Читать книгу Mój przyjaciel Kaligula - Jacek Piekara - Страница 6

Mój przyjaciel Kaligula

Оглавление

Cudowny jest dotyk palców syryjskiej niewolnicy. Kiedy go czuję, wyobrażam sobie, że tak właśnie można delektować się muśnięciem morskiej piany, z której narodziła się Wenus. Kiedy dziewczyna masuje mi skronie, czuję, jakby odganiała wszystkie troski codziennego życia. Jakby pod opuszkami jej smagłych, smukłych palców niknęły wszelkie kłopoty. Nawet ten kłopot, który leży na blacie inkrustowanej złotem sekretery. Właśnie ten kłopot zapieczętowany cesarską pieczęcią. A przecież to list od mego kompana i szczerego przyjaciela Gajusza Juliusza Cezara, nazywanego często Kaligulą. Mojego władcy i boga. A przynajmniej kogoś, kto za mojego władcę i boga chciałby się uważać.

Wiem, co znajduje się w liście. Wiele zapewnień miłości oraz opis radosnych chwil, które mieliśmy szczęście dzielić. Potem coraz ostrzejsze zdania, coraz więcej wyrzutów i coraz więcej smutku. Na samym końcu mój przyjaciel wyjawia, że z całą pewnością rozumiem, co powinni uczynić ci, którzy mieli nieszczęście zawieść zaufanie cesarza. Tak, zaprawdę jestem mu szczerze wdzięczny, iż nie wysłał po moją głowę cuchnącego winem i cebulą centuriona. Albo, co gorsza, zgorzkniałego Kasjusza Cherei, który tym razem, przynosząc mi rozkaz cezara, odnalazłby wreszcie powód do radości. To w końcu nikt inny tylko ja nakłaniałem Kaligulