Читать книгу To, czego potrzebuję - J. a. Daniels - Страница 6

PROLOG Riley

Оглавление

Chyba żartujesz? Nadal się tam wybierasz?

Patrzę w lustro i opuszczam dłoń, w której trzymam pomadkę.

Richard stoi w drzwiach sypialni, opiera się o framugę i patrzy na mnie spod na wpół przymkniętych powiek. Ma czerwone policzki, wygląda na wściekłego i jest piwo lub dwa od nawalenia się w sztok. Bierze łyk z butelki, krzywi się i macha ręką w moim kierunku.

– Ri, to wszystko jest pojebane – bełkocze. – Poważnie. Moim zdaniem.

Wzdycham, czuję ból w piersi.

– To mój brat – przypominam. – Szczerze, czego się spodziewałeś? – Wstaję zza toaletki i podchodzę do leżącej na łóżku torby podróżnej, cały czas mu tłumacząc. – Nie mogę przegapić ślubu Reeda. A Beth to moja najlepsza przyjaciółka. Jestem zaproszona na wesele. Muszę pojechać. – Chowam pomadkę do kosmetyczki, zamykam ją i wkładam do torby. Łapię za rączki i patrzę na Richarda. – Przykro mi – mówię z nadzieją, że tym razem do niego dotrze. – Jestem między młotem a kowadłem. Wiesz przecież, że chcę, żebyś tam ze mną był. Nie chcę jechać bez ciebie, tylko…

– Tylko twój brat to pieprzony idiota, a ty wolisz wspierać jego, zamiast trzymać moją stronę – warczy. – I pewnie sądzisz też, że zwolnienie mnie było w porządku.

Opuszczam ramiona.

– Nie mów tak. To nieprawda i doskonale o tym wiesz.

– Tak? Wiem? – Unosi wysoko brwi. Zanim mam szansę odpowiedzieć, Richard prostuje się w drzwiach i zaczyna kręcić głową. Na jego twarzy widać zawód. – A w dupie – mówi wreszcie i macha wolną ręką. – Jedź sobie. Rób, co chcesz. Wcale cię tutaj nie chcę.

– Co? Dlaczego? – Mrugam zdziwiona.

Chyba tak nie sądzi, prawda? Dlaczego miałby mnie tutaj nie chcieć? Co ja takiego zrobiłam? Przecież to nie ja go zwolniłam.

Podchodzę, żeby trochę go pocieszyć – złapać za rękę albo objąć za szyję – chcę przekazać, co czuję, ale zatrzymuję się pół metra przed nim, gdy podnosi głowę i widzę jego oczy. Płoną, są wściekłe, widzę w nich rozgoryczenie i wyrzut.

Wini mnie.

– To wszystko jest popieprzone – warczy. – Jesteś moją dziewczyną. Jesteśmy ze sobą, dlaczego więc nie zostałem zaproszony?

Przygryzam wargę, żeby się nie rozpłakać. Czuję, jak do oczu napływają mi łzy.

Jego argumenty są nie do przebicia. Ale co mogę zrobić? Nie mogę przyprowadzić na ślub kogoś, kto specjalnie nie został zaproszony. To by wywołało niepotrzebne napięcia, a przecież nie chcę zepsuć tego weekendu, byłoby nie fair wobec Reeda czy Beth.

– Zostanę jedynie dzisiaj – mówię z nadzieją, że jeśli skrócę wyjazd, Richard nieco się uspokoi. – Wyjadę po ślubie. Tuż po zakończeniu. Wrócę, zanim zdążysz za mną zatęsknić. A potem, gdy będę w domu, możemy razem poszukać ci pracy. Pomogę ci. – Podchodzę bliżej. – Dobrze?

– Nie, kuźwa, wcale nie jest dobrze. – Mruży oczy. – Co jest, do diabła? Naprawdę mnie o to pytasz? Ri, przecież wciąż się tam wybierasz i bierzesz jego stronę, jak więc, do cholery, może być dobrze?

– Nie biorę jego strony. Nie biorę niczyjej strony. Próbuję zrobić to, co należy, ale tak naprawdę nie wiem, co powinnam zrobić. Ale próbuję. Richardzie, staram się. Zrozum to, proszę. Ja… – Rozsypuję się, kręcę głową. Ból w mojej piersi zdaje się rozprzestrzeniać bardziej i bardziej, aż wreszcie czuję go w całym ciele. Teraz mnie owija. Nabieram powietrza, łzy płyną mi po policzkach. – Muszę iść – szepczę. – Przepraszam. Proszę, nie znienawidź mnie za to.

Uśmiecha się krzywo. Podnosi piwo i wypija duszkiem, patrzy na mnie zimnymi oczami. Potem wyciera usta wierzchem dłoni.

