Maria Skłodowska. – W ojczyźnie mojej w tej klasie społecznej często znajdowało się wielu spokrewnionych z sobą właścicieli małych i średnich posiadłości ziemskich. Z nich właśnie do niedawna rekrutowała się przede wszystkim inteligencja polska”[1]. Tym, który spowodował, że rodzina Skłodowskich z rolników przekształciła się w inteligencję, a nawet w intelektualistów, był dziadek Marii ze strony ojca, Józef Skłodowski. To właśnie on wyprowadził członków rodziny z zaścianka i to pośrednio dzięki niemu w domu rodzinnym przyszłej noblistki panowała intelektualna atmosfera, sprzyjająca kształceniu się piątki dzieci Władysława i Bronisławy.

Józef Skłodowski swoją edukację rozpoczął jeszcze za czasów Księstwa Warszawskiego, w 1812 roku, kiedy był uczniem szkoły elementarnej w Zarębach Kościelnych nieopodal Pułtuska. Ponieważ był chłopcem zdolnym, inteligentnym i przy tym niebywale pracowitym, dzięki poparciu księdza Zawadzkiego z zakonu pijarów udało mu się skończyć szkołę średnią, a w roku 1828 – Uniwersytet Warszawski, gdzie studiował filozofię. Później sam poświęcił się działalności pedagogicznej, pracując początkowo w Białej Podlaskiej, a następnie w szkole średniej w Warszawie na Muranowie. Jego karierę zawodową przerwał udział w powstaniu listopadowym, w którym służył jako artylerzysta, biorąc udział m.in. w bitwie pod Iganiami. Pod Chmielnikiem dostał się do niewoli i był zmuszony przez Kozaków do przemaszerowania boso ponad dwieście kilometrów do obozu jenieckiego. Obdarty, wygłodzony i z pokaleczonymi nogami zdobył się jednak na nadludzki wysiłek, próbując ucieczki. O dziwo, udało mu się zbiec i dotrzeć do Warszawy. Jakimś cudem uniknął represji związanych z udziałem w powstańczym zrywie i kiedy już wyleczył poranione stopy, wrócił na wcześniej zajmowane stanowisko nauczycielskie, aczkolwiek do końca życia uskarżał się na bóle nóg. Postanowił założyć rodzinę i ożenił się z panną Salomeą Sagtyńską, córką właściciela majątku Radlin na Kielecczyźnie. Para doczekała się aż siedmiorga dzieci, jednym z nich był Władysław, ojciec bohaterki naszej opowieści.

Józef Skłodowski swoją pedagogiczną karierę kontynuował na prowincji, początkowo w Kielcach, skąd przeniesiono go do Łomży, a potem w Łukowie i Siedlcach, gdzie awansował na stanowisko dyrektora szkoły. Ostatnie dwanaście lat przed emeryturą przepracował na stanowisku dyrektora gimnazjum w Lublinie.

Trzeba przyznać, że Józef Skłodowski był nauczycielem i pedagogiem z powołania, a jego największą pasją stały się nauki przyrodnicze. Chcąc zapoznać z nimi również swoich uczniów, w kierowanej przez siebie placówce jako nauczycieli zatrudniał wyłącznie wykształconych, wybitnych matematyków i przyrodników. Sam również nie stronił od pracy, katalogując zbiory biblioteczne szkoły, jedne z największych w całym Królestwie Polskim, liczące ponad dziesięć tysięcy woluminów. Zdając sobie sprawę, że nawet najcenniejsze dzieła nie powinny bezużytecznie spoczywać na półkach, zadbał o odpowiednie pomieszczenie dla biblioteki, zapewniając dostęp do ksiąg nie tylko uczniom kierowanej przez siebie szkoły, ale również mieszkańcom miasta. Miał też dość postępowe zapatrywania: jak wspomina Józef, jego wnuk i jedyny brat Marii, do swojej szkoły przyjmował nie tylko szlacheckie dzieci, ale też młodzież niemogącą pochwalić się herbowym pochodzeniem, pod warunkiem, że była zdolna i pracowita. Był przez uczniów niezmiernie lubiany i jako nauczyciel doczekał się nawet jednego bardzo sławnego wychowanka, którym był Aleksander Głowacki, znany pod swym literackim pseudonimem Bolesław Prus.

Józef Skłodowski jako dyrektor szkoły znajdującej się na terenie zaboru rosyjskiego oprócz nauczania młodzieży, co było jego pasją, musiał też wywiązywać się z nieprzyjemnych obowiązków. Był zobowiązany nakładać kary dyscyplinarne na uczniów manifestujących wywrotowe postawy w stosunku do władz rosyjskich, a więc jawnie okazujących patriotyczne uczucia. Wystąpienia, w tym rozmaite demonstracje, w których chętnie brała udział polska młodzież, nasiliły się zwłaszcza w okresie poprzedzającym wybuch powstania styczniowego. Zdaniem władz, Józef Skłodowski jako dyrektor wykazał się wówczas zbyt daleko posuniętym liberalizmem, dlatego w 1862 roku, wcześniej, niż przewidywały przepisy, został zmuszony do przejścia na emeryturę.

W owym czasie Józef był już dziadkiem, cieszącym się sporą gromadką wnuków. Czwórka z nich (piąta, Maria, urodziła się dwa lata po powstaniu) była dziećmi jego syna Władysława, który poszedł w ślady swego ojca i wybrał karierę pedagogiczną. Ponieważ nie mógł studiować na tej samej uczelni, co ojciec, gdyż po upadku powstania listopadowego Uniwersytet Warszawski na rozkaz cara Mikołaja I został zamknięty, pozostały mu studia w Sankt Petersburgu, gdzie zgłębiał tajniki matematyki i fizyki. Po powrocie do kraju znalazł pracę w Warszawie w charakterze asystenta nauczyciela. Było to dość marnie płatne zajęcie, a skromne dochody praktycznie uniemożliwiały Władysławowi założenie rodziny. Zmieniło się to, kiedy w jego życiu pojawiła się wyjątkowo urodziwa, inteligentna, co ważniejsze, niezależna finansowo panna Bronisława Boguska. Jej wnuczka Ewa Curie tak opisała wygląd babci, którą znała jedynie z opowieści matki i z fotografii w rodzinnym albumie: „twarz o rysach niezmiernie regularnych, ogromne warkocze i pod łukami dumnych brwi wielkie, wydłużone «egipskie» oczy ciemnoszare, w których spokojnym spojrzeniu zdaje się drzemie jakaś dziwna tajemnica”[2]. Panna Bronisława była owocem bardzo romantycznego związku, niczym z powieści dla pensjonarek. Otóż jej ojciec, Feliks Boguski, właściciel niewielkiego folwarku, zakochał się w Marii Zaruskiej, dziewczynie wywodzącej się ze znacznie zamożniejszej szlachty. Ze względu na różnice majątkowe o uzyskaniu zgody rodziców na małżeństwo mowy być nie mogło, ale Boguski postanowił zawalczyć o swoją wybrankę z iście ułańską fantazją – porwał Marię i wziął z nią potajemny ślub. Jak łatwo się domyślić, panna odwzajemniała uczucie.

Pomimo że nie miała żadnego posagu, Bronisława nie była typową panną na wydaniu gorączkowo rozglądającą się za kandydatem na męża dysponującym odpowiednio zasobnym portfelem. Była bowiem kobietą niezależną, pracującą, a w dodatku piastującą niebywale odpowiedzialną funkcję dyrektorki prywatnej szkoły dla dziewcząt, mieszczącej się w budynku przy ulicy Freta 16 w Warszawie. Swoją pozycję zawdzięczała wyłącznie inteligencji i pracowitości, dzięki którym mozolnie pokonywała szczeble kariery, począwszy od stanowiska nauczycielki, a skończywszy na funkcji dyrektorki szkoły, do której zresztą niegdyś sama uczęszczała. Jako jedna z niewielu kobiet w tych czasach dysponowała więc własnym źródłem dochodu i wybierając kandydata na męża, nie musiała przejmować się zasobnością jego portfela. Wręcz przeciwnie – mogła wspierać go finansowo, a będąc dyrektorką placówki oświatowej, dysponowała też całkiem przestronnym mieszkaniem znajdującym się na parterze w jednym ze skrzydeł budynku szkoły. Oczywiście, niezależność finansowa przyszłej pani Skłodowskiej nie była jedyną przyczyną, dla której Władysław poprosił ją o rękę. Młodzi najzwyczajniej w świecie zakochali się w sobie, a pensja i mieszkanie Bronisławy tylko ułatwiły niezamożnemu młodzieńcowi decyzję o założeniu rodziny. Pobrali się w 1860 roku i zamieszkali w służbowym mieszkaniu panny młodej, gdzie spędzili siedem lat.

Mieszkanie przy ulicy Freta nie było wymarzonym lokum, trudno je też określić jako eleganckie, ale było dość przytulne, chociaż Władysław bezustannie skarżył się na hałas dochodzący ze szkolnych korytarzy. To właśnie tu przyszła na świat gromadka ich dzieci: w 1862 roku córka Zofia, rok później jedyny syn Skłodowskich Józef, w 1865 roku Bronisława, w 1866 roku Helena i wreszcie w 1867 roku Maria. Obowiązki związane z prowadzeniem domu i wychowaniem dzieci nie skłoniły jednak żony Władysława do rezygnacji z posady, dochody jej męża były wciąż niewystarczające na utrzymanie rodziny, aczkolwiek łączenie pracy zawodowej z zajęciami typowymi dla pani domu i matki musiało sprawiać jej dużo kłopotów. W jednym z listów do przyjaciółki napisała: „Muszę przyznać, że teraz, kiedy widzę, jak trudne jest życie kobiety, nie miałabym nic przeciwko temu, aby ponownie zostać panną Boguską”[3], zaraz jednak dodała: „niech Droga Pani nie myśli, że mnie się już sprzykrzył Władysław, o nie, co dzień go więcej kocham i cenię”[4]. Wkrótce na barki młodej żony spadł też obowiązek opieki nad chorym na gruźlicę młodszym bratem małżonka, Przemysławem Skłodowskim, którego przyjęli pod swój dach, a skutki tej decyzji okazały się tragiczne w skutkach.

Chociaż ani Władysław, ani jego żona nie brali udziału w powstaniu styczniowym 1863 roku, a sam Skłodowski opowiadał się raczej za pozytywistyczną pracą od podstaw dla dobra narodu niż za chwytaniem za broń przy każdej okazji, to jednak tragiczne wydarzenia boleśnie dotknęły ich rodzinę. Jeden z braci Władysława, Zdzisław, odniósł w walce poważne rany, ale udało mu się uniknąć niewoli i uciec do Francji. Z kolei brat Bronisławy, Henryk, miał znacznie mniej szczęścia i za udział w powstańczym zrywie został zesłany na Syberię. A jak zauważa Susan Quinn, autorka biografii Marii Skłodowskiej: „Dom Skłodowskich zewsząd otaczały miejsca powstańczej klęski. Niecały kilometr na północ od ulicy Freta wznosi się Cytadela Aleksandryjska, kolos z czerwonej cegły zbudowany przez cara Mikołaja dla zastraszenia mieszkańców Warszawy. (…) Po powstaniu więziono tam tysiące polskich patriotów czekających na wywózkę na Syberię. Piątego sierpnia 1864 roku pogrążeni w żałobie Polacy zebrali się pod Cytadelą, aby towarzyszyć w ostatniej drodze dowódcom powstania, którzy mieli zostać straceni przez powieszenie na stokach twierdzy”[5]. Wówczas życie stracili: Romuald Traugutt, Roman Żuliński, Józef Toczyski, Rafał Krajewski i Jan Jeziorański, a polska ludność zaboru rosyjskiego pogrążyła się w żałobie.

W odwecie za powstańczy zryw w 1867 roku rosyjskie władze zniosły resztę autonomii Królestwa Polskiego, nazywanego odtąd Krajem Przywiślańskim i co gorsze, przystąpiły do rusyfikacji ludności polskiej, w tym także dzieci i młodzieży uczących się w szkołach wszystkich szczebli. Miastom, których mieszkańcy odważyli się czynnie popierać powstańców, odebrano prawa miejskie, co przyczyniło się do ich upadku. Na terenie Królestwa skasowano klasztory, w których mieściły się główne ośrodki polskiego oporu.

Wszyscy obywatele narodowości polskiej, mężczyźni, kobiety i dzieci, na znak popowstańczej żałoby ubierali się na czarno. Tylko panna wstępująca w związek małżeński miała prawo do włożenia do ślubu białej sukni. Na co dzień na ulicach i w domach kobiety ubierały się w czarne, skromne sukienki ozdobione jedynie białymi kołnierzykami lub mankietami. Co ciekawe, żałobne czarne stroje nosiły także lalki, którymi bawiły się dziewczynki. Miejsce wytwornej biżuterii zajęła znacznie skromniejsza, wykonana z lawy wulkanicznej, rogów, hebanu, ebonitu lub srebra oksydowanego na czarno, z reguły w formie krzyża z koroną cierniową, co miało przypominać o niedoli niegdysiejszych powstańców zesłanych na Sybir. Popularne też były brosze z orłem w koronie, a na klamrach pasków widniały symbole wiary, nadziei i miłości: serce, kotwica i krzyż. Ze względu na oczywistą niechęć władz do tego typu patriotycznej biżuterii, noszono ją zwykle pod koszulami, a wychodząc do miasta, kobiety często przykrywały czarne spódnice kolorowymi narzutkami. Kiedy jakaś dama nieopatrznie wyszła na ulicę bez takowej narzutki, ryzykowała zatrzymanie przez patrol. Musiała wówczas udowodnić, że w jej rodzinie ostatnio ktoś umarł, dlatego kobiety nosiły przy sobie fałszywe zaświadczenia o zgonie fikcyjnych krewnych.

Z czasem, głównie ze względu na dotkliwe represje, starano się zrezygnować z noszenia czarnych strojów i żałobnej biżuterii. Domicjan Mieczkowski w swojej broszurze Reforma stroju Polek z uwzględnieniem okoliczności teraźniejszych, wydanej we Lwowie w 1864 roku, przekonywał czytelników: „Gdzie noszenie żałoby narodowej nie napotyka gwałtownego oporu i nie naraża na doskwierne prześladowanie, tam niechaj jej stale dochowują Polacy i Polki podług właściwego tej barwy ducha i znaczenia: mianowicie z jednoczesnym wdrażaniem się i hartowaniem w przestrzeganiu skromności, prostoty, oszczędności, samozrzeczenia osobistego i chwalebnej w popieraniu wyższych celów gorliwości. Gdzie zaś wróg najezdniczy, biorąc oznakę noszonego przez krajowców stroju żałobnego za hasło do wściekłych ze swej strony napadów (…), wystawa poczciwych obywateli i zacne obywatelki na igrzysko swej przewrotności i podłości; tam zaiste musi być zwleczona żałoba stroju; wszakże powinna pozostać żałoba serca”[6]. Popowstańcza żałoba narodowa zakończyła się ostatecznie w 1866 roku, po ogłoszeniu przez rząd carski amnestii.

Możemy domniemywać, że Bronisława Skłodowska stosowała się do zaleceń i nosiła zarówno stroje w kolorze czarnym, jak i „żałobną” biżuterię, tym bardziej że jej szwagier zmuszony został do emigracji, a rodzony brat zesłany na Sybir, ale Maria zapewne nie widziała jej tak ubranej, urodziła się bowiem w okresie, gdy żałoba narodowa już nie obowiązywała. Mogła jednak widzieć u matki ową czarną biżuterię, bowiem Polki nosiły ją aż do wybuchu pierwszej wojny światowej. Przez cały okres dzieciństwa Marii w domu pielęgnowano pamięć o zrywach powstańczych i uczestnikach tych tragicznych wydarzeń.

Rodzice Marii Skłodowskiej tworzyli kochające się i bardzo zgodne stadło, chociaż dzieliła ich jedna, ale za to dość istotna kwestia – światopogląd. Podczas gdy Bronisława była osobą wierzącą, znajdującą w modlitwie pociechę w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji, jej mąż był racjonalistą i ateistą, wierzącym tylko w zbawczą moc nauki. Ponieważ po ojcu odziedziczył zamiłowanie do nauk przyrodniczych, starał się zaszczepić je także swoim dzieciom. Dodajmy, że ze znakomitym skutkiem. Chociaż pracował i spełniał się zawodowo jako nauczyciel, wydaje się, że w skrytości ducha marzyła mu się kariera badacza, o czym świadczą słowa jego najmłodszej córki, która w Autobiografii, wspomniała: „Korzystał z każdej sposobności, ażeby nam coś wyjaśnić z zakresu przyrody. Niestety, nie posiadał pracowni i nie mógł wykonywać doświadczeń”[7]. Na naukę i opowieści o tajnikach przyrody wykorzystywał każdą wolną chwilę i, jak wspomina jego syn, przed „każdą podróżą układał z góry jej plan i rozkład, przygotowując się do zwiedzania nowych okolic, miast i muzeów itp. A potem często robił notatki z rzeczy widzianych i przeżytych”[8].

W domu Skłodowskich nie było miejsca na głupie i bezsensowne zabawy, każda nawet pozornie błaha rozrywka miała cele edukacyjne. Starsza siostra Marii, Helena, wspominała później: „do nauki historii służyła loteryjka, wykonywana przez nas stopniowo i stale pod kierunkiem ojca dopełniana. Wyszukiwanie w pismach dziecięcych, w książkach, czasem w sklepach, odpowiednich obrazków do niej stało się naszym ulubionym zajęciem”[9]. Z kolei geografii Władysław uczył swoje dzieci za pomocą klocków przedstawiających części świata, łańcuchy górskie, rzeki czy też kraje i miasta. A ponieważ klocki z reguły ustawiano na podłodze, dziecięcy pokój po takiej „lekcji” przypominał pobojowisko, czym zresztą nie przejmowała się ani Bronisława, ani Władysław, bezpośredni sprawca całego zamieszania.

Skłodowski uważnie śledził rozwój nauki i interesował się wszystkimi nowinkami badawczymi, a od czasu do czasu pisywał też do prasy popularnonaukowe artykuły. Z czasem jego zasób wiedzy stał się naprawdę imponujący. „My dzieci nawet już po dorośnięciu tak pewne byłyśmy wszechstronności wiedzy naszego ojca, że ze wszystkimi wątpliwościami zwracaliśmy się doń jak do encyklopedii”[10] – wspominał Józef, jego jedyny syn i starszy brat Marii. „Aż zdumienie ogarnia, jakim sposobem mógł człowiek w jego warunkach materialnych i zaabsorbowany wychowaniem dzieci do tego stopnia śledzić postęp wiedzy, zdobywać sobie najnowsze książki i czasopisma naukowe, nie ograniczając się nawet przy tym do swej specjalności (matematyka, fizyka i chemia), lecz wciąż pogłębiając znajomość języków zarówno nowożytnych (prócz rosyjskiego, zna on wybornie francuski, niemiecki i angielski), jak też łaciny i greckiego. Kiedy ten człowiek znajdował czas, aby tłumaczyć na język ojczysty – prozą i wierszem – tyle najcelniejszych utworów obcych?!”[11] – zastanawiała się jego wnuczka Ewa, znająca go wyłącznie z opowiadań.

Maria Skłodowska nie mieszkała długo w domu przy Freta, gdzie obecnie znajduje się poświęcone jej muzeum. W 1868 roku, kiedy ojciec rodziny otrzymał nominację na podinspektora gimnazjum na Nowolipkach, rodzina Skłodowskich przeprowadziła się do nowego lokum, mieszczącego się przy ulicy Nowolipki 11. Domu, w którym zamieszkali, próżno szukać w Warszawie, zawierucha ostatniej wojny zmiotła go z powierzchni ziemi, a istniejąca obecnie zabudowa nie pokrywa się z zabudową przedwojenną. W tym mieszkaniu zatrzymali się na dłużej i chociaż w przyszłości będą się jeszcze niejeden raz przeprowadzali, w tym rejonie spędzą dwadzieścia lat. We wszystkich przeprowadzkach towarzyszyły im te same sprzęty i bibeloty, w tym piękny barometr wiszący w gabinecie Władysława, który bardzo fascynował małą Aciupencio, jak pieszczotliwie nazywali Marię rodzice i reszta rodzeństwa.

Codzienne życie na Nowolipkach podlegało ustalonemu schematowi: Rano dzieci szły do szkoły, po powrocie jadły obiad, odrabiały zadania, a wieczorem po kolacji odbywały gimnastykę pod czujnym okiem ojca. W sobotnie wieczory, z reguły od godziny siódmej do dziewiątej, Władysław czytał swoim dzieciom polską literaturę, w tym także wiersze poetów romantycznych, zakazanych przez carskie władze. Dzięki temu Maria, podobnie jak reszta dzieci, pokochała poezję, zwłaszcza Mickiewicza i Słowackiego.

Po objęciu przez Władysława stanowiska podinspektora, stan finansowy rodziny na krótki czas uległ poprawie. Bronisława też nie zrezygnowała z pracy. Codziennie od poniedziałku do soboty szła na Freta, by sumiennie wypełniać swoje nauczycielskie i dyrektorskie obowiązki. Jednak z czasem okazało się to wysiłkiem ponad siły i to nie tylko ze względu na trudności w pogodzeniu pracy zawodowej z prowadzeniem domu i opieką nad dziećmi, ale głównie z powodu gwałtownie pogarszającego się stanu jej zdrowia. Jak wspomniano, w domu Skłodowskich znalazł schronienie młodszy brat Władysława, Przemysław, a ciężar opieki nad chorym spoczął głównie na barkach Bronisławy. Niestety, Skłodowska zaraziła się od niego gruźlicą, która w owych czasach była praktycznie nieuleczalna i zbierała straszliwe żniwo. Jak obliczono, choroba ta była przyczyną jednej czwartej wszystkich zgonów w XIX stuleciu. Właściwie nie ma się czemu dziwić, bowiem był to czas wymarzony dla jej rozprzestrzeniania się: europejskie miasta przyjmowały tysiące ludzi poszukujących pracy, a poziom higieny był wówczas, delikatnie mówiąc, nie najlepszy. Wszy i pluskwy występowały nagminnie, zwłaszcza w biedniejszych domach, a rynsztoki pełne były domowych odpadów. Na domiar złego bardzo powszechny był zwyczaj spluwania, wszędzie i gdzie popadnie, a prątki gruźlicy, o czym dzisiaj doskonale wiemy, przenoszą się właśnie z ludzką śliną. Współcześni naukowcy uważają, że w tamtych czasach prątki gruźlicy znajdowały się dosłownie wszędzie: na ubraniach, sztućcach, ścianach budynków oraz oczywiście w żywności. Wystarczyło tylko nieznaczne osłabienie organizmu, by ulec zakażeniu, a gruźlica była podstępną chorobą, rozwijającą się latami, choć zaczynała się dość niewinnie, podobnie jak zwyczajne przeziębienie. U każdym przypadku choroba rozwijała się inaczej, czasem trwała miesiące, a czasem lata, ale w końcu doprowadzała do zgonu chorego. Zdiagnozowanie gruźlicy oznaczało więc praktycznie wyrok śmierci.

