Читать книгу Frassati Gawrońscy. Włosko-polski romans - Jacek Moskwa - Страница 8

Оглавление

Wesele i smutek w Turynie

Mniej więcej w połowie 1922 roku pewien młody mężczyzna z ambicjami przybywa z Warszawy do Berlina. Osobliwe to miasto. Jeszcze cztery lata temu było stolicą imperium, które toczyło równą walkę z największymi potęgami ówczesnego świata. Przegrało ją i skapitulowało. W wyniku zdrady – twierdzą niektórzy. Teraz państwo nazywane jest z odcieniem lekceważenia Republiką Weimarską, chociaż jego oficjalna nazwa brzmi Rzesza Niemiecka, co przypomina o chwalebnej przeszłości, ale co też pobrzmiewa groźnymi zakusami na przyszłość. Ciągle jednak poddane jest kontroli zwycięzców, którzy ściągają wojenne reparacje. Wokół szaleje inflacja, wczorajsze fortuny zamieniają się w walizki bezwartościowego papieru, ale na spekulacjach wyrastają inne, jeszcze większe.

Krajem wstrząsają konwulsje walki politycznej. Zwolennicy przywrócenia monarchii i odwetu na winnych niezasłużonej kapitulacji sprzed czterech lat walczą z komunistami, którzy chcą w Niemczech zbudować Republikę Rad, na wzór bolszewickiej. Leje się krew, podejmowane są mniej lub bardziej poważne próby zbrojnych przewrotów. Wszystko to w atmosferze kabaretowej dekadencji i końca starego świata. W kręgach intelektualnych szczególnym powodzeniem cieszy się książka Oswalda Spenglera Zmierzch Zachodu.

Dwudziestego drugiego czerwca 1922 roku z ręki zamachowca ginie minister spraw zagranicznych, Żyd z pochodzenia, Walther Rathenau. Dwa miesiące wcześniej we włoskim mieście Rapallo on i kanclerz Karl Joseph Wirth podpisali z reprezentantami Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej układ, który oznacza zakończenie polityki izolowania państwa bolszewików „kordonem sanitarnym”. Dla kraju, z którego przyjechał ów młody człowiek, traktat jest jeszcze jedną oznaką śmiertelnego zagrożenia. Przez ponad stulecie nie istniał na mapie Europy. Polska powstała znów w wyniku powojennej koniunktury, wykrojona z terenów trzech nieistniejących już cesarstw, ale Niemcy chętnie nazywają ją państwem sezonowym. Kanclerz Wirth bez ogródek wzywa do jego likwidacji.

Polacy potrafili obronić swój kraj przed inwazją bolszewickich armii, niosących rewolucję do centrum Europy, ale niebezpieczeństwo z tamtego kierunku pozostaje aktualne. Grozi ono także z zachodu. Po trzech powstaniach i plebiscycie nastąpił podział przemysłowego okręgu Górnego Śląska. Rzesza nadal go jednak kontestuje, podobnie jak utratę Wielkopolski i pomorskiego „korytarza”, dającego Polsce dostęp do morza.

Jan Gawroński skończył trzydzieści lat i przybywa do Berlina jako sekretarz poselstwa Rzeczypospolitej Polskiej. Stanowisko wydaje się poniżej jego ambicji. Gawrońscy nie należą co prawda do wysokiej arystokracji, raczej do górnej warstwy ziemiaństwa, utracili też sporą część majątku z rodzinnym pałacem w Szuklach, który znalazł się na terenach niepodległej Litwy, ale matka Jana jest rodzoną siostrą księcia Zdzisława Lubomirskiego, jednego z trzech członków Rady Regencyjnej, pierwszej po rozbiorach rodzimej władzy Królestwa Polskiego.

Wysoki i przystojny, chociaż wcześnie łysiejący, o twarzy, w której nie ma nic ze słowiańskiej pospolitości, często z fajką, doskonale ubrany w tweedy i we flanele, Gawroński może uchodzić za Anglika, gdyż mówi z najczystszym akcentem nabytym w Oksfordzie. Edukację średnią pobierał w ekskluzywnej szkole przy opactwie benedyktynów Downside w hrabstwie Somerset. Już wtedy rektor ojciec Leender Ramsey, jeden z najmądrzejszych ludzi, jakich zdarzyło mu się spotkać, krytykował zbytnią rozległość jego zainteresowań.

Istotnie, Jan ma chyba zbyt wiele uzdolnień, aby poświęcić się jednej dziedzinie, w której osiągnąłby doskonałość. Przez pięć lat studiował w Oksfordzie języki i kulturę klasyczną, a starożytna Grecja będzie mu zawsze natchnieniem. Potem na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie poznawał historię i literaturę ojczystą, ale przerzucił się na nauki przyrodnicze w Niemczech, by napisać doktorat pod nieco humorystycznym tytułem Uber die ontogenetischen und psychogenetischen Beziehungen zwischen Polypen und Medusen (O ontogenetycznych i psychogenetycznych relacjach między polipami i meduzami). Po latach śmiać mu się chce na samą myśl, że mógł coś podobnego stworzyć, a na dodatek obcować przez parę miesięcy z podobnymi tworami. Na koniec edukacji uczył się też rolnictwa i zrobił doktorat z ekonomii politycznej.

Po wybuchu pierwszej wojny światowej internowany przez Niemców jako poddany rosyjski, spędził dwa lata na zarządzaniu majątkiem ziemskim w Wielkopolsce, skąd uciekł do Legionów Piłsudskiego. Ich komendant był jednak też internowany wraz z niepokornymi żołnierzami, którzy odmówili przysięgi na wierność cesarzom Niemiec i Austro-Węgier. Żołnierze legionowi, którzy złożyli przysięgę, stworzyli Polski Korpus Posiłkowy pod dowództwem austriackim. Znalazł się tam także nasz bohater.

Wysłano go do Ostrowi Mazowieckiej do szkoły podchorążych, na czele której stał wybitny historyk Marian Kukiel. Bezpośrednim zwierzchnikiem młodego człowieka był dowódca kompanii szkolnej Stefan Rowecki, w czasie drugiej wojny światowej komendant główny Armii Krajowej. Formalnie podporządkowana Niemcom szkoła aż kipiała od konspiracji Polskiej Organizacji Wojskowej. Prawdopodobnie z jej polecenia Gawroński wyruszył na Krym, aby rozpoznać nastroje wśród białych Rosjan, osaczonych tam przez bolszewików.

W tym samym czasie bliski współpracownik Piłsudskiego, Tadeusz Hołówko, pojechał z podobną misją do Moskwy, gdzie rządzili już rewolucjoniści. Jan Gawroński na Krymie rozmawiał nawet z wielkim księciem Mikołajem Mikołajewiczem, który wyjaśnił mu, że odrodzona Wszechrosja byłaby – owszem – skłonna uznać w przyszłości autonomię Królestwa Kongresowego w ramach państwa carów, ale bez „rdzennie rosyjskiej Chełmszczyzny”! Rozczarowany wysłannik powrócił przez Odessę do Polski, w sam czas, aby wziąć udział w rozbrajaniu okupujących Warszawę Niemców.

W pierwszym karnawale odrodzonej Rzeczypospolitej do Warszawy zjechały na bale dziedziczki wielkich fortun na Ukrainie – jak się wkrótce okazało, w większości bezpowrotnie utraconych – wśród których nietrudno byłoby znaleźć kandydatkę na żonę. Nie dane było jednak Janowi wirowanie wśród młodych i zamożnych panien. Gawroński skierowany został do misji wojskowej w Szwajcarii. Po jej odwołaniu wrócił tam jako sekretarz poselstwa, a także bliski współpracownik wybitnego polskiego Żyda, znakomitego historyka Szymona Askenazego, delegata Polski na konferencję Ligi Narodów w Genewie. Z powodu tej służby odmówiono mu powrotu do Polski, gdzie chciał ponownie wstąpić do wojska, aby wziąć udział w wojnie z bolszewikami. W Szwajcarii spędził jeszcze dwa lata.

