Читать книгу Królewski skarb - Jacek Dubois - Страница 7

Rozdział II WIDMO BANKRUCTWA

Оглавление

W ciągu dnia wszyscy mamy bardzo dużo zajęć, ale zgodnie z naszą rodzinną tradycją wieczorem spotykamy się, by razem zjeść kolację i poopowiadać sobie, co się wydarzyło.

Kiedy wróciłam z angielskiego, kątem oka dostrzegłam, że Staś kręci się po kuchni przy mamie przygotowującej kolację. Brat jest największym łakomczuchem, jakiego spotkałam w życiu. Dla pomidorowego spaghetti czy pizzy byłby w stanie zaprzedać własną duszę. Pewnie chciał dopilnować, żeby mama ugotowała to, co on najbardziej lubi. A przy okazji ten łakomczuch wyje połowę kolacji z garnków i dla nikogo nie starczy na dokładkę.

Gdy o dziewiętnastej zeszłam do jadalni, wszyscy już tam byli, a na stole stał wielki, choć trochę już spenetrowany, półmisek z pomidorowym spaghetti. Brat dopiął swego, bo mama, nie pytając nas o zdanie, przygotowała jego ulubioną potrawę. Chciałam w ramach zemsty nałożyć sobie olbrzymią porcję, żeby dla niego już nie starczyło. Niestety Staś błyskawicznie rzucił się do stołu, złapał półmisek, jakby chciał z nim uciec, ale zreflektował się i nałożył sobie na talerz olbrzymią porcję. Widząc zdumione miny członków rodziny, wytłumaczył:

– Wybaczcie, że nałożyłem sobie pierwszy, ale jestem niesamowicie głodny. Od rana nic nie jadłem.

– Jak to nic nie jadłeś, Stasiu? – zdumiała się mama. – Przecież własnoręcznie zrobiłam ci śniadanie.

– Tak, to prawda – przyznał Staś, nie przerywając jedzenia. – Ale to było bardzo wcześnie, a śniadanie było mikroskopijne, czyli to się nie liczy jako posiłek.

– Zjadłeś cztery kajzerki z serem – sprecyzowała mama.

– A potem jeszcze jedną moją – przypomniał Tadzik.

Staś nie oponował, z apetytem pałaszując makaron.

– Do mnie do biura przyszedłeś w porze lanczu – dodał tata. – Byliśmy razem w restauracji, gdzie zjadłeś zupę, drugie danie i deser.

– Jak to jedliście razem? – zdziwiła się mama. – Przecież ja przygotowałam Stasiowi posiłek w domu.

– A ode mnie pożyczył pieniądze na lancz, mówiąc, że jak zaraz czegoś nie zje, to zemdleje z głodu – dodałam.

Niespeszony tymi oskarżeniami Staś pochłonął ostatni kęs spaghetti z talerza. Wtedy spostrzegł, że żadne z nas jeszcze nie zaczęło jeść.


– Skoro nie jecie, to ja się jeszcze poczęstuję – Oświadczył i, nie czekając na zgodę, nałożył sobie kopiasty talerz makaronu.

Tata chciał zainterweniować i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążył, bo Staś go uprzedził.

– Czy wiecie, kto wymyślił pizzę? – spytał, po czym szybko wygłosił monolog o historii powstania tej potrawy.

Staś poza tym, że jest nieokiełznanym żarłokiem, jest także gadułą. Godzinami potrafi zarzucać nas różnymi opowieściami. Wysłuchaliśmy historii powstania pizzy. Na koniec Staś, nie robiąc nawet przystanku, spytał:

– Czy wiecie, skąd się wzięła kawa w Europie?

Tego już było za wiele dla wszystkich. Marzyliśmy, by wreszcie zamilkł. Najlepszym sposobem wyłączenia Stasia z dyskusji przy stole jest zaproponowanie mu czegoś do jedzenia i tego sposobu chwyciła się mama.

– Stasiu może jeszcze spaghetti?

Staś łaskawie ruszył głową, co oznaczało, że jest gotów przyjąć daninę. Mama sięgnęła po półmisek i zobaczyła, że, mimo że nikt poza Stasiem nie rozpoczął jedzenia, została tam ostatnia porcja. Westchnęła tylko, nałożyła mu to, co zostało, i oznajmiła pozostałym domownikom, że zaraz dogotuje makaronu. Czekając na kolację, rozpoczęliśmy rozmowę, chcąc uprzedzić kolejny monolog brata.