Dla tracącej zdrowie Bronisławy Skłodowskiej łączenie pracy zawodowej z obowiązkami matki i pani domu z czasem okazało się wysiłkiem ponad siły, ostatecznie więc zrezygnowała z pracy zawodowej. Ale choroba miała też inne skutki, które niewątpliwie odbiły się negatywnie na psychice dzieci, zwłaszcza najmłodszej Marii. Bronisława w trosce o zdrowie swoich córek i syna zdecydowała się bowiem ograniczyć kontakt fizyczny z nimi. Nie tylko jadała na oddzielonym od innych, chowanym na specjalną półkę w kredensie talerzu i piła ze swojego kubka, którego nie mógł używać nikt inny z rodziny, ale także zrezygnowała z wszelkich pieszczot wobec swoich dzieci, nie całowała ich ani nie przytulała. Według Ewy Curie, Bronisława zapadła na gruźlicę, jeszcze będąc w ciąży z piątym dzieckiem, według innych biografów, Skłodowska zachorowała, kiedy jej najmłodsza córka miała zaledwie cztery lata. Faktem jest, że w 1871 roku Bronisława zaczęła gwałtownie chudnąć, wówczas też pojawił się u niej uporczywy suchy kaszel.

Po rezygnacji pani domu z pracy w szkole znów trzeba było zaciskać pasa. Bronisława, chcąc choć w części odciążyć domowy budżet, nauczyła się szewskiego rzemiosła i szyła buty zarówno sobie, jak i gromadce swoich dzieci. Stuk młotka często towarzyszył dzieciom przy odrabianiu lekcji. Fakt, że Bronisława, wykształcona szlachcianka, nie bała się fizycznej pracy, mógł mieć też wpływ na jej dzieci, w tym także na najmłodszą córkę. Wiele lat później dorosła już Aciupencio, pracując ze swoim mężem w laboratorium, przerzucać będzie tony blendy smolistej niczym zwyczajny robotnik… Po latach, już jako sławna uczona i noblistka, Skłodowska pisała, iż jej matka obok „wybitnej inteligencji miała wielkie serce i niezłomne poczucie obowiązku”[12]. Jak się okazuje, owo niezłomne poczucie obowiązku odziedziczyły po niej wszystkie dzieci, na czele z najmłodszą córką.

Chociaż Maria Skłodowska nieustannie podkreślała, że matka miała na nią wielki wpływ, we wczesnych latach jej dzieciństwa Bronisława była w domu gościem. Winą za to należałoby obciążyć jej chorobę, którą w owych czasach leczono głównie zmianą klimatu. Wierzono, że łagodny morski klimat na południowych wybrzeżach Europy lub wręcz przeciwnie, górskie powietrze, najlepiej alpejskie, wyleczy gruźlicę, choć stosowano także inne lekarstwa, w tym kumys, czyli mleko klaczy, które Bronisława często piła. Nawiasem mówiąc, zmiana klimatu rzeczywiście często przynosiła pożądane efekty, czego przykładem była chociażby cesarzowa Elżbieta, żona Franciszka Józefa, słynna Sissi, która wyleczyła się z gruźlicy, wyjeżdżając na Maderę i Korfu. Gwoli sprawiedliwości należy dodać, iż według niektórych biografów cesarzowa leczyła się tam nie tyle z gruźlicy, ile z choroby wenerycznej „podarowanej” jej przez własnego męża.

Prawdziwy przełom w leczeniu przyniosło dopiero wyodrębnienie prątków gruźlicy przez niemieckiego uczonego Roberta Kocha, choć na skuteczną terapię trzeba było jeszcze poczekać wiele lat. Lek przeciw gruźlicy w postaci antybiotyków opracowano dopiero ponad trzydzieści lat po śmierci naukowca…

Wyjazdy na kuracje tanie nie były i mocno nadszarpnęły rodzinny budżet Skłodowskich, tym bardziej że Władysław utopił wszystkie swoje oszczędności w zupełnie nietrafionej inwestycji, jaką był zakup młyna, do czego namówił go brat żony, Henryk Boguski. Aż dziw bierze, że ojciec Marii w ogóle dał się wciągnąć do tego „interesu” i utopił w nim około trzydziestu tysięcy rubli. Pomysłodawca miał bowiem w rodzinie opinię nieudacznika – chociaż skończył prawo, był na utrzymaniu swojej żony, właścicielki doskonale prosperującego sklepu.

Ponieważ Skłodowskich nie było stać na zatrudnienie służącej, w wyprawach matki po zdrowie towarzyszyła jej najstarsza córka Zofia, która miała się nią opiekować. Jedenastoletnia dziewczynka musiała zatem bardzo szybko dorosnąć, ale jak wynika z listów Bronisławy do domu, ze swego zadania pielęgniarki wywiązała się znakomicie. O swoich obowiązkach chętnie pisała w listach: „jak mogę opiekuję się Mamą. Ubieram ją, rozbieram, gotuję dla niej ziółka, przygotowuję herbatę rano i wieczór, i dość często Mama powiada, że jest kontenta ze swojej Małgosi (taki mam teraz przydomek), ale ja czuję, że Mamie dziś nie wystarczam i nieraz się martwię, gdy Mamę smutną widzę, a nie mogę jej rozweselić. Kilka razy na dzień liczymy, ile miesięcy trzeba jeszcze tu przesiedzieć i gniewam się na czas, że tak powoli idzie. W Warszawie tak prędko przebiegały lata, a tu miesiąc każdy równa się rokowi”[13].

Zosia robiła, co mogła, by umilić matce pobyt i sprawić, by mniej tęskniła za krajem i rodziną, zwłaszcza w okresie świąt Bożego Narodzenia, które za sprawą jej starań chociaż trochę przypominały święta spędzane w Warszawie. „Jakże nam pusto i głucho było w porównaniu z innymi latami, jak tęskno za radosnym krzykiem dziatwy oczekującej niecierpliwie ukazania się choinki, za serdecznym uściskiem drogich osób – pisała Bronisława w liście do przyjaciółki. – Zosiulka nakryła stolik serwetą, zapaliła świece, poustawiała na stole pierniki przysłane z Warszawy i gdy miarkowałyśmy, że nadeszła chwila, w której nasi zasiadali do stołu, rozłamałyśmy opłatek z ściśnionym sercem i łzami i (…) tak zakończyłyśmy Wigilię”[14].

Ponieważ pobyty Bronisławy zagranicą trwały po kilka miesięcy, Zofia uczęszczała tam do szkoły i, o dziwo, w nowych warunkach, wśród cudzoziemskich dzieci i w szkole, w której zarówno nauczyciele, jak i uczniowie mówili w obcym języku, radziła sobie bardzo dobrze. W czasie swoich podróży z chorą matką odwiedziły austriackie Alpy, gdzie mieszkały w niewielkiej miejscowości nieopodal Insbrucku, a potem francuską Niceę, słynną z łagodnego klimatu. Ponoć kiedy jej koleżanki ze szkoły w Nicei, gdzie obie z matką przebywały przez dłuższy czas, dowiedziały się, że Zofia wraca do kraju jeszcze przed końcem roku szkolnego, nie posiadały się z radości. I to bynajmniej nie dlatego, że nie lubiły małej Skłodowskiej – po prostu Zofia uczyła się tak dobrze, że istniała obawa, iż na koniec roku zgarnie wszystkie nagrody, łącznie z wieńcem laurowym dla najlepszej uczennicy. Jak łatwo się domyślić, ze względu na fakt, iż Zosieńka towarzyszyła matce w jej tułaczce po europejskich sanatoriach, stała się dla niej najbliższa z całej gromadki potomstwa. Kiedy matki nie było w domu, dziećmi opiekował się ojciec, wspierany przez swoją szwagierkę Ludwikę, nazywaną przez dzieci ciocią Lusią. Chociaż ciotka starała się, jak mogła, zastąpić swoim małym krewnym matkę, niezbyt jej się to udawało. Nie mogła im całkowicie się poświęcić, miała bowiem własną rodzinę i własne dzieci.