– Próbuję zrobić, co należy – przedrzeźnia mnie i kręci głową. – Zdrajczyni.

Krzywię się.

– Przecież mówiłam, że nie biorę żadnej ze stron. Chcę pozostać neutralna – przypominam i ostrożnie wycieram łzy. – Boże, nie widzisz, jakie to dla mnie trudne? Kocham cię, ale to mój brat.

– Ty suko, nie powinnaś pozostawać neutralna. Wyruchał mnie. Zapomniałaś? Powinnaś wybrać mnie. I to jest cały problem, Riley.

Nabieram powietrza. Z jego wypowiedzi usłyszałam jedno słowo. Jedno.

– Jak mnie nazwałeś?

Wzrusza ramionami i bierze kolejny łyk piwa.

– Bo zachowujesz się jak suka. Mówię, co widzę.

Otwieram usta ze zdziwienia.

Nigdy się tak do mnie nie odzywał. Nigdy. Czy to przez alkohol?

Ile wypił?

– Cofnij to – szepczę.

Wpatruje się we mnie. Jego wzrok jest twardy.

– Nadal się tam wybierasz?

– Muszę już iść.

– Nie cofnę. Wybrałaś jego. Jesteś suką.

Zaciskam zęby.

W złości ludzie mówią rzeczy, których nie mają na myśli. A alkohol dodatkowo rozwiązuje język.

Ale dość wymówek. Łamię się. Nie wytrzymam dłużej.

– Tak, dobrze, a wiesz co? Ty jesteś skończonym kutasem – syczę drżącym głosem. – Rozumiem, że jesteś zły na mojego brata, ale wyżywasz się na mnie. A ja na to nie zasługuję. Nie zasługuję na takie zachowanie. Odkąd zostałeś wyrzucony, nie robiłam nic oprócz wspierania cię i co dostaję w zamian? Nie pozwolę na to. – Kręcę głową, kapią kolejne łzy. – Zmieniłam zdanie. Nie chcę, żebyś jechał ze mną na ten weekend. Cieszę się, że Reed nie zgodził się, żebyś był moją osobą towarzyszącą. I tak, teraz biorę jego stronę. – Łapię się pod boki i wychylam do przodu. – Jego.

– Wypierdalaj z mojego domu – ryczy Richard. – Dupa w troki i spadaj na ślub tego palanta. Rób, co ci się żywnie podoba. Bardzo proszę. Mam to gdzieś.

– Och, tak właśnie zrobię! I tak, żebyś wiedział, jadę tam, bo chcę, a nie dlatego, że łaskawie mi pozwoliłeś. Uwierz mi – w ten weekend pragnę być jedynie tam.

– Tak? Mam tak samo! – ryczy, odwraca się na pięcie i znika w korytarzu.

– Świetnie! – wrzeszczę, odwracam się i idę w stronę łóżka. Mój makijaż spłynął. Nadal płaczę. Szlocham.

Boże… co właśnie się wydarzyło?

Biorę się w garść i szykuję do wyjścia. Szybko pakuję resztę rzeczy – coś do spania, poduszkę, kilka sukienek – i chociaż Richard nie stoi w drzwiach, nadal zachowuję się, jakby stał.

– Cały czas się na mnie wyładowujesz, jakbym to ja cię zwolniła. Przez cały tydzień mi to wypominasz. Nie zasługuję na to. Zasługuję na coś lepszego. I wiesz co? Założę się, że Reed zrozumiałby, gdybym nie przyjechała na jego ślub, bo on jest wyrozumiały. A ty nie jesteś! Oczekujesz, że dokonam wyboru między tobą a moją rodziną. To nie w porządku. To nie w porządku! Ale wiesz co? Dokonam tego wyboru. Chcesz, żebym to zrobiła? No to wybieram. Teraz.

Zakładam cieliste buty na platformie, biorę torebkę i kluczyki ze stolika przy łóżku, przerzucam torbę podróżną przez ramię i wymaszerowuję z pokoju wściekłym krokiem.

Mijam stojącego w kuchni Richarda.

– Powiedz temu sukinsynowi, że mam nadzieję, że ona go wystawi – mamrocze zza któregoś już piwa.

Co za dupek.

– Sam mu powiedz, gdy zobaczysz go w pracy – wrzeszczę. – A, prawda. Nie zobaczysz go, bo nie masz tej pracy!

Sięgam do klamki i wysuwam brodę. Ignoruję jej drżenie.

– Pierdol się! – wrzeszczy Richard.

Prostuję się i gwałtownie się odwracam.

– Sam się pierdol! – odkrzykuję.

A potem trzaskam drzwiami, wsiadam do samochodu i ponownie wybucham płaczem. Cały czas płacząc, wycofuję z podjazdu i ruszam w stronę Sparrow’s Island.

Sama.

To, czego potrzebuję

Подняться наверх