– Jak było w pracy? – spytała mama tatę.

Tata przeniósł kancelarię ze swoimi wspólnikami na szesnaste piętro nowego biurowca zbudowanego w samym centrum. Zakładając nową firmę, bali się, czy będą w stanie zarobić na czynsz i wyniki kancelarii taty były przedmiotem zainteresowania całej rodziny.

– Nie najlepiej – oznajmił ze smutną miną tata. – Chyba przeceniliśmy nasze możliwości. Kancelaria idzie dużo gorzej, niż przypuszczaliśmy.

– Jak to? – zdziwiła się mama. – A ten dzisiejszy klient? Mówiłeś, że ma przyjść z nową sprawą, po której planowaliście się odkuć.

– Tak miało być – potwierdził tata. – Ale niestety nic z tego nie wyszło.

– Czy jest jeszcze makaron? – spytał Staś, lecz tym razem wszyscy go zignorowali.

– Dlaczego się nie udało? – dopytywała się zatroskana mama.

– Klient okazał się totalnym wariatem. Polecił mi go przyjaciel, twierdząc, że to jeden z najbogatszych Polaków, który jest niesłusznie podejrzany przez prokuraturę o oszustwa. Spodziewałem się, że odwiedzi mnie nobliwy gentleman, tymczasem do kancelarii wpadł zdenerwowany facet z rozbieganymi oczami. Zaprosiłem go, żeby usiadł i zaproponowałem kawę. On nie mógł powstrzymać drżenia rąk i rozglądał się po gabinecie na boki, jakby szukał ducha. Spytałem, jak mu mogę pomóc.

– Czy ma pan relanium? – Usłyszałem. Wysłałem więc sekretarkę po tabletki, a jego poprosiłem, żeby opowiedział mi o swojej sprawie. Gość nie mógł się skoncentrować. Zamiast opowiedzieć, jakie zarzuty postawiła mu prokuratura, dopytywał się, czy wierzę w latające ryby. Nie mogłem zrozumieć, o co mu chodzi. W końcu wyjaśnił, że kiedy jechał do mnie windą na górę, to pojawiła się przed nim ryba. Była olbrzymia jak wieloryb i płynęła wprost na niego, jakby chciała go staranować. Przerażony chciał się zasłonić przed nią rękoma, ale wtedy rybie wyrosły skrzydła, zamachała nimi i przefrunęła nad nim. Gdy pomyślał, że ten koszmar minął, nagle całe niebo nad nim zapełniło się lecącymi wielorybami. Stado zatrzymało się nad nim i wieloryby zaczęły chórem śpiewać:

Oszuście podatkowy, nie będziesz piękny i zdrowy,

Nie warto chować pieniędzy, bo i tak skończysz w nędzy,

Dopadnie cię wielka ryba i wtedy wszystko się wyda,

A ty znikniesz stąd, po tobie zostanie tylko swąd.

Gdy wieloryby skończyły śpiewać, winda się zatrzymała. On wyskoczył z niej i przybiegł do mnie do biura. Kiedy skończył opowiadać swoją przygodę, próbowałem go nakłonić, żebyśmy wrócili do omawiania sprawy, z którą przyszedł, ale on zjadł trzy tabletki relanium, potem popił je kilkoma kieliszkami koniaku z mojego barku i zasnął jak zabity. Próbowałem go ocucić, niestety nie udało się.

– On na pewno w końcu się obudzi, dojdzie do siebie i będzie chciał, żebyś prowadził jego sprawę – pocieszała tatę mama. – Może zupełnie nie zwariował, tylko był zwyczajnie zmęczony.