Szczegóły te czerpiemy ze wspomnień Jana Gawrońskiego, spisanych w kilkadziesiąt lat po tych wydarzeniach[1]. Obdarzony niewątpliwym talentem literackim i niebywałą erudycją, chociaż z właściwą wielu pamiętnikarzom skłonnością do przeceniania roli własnej osoby, pozostawi po sobie kilka książek o dyplomatycznych misjach i wędrówkach znawcy antyku po współczesnej Grecji i Włoszech, a także kilkaset stron niepublikowanych maszynopisów i rękopisów, wypełnionych maczkiem ledwo czytelnych znaków. Jeśli wolno nam w nich grzebać, wybierając smakowite kąski, a odrzucając fragmenty zbyt na nasz gust egocentryczne, to wróciwszy do Berlina roku 1922, zwróćmy uwagę na uwieczniony wprawnym piórem opis pewnej osoby, włoskiej malarki Adelaide Ametis[2]. Spotkanie z nią przesądzi w dużym stopniu o dalszych losach jego życia. „Małego wzrostu, ale nie krępa. Grubiutka, ale zwinna, o oczach śmiejących się, ale przenikliwych, ze stałym półuśmiechem na ustach, ale zdradzającym krytyczny dowcip raczej niż pogodną wesołość – tryskała wybuchowym temperamentem w każdym geście, w każdym słowie. Obu sobie nie żałowała, w przeciwieństwie do siostry[3] spokojnej, posągowej, małomównej, z trudem cedzącej słowa przez tkwiący w ustach papieros. I ona dużo paliła, ale papierosem gardziła: mocniejszych próbując wrażeń i miała stale w zębach fajeczkę z czarnym, smrodliwym tytuniem, jakiego używali pasterze (...). A wobec gości – wstydząc się fajkowego nałogu – przechodziła na cygara. W każdej sprawie i w każdej dziedzinie miała swe zdecydowane przekonania – nieraz oryginalne, ale własne – i dawała im wyraz w sposób kategoryczny, niepodlegający dyskusji. Pomimo tego budziła powszechną sympatię swą prostotą i niczym nieskrępowaną bezpośredniością, tak obcą sztucznej powściągliwości salonów.

Wyżywała się w malarstwie i malowaniu poświęcała całe swe życie bez reszty. Uczyła się go u turyńskiego malarza Alberta Falchettiego[4]. Był to osobnik wyjątkowo uroczy, pogodnej zawsze łagodności i franciszkańskiego serca. W jego pracowni pani Frassati spędzała cały swój czas, tak że – jak mi mówiła jej córka – dzieci widywały matkę zaledwie podczas posiłków. A że był to wielki artysta duchem, ale nie bardzo wielki malarz, uczennica prędko prześcignęła mistrza, zaliczając się w końcu do czołówki malarzy nawet w ich ojczyźnie, jaką są Włochy. Muzea zagraniczne kupowały jej obrazy – jeden z nich wisi w paryskiej galerii, a na weneckim Biennale miała prawo wystawiać hors concours (bez konkursu), co jest [przewidziane] dla malarzy o stwierdzonej dojrzałości.

Także i ja spotkałem się – i zrozumiałem – z panią Frassati na płaszczyźnie malarstwa. W 1922 roku zostałem przeniesiony jako sekretarz naszego poselstwa do Berlina, gdzie jej mąż był wówczas ambasadorem Włoch. Którejś niedzieli, krótko po przyjeździe spotkałem ją wraz z nieodłącznym Falchettim w galerii obrazów miejscowego muzeum. Zauważyłem jej zdumienie, że młody Polak tak trawi swoje niedzielne wczasy. Nawiązała się dyskusja o walorach van Dycka i Velasqueza jako portrecistów. Widziałem, że jeszcze bardziej się dziwi moją znajomością sztuki. W rezultacie polubiła mnie i zaczęła zapraszać na wspólne zwiedzanie berlińskich skarbów sztuki. Czasami w towarzystwie córki, pięknej, czarnobrewej Luciany. Zapraszała coraz częściej – już nie tylko na uroczyste obiady, ale na intymne posiłki w gronie prawie że rodzinnym”.

Jan Gawroński zawiera zatem przyjaźń z rodziną opisanej z takim pietyzmem malarki na gruncie towarzyskim, ale współgra to z jego obowiązkami służbowymi. Otrzymuje nawet polecenie od tymczasowego szefa poselstwa, radcy Alfreda Wysockiego, aby usiłował zbliżyć się do ambasadora Italii, która w wielu kwestiach odgrywa rolę kluczową wobec interesów młodej Rzeczypospolitej. W nowo organizujących się stosunkach polsko-niemieckich jest bowiem wiele spraw nieuregulowanych traktatem wersalskim, a dotyczących Śląska, Gdańska i innych kwestii. Podlegają one decyzji aliantów, wśród których Francuzi na ogół Polskę popierają, chcąc sobie zapewnić możliwie silnego sprzymierzeńca na zapleczu Niemiec, a z tego samego powodu Anglicy są jej przeciwni, bojąc się hegemonii francuskiej na kontynencie. W tej sytuacji głos Włocha bywa nieraz głosem decydującym, zaś Alfredo Frassati miał reputację zwolennika Niemiec. W archiwum poselstwa polskiego jest na jego temat bardzo obszerne i szczegółowe dossier. „Wiedzieliśmy o nim wszystko” – wspomina Gawroński.

Alfredo Frassati[5] to niewysoki mężczyzna, wówczas w średnim wieku, o twarzy ozdobionej sumiastym wąsem i ciemnymi brwiami, mniej szpakowatymi niż zaczesane do góry, dosyć jeszcze obfite włosy. Na pożółkłej fotografii sprawia zdecydowanie sympatyczne wrażenie. Wyraziste oczy patrzą z pewną ironią na rozmówcę.

Przybył do Berlina w styczniu 1921 roku jako człowiek zaufania Giovanniego Giolittiego, premiera Włoch. Wiele predestynowało go do objęcia tej placówki. Zna świetnie język i kulturę niemiecką, bywał tu wielokrotnie. Wybrał Niemcy, chociaż proponowano mu Londyn. Nie jest jednak zawodowym dyplomatą. Stworzył w Turynie, przemysłowej stolicy Italii, od podstaw jedną z największych gazet włoskich. Nosi ona tytuł „La Stampa”, a więc po prostu „Prasa”. Przyniosła mu ogromne dochody. Błyskawiczne powstawanie fortun magnatów prasowych z początku wieku dwudziestego można porównać tylko z tym, co osiągać zaczęli w drugiej połowie stulecia twórcy sieci telewizyjnych, a później przedsięwzięć internetowych.

Ta nowoczesna kariera mało się jednak liczyła na berlińskiej giełdzie dyplomatycznej, gdzie Frassati był traktowany jako Homo novus. On sam z lekkim lekceważeniem traktował formalne obowiązki związane z ambasadorską funkcją. Młodzi sekretarze poselstwa z pewnym żalem, a nawet zawstydzeniem zauważali, że nie zawsze poprawnie wyraża się po francusku, w obowiązującym języku dyplomacji.

Jako ambasador w Berlinie Alfredo Frassati reprezentuje pogląd, że ze względów gospodarczych Górny Śląsk powinien w całości pozostać przy Rzeszy. Odmiennie niż jego bliski przyjaciel Carlo Sforza, minister spraw zagranicznych w latach 1920–1921, a następnie ambasador w Paryżu, uważa, że podział tego przemysłowego okręgu jest grubym błędem. Przyjaźni się blisko z kanclerzem Karlem Josephem Wirthem, a przed tragicznym zamachem – także z jego szefem dyplomacji Waltherem Rathenauem. Kontynuuje w tym zakresie politykę swojej gazety, która u progu pierwszej wojny światowej zwalczała zwolenników interwencji, popychających Italię do wojny po stronie państw ententy przeciwko państwom centralnym, a po traktacie wersalskim znowu zajmowała pozycje proniemieckie.