Niestety, kosztowna kuracja przynosiła dość marne efekty, chociaż każdy nowy lekarz, pod którego opiekę trafiała Bronisława, był pełen optymizmu, a winą za ciężki stan chorej obarczał medyków leczących ją wcześniej. I rzeczywiście, zawsze po przyjeździe do nowego sanatorium i podjęciu nowego leczenia stan kobiety ulegał poprawie, by z czasem jeszcze się pogorszyć. Kiedy wróciła ze swojej ostatniej, jak się miało okazać, podróży po zdrowie, dzieci ledwo ją poznały. Matka wyglądała jak cień samej siebie, a kiedy jej najmłodsza córeczka chciała rzucić się jej w ramiona, szybko ją powstrzymała stosownym gestem. Rozczarowana Maria nie zdawała sobie sprawy, że matka odpycha ją od siebie w trosce o zdrowie córki.

Kłopoty w tym czasie bardzo kochały dom Skłodowskich: w 1873 roku Władysław Skłodowski stracił pracę podinspektora gimnazjum na Nowolipkach, co oczywiście wiązało się z utratą dochodów i poważnym nadszarpnięciem i tak już skromnego budżetu rodziny. Stało się tak za sprawą wyjątkowo zajadłego naczelnego inspektora, który odkrył, że Władysław prowadzi wykłady na temat dziejów Polski, nieistniejącej na mapie Europy. Na domiar złego, Skłodowskim groziła utrata mieszkania. Wobec tego Skłodowski zdecydował się założyć w nim stancję dla chłopców przyjeżdżających do Warszawy z innych miast zaboru rosyjskiego. Po wprowadzeniu się uczniów dom, który już wcześniej kipiał życiem, przypominał istny ul, w którym panował nieustanny gwar i ruch. „Po powrocie ze szkoły i wspólnym obiedzie, przy którym zasiadało 20 osób, zaczynały się we wszystkich wspólnych kątach lekcje dodatkowe i korepetycje nie tylko dla pensjonariuszy, lecz także i dla uczniów przychodnych – wspomina starszy brat Marii, Józef. – Jednocześnie, a głównie później, odbywało się odrabianie ustnych i piśmiennych zadań szkolnych. W każdym pokoju uczyło się kilku chłopców, jedni po cichu, jedni mrucząc pod nosem, inni wreszcie prawie na głos, przeszkadzając sąsiadom i wraz to nawoływani przez nich do porządku; nie brakło też oczywiście rozmów postronnych, dogadywań, konceptów, sprzeczek, a czasem i kuksańców”[15].

Wówczas to w życiu Marii pojawiło się pierwsze zauroczenie przedstawicielem płci odmiennej. Tak się złożyło, że wraz z Helą zakochały się w tym samym chłopcu mieszkającym u nich na stancji – Witoldzie Romockim. Ponoć był to nie tylko urodziwy, ale też elegancki i inteligentny młodzieniec, a obie siostry zaciekle rywalizowały o jego względy. Hela napisała też powieść poświęconą owej skomplikowanej sytuacji pt. Siostry-rywalki. Jak miała pokazać przyszłość, Witold nie był jedynym mężczyzną w życiu naszej bohaterki, którym zmuszona była się dzielić z inną kobietą.

Niestety, wszystko wskazuje na to, iż sprowadzenie do domu tylu gości przyczyniło się do wielkiej tragedii w rodzinie Skłodowskich. W 1874 roku na ziemiach polskich rozszalała się epidemia tyfusu, choroby, która często kończyła się śmiercią. Ponieważ do zakażenia się tą chorobą przyczynia się brak higieny, a w domu Skłodowskich panowały bardzo dobre warunki sanitarne, biografowie przyszłej noblistki podejrzewają, iż tyfus trafił na Nowolipki za sprawą któregoś z uczniów. W efekcie zachorowały na niego dwie dziewczynki – Zofia i Bronisława, młodsza stosunkowo szybko doszła do siebie, ale starsza przegrała walkę z ciężką chorobą i 31 stycznia umarła. Jej śmierć była ciosem dla wszystkich, ale najbardziej dotknęła Bronisławę Skłodowską, której stan pogarszał się z dnia na dzień. Nic dziwnego, matka bardzo zżyła się z najstarszą córką, której sukcesy naukowe napawały ją bezustanną dumą. Dziewczyna zapowiadała się na pisarkę. Nie dość że miała zdolności literackie, na co wskazuje lektura jej listów pisanych do domu podczas pobytu z matką zagranicą, ale też dość często opowiadała młodszemu rodzeństwu rozmaite, wymyślone przez siebie, pasjonujące historie. Rozpacz Bronisławy była tym większa, że ze względu na stan zdrowia nie pozwolono jej uczestniczyć w pogrzebie córki. Jak pisze jej wnuczka Ewa: „od okna ku oknu się wlokąc, gasnącymi oczyma patrzyła na kondukt żałobny, co jej dziecko nieubłaganie w mrok i dal zabierał”[16].

Odejście najstarszej siostry okazało się traumatycznym przeżyciem także dla najmłodszego dziecka Skłodowskich – Marii, która uczestnicząc w pogrzebie Zosi, zdała sobie sprawę, że śmierć nie jest niczym abstrakcyjnym, że kiedy przyjdzie czas, upomni się o każdego. Prawdopodobnie wówczas też dotarło do niej, że stan zdrowia matki gwałtownie się pogarsza i że wkrótce ona też ich opuści. Przerażona dziewczynka niemal codziennie biegła do kościoła Najświętszej Marii Panny, w którym została ochrzczona, lub do kościoła Świętego Jacka przy ulicy Freta, nieopodal miejsca swego urodzenia, gdzie przyjęła pierwszą komunię. Mistyczny półmrok świątyni sprzyjał modlitwie i ponurym rozmyślaniom. Mała Maria gorąco się modliła, by Bóg przywrócił zdrowie jej ukochanej matce. Dziecko było tak zdesperowane, że ofiarowało własne życie w zamian za życie mamy. Na próżno.

Dziewiątego maja 1878 roku Bronisława Skłodowska zamknęła oczy na zawsze. Umierała tak jak chciała: świadomie, przyjąwszy sakramenty i pożegnawszy się ze wszystkimi członkami rodziny. Słabnąc, zdobyła się na jeden gest – znak krzyża, który nakreśliła nad głowami dzieci i po raz ostatni powiedziała: „Kocham was”. Jej najmłodsza córka napisze później w Autobiografii: „Zrozpaczona stratą córki i wyczerpana długą chorobą płucną matka nasza umarła, mając 42 lata; pozostawiła męża z dziećmi w najgłębszym smutku. Miałam wtedy dopiero 9 lat, a najstarszy mój brat zaledwie 13”[17]. Wraz ze śmiercią matki w Marii umarła też wiara w Boga, którego przecież wcześniej tak żarliwie błagała, by wrócił zdrowie Bronisławie, ofiarowując w zamian własne życie. Maria Skłodowska, podobnie jak jej ojciec, została ateistką. Co gorsza, wpadła w depresję. W domu często chowała się przed rodzeństwem po kątach, a w szkole przed koleżankami, by móc się swobodnie wypłakać. Takie chwile dojmującego, wręcz paraliżującego smutku zdarzały się jej także w życiu dorosłym, a Maria nazywała je „zmęczeniem”, „wyczerpaniem” lub po prostu „problemami z nerwami”.

Po śmierci matki przyszła noblistka znajdowała też ukojenie w książkach i nauce, w których się dosłownie zatracała. Potrafiła godzinami ślęczeć nad podręcznikami, zapominając o bożym świecie, w tym także o konieczności jedzenia posiłków. Pozostało jej to do końca życia. Jej córka Ewa wspomina, jak kiedyś, wracając do domu nad ranem z jakiegoś przyjęcia lub teatru, zastała matkę siedzącą na podłodze i studiującą jakieś naukowe materiały. Maria nie zauważyła obecności córki, nie zwróciła uwagi nawet wtedy, gdy Ewa nieco rozbawiona wyszła z pokoju, by położyć się spać. Kiedy jeszcze Maria uczyła się w domu, także stawała się nieobecna. Jej rodzeństwo często nawet nieco złośliwie zabawiało się kosztem zatopionej w nauce siostry: „Brońcia i Hela nieraz próbują, jak długo i jak głośno trzeba krzyczeć przy niej, żeby nareszcie podniosła znad książki te poważne szare oczy. Ona jednak zawsze okazuje się wytrzymalsza od nich… Nie naumyślnie, rzecz prosta. Tylko dlatego, że ich naprawdę nie słyszy”[18].

Kiedy umarła Bronisława Skłodowska, jej najmłodsza, dziewięcioletnia wówczas córka była już pilną uczennicą. Wszystkie dzieci Skłodowskich były inteligentne, zdolne i nad wyraz bystre, ale mała Maria, którą teraz nie nazywano już Aciupencio, ale po prostu Manią, znacznie przewyższała rodzeństwo. Widać to było już wtedy, kiedy miała zaledwie cztery lata, gdy zadziwiła całą rodzinę umiejętnością czytania, którą posiadła niejako samoistnie, nikt jej bowiem tego nie uczył. „Starsza siostra Bronia musiała się uczyć skomplikowanej sztuki składania liter, a tymczasem nauka abecadła bynajmniej nie wydawała się jej zajmująca. Przyszło jej więc na myśl, że dużo przyjemniej będzie, jeśli weźmie sobie do towarzystwa Maniusię jako »uczennicę«. Przez kilka tygodni układały wspólnie kartoniki z literami, wreszcie któregoś ranka Brońcia z trudem usiłowała przesylabizować ojcu tekst elementarza, a Mania zniecierpliwiła się nagle i, wziąwszy jej książkę z ręki, przeczytała go płynnie od razu”[19]. To wywołało konsternację u jej rodziców, ale też smutek małej Bronisławy, którą młodsza siostra prześcignęła w nauce czytania. Widząc zmieszanie na twarzach rodziców i nadąsaną minę siostrzyczki, Maria przestraszyła się nie na żarty i wybuchła płaczem. Przez łzy tłumaczyła się ze swojego postępowania: „Przepraszam, przepraszam… ja nie naumyślnie! To nie moja wina – ani Brońci. I tylko dlatego, że to takie łatwe!”[20].

Z czasem okazało się, że nauka nie sprawia Mańci żadnych trudności, poza tym dziewczynka miała wyjątkowo dobrą pamięć. Pewnego dnia poprosiła jednego z chłopców na stancji, by pozwolił jej przepisać wiersz, który przed chwilą przeczytał. Ten odparł ze śmiechem, że skoro Mańcia ma tak fenomenalną pamięć, jak twierdzi jej rodzeństwo, to wystarczy, że on przeczyta jej utwór jeszcze raz, a ona odtworzy go z pamięci na kartce. Oczywiście, nikt nie wierzył, że dziewczynka poradzi sobie z tak wymyślnym zadaniem, a tymczasem Maria, wysłuchawszy wiersza po raz drugi, zamknęła się w sąsiednim pokoju, by po chwili wyjść z napisanym na kartce utworem. Okazało się, że dziewczynka bez żadnego błędu odtworzyła wiersz, który wcześniej słyszała tylko dwa razy…

Małą Marię w domu rodziców najbardziej fascynował gabinet ojca, a dokładnie wiszący tam na ścianie barometr ze srebrną tarczą, którą Władysław własnoręcznie od czasu do czasu polerował i regulował. Obok barometru podziw Manii wzbudzała też gablotka „z kilkoma półkami, pełna przedziwnych i uroczych przedmiotów: leciutkich wag, tubek szklanych, próbek minerałów… Ach, znajduje się tu nawet elektroskop z płytkami ze złota!”[21]. Dziewczynka potrafiła długo przypatrywać owym tajemniczym, fascynującym przedmiotom piętrzącym się za szybą. Ojciec wyjaśnił Marii, że są to przyrządy fizyczne, a ona dobrze zapamiętała tę nazwę. W przyszłości tak właśnie będą wyglądały narzędzia jej pracy.

Zanim jednak mała Mania stała się noblistką, czekała ją długa podróż do wiedzy, której pierwszym etapem była renomowana pensja prowadzona przez Jadwigę Sikorską. Wcześniej przez krótki czas córki Skłodowskich chodziły do szkoły kierowanej niegdyś przez ich matkę, znajdującej się przy ulicy Freta, ale ojciec uznał, że droga, jaką muszą pokonać dziewczęta, jest za długa i postanowił poszukać innej placówki, położonej bliżej ich miejsca zamieszkania. Na pensję Sikorskiej Mania wraz z siostrą trafiły, kiedy jeszcze żyła ich matka. Bronisława cieszyła się, że dziewczęta trafią do polskiej szkoły, i to do renomowanej. A nie bez znaczenia było również to, że w tej szkole odbywały się tajne lekcje języka polskiego, geografii i historii Polski. W szkole funkcjonowały dwa różne plany lekcji, inny dla władz, a inny dla nauczycieli i uczennic. W pierwszym figurowały przepisowe przedmioty z odpowiednią liczbą godzin, w drugim – część owych przedmiotów została zastąpiona zajęciami z języka polskiego, historii i geografii Polski. „Wiedziały przecież i uczennice, że zapisane w planie urzędowym roboty (…) oznaczają historię Polski, język niemiecki należy czasem czytać: nauki przyrodnicze itp.”[22] – pisze we wspomnieniach Jadwiga Sikorska. W owych czasach rządowe szkoły, a zwłaszcza gimnazja, na terenie zaboru rosyjskiego stanowiły centra wynaradawiania Polaków oraz indoktrynacji młodych ludzi, którym starano się zaszczepić pogardę do ojczyzny i wszystkiego co polskie. Powszechną praktyką było, że choć przeważającą liczbę uczniów lub uczennic danej szkoły stanowili Polacy, wśród kadry pedagogicznej oprócz księdza uczącego katechizmu i nauczycielki języka polskiego, który był traktowany jako język obcy na równi z francuskim, nie było ani jednego nauczyciela narodowości polskiej.

Szkoły prywatne miały pozornie więcej swobody, ale i tam należało przestrzegać narzuconych przez władze reguł. Co najmniej kilka razy w roku w szkole zjawiał się inspektor rządowy, o którego wizycie informował woźny, głośno dzwoniąc. Kiedy akurat odbywała się tajna lekcja języka polskiego lub historii naszego kraju, natychmiast z pulpitów znikały książki polskie, a na ich miejsce zjawiały się rosyjskie i nauczyciel rozpoczynał prowadzenie lekcji w tym języku. Później inspektor urządzał swoisty egzamin, by przekonać się, czy historia Rosji, a co ważniejsze – język rosyjski jest w danej szkole odpowiednio nauczany. Na pytania zadawane przez inspektora uczennice musiały odpowiadać po rosyjsku. Mania od dziecka wykazywała niemałe zdolności językowe, po rosyjsku mówiła płynnie, na dodatek z nienagannym akcentem. Dlatego podczas wizyty inspektora w szkole nauczycielki zazwyczaj typowały ją do tego osobliwego egzaminu przeprowadzanego przez inspektora. Doskonale zdawano sobie sprawę, że nienaganny język rosyjski oraz czysty akcent, jakim mówiła mała Skłodowska, będzie niczym miód na serce srogiego urzędnika, który dzięki temu przymknie oko na ewentualne niedociągnięcia czy też naruszenia regulaminu.