– To nie jest pierwszy szaleniec – odparł tata. – Od pewnego czasu mam wrażenie, że w pracy otaczają mnie sami wariaci. Wszystko zaczęło się drugiego dnia po tym, jak przeprowadziliśmy się do nowego biura. Rano byłem umówiony z klientem oskarżonym o kradzież bel materiałów o wartości kilku milionów złotych z zakładów włókienniczych w Pacanowie. Zapowiadał się wielki proces, w którym bardzo chciałem występować. Do mojego gabinetu wpadł człowiek trzęsący się jak galareta. Nie zauważył nawet, że wyciągnąłem do niego rękę na powitanie i, wyminąwszy mnie, zaczął krążyć po pokoju jak sputnik wokół ziemi. Powtarzał jak katarynka: „Widziałem białą damę, widziałem białą damę”. Chodziłem za nim wokół pokoju, żeby dowiedzieć się, co się stało. W końcu zakręciło mi się w głowie i musiałem usiąść na kanapie. On też się zmęczył, usiadł koło mnie i nadal powtarzał o tej damie. W końcu zamilkł i przez kilka minut siedzieliśmy w ciszy. Niespodziewanie gość wykrzyknął: „O Boże, ona była odziana w materiał, który ukradłem”. Zerwał się z kanapy i zanim go zdążyłem zatrzymać, wybiegł z gabinetu. Spodziewałem się, że wróci, gdy ochłonie, ale niestety zniknął. Dwa dni później przeczytałem w gazecie notatkę, że na policję zgłosił się skruszony przedsiębiorca, który przyznał się do kradzieży kilkuset bel materiału. Takich zdarzeń było jeszcze kilka – kontynuował opowieść tata. – Był u mnie człowiek, który spotkał w windzie konia bez głowy, kobieta, która przeżyła nalot motyli. Opowieściami moich gości mógłbym wypełnić kilka hollywoodzkich scenariuszy.

– Dlaczego nam o tym nie opowiadałeś? – spytała zdziwiona mama.

– Nie chciałem was martwić i myślałem, że to tylko zbieg nieszczęśliwych przypadków, ale dzisiaj miarka się przebrała. Jeśli to fatum się nie skończy, może się okazać, że wkrótce zbankrutujemy.

Chcieliśmy pocieszyć tatę, ale on powiedział, że już więcej na ten temat nie chce rozmawiać. Makaron się ugotował i mama postawiła na stole nową porcję spaghetti.


– O, jest dokładka – ucieszył się Staś.

Przez resztę kolacji zastanawiałam się nad tym, co opowiedział nam tata. Gdy wstawaliśmy od stołu, Staś zaczął pojękiwać, że brzuch go boli, że czuje się przejedzony i że to wszystko przez nas, bo pozwoliliśmy mu tyle zjeść.

– Może wyjdziesz z psem na spacer – zaproponował tata, którego jeszcze czekała wieczorna przechadzka z Szaszłykiem. – Ruch to najlepszy sposób na przejedzenie.

– Co to, to nie – zaprotestował Staś. – Wolę się położyć i pocierpieć w cywilizowanych warunkach, niż uganiać się nocą po dworze. Pamiętasz Winstona Churchilla – przypomniał tacie jednego ze swoich ulubionych polityków. – On nigdy nie skalał swojego ciała sportem, a dożył osiemdziesiątki z okładem i był najwybitniejszym przywódcą dwudziestego wieku.

Pomogłam mamie zbierać naczynia ze stołu, cały czas myśląc o opowieści taty. Podobno jedna osoba na kilka tysięcy cierpi na zaburzenia psychiczne. Zatem niemożliwe było, żeby wszyscy ci chorzy schodzili się do kancelarii taty.

Może to jakiś dowcip, zastanawiałam się. Ktoś mógł wywiesić informację w domu wariatów, że tata udziela bezpłatnych porad prawnych i wszyscy obłąkańcy kierowali się do niego. Tylko kto mógł wymyślić coś takiego? Najbardziej dowcipny kolega taty to wujek Aleksander, ale przecież on był jednocześnie wspólnikiem taty, więc nie robiłby sobie kłopotów. Zresztą takiego żartu nie dałoby się długo utrzymać w tajemnicy. Gdyby naprawdę wisiało takie ogłoszenie, to prędzej czy później ktoś musiałby o tym tacie powiedzieć. Powód tajemniczych wizyt był inny. Tylko jaki?

Może to robota konkurencji? Często zdarzało się, że klienci umawiali się na rozmowy zarówno z tatą, jak i jego kolegami, i dopiero po tych rozmowach decydowali, którego z nich wybiorą na swojego obrońcę. Zatem konkurentom taty mogło zależeć, żeby jego kancelaria zbankrutowała. Ale w jaki sposób doprowadziliby do tego, że u taty pojawiali się sami szaleńcy? Uznałam, że ta wersja jest niemożliwa. Jednak po chwili przyszło mi do głowy rozwiązanie zagadki.

Przecież ci ludzie wcale nie musieli być prawdziwymi wariatami. Oni mogli tylko udawać wariatów. Tak, to mogło być wyjaśnienie. Konkurenci mogli zatrudniać aktorów, którzy odgrywali przed tatą te dziwne scenki. Mogli liczyć, że tata tego psychicznie nie wytrzyma, załamie się i zamknie kancelarię.

Już chciałam biec do niego i powiedzieć, że znalazłam rozwiązanie zagadki, gdy naszły mnie wątpliwości. Przecież najwięksi konkurenci taty byli jednocześnie jego przyjaciółmi. Bywali u nas w domu na obiadach, grywali z tatą w brydża, jeździli razem na konferencje naukowe. Czy byliby zdolni do zrobienia tacie takiego świństwa?

Zaczęłam zastanawiać się nad jeszcze innym rozwiązaniem. Przypomniałam sobie film, w którym artysta hipnotyzował w kabarecie osoby z widowni i te wykonywały jego polecenia. On żądał od nich, by dokonywały włamań do mieszkań i przynosiły mu ukradzione łupy, a one to robiły. Tylko, kto by chciał hipnotyzować klientów taty? I po co?

Skończyłam sprzątać po kolacji i postanowiłam o swoich przemyśleniach z kimś porozmawiać. Wspięłam się na drugie piętro i zapukałam do pokoju Tadzika. Stamtąd dochodziły różne odgłosy, ale nikt nie powiedział „proszę”. Niespeszona nacisnęłam klamkę. Tadzik siedział ze słuchawkami na uszach i słuchał na pełny regulator muzyki – nic dziwnego, że nie słyszał, jak pukam. Nie zorientował się nawet, że weszłam. Podeszłam do niego i wyjęłam kabel ze wzmacniacza.

– Przerwałaś mi w najlepszym momencie koncertu. – Tadzik nie wydawał się zadowolony z mojej wizyty.

– Puścisz sobie od początku – powiedziałam. – Teraz musimy porozmawiać. – Opowiedziałam Tadzikowi o moich podejrzeniach, że te wizyty szalonych klientów u taty nie są przypadkowe.

– Ty naprawdę wzięłaś na poważnie tę opowieść? – spytał zdziwiony. – Przecież wiesz, że tata jest urodzonym gawędziarzem. Gawędziarze są podobni do wędkarzy. W relacji wędkarza ryba rośnie do nieprawdopodobnych rozmiarów, a opowieści gawędziarzy rozrastają się, przekraczając granice zdrowego rozsądku. Tak jest z tą opowieścią – przekonywał mnie. – Dwóch czy trzech klientów przyszło pewnie do kancelarii nieco zdenerwowanych, a tata rozbudował całą opowieść, by trzymać w napięciu rodzinę przy kolacji. Pewnie już nawet o tym zapomniał i tobie radzę to samo. A teraz zmiataj, bo chcę wysłuchać do końca.

Tadzik nieco mnie uspokoił, ale postanowiłam wysłuchać opinii drugiego z braci. Stasia zastałam czytającego na kanapie.

– Co myślisz o tej historii, którą opowiedział nam tata? – Chciałam najpierw poznać jego opinię, zanim zacznę opowiadać o swoich przemyśleniach.

– Bardzo pasowała do pysznego makaronu.

– Przestań się wygłupiać – poprosiłam. Żarty brata na temat jedzenia już od dawna przestały mnie bawić.

– Okej – głos Stasia przybrał poważniejszy ton. – Nie wydaje mi się, żeby tata mówił poważnie. Miał ochotę sobie pogadać i, żeby trzymać nas w napięciu, wszystko podkoloryzował. Pewnie przyszedł do niego klient, któremu puściły nerwy, a on zrobił z tego opowieść nadającą się na scenariusz.

Zatem Staś ocenił sytuację tak samo jak Tadzik. Ja nadal nie byłam w pełni przekonana do ich wersji. Uznałam, że jeszcze jest zbyt wcześnie, by wyciągać ostateczne wnioski. Zdecydowałam się, że przez kilka dni będę podpytywać tatę, co się dzieje u niego w kancelarii. Gdy zgromadzimy więcej danych, okaże się, kto z nas miał rację.

Królewski skarb

Подняться наверх