Читать книгу Romanse na szczytach władzy - Iwona Kienzler - Страница 6
Wstęp
ОглавлениеEpoka Drugiej Rzeczypospolitej, krytykowana w czasach PRL-u, budzi dziś ogromne zainteresowanie, ale bardzo często bywa idealizowana. Dla wielu współcześnie żyjących Polaków, nie wyłączając historyków, było to państwo elitarne, niemal idealne, z którego powinniśmy nie tylko być dumni, ale i czerpać wzory. To idealizowanie dotyczy zwłaszcza ówczesnych elit politycznych, których członkowie bywają porównywani do współczesnych ludzi władzy i to porównanie zawsze wypada niekorzystnie dla dzisiejszych polityków. Panuje powszechna opinia, że przed wojną rządzili prawdziwi idealiści, ludzie, którym obce były wszelkiego rodzaju niesnaski i awantury, a ich jedynym drogowskazem było hasło Bóg, Honor, Ojczyzna… Co więcej, rządząc, mieli na celu jedynie dobro kraju, w przeciwieństwie do współczesnych polityków, nie dbali więc wyłącznie o własną kieszeń. Ich moralność także była nieposzlakowana. Jednym słowem, przedwojenni politycy, przynajmniej w oczach przeciętnego Polaka, to chodzące wzory cnót wszelakich.
Tymczasem Druga Rzeczpospolita nie była krajem mlekiem i miodem płynącym. Młode, odrodzone po przeszło stu latach niewoli państwo borykało się nie tylko z olbrzymimi trudnościami gospodarczymi, biedą nękającą zdecydowaną większość obywateli, lecz także z analfabetyzmem i zacofaniem społecznym. Sytuacja mniejszości narodowych w przedwojennej Polsce także była nie do pozazdroszczenia. Zostawmy jednak politykę i sytuację gospodarczą i przyjrzyjmy się ludziom sprawującym rządy w Drugiej Rzeczypospolitej. Okazuje się, że nieobce im były różnego rodzaju grzeszki, które tylko dlatego nie ujrzały światła dziennego, że ówczesne media nie były ani tak sprawne, ani tak wszędobylskie jak dzisiejsze. A miałyby o czym pisać.
Prawdą jest, że ludzie zajmujący wysokie stanowiska w przedwojennej Polsce, zwłaszcza ci wywodzący się z szeregów PPS, z samym Józefem Piłsudskim na czele, wręcz niechętnie wydawali pieniądze i byli drażliwi w kwestiach dysponowania funduszami publicznymi, co przybrało nawet postać szlachetnej manii. W wolnej Polsce Piłsudski, po osiedleniu się w Sulejówku, podróżując po kraju, odmawiał między innymi korzystania ze specjalnego wagonu kolejowego, czyli tak zwanej salonki, i zadowalał się biletem drugiej klasy.
Kiedy premier Walery Sławek kończył urzędowanie, spakował cały swój majątek do jednej walizki i chciał zrezygnować z zajmowanego przez siebie mieszkania, nie stać bowiem go było na czynsz. Premier Aleksander Prystor miał skromną posiadłość pod Wilnem, w której najcenniejsze były dwa konie, należące do niego i jego żony. Owa niechęć do wydawania pieniędzy publicznych na własne potrzeby, urastająca, jak wspomniano, czasem wręcz do manii, miała jednak swoje uzasadnienie i wywodziła się z czasów, kiedy PPS, podobnie jak inne organizacje partyjne i niepodległościowe, działała w konspiracji. Partia pozyskiwała fundusze na swą nielegalną przecież działalność w mało szlachetny sposób – organizując zbrojne napady na przykład na pociągi przewożące gotówkę. Mało tego, po napadach wypłacano biorącym w nich udział bojownikom wynagrodzenie finansowe, którego wysokość była uzależniona od powodzenia akcji. Takie zwyczaje nie tylko demoralizowały członków partii, lecz także przyciągały różnego rodzaju kryminalistów i ludzi liczących na szybki zysk. Co więcej, jak grzyby po deszczu powstawały organizacje polityczne, a w zasadzie pseudopartyjne, nazywające siebie partiami rewolucyjnymi, będące de facto grupami o charakterze przestępczym. Tworzyli je, razem z pospolitymi przestępcami, ludzie wydaleni z innych partii ze względu na ich niezbyt czyste intencje, kiedy okazywało się, że bardziej niż ideologia czy walka o wyzwolenie uciemiężonej ojczyzny interesują ich zyski z rozbojów. Zarówno sam Piłsudski, jak i pozostali przywódcy walczyli z korupcją i bandytyzmem w podległych im organizacjach i zdaniem wielu historyków właśnie w tym należy szukać przyczyny późniejszej niechęci do wydawania publicznych pieniędzy. Ale o ile Piłsudski i zdecydowana większość członków rządów Rzeczypospolitej faktycznie żyli skromnie, żeby nie powiedzieć ascetycznie, o tyle pensja ostatniego prezydenta RP, Ignacego Mościckiego, wynosiła, bagatela, dwadzieścia tysięcy złotych. Była to kwota znacznie przewyższająca zarobki prezydenta Francji, a nawet prezydenta USA, zupełnie niewyobrażalna dla przeciętnego obywatela RP. Warto dodać, że porządna pensja urzędnicza wynosiła w owych czasach zaledwie kilkaset złotych miesięcznie i była to suma wystarczająca, by utrzymać kilkuosobową rodzinę. Prezydent dysponował aż trzydziestoma samochodami osobowymi, a jego bezpieczeństwa strzegli żołnierze Pułku Piechoty Legii Akademickiej, stacjonującego nieopodal zamku. A przecież Ignacy Mościcki dysponował znacznie mniejszymi prerogatywami niż jego odpowiednik w Białym Domu czy lokator Pałacu Elizejskiego. Co więcej, ostatni prezydent Drugiej Rzeczypospolitej był bodaj jedynym przedwojennym politykiem, któremu woda sodowa uderzyła do głowy.
Należy pamiętać, że główni aktorzy sceny politycznej przedwojennej Polski byli ze sobą równie mocno, a czasem nawet bardziej skonfliktowani niż współcześni adwersarze polityczni. Nie można się temu dziwić. Jak słusznie zauważyła wdowa po generale Sosnkowskim, Jadwiga, „wielkie indywidualności nie lubią spotykać się w jednym przedziale”[1], a przecież w przedziale o nazwie Druga Rzeczpospolita aż roiło się od nieprzeciętnych osobowości: Daszyński, Wojciechowski, Dmowski, Paderewski, o Józefie Piłsudskim nie wspominając. Nic dziwnego, że dochodziło do sporów i tarć, przy których utarczki współczesnych polityków wydają się dziecinnymi sprzeczkami, a sam Piłsudski, krytykując swoich adwersarzy, nie wahał się używać określeń, delikatnie mówiąc, mało parlamentarnych.
Z kwestią wiary i moralności przedwojennych polityków też różnie bywało. Wszak pierwszy prezydent Drugiej Rzeczypospolitej Gabriel Narutowicz był człowiekiem niewierzącym, chociaż wkrótce po nominacji ponoć pojednał się z Bogiem i nawet się wyspowiadał. Nie wiadomo jednak, czy był to zabieg czysto wizerunkowy, autentyczna zmiana światopoglądu, czy też działanie podyktowane realnymi, jak się okazało, obawami o własne życie. Mało tego, najważniejsi politycy w państwie decydowali się na zmianę wyznania tylko po to, by móc się rozwieść i poślubić ukochaną kobietę. Tak postąpili chociażby Józef Beck czy Józef Piłsudski. Na usprawiedliwienie owych praktyk trzeba dodać, że przez cały okres trwania Drugiej Rzeczypospolitej nie udało się uregulować ani kwestii rozwodów, ani ślubów cywilnych. Skutecznie utrudniał to Kościół, którego pozycja w państwie była bardzo silna. Nawiasem mówiąc, hierarchowie Kościoła nader często przymykali oczy na wybryki niektórych polityków. Dotyczy to chociażby Jana Paderewskiego czy Ignacego Mościckiego, których drugie żony były rozwódkami i nadzwyczaj szybko uzyskały kościelne unieważnienie małżeństwa, by móc w drugi związek wstąpić z Bożym (konkretnie kościelnym) błogosławieństwem. Jak się przekonamy, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że marszałek Edward Rydz-Śmigły nawet nie wziął ze swoją partnerką ślubu i żył z nią w konkubinacie.
Na szczytach władzy powszechne były też skandale obyczajowe i erotyczne. Tajemnicę poliszynela stanowił fakt, że w ówczesnym Ministerstwie Spraw Zagranicznych nie brakowało gejów zatrudnionych na państwowych etatach, na czele z najsłynniejszym z nich – Jarosławem Iwaszkiewiczem, a stolicą raz po raz wstrząsały skandale obyczajowe związane z romansami znanych polityków. Ich bohaterami byli na przykład sam prezydent, a także minister spraw wojskowych w latach 1935–1939 generał Tadeusz Kasprzycki. Od pozamałżeńskich romansów nie stronili też inni znani politycy, począwszy od Władysława Sikorskiego, a na Józefie Piłsudskim skończywszy.
Przypis:
1 Za: J. Sosnkowska, W.T. Kowalski, W kręgu mitów i rzeczywistości, Warszawa 1988, s. 29.