Jadwiga Sikorska odnotowała po latach: „Ciężkie to było życie, życie fałszu i dwojakiej niejako działalności, obrony tego, co drogie i święte dla nas i pokazywania władzy urzędowej tego, co ona stawiała jako nieodzowny warunek prowadzenia szkoły. Nigdy może przy uczennicach nie powiedziałam nieprawdy, ale one posługiwały się nią przy każdej wizycie”[23].

Chociaż Mania, najzdolniejsza uczennica w klasie, podczas wizytacji zawsze spisywała się wzorowo, to ona sama bardzo nie lubiła tych popisów przed urzędnikiem carskim i często zdarzało się, że po wyjściu inspektora długo zanosiła się płaczem, cierpliwie uspokajana przez nauczycielki. Kiedyś przyznała się jednak, że wizyty rosyjskich inspektorów wyzwalały w niej też zupełnie inne uczucia i wówczas miała „ochotę wznieść swe małe pięści, by bronić się przed tymi ludźmi, a czasem, muszę przyznać, pragnęłam rzucić się na nich z pazurami jak kot i drapać”[24].

Maria bardzo się wyróżniała na tle innych uczennic trzeciej klasy, do której uczęszczała również jej starsza o rok siostra Helena, nie tylko dlatego, że była wśród nich najmłodsza. Panna Skłodowska prześcigała je wszystkie na każdym polu i była najlepszą uczennicą w klasie. Kiedy któraś z koleżanek miała problemy ze skomplikowanymi zadaniami matematycznymi, z reguły właśnie do Marii zwracała się o pomoc.

Dziewczęta uczące się w szkole Jadwigi Sikorskiej zupełnie nie zwracały uwagi na zmiany w nastrojach Manii, ale owe napady dojmującego smutku, zmuszające dziewczynę do ucieczki w samotność i do płaczu, nie uszły uwadze dyrektorki pensji, która w tej sprawie wezwała do szkoły Władysława Skłodowskiego. Oświadczyła mu, że co prawda, jego najmłodsza córka jest wyjątkowo bystrym, inteligentnym i zdolnym dzieckiem, ale jednocześnie jest też wyjątkowo wrażliwa, dlatego zasugerowała Skłodowskiemu, by odczekał przynajmniej rok, zanim zapisze ją do kolejnej klasy. Ojca Marii argumenty nauczycielki nie przekonały i nie tylko nie pozwolił swojej najmłodszej córce na rok przerwy w nauce, ale przeniósł ją do rosyjskiego III Żeńskiego Gimnazjum Rządowego, mieszczącego się tam, gdzie obecnie znajduje się pomnik Bolesława Prusa na skwerze ks. Jana Twardowskiego Do tej szkoły uczęszczała już Bronka. Helena tymczasem pozostała uczennicą pensji Sikorskiej.

Jak już wspomniano, gimnazja w zaborze rosyjskim miały stanowić raczej placówki wynaradawiania uczącej się młodzieży, a nie centrum zdobywania wiedzy, dlatego poziom edukacji był tam czasem zastraszająco niski. Jednak tylko ukończenie gimnazjum państwowego otwierało drogę na wyższą uczelnię. Absolwenci szkół prywatnych mogli o studiach zapomnieć. Co prawda, z całej czwórki dzieci Władysława tylko Józef mógł myśleć o studiach uniwersyteckich, uczelnie na ziemiach polskich nie przyjmowały bowiem kobiet, ale zawsze pozostawał wyjazd zagranicę i nauka na zagranicznej uczelni, np. na Sorbonie w Paryżu. Niski poziom nie był jedynym problemem, z jakim musieli zmierzyć się uczniowie takich gimnazjów, dodatkowym utrudnieniem był obowiązujący zakaz mówienia po polsku. Jednak z relacji Józefa, starszego brata Marii, wynika, że zakaz ten był systematycznie łamany. Zresztą Józef miał raczej przyjemne wspomnienia z czasów nauki w państwowym gimnazjum. Tymczasem jego młodsza siostra, która uczęszczała do gimnazjum żeńskiego, miała zupełnie inne zdanie: „wartość nauki była wątpliwa, a atmosfera w szkole wprost nie do wytrzymania. Dzieci, wiecznie podejrzewane i szpiegowane, wiedziały o tym, że jedna rozmowa polska albo nieostrożne słowo mogły poważnie zaszkodzić nie tylko im samym, lecz także i rodzicom. We wrogim otoczeniu traciły całą radość życia, a przedwczesne uczucie nieufności i oburzenia przytłaczało jak zmora ich dzieciństwo. Z drugiej zaś strony tak nienormalne warunki rozwoju w stopniu najwyższym podniecały uczucia patriotyczne młodzieży polskiej”[25].

W czasie nauki w gimnazjum ujawnił się niepokorny charakter Marii, co z niepokojem zauważyła nauczycielka robót ręcznych panna Mayer, która z bliżej nieokreślonych powodów bardzo nie lubiła panny Skłodowskiej. Nie podobały jej się na przykład kręcone, niesforne włosy dziewczyny, które z wątpliwym skutkiem starała się spleść w dwa warkocze. A tymczasem nastolatka często obdarzała ją wyniosłym i pełnym pogardy spojrzeniem. Kiedy pewnego dnia nauczycielka zwróciła Skłodowskiej uwagę, by nie patrzała na nią z góry, uczennica, górująca nad panną Mayer wzrostem, spokojnie odparła, że nie może inaczej… Maria naraziła się też na gniew nauczycieli, kiedy przyłapano ją tańczącą w klasie na wieść o udanym zamachu na cara Aleksandra II.

Kiedy Mania została uczennicą gimnazjum, rodzina Skłodowskich nie mieszkała już przy Karmelickiej. Przenieśli się na Leszno, gdzie zamieszkali w niewielkim domku porośniętym winem. Ich sytuacja finansowa uległa poprawie, ponieważ Władysław przyjął dość niewdzięczną, ale za to przyzwoicie płatną posadę dyrektora zakładu poprawczego, a ponieważ nie było już potrzeby prowadzenia stancji, do ich rodzinnego domu zawitał wreszcie spokój. W tym czasie Maria zaprzyjaźniła się z Kazią Przyborowską, córką dyrektora Biblioteki Zamoyskich, która wraz z rodzicami mieszkała należącym do Zamoyskich Pałacu Błękitnym. Dziewczynki były tak ze sobą zżyte, że uważały się niemal za siostry. Obie uczęszczały do tego samego gimnazjum, dlatego wychodziły do szkoły razem i razem też wracały, ciesząc się swoim towarzystwem i rozmawiając do woli. Po drodze przechodziły obok stojącego na placu Saskim pomnika siedmiu generałów, zwanego też pomnikiem lojalistów bądź pomnikiem Polaków poległych za wierność swemu monarsze. Warszawa zawdzięczała pomnik carowi Mikołajowi I, który w ten sposób chciał uhonorować polskich dowódców wojskowych nieopowiadających się za powstaniem listopadowym, którzy zginęli, walcząc po stronie Rosji. Pomnik stanął w miejscu wyznaczonym przez cara, ale, jak się łatwo domyślić, nie cieszył warszawiaków. Wkrótce za sprawą młodzieży narodziła się patriotyczna, ale też i osobliwa tradycja: mijając monument, należało na niego plunąć z pogardą, wyrażając w ten sposób dezaprobatę dla wojskowych walczących po stronie zaborcy. Ponieważ Kazia i Marysia przechodziły codziennie obok pomnika, także kultywowały ten zwyczaj…

W domu Kazi Mania odnalazła namiastkę swego rodzinnego domu i namiastkę macierzyńskiej miłości, matka jej przyjaciółki traktowała ją bowiem jak własną córkę. Jak zauważa Ewa Curie: „nietrudno już nawet na pierwszy rzut oka poznać, nad którą z tych dziewcząt wciąż czuwa troskliwa dłoń matki, a która wzrasta bez tej ręki, w domu, gdzie ją wprawdzie kochają gorąco, ale gdzie nikt nie ma dość czasu, by się nią zająć tak, jak trzeba zajmować się dzieckiem dopiero czternastoletnim. Po takich drobnych szczegółach się to poznaje, może niezbyt ważnych, lecz jednak jakże wymownych: po świeżości wstążki wplecionej w warkocze, po bieli kołnierzyka, mankietów…”[26].