Z tego też powodu nie przepadają za nim ambasadorowie innych krajów alianckich, uważający, że wyłamuje się ze wspólnego ich frontu, dopatrując w tym nielojalnej konkurencji o przyszłe względy władców Niemiec. Uchodzi też za przeciwnika otaczania Rosji bolszewickiej „kordonem sanitarnym”, który został przerwany przez jego przyjaciela Rathenaua układem z Rapallo. Mówi się nieoficjalnie, że Frassati miał pewien udział w przygotowaniu tego sensacyjnego zwrotu politycznego. Jego polityka koliduje więc w sposób wyraźny z interesami polskimi.

Niespodziewanie jednak uczucie wkracza w dziedzinę dyplomacji i polityki: Jan zakochuje się w córce włoskiego ambasadora. Smagła i czarnobrewa Luciana ma lat dwadzieścia i zwraca uwagę berlińskiego towarzystwa nieprzeciętną urodą. Jest świadoma swojego uroku, a Gawroński chętnie mu się poddaje. Wkrótce poznaje jej brata, starszego zaledwie o rok Pier Giorgia. Różnica wieku jest prawie niezauważalna, wydają się bliźniakami. Te same, mocno zarysowane ciemne brwi nad wielkimi oczyma. Taki sam klin czarnych włosów schodzący na środek czoła z bujnej czupryny. Podobnie smagła cera i olśniewająco białe zęby, często odsłaniane w szerokim, ujmującym uśmiechu.

Luciana i Pier Gorgio są do siebie fizycznie podobni, ale psychicznie jakże odmienni. Chłopak dopiero z upływem lat okiełzna swój wybuchowy temperament. Związani są ze sobą tą tajemniczą, nierozerwalną więzią, która tak często łączy na przykład bliźniacze pary. Spędzili razem pozornie szczęśliwe dzieciństwo w podgórskiej miejscowości w Piemoncie, w wielkim domu, w którym rządziły kobiety z rodziny ich matki. Pier Giorgio miał początkowo zastąpić matce jej starszą córeczkę Eldę, która zmarła, mając zaledwie osiem miesięcy. W konsekwencji Dodo, jak malec sam siebie nazywał, ubierany był w sukieneczki. Kiedy jednak w półtora roku po jego przyjściu na świat przyniesiono do domu prawdziwą dziewczynkę, zademonstrował po męsku, że wcale nie zamierza ustąpić miejsca siostrzyczce.

– Zanieście ją tam – zarządził władczo, pokazując drzwi.

Na jednym ze zdjęć w rodzinnym albumie widzimy to rodzeństwo, kiedy obydwoje mają jakieś pięć, sześć lat. Ubrani podobnie: chłopiec w białym fartuszku, dziewczynka w sukieneczce, takie same pantofelki z paskiem, uczesani prawie identycznie na pazia, ona nieco niższa, ale już opiekuńcza, bierze starszego brata pod rękę energicznym gestem, on patrzy w obiektyw z wyraźną determinacją. Na innym zdjęciu z tego samego okresu obydwoje ubrani są jednak po męsku: w spodnie i koszule z kołnierzykami na stójce.

„Chcąc nas koniecznie zrównać i upodobnić pod każdym względem, wychowywano mnie prawie jak chłopca, ryzykując w ten sposób wypaczenie obu naszych osobowości. Uczono nas odporności, wpajano nawyk do dyscypliny i posłuszeństwa, akceptacji wszelkich narzuconych nam ofiar. Jakikolwiek dialog z dorosłymi był zabroniony, po prostu nie istniał. To, że miano nas za nic albo, gorzej, za istoty zakłócające spokój, pozbawiło nas wszelkich przejawów dumy; za to umieliśmy stawiać czoło trudnościom i odważnie znosić ból. Jedynie ojciec, nie wnikając zresztą przy tym w nasze wewnętrzne życie, brał czasem udział w naszych zabawach i chwile z nim spędzone dawały mi złudzenie, że jednak coś dla niego znaczę (...). Dlatego od wczesnego dzieciństwa bardzo ważna dla każdego z nas dwojga była obecność tego drugiego”[6] – wspominała Luciana już po śmierci brata.

Alfredo Frassati widzi w synu następcę. Pier Gorgio, tak przez ojca kochany i pod wieloma względami do niego podobny, w głębi różni się jednak od niego bardzo. Przede wszystkim gorącą pobożnością. Rodzina jest katolicka, ale raczej w formalny sposób. Sam Alfredo Frassati to agnostyk. Tymczasem jego jedyny syn zostaje ku zaskoczeniu bliskich aktywistą Akcji Katolickiej i związanych z nią studenckich organizacji. Wstępuje nawet do Partii Ludowej i trzeciego zakonu dominikanów. Jako tercjarz przybiera znamienne imię Fra’ Girolamo. Nawiązuje w ten sposób do postaci Hieronima Savonaroli – charyzmatycznego mnicha, który piętnując grzechy renesansowego społeczeństwa i zepsucie dworu papieskiego, uzyskał na krótko duchową władzę w piętnastowiecznej Florencji. Aleksander VI Borgia obłożył go za to ekskomuniką, a władze rodzinnego miasta skazały na śmierć przez powieszenie i spalenie jego szczątków na stosie. Chociaż w samym Kościele ekskomunikę uznano wkrótce za nieważną, a postać „szalonego mnicha” otoczona była czcią nawet przez świętych, to jeszcze w dwudziestym wieku pozostaje Savonarola postacią kontrowersyjną[7]. Biorąc jego imię, Pier Giorgio chce być takim jak on – człowiekiem bez kompromisów.

Taką ma opinię wśród kolegów ze studenckiego ruchu katolickiego. Chrześcijaństwo to dla niego przede wszystkim miłość bliźniego. W Turynie znają go dobrze mieszkańcy najuboższych dzielnic, którym niesie pomoc, działając w Konferencji Świętego Wincentego.

W Berlinie, gdzie jego ojciec jest ambasadorem, nawiązuje szybko przyjaźń z księdzem Karolem Sonnenscheinem, opiekunem biednych, a poprzez niego kontakt ze środowiskami studentów i robotników. Również w Berlinie odwiedza biednych i chorych, niekiedy własnoręcznie robi zastrzyki. Stara się jak najmniej uczestniczyć w światowym życiu rodziców, natomiast zdarza się, że potrawy, a nawet kwiaty, które pozostały na stole po przyjęciu, niesie swoim podopiecznym.

Rodzice wiedzą o tej jego pasji, ale nie bardzo ją akceptują. Alfredo Frassati chciałby, aby syn w przyszłości pokierował jego największym dziełem – gazetą. Tymczasem sam Pier Giorgio wolałby zawód bardziej zbliżony do przyrody i trudu pracy fizycznej. Dlatego wybrał górnictwo. Wychowany u podnóża Alp kocha góry: wspinaczkę latem, narciarstwo zimą.

Z Janem Gawrońskim stanowią zupełnie odmienne typy psychiczne. Katolicyzm mógłby ich połączyć, ale u starszego i doświadczonego Polaka religia to ważna część tradycji i domowego obyczaju. Zbliża ich natomiast miłość do gór. Bratem babki Jana był przecież Władysław Zamoyski, właściciel dóbr zakopiańskich i współtwórca zimowej stolicy Polski. Podobnie jak Pier Giorgio, Jan jest zapalonym narciarzem. Kilkakrotnie będą zjeżdżali wspólnie na alpejskim podgórzu, nie zdążą się jednak zaprzyjaźnić.