Chociaż Maria w Autobiografii utyskiwała na poziom edukacji w gimnazjum, w którym się uczyła, okazuje się, że wcale nie było tak źle. W szkole, którą dla niej wybrał ojciec, uczyli bardzo dobrzy nauczyciele przedmiotów ścisłych, a językiem wykładowym był niemiecki. Nawiasem mówiąc, nauczyciel tego języka był najbardziej wymagającym ze wszystkich pedagogów uczących w tej szkole. Maria, która szczególnie upodobała sobie przedmioty ścisłe, wiodła prym wśród uczennic gimnazjum, ku radości swojego ojca. W 1883 roku ukończyła szkołę z pierwszą lokatą, a za bardzo dobre wyniki w nauce przyznano jej złoty medal. Wcześniej jej starszy brat, który wybierał się na medycynę, także ukończył szkołę z pierwszą lokatą. Rodzeństwo Skłodowskich zawsze zresztą znajdowało się w gronie prymusów, a kiedy Hela skończyła gimnazjum zaledwie z drugą lokatą, była dosłownie zdruzgotana, że tak zawiodła swego kochanego tatę…

Maria Skłodowska przez całe życie miała opinię kobiety ładnej, podobającej się mężczyznom. Albert Einstein na przykład mówił o erotyzmie w jej oczach, a nawet stwierdził, że uczona „jest tak atrakcyjna, że dla każdego może się stać niebezpieczna”[27]. Jednakże przyglądając się zdjęciom młodej gimnazjalistki, nie znajdziemy ani wielkiej urody, ani owego niebezpiecznego uroku. Wręcz przeciwnie – z fotografii spogląda na nas nieładna, pucołowata dziewczyna z dość dużą nadwagą, szczególnie niekorzystnie prezentująca się na tle swoich sióstr, smukłych i wysokich panien. I na niewiele się zda zasznurowany do bólu gorset – Maria Skłodowska była nieładną, stanowczo zbyt pulchną nastolatką. Na szczęście w niedalekiej przyszłości miało się to zmienić.

Skłodowska, kończąc gimnazjum, była jeszcze bardzo młoda, miała zaledwie piętnaście lat, i stanęła przed koniecznością wyboru dalszej drogi życiowej. Jak wspomniano, o studiach w kraju nie miała co myśleć, pozostawały studia zagraniczne, ale na to potrzebne były fundusze, i to niemałe. Mogła też pracować jako nauczycielka lub guwernantka.

Z pewnością Maria, podobnie jak jej starsze siostry, nie rozważała możliwości zamążpójścia i to nie tylko dlatego, że była na to za młoda. Jak słusznie zauważył Józef Skłodowski, jego trzy siostry „nie nadawały się do roli tzw. panien na wydaniu”[28], bowiem marzyły im się wyższe studia, praca i niezależność finansowa. Zresztą w ich otoczeniu nie brakowało niezależnych kobiet, przecież ich matka, zanim nie uległa śmiertelnej chorobie, sama się utrzymywała, a jej dyrektorska pensja stanowiła niemały wkład do domowego budżetu. Inną znaną im niezależną kobietą była Maria z Rogowskich, żona Zdzisława Skłodowskiego, jednego ze stryjów, która nigdy nie zamierzała wieść życia żony przy mężu. Sprawy kuchni, prowadzenia domu i wychowania dzieci nie obchodziły jej wcale i dlatego z ulgą zepchnęła je na jakąś ubogą krewną, w zamian za pomoc dając jej wikt i opierunek. Sama zajmowała się administrowaniem majątkiem, założyła szkołę koronkarstwa i fabrykę mebli w Kielcach. Szokowała też sposobem bycia, ponieważ nie dbała o piękne stroje, paliła mnóstwo papierosów i nad towarzystwo kobiet, ględzących o domu, kuchni, strojach i dzieciach, przedkładała towarzystwo mężczyzn. Nawiasem mówiąc, ciotka bohaterki naszej opowieści nie miała innego wyjścia, jak tylko zająć się zarabianiem na dom, jej małżonek był bowiem utracjuszem, który nie dość, że nie skalał się pracą, to jeszcze przegrywał fortunę, grając w karty. Panny Skłodowskie widziały też, jak w nieudanym związku z mężczyzną ustępującym żonie pod względem intelektualnym męczy się ich ukochana ciotka Lusia. Żadna z nich nie chciała dla siebie takiego życia.

Tymczasem Władysław Skłodowski, cieszący się z sukcesów swojej najmłodszej córki, jak również ze zdobytego przez nią medalu, z troską przyglądał się młodziutkiej Marii. W końcu dotarło do niego, że Jadwiga Sikorska miała jednak rację, radząc, by dać dziewczynie odpocząć. Mania, wciąż niemogąca sobie poradzić z bólem po śmierci matki, wyczerpana nauką, stopniowo pogrążała się w depresji. W końcu, kierując się dobrem dziecka, postanowił, że jego najmłodsza córka powinna porzucić plany dalszego kształcenia i zarządził dla niej całoroczne wakacje, które miała spędzić u krewnych na wsi. Tak rozpoczął się, jeżeli nie najszczęśliwszy, to z pewnością najbardziej beztroski okres w życiu bohaterki naszej opowieści.

Przypisy:

1 Skłodowska-Curie Maria, Autobiografia, Warszawa 1959, s. 7.

2 Curie Ewa, Maria Curie, Warszawa 1967, s. 15.

3 Goldsmith Barbara, Geniusz i obsesja. Wewnętrzny świat Marii Curie, Wrocław 2008, s. 16.

4 Quinn Susan, Życie Marii Curie, Warszawa 1997, s. 20.

5 Tamże, s. 21.

6 Smutek żałoby narodowej – stroje i biżuteria, http://blogmedia24.pl/node/41651

7 Skłodowska-Curie Maria, Autobiografia, op. cit, s. 14.

8 Quinn Susan, Życie Marii Curie, op. cit., s. 30.

9 Tamże, s. 32.

10 Tamże, s. 29.

11 Curie Ewa, Maria Curie, op. cit., s. 61–62.

12 Skłodowska-Curie Maria, Autobiografia, op. cit, s. 9.

13 Quinn Susan, Życie Marii Curie, op. cit., s. 43–44.

14 Tamże, s. 47.

15 Tamże, s. 49.

16 Curie Ewa, Maria Curie, op. cit., s. 32.

17 Skłodowska-Curie Maria, Autobiografia, op. cit, s. 9.

18 Curie Ewa, Maria Curie, op. cit., s. 35.

19 Tamże, s. 18.

20 Tamże.

21 Goldsmith Barbara, Geniusz i obsesja…, op. cit., s. 12.

22 Quinn Susan, Życie Marii Curie, op. cit., s. 57.

23 Tamże.

24 Tamże, s. 59.

25 Skłodowska-Curie Maria, Autobiografia, op. cit, s. 12.

26 Curie Ewa, Maria Curie, op. cit., s. 43.

27 Emling Shelley, Maria Skłodowska-Curie i jej córki, Warszawa 2013, s. 30.

28 Quinn Susan, Życie Marii Curie, op. cit., s. 69.

Maria Skłodowska-Curie. Złodziejka mężów – życie i miłości

Подняться наверх