Wobec starań Gawrońskiego o rękę Luciany nastroje w rodzinie Frassatich są zróżnicowane. Największą sympatią darzy go skonfliktowana z mężem Adelaide Ametis. Może dlatego że jej ojciec był człowiekiem z fantazją, o usposobieniu dalekim od nudnego charakteru mieszkańców Piemontu. Sporej fortuny dorobił się w Peru. W przyszłym zięciu Adelaide dostrzega jego niebanalną, ciekawą osobowość. Łączy ich też zainteresowanie sztuką.

Natomiast Pier Giorgio obawia się utraty siostry, z którą jest tak blisko związany.

Senator, ojciec Luciany, nie widzi w przystojnym Polaku, który ma zupełnie inną niż on hierarchię wartości, materiału na zięcia. A jednak będzie musiał w końcu skapitulować.

Tłem następnych wydarzeń jest przewrót polityczny we Włoszech, co powoduje dymisję ambasadora Frassatiego. W październiku 1922 roku pewien były socjalista nazwiskiem Benito Mussolini, który bawił zresztą nieco wcześniej w Berlinie i jako parlamentarzysta był w ambasadzie włoskiej, pomaszerował na Rzym na czele swoich kombatantów w czarnych koszulach. Bez większego wysiłku uzyskał inwestyturę z rąk króla i parlamentu, w sposób rażąco niezgodny z konstytucją. Dla liberałów jest to nie do przyjęcia. Ich niekwestionowany przywódca Giovanni Giolitti należy do głównych przeciwników Mussoliniego.

Liberałowie dążą do modernizacji ekonomicznej i kulturalnej zjednoczonej parę dziesiątków lat wcześniej Italii. Zwolennicy Mussoliniego, którzy nazwali się faszystami – od wiązki rózeg (fasci), symbolu etruskiego oznaczającego władzę urzędową i karną, nie do złamania, gdy są ujęte w pęk – także stawiają sobie ten cel. Do jego realizacji stosują jednak inne środki: przemoc zamiast głosowania, apoteozę państwa zamiast poszerzania swobód obywatelskich. Sam Mussolini żywi do Giolittiego głęboką antypatię, którą obejmuje także innych liberałów, wśród nich Frassatiego.

Na wieść o przewrocie senator Alfredo telefonuje do Paryża. Ambasadorem Italii jest tam jego serdeczny przyjaciel, wcześniej minister spraw zagranicznych Carlo Sforza[8]. Natychmiast uzgadniają, że złożą swoje dymisje na ręce nowego szefa rządu. Są zresztą przekonani, że eksperyment polityczny nie potrwa długo.

Tymczasem Gawroński postanawia się oświadczyć. Sprzyja temu zamieszanie spowodowane likwidacją berlińskiego domu Frassatich. Gorące uczucie do Luciany dyktuje plan, mający oswoić ukochaną z jego krajem: „Na jesieni urządziłem paniom wycieczkę do Polski, podczas której projektowałem definitywnie się oświadczyć. W Warszawie nikomu nie powiedziałem o moich zamiarach”.

Dla Luciany jest to zetknięcie ze światem zupełnie egzotycznym: „W grudniu 1922 roku pojechałyśmy z ciotkę Eleną do Warszawy na kilka dni, jeszcze z Berlina. Pier Giorgio nie chciał jechać. Z dworca zabrała nas kareta zaprzężona w cztery konie. Przysłała ją księżna Lubomirska[9], ciotka Jana. Wywarło to na nas wielkie wrażenie. Przybyłyśmy do Warszawy 16 grudnia, w dniu, w którym zabito prezydenta Gabriela Narutowicza. Całe miasto było wzburzone, widziało się tłumy ludzi na ulicach.

Brat matki mojego przyszłego męża, książę Zdzisław Lubomirski, był postacią bardzo wybitną. W listopadzie 1918 roku jako jeden z trzech regentów inicjował ogłoszenie niepodległości Polski. Wielki pan pod każdym względem, a jednocześnie człowiek ogromnie serdeczny. Do bliskich krewnych należała również rodzina Zamoyskich, posiadająca wielu znakomitych przedstawicieli.

Dystans między arystokracją a ludem był ogromny. Najbardziej jednak uderzała różnica między Polakami a Żydami. Nie tylko ubierali się odmiennie, ale fizycznie byli zupełnie inni. We Włoszech Żydzi żyją od ponad dwóch tysięcy lat, ale właściwie nie odróżniają się od chrześcijan. Tymczasem w Polsce przepaść między ubranym po europejsku Polakiem a Żydem w chałacie i jarmułce, z długą brodą i wyraźnie semickimi rysami twarzy, mówiącego w języku jidysz, zbliżonym bardzo do niemieckiego, wydawała się nieskończona”[10].

Po śmierci prezydenta Narutowicza napięcie polityczne dochodzi do zenitu. Psuje to trochę plany Gawrońskiego, który chciał przedstawić Lucianę rodzinie i znajomym. Na domiar złego zachorowała jego babka ze strony ojca, w której mieszkaniu przy Wareckiej mieszkał zawsze podczas pobytów w Warszawie z rodzicami. W grudniu 1922 roku są oni w stolicy nieobecni. Pan Stanisław przebywa w tym czasie w Paryżu jako delegat rządu do spraw emigracyjnych. Pani Helena, rezydująca chętnie w Zakopanem, tym razem jest w niemieckim Wrocławiu na kuracji. Honory domu czyni jej niezamężna siostra Maria Lubomirska, opiekująca się chorą matką. Traktuje ona Jana jak syna. Odwiedza Lucianę i jej ciotkę w hotelu Bristol na Krakowskim Przedmieściu, gdzie panie się zatrzymały.

Jan tak opisuje, co działo się później: „W drodze powrotnej z Warszawy zmówiliśmy się z Lucianą ostatecznie. Zakomunikowała o tym rodzicom, co pociągnęło za sobą rozmowę z jej ojcem, która miała przebieg charakterystyczny”.

– Moglie e buoi dai paesi tuoi (Żonę i woły bierz ze swoich stron). Zna pan to włoskie przysłowie? Zbyt wielkie różnice wychowania mogą utrudniać zgodne pożycie. Nie pochwalam decyzji córki, gotów jednak jestem respektować jej wybór, proszę przyjechać do nas do Turynu – mówi Gawrońskiemu Alfredo Frassati. Niezbyt zachęcające słowa jako reakcja na oświadczyny. Mają one miejsce w Berlinie, zaraz po powrocie Luciany i Jana z Polski, a przed Bożym Narodzeniem 1922 roku, na które państwo Frassati udali się do Turynu, wyjeżdżając w przeddzień Wigilii[11].

Ojciec przyszłej panny młodej nie jest zachwycony takim obrotem sprawy. Trudno ukryć Alfredowi, że Jan Gawroński nie jest w jego typie. Mieszkańcy Piemontu, z którego wywodzi się Frassati, to w rozgałęzionym włoskim krzewie szczep bardzo szczególny. W odróżnieniu od florentyńczyków czy rzymian, nie mówiąc już o neapolitańczykach, są ludźmi raczej zamkniętymi w sobie i małomównymi, ale za to rzetelnymi i pracowitymi. Taki jest też Alfredo Frassati. Mimo znacznego majątku pozostał bardzo oszczędny, rozważny w wydatkach, nawet tych drobnych i na przykład zawsze dba, żeby zgasić zbędną żarówkę.

Jan Gawroński z pewną dezynwolturą napisze w swoich pamiętnikach, że jego teść wywodził się z rodziny chłopskiej. Nie jest to prawdą, gdyż Pietro Frassati, ojciec Alfreda, był w rodzinnym Pollone, niedaleko Turynu, lekarzem, a także dyrektorem ekonomicznym Piemonckiego Szpitala Morskiego w Loano (Liguria). W każdym razie studia prawnicze syna na uniwersytecie w Turynie stanowiły dla tej rodziny pewne obciążenie. Po ich ukończeniu Alfredo bardzo wcześnie zaczął pracę dziennikarską. Dał się też poznać jako przeciwnik dominacji kleru w polityce. Napisał między innymi obszerną broszurę pod frapującym tytułem Kobiety wyborczynie w odniesieniu do życia społecznego i obecnych warunków w Italii. Wypowiada się w nim przeciwko rozszerzeniu prawa do udziału w głosowaniu powszechnym na płeć piękną z takim oto uzasadnieniem: że zwiększy to wpływy polityczne... kleru.

Tymczasem teraz widzi przed sobą pozującego na Anglika dyplomatę niższej rangi, ze zdominowanego przez Kościół katolicki i pogrążonego w chaosie kraju (taki jest ówcześnie tenor artykułów o Polsce, które drukuje „La Stampa”), podobno z dobrej rodziny – to zresztą nie ma dla Frassatiego, demokraty i liberała, większego znaczenia – ale za to o niepewnych dochodach. Jedyne pytanie, jakie mu zadaje, dotyczy zasobów majątkowych starającego się o rękę jego córki. Następnie przedstawia swój własny stan posiadania w cyfrach, które Gawrońskiemu wydają się astronomiczne. Zaznacza, że chociaż córka i syn będą po nim dziedziczyć po połowie, to na razie, póki on żyje, Luciana otrzymywać ma od ojca dokładnie tyle, ile wynosić będą dochody jej męża. Obie strony bowiem winny na równi partycypować w kosztach utrzymania rodziny.

Dzieci Luciany i Jana dosyć zgodnie kwestionują obecnie tę relację ich ojca jako skrajnie niesprawiedliwą wobec dziadka ze strony matki.

Tak przedstawia to Wanda:

– Papa bardzo lubił koloryzować. W tej materii usiłuje przedstawić się jako idealista, w kontraście do przyziemnego teścia. Tymczasem... który z nich bardziej cierpiał za wierność ideałom? Papa w swoim życiu właściwie niczego dla nich nie poświęcił, a dziadek – owszem, tak. Z powodu sprzeciwu wobec faszyzmu musiał wyrzec się nie tylko kariery politycznej i dyplomatycznej, ale także swojego ukochanego dziecka – gazety „La Stampa”.

Także Pier Giorgio zaczyna bliżej przyglądać się ojczyźnie Jana. Nie jest w tym czasie zbyt entuzjastycznie nastawiony do Polski. Nie pojechał wprawdzie z siostrą do Warszawy, ale niemal równolegle, w końcu grudnia 1922, udaje się z Berlina do Gdańska, a później do Katowic, gdzie pragnie zwiedzić kopalnie węgla. Polscy urzędnicy przyjmują jednak nieufnie Włocha, mówiącego po niemiecku i robią mu rozmaite trudności. Musi z tego powodu tłuc się zatłoczonymi pociągami z powrotem do Berlina i jeszcze raz do Katowic, gdzie zostaje wpuszczony tylko na górny poziom kopalni Ferdynand. Rezygnuje z wycieczki do Krakowa, a w drodze powrotnej do Berlina zostaje poddany bardzo szczegółowej, upokarzającej kontroli celnej[12]. Natomiast państwo niemieckie darzy sentymentem, chwilami większym niż własną ojczyznę. Solidaryzuje się z Niemcami publicznie, pisząc na początku 1923 roku list do studentów z Bonn, w którym piętnuje okupację Zagłębia Ruhry przez wojska francuskie dla wymuszenia terminowej spłaty reparacji wojennych[13].

Luciana musi być więc bardzo zakochana i zdeterminowana, trwając uparcie przy planach, które nie wzbudzają entuzjazmu najbliższych jej mężczyzn. Wkrótce po oświadczynach narzeczony wraca do Warszawy na pogrzeb babki. Przy tej okazji spotyka się z rodzicami. Państwo Gawrońscy też nie są zachwyceni jego planami. Pani Helena, która od dłuższego czasu przestrzegała syna przed niebezpieczeństwami starokawalerskiego życia, wolałaby, aby jego wybranką była Polka. Zadaje tylko jedno pytanie: czy ona jest katoliczką jak my? Mimo odpowiedzi twierdzącej jest zgorszona, gdy ogląda zdjęcie Luciany w wydekoltowanej sukni.

Niczym niezniechęcony Jan jedzie z Warszawy do Turynu. Wynajmuje mieszkanie na mieście, składając w domu Frassatich popołudniowe wizyty. To dla niego pierwsza okazja bliższego poznania społeczeństwa kapitalistycznego, tak różnego od społeczeństwa ówczesnej Polski. Podoba mu się, że ludzie bez zażenowania mówią o swoich interesach, potrzebach materialnych i konsekwentnie dążą do ich zaspokojenia. Realizm takiego podejścia bardzo mu imponuje, zwłaszcza że w charakterze przyszłego teścia dostrzega bardziej dobre niż złe strony. Odwiedza go często w redakcji, dyskutują o polityce, ale porozumienie jest trudne. Frassatiego interesują bezpośrednie, konkretne następstwa wydarzeń, zaś Gawroński ma skłonność do dywagacji na temat ich duchowych odniesień.

Podobają mu się innowacyjność i dynamizm włoskiego przemysłu. U Frassatich spotyka najwybitniejszych przedstawicieli elity przemysłowej Italii. Jest wśród nich Vincenzo Lancia[14], jeden z pionierów włoskiego przemysłu samochodowego i sam zapalony automobilista. Gawroński, zaproszony do jego fabryki, spędza tam ranki, aby poznać etapy montażu samochodów. Fascynacja tą marką i związane z nią interesy zaciążą później bardzo na stosunkach z teściem.

Ma okazję podczas tego pobytu w Turynie spędzać dużo czasu z narzeczoną, bo w domu trudno spotkać innych członków rodziny. Senator Alfredo najchętniej przebywa w redakcji, Donna Adelaide w pracowni malarskiej, ich syn na politechnice. Z Pier Giorgiem jednak czasem udaje się na wycieczki narciarskie po okolicznych wzgórzach lub do Pinerolo – najstarszej na świecie szkoły kawaleryjskiej – aby pojeździć konno. Od dziecka jest dobrym jeźdźcem, ale i dla niego jazda po sławnych pinerolskich urwiskach, z których wierzchowce muszą zsuwać się na zadach, jest wrażeniem tak mocnym, że zamyka oczy, całkowicie zdając się na decyzje rumaka. Uderza go jednak fakt, że tutejsze konie są chowane tak jak włoskie dzieci, nadmiernie miękką ręką.

Poznaje też dom Frassatich w Pollone, wiosce położonej wysoko na podgórzu Alp, nad miastem Biella, stolicą włoskiego przemysłu włókienniczego: „Ogród, w którym królują dwa wspaniałe wysokopienne cedry, otoczony jest wysokim murem z żelazną bramą, zawsze na klucz zamkniętą. Za takimi murami kryją się tajemnice wszystkich sąsiednich posiadłości. Ludzie są tu zazdrośni o spokój i niezależność swego prywatnego życia, odgradzają się od siebie, jak tylko mogą (...). W ogrodzie naprzeciwko bramy – dom. Obszerny, piętrowy. Budował go ojciec Adelaide Ametis. Dom pozostawił swoim córkom, z których jedna została moją teściową, druga trwała w stanie niezamężnym. W przeciwieństwie do Turynu, gdzie rodzina spędzała większą część roku ze względu na zajęcia redakcyjne Frassatiego i wykształcenie dzieci, to w Pollone obie panie czuły się u siebie w domu na własnych śmieciach, traktując nawet Alfreda jako gościa czy raczej intruza.

Za pierwszej mojej tam bytności pamiętam, jak uderzył mnie brak w domu jakiejkolwiek biblioteki, szafy na książki, nawet półki. Nigdzie żadnej książki – co najwyżej zarzucone gdzieś w kącie stare podręczniki szkolne, na których mieszkańcy zdobywali pierwsze atuty społecznego wykształcenia. Lecz nieprawda! Przesadzam! Była bowiem w bocznym pokoiku jedna ogromna zamknięta szafa, gdzie w zapomnieniu tłoczyły się setki powieści, które ciotka Luciany stale pożerała – zresztą niewiele mając do roboty poza prowadzeniem domu, co przy odpowiedniej liczbie służby nie wymagało wiele czasu ani wysiłku. Bo też życie poświęcała pieczy nad matką staruszką, za moich czasów już trochę zdziecinniałą. Jak wszyscy, którzy życie swoje oddają innym, była zawsze na usługach każdego, kto jej potrzebował, o sobie zapominając. Chociaż twarda – po góralsku, jak wszyscy tu ludzie, promieniowała dobrocią i zrozumieniem dla każdej biedy”.

Pierwszy pobyt Gawrońskiego w Turynie trwa trzy tygodnie. Nie ustalono jeszcze daty ślubu, ale wszystko wydaje się być na dobrej drodze. Po powrocie do Polski Jan jedzie na Wołyń do Ławrowa – dziedzicznego majątku ciotki. Czuje się ona bardzo osamotniona po śmierci matki, z którą przez całe lata się nie rozstawała. Maria Lubomirska nalega, aby siostrzeniec porzucił służbę dyplomatyczną – na razie wziął dłuższy urlop – i zajął się gospodarstwem, które na niego przepisze. Przygotowała już nawet dla niego domek, w którym miałby zamieszkać z Lucianą. Folwarki są jednak kompletnie zrujnowane po niedawnych wojnach z Ukraińcami i bolszewikami. Gawroński wcześniej może niż inni rozumie, że w ukraińskim otoczeniu Polacy nie mają przyszłości. Przede wszystkim jednak nie znajduje w sobie miłości do ziemi, do natury, żal mu światowego życia, za którym tęskni. Któregoś wiosennego dnia, po objeździe gospodarstw, obydwoje z ciotką zapadają na krwawą dyzenterię. Wracają do Warszawy, gdzie Maria Lubomirska wkrótce umiera na serce.

„Pozostawiam Janowi Gawrońskiemu cały mój majątek, z tym, że nim rozporządzi podług mojej woli, którą zna” – ta niejasna formuła stanie się źródłem rodzinnych nieporozumień, gdyż autorka testamentu planowała raz to podział majątku między rodzeństwo, innym znowu razem przekazanie go jakiemuś zgromadzeniu zakonnemu. W końcu Ławrów przypada siostrzeńcowi. Udaje mu się znaleźć człowieka, który będzie tam gospodarował. To Zygmunt Ołdakowski, były żołnierz, towarzysz ze służby dyplomatycznej w szwajcarskim Bernie, a także awanturniczych i romansowych perypetii w tym mieście. Zaczyna pracę od niezwykłego wyczynu. Dzielny ułan, dowiedziawszy się, że pewien groźny bandyta, który obrabował już kilka sąsiednich dworów, planuje napad na Ławrów, każe wyjechać wszystkim domownikom, sam nocuje, nie zamykając drzwi, z rewolwerami przywiązanymi do nadgarstków. Ten western na Wschodzie kończy się dobrze dla Ołdakowskiego, gorzej dla napastnika, który swoje zuchwalstwo przypłaca życiem.

Tymczasem ciemne chmury zbierają się nad planami Jana. Gawroński zostaje zwolniony z MSZ-u pod pretekstem zbytnio przedłużonego urlopu. Jego matka ciężko choruje. Wszystko wali mu się na głowę, zauważa u siebie niepokojące oznaki wyczerpania nerwowego.

Serce podpowiada mu podróż na Południe. Wyjeżdża znowu do Luciany, która po powrocie z Berlina zapisała się na wydział prawa uniwersytetu w Turynie, gdzie osiemnastego lipca 1923 roku uzyskuje dyplom z wynikiem cento con lode (100 punktów na 100 możliwych, z wyróżnieniem) na podstawie pracy o legislacji, dotyczącej wód publicznych. Narzeczeni spędzają romantyczny dzień nad cudownym jeziorem Como. Upalne lato, bujna przyroda, niezmącony spokój pozwalają im skupić się na wzajemnych uczuciach i zacieśnić związek. W tajemnicy przed resztą rodziny ustalają datę ślubu na początek przyszłego roku. Ich plany ulegną jednak zwłoce o dalszy rok. Na razie jadą wspólnie do Wenecji, gdzie obrazy Adelaide Ametis wystawiane są na Biennale. Cieszą się razem sukcesem artystycznym.

W tym czasie – latem 1923 roku – Vincenzo Lancia proponuje Janowi objęcie przedstawicielstwa jego marki samochodowej w Polsce. Propozycja, choć na pierwszy rzut oka szalenie atrakcyjna, wymaga jednak głębokiej analizy i zastanowienia. Trzeba się poradzić osoby doświadczonej.

„Przed podpisaniem kontraktu, którego wykonanie wymagało wielkiej ilości gotówki, albo też gwarancji bankowych, udałem się do Toeplitza[15] po radę i pomoc. Choć wielu ludzi czekało tygodniami na audiencje u niego, wielki dyrektor przyjął mnie na poczekaniu, z wielką uwagą wysłuchał mojego exposé o planowanym przedsięwzięciu, potem przemówił do mnie w te słowa: »Znam pana rodzinę i bardzo ją szanuję, więc pozwoli pan, że będę do pana mówił jak ojciec. Proszę się nie obrażać, ale mogę panu dać radę na całe życie: niech pan nie tknie żadnego interesu, bo to będzie pana bardzo drogo kosztować«. Na takie dictum nie mogłem oczywiście już o nic prosić. Ale po pewnym czasie Frassati, już jako mój teść, dowiedziawszy się o niedoszłych projektach, zaproponował mi, że będzie sam płacić w Turynie za wysyłane do Polski samochody, z tym, że dług będzie spłacony w Polsce po ich sprzedaniu (...). Niestety – wbrew mądrym zaleceniom Toeplitza przyjąłem tę propozycję. Na swoją zgubę...”[16].

Arystokratyczny dyplomata nie ma oczywiście ani czasu, ani ochoty, aby osobiście zajmować się sprzedażą samochodów. Przekazuje przedstawicielstwo Lancii firmie Syndykat Handlowy. Dyrektorem jej jest niejaki Zygmunt Rakowicz. Jakkolwiek z jego powodu straci znaczną część swojego majątku, Gawroński wspominać go będzie bez żalu. Rakowicz to poznaniak porządny, człowiek uczciwy i pracowity, ale młody i mało doświadczony. Przez siedem czy osiem miesięcy prowadzi te interesy, ucząc się przy tym wiele, ale za nauki płacić musi Gawroński. Syndykat Handlowy zbyt łatwo i nieostrożnie udziela kupującym kredytu wekslowego, który następnie wobec szalejącego kryzysu niełatwo ściągnąć – tak że dług wobec Frassatiego szybko wzrasta. Jego zięć przelewa, co się da, przez lata kombinuje, by ten kredyt spłacać, ale w chwili wybuchu wojny zaległości są dosyć poważne. To rzutować będzie na ich dalsze stosunki.

Także Alfredo Frassati ma w tym okresie coraz poważniejsze trudności, gdyż faszyści nie chcą już dłużej tolerować opozycyjnych artykułów gazety „La Stampa”. Dwudziestego drugiego czerwca 1924 roku bojówkarze napadają na jego dom. Uciekają w popłochu, kiedy Pier Giorgio samotnie i bohatersko im się przeciwstawia, ale sytuacja staje się naprawdę niebezpieczna.

Frassatiemu ziemia usuwa się spod nóg, a perspektywa wydania ukochanej córki za Polaka, podejrzewanego o lekkomyślność, także przysparza mu zgryzot. Z jego punktu widzenia ma zresztą sporo racji. Jan Gawroński nie traktuje poważnie swojej kariery w biznesie samochodowym ani jakimkolwiek innym, podobnie jak wcześniej w rolnictwie. Składa podanie o przywrócenie go do dyplomacji. Jej ówczesny szef, Aleksander Skrzyński, jest mu życzliwy. Zgadza się, aby Gawroński towarzyszył mu jako wolontariusz bez wynagrodzenia na zgromadzeniu Ligi Narodów w Genewie, potem mianuje pierwszym sekretarzem polskiego poselstwa w Hadze. Jan ma się tam zająć konfliktową sprawą polskich skrzynek pocztowych w Wolnym Mieście Gdańsku. Poznaje niepozornego Szweda z arystokratycznej rodziny, który jest sekretarzem Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości i prowadzi kursy prawa międzynarodowego dla dyplomatów, na które zapraszani są jako wykładowcy najwybitniejsi specjaliści z całego świata. To Dag Hammarskjöld[17], późniejszy sekretarz generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Z pozoru wszystko znowu układa się pomyślnie. W pewnym jednak momencie kontakt listowny Luciany z Janem urywa się. Według Gawrońskiego powodem są prestiżowe perypetie wokół zaręczynowego pierścionka, który miał być uznany za zbyt mało wartościowy, za skromny. W końcu nieporozumienia zostają wyjaśnione, a miłość znowu triumfuje: „W Turynie zastałem Lucianę samą i bardzo rozbitą. Rodziców nie było. Mogliśmy więc spokojnie się rozmówić. Wśród łez. Okazało się, że wszystkiemu winien jest brylant!”.

Zaręczają się w grudniu 1924 roku, postanawiając tym razem, że ślub odbędzie się stosunkowo szybko, bo już za miesiąc w Turynie. Jemu bardzo zależy na pośpiechu. Jedzie przecież niebawem do Hagi i życzyłby sobie, aby w Hadze towarzyszyła mu oficjalnie żona. Ułatwia to wiele spraw protokolarnych.

Gawroński dostaje na ślub dziesięć dni urlopu. Luciana wymienia serdeczne listy z matką Jana, pozostającą nadal we wrocławskiej klinice. Ta pisze do syna, że jej sans enthousiasme wobec małżeństwa syna to już sprawa przeszłości. Także rodzina Frassatich godzi się teraz na ślub bez większych trudności. Adelaide Ametis niezmiennie darzy młodego Polaka sympatią. Senator Alfredo jakoś chyba pokonał swoją rezerwę. Pier Giorgio, chociaż obawia się nieuchronnego wyjazdu Luciany, to cieszy się jej radością. Pisze o tym do przyjaciela: „Jak nie ma róży bez kolców, tak z radością oglądania szczęścia mojej siostry łączy się niestety gorycz rozstania, bo przecież Italia nie będzie już jej ojczyzną. Będę teraz musiał zapełnić pustkę, jaką siostra pozostawi w domu...”[18].

Luciana też niepokoi się o brata, który znajduje się na rozdrożu, bardzo ciężko przeżywając sytuację we Włoszech po przewrocie. Wielu jego kolegów z kręgu młodzieży katolickiej ulega fascynacji faszyzmem. Tymczasem dla młodego Frassatiego hymn falangistów Giovinezza grany w katedrze w Borgo San Donnino, kiedy zwiedzał ją Mussolini, to świętokradztwo, profanacja kościoła i znajdującego się w nim Najświętszego Sakramentu[19]. W listach do przyjaciół odnotowuje wszystkie ekscesy bojówek. Wobec faszyzmu jest bezkompromisowy. Nawet jego ojciec, kiedy składał dymisję, wkalkulował w swą decyzję przekonania syna. Był pewien, że Pier Giorgio nie zaakceptuje go jako ambasadora nowego reżimu.

W młodym człowieku budzi się uczucie do studentki matematyki, poznanej w górskim schronisku na Małej Przełęczy Świętego Bernarda podczas karnawałowej zabawy. Później działają razem w Federacji Katolickiej Młodzieży Włoskiej i założonym przez grupę kolegów „Towarzystwie Ciemnych Typów”. Ten poryw serca trudno chyba nazwać miłością. Adresatka może się go tylko domyślać. Wiele ich różni, przede wszystkim pozycja społeczna. Laura Hidalgo jest sierotą, boryka się z życiem, opiekując się młodszym bratem. Któregoś dnia Pier Giorgio zaprasza ją do domu. Przychodzą we dwie z koleżanką. W rozmowie z Adelaide Ametis i Lucianą Laura czuje się jak w czasie egzaminu. Dla matki chłopca jest jednak tylko „taką z Akcji Katolickiej”. Nawet przez chwilę nie zakłada, że to może być coś poważnego. Również dla Luciany była to „dziewczyna z mentalnością przeciwną naszej”. Przewrażliwiony Pier Giorgio wyczuwa, że kandydatka nie będzie zaakceptowana. Chce być uczciwy, aż do bólu, wobec siebie i wobec innych. Początkowo nie zwierza się siostrze, ale w końcu – od tamtej wizyty upłynął już z górą rok – zdobywa się i na to.

Luciana tak opisuje tę rozmowę w liście do narzeczonego, który pozostaje w Hadze: „Wczoraj wieczorem przyszedł do mnie Pier Giorgio ze swoimi wielkimi czarnymi oczyskami i powiedział mi, że jest zakochany w jednej pannie, którą znam...

Rozumie się, że nic o tym nie mówiłam mamie, byłby to dla niej cios. Biedny chłopiec – wzruszający był, kiedy mówił o tym w ten właściwy sobie, niedopuszczający do dyskusji sposób. Powiedziałam mu, że powinien się starać nie widywać jej więcej. Zapewnił mnie, że sam podjął tę decyzję, a potem dodał: »Ale jeśli w niedzielę mam pójść w góry i ona też tam będzie, co mam zrobić? Zatelefonować do niej, napisać?«. Biedaczek! Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczyma i mówiłam sobie, że na to, aby tak postępować, trzeba całej jego niezmiernej dobroci i prawości. Poczułam, że stoję dużo, ale to dużo niżej od niego. Myślałam o jego karierze, o jego ideałach i to było rozdzierające, bo cokolwiek mówił, dodawał zaraz: »Ale nie mogę, bo nie chcę opuścić mamy«.

Nie wolno nam o tym zapomnieć i trzeba odnosić się do niego z wielką dobrocią i łagodnością, tak jakby mi powiedział: »Luciano, jestem chory«. Giorgio powiedział mi też, że nie tylko nie napomknął jej o swoich uczuciach jeszcze ani słowem, ale nie zrobił nawet najmniejszej aluzji”[20].

W trakcie tej rozmowy, którą Luciana nazywa bolesną spowiedzią, pyta brata o jego plany.

– Pewnie byłbym szczęśliwy, mogąc zostać misjonarzem w Ameryce, ale teraz ty wyjeżdżasz – odpowiada.

W tle jego dramatu jest kryzys małżeństwa rodziców. Pier Giorgio jest niezwykle przywiązany do matki, znacznie bardziej niż Luciana, która potrafi być mocno krytyczna; gotów poświęcić dla niej wszystko. Za żadną cenę nie wolno jej opuścić! Adelaide cierpi na neurastenię. Pozornie jest najzdrowsza w świecie, ale jej przewrażliwienie uniemożliwia wszelkie normalne stosunki. Dzieci to lepiej rozumieją, mąż jest jednak pełen żalów i uraz. Rodzice spotykają się z żelazną regularnością i punktualnością tylko przy dwóch posiłkach dziennie. Dla siadającego z nimi do stołu syna te pół godziny bywa trudne do zniesienia. Rozumie, że przez małżeństwo Luciany traci na zawsze jedynego sprzymierzeńca.

Ona tymczasem zajęta jest przygotowaniami: kompletowaniem wyprawy, stroju, zaproszeniami. Bogate prezenty, obrazy, srebra przynoszone są do pałacu arcybiskupiego jeszcze przed ślubem. Pier Giorgio wyszperał swój podarunek w turyńskim antykwariacie. Z dumą prezentuje go matce, odwijając zmiętą gazetę. Są zszokowani. Krucyfiks: pasyjka z kości słoniowej na tle ciemnego drewna – jest niezwykle piękny, ale bardziej odpowiedni na pogrzeb niż na ślub. Oficjalnym prezentem od brata zostaje mianowany srebrny serwis do kawy, a owinięty gazetą krucyfiks ukryto gdzieś w kącie. W przyszłości będzie dla Luciany najcenniejszą pamiątką, pierwszym przedmiotem, który zabierze z okupowanej przez Niemców Warszawy.

Skromna, jak na pozycję młodej pary ceremonia odbywa się w małej kaplicy arcybiskupstwa w Turynie dwudziestego czwartego stycznia 1925 roku. W pięknie ukwieconym wnętrzu Luciana traci brata z oczu. Przysłaniają go jej świadkowie, obydwaj przyjaciele Alfreda Frassatiego: wysoki i arystokratyczny, z charakterystyczną bródką, hrabia Carlo Sforza, kilka lat wcześniej minister spraw zagranicznych, a obok niego malutki i grubiutki markiz Camillo Eugenio Garroni[21], także bliski współpracownik Giolittiego, do niedawna ambasador w Stambule. Pannę młodą uderza jednak przede wszystkim niezwykła bladość prowadzącego ją do ołtarza ojca. Znacznie później ciotka Elena pokaże młodej mężatce jego list: „Nigdy ci nie mówiłem o tej wizji, która pojawiła mi się w kaplicy arcybiskupiej w dzień ślubu Luciany? (...). Kiedy tam wszedłem, na miejscu ołtarza zobaczyłem trumnę, trumnę, która miała zburzyć wszystko, nie wiedziałem co, nie wiedziałem, nie czułem, ale jedno zrozumiałem: wszystko. I po raz pierwszy w życiu czułem, że mdleję. Straciłem przytomność, może na sekundę, może jeszcze mniej, ale straciłem ją”[22].

Grono gości jest bardzo wąskie: najbliższe rodziny, kilka przyjaciółek Luciany. Ze strony Jana tylko ojciec i dwaj wujowie (mężowie sióstr pani Heleny de domo Lubomirskiej) – Franciszek Kwilecki i Władysław Tyszkiewicz, z córkami. Janowi towarzystwo wydaje się niedobrane.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

1 Jan Gawroński, fragmenty niepublikowanego rękopisu bez tytułu, zawierającego wspomnienia z lat dwudziestych ubiegłego stulecia, drugiej wojny światowej i okresu bezpośrednio po niej; w posiadaniu rodziny. Dalej jako rkps. Część z tych wydarzeń została opisana przez Jana Gawrońskiego w książce Dyplomatyczne wagary, Warszawa 1965, z pominięciem jednak wielu interesujących szczegółów. W obydwu przypadkach wspomnienia Gawrońskiego wymagają bardzo starannej weryfikacji, gdyż ma on skłonność do koloryzowania, traktując zwłaszcza niedbale chronologię i daty. Autor pomija też swoje zaangażowania typu wywiadowczego, o których wiadomo z innych źródeł.

2 Adelaide Ametis (1877–1949), malarka włoska, żona Alfreda Frassatiego, matka Luciany i teściowa Jana Gawrońskiego.

3 Elena Ametis, niezamężna siostra Adelaide Ametis.

4 Alberto Falchetti (1878–1951), malarz włoski, znany głównie jako autor krajobrazów, przede wszystkim Piemontu i Palestyny.

5 Alfredo Frassati (1868–1961), wydawca, dziennikarz, przedsiębiorca i polityk włoski, założyciel dziennika „La Stampa” w Turynie, w 1913 r. najmłodszy wiekiem senator Królestwa Italii (do 1920 r.), w latach 1946–1953 członek Zgromadzenia Konstytucyjnego, a następnie senator z mocy prawa Republiki Włoskiej.

6 Luciana Frassati, Pier Giorgio Frassati. Człowiek ośmiu błogosławieństw, z przedmową Karla Rahnera SJ, Warszawa 1979, s. 19 (wyd. włoskie Pier Giorgio Frassati. I giorni della sua vita, Roma 1975).

7 Proces beatyfikacyjny wszczęto dopiero w 500 lat po śmierci Savonaroli, w 1998 r. Powołano jednocześnie komisję, która ma zbadać jego życie i pisma.

8 Carlo Sforza (1872–1952), włoski arystokrata, dyplomata, w latach 1920–1921 minister spraw zagranicznych, później ambasador w Paryżu, ustąpił ze stanowiska po objęciu władzy przez Mussoliniego; po wojnie, w latach 1947–1951, minister spraw zagranicznych Republiki Włoskiej.

9 Księżna Maria Lubomirska, niezamężna córka Jana Tadeusza, siostra regenta Zdzisława i Heleny Gawrońskiej, matki Jana.

10 Luciana Frassati-Gawrońska, niepublikowane fragmenty wywiadu telewizyjnego, przeprowadzonego przez Jacka Moskwę w Pollone podczas realizacji filmu Pollone i Polska (prod. TVP 1, 1994).

11 P.G. Frassati, list do Marii Fischer z 22 grudnia 1922 r., [w:] Bł. Pier Giorgio Frassati, Listy do przyjaciół, Warszawa 1990, s. 87.

12 Listy do Marii Fischer z 18 grudnia 1923 r. i do Antonia Villianiego z 1 stycznia 1923 r., tamże, s. 88–89.

13 List do młodzieży uniwersyteckiej w Bonn ze stycznia 1923 r., tamże, s. 91.

14 Vincenzo Lancia (1881–1937), przemysłowiec i konstruktor samochodów, założyciel fabryki pojazdów noszącej jego nazwisko.

15 Giuseppe Leopoldo (Józef Leopold) Toeplitz (1866–1938), włoski bankier, z pochodzenia Żyd polski, urodzony w Warszawie.

16 J. Gawroński, rkps.

17 Dag Hjalmar Agne Carl Hammarskjöld (1905–1961), szwedzki dyplomata i polityk, w latach 1953–1961 sekretarz generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych; zginął w katastrofie lotniczej, będącej prawdopodobnie wynikiem zamachu.

18 P.G. Frassati, Listy do przyjaciół, list do Antonia Villaniego z 16 grudnia 1924 r., [w:] dz.cyt., s. 159.

19 P.G. Frassati, list do Antonia Villaniego z 20 czerwca 1923 r., [w:] dz.cyt., s. 100–101.

20 Luciana Frassati, list do Jana Gawrońskiego z 19 grudnia 1924 r., [w:] L. Frassati, dz.cyt., s. 108.

21 Camillo Eugenio Garroni (1852–1935), włoski prawnik i urzędnik państwowy, w okresie przed, w czasie i po pierwszej wojnie światowej odegrał ważną rolę jako ambasador w Stambule i szef delegacji włoskiej na konferencję w Lozannie, która przesądziła o przyszłości Turcji.

22 Alfredo Frassati, list do Eleny Ametis., b.d., [w:] L. Frassati, dz.cyt., s. 122.

Frassati Gawrońscy. Włosko-polski romans

Подняться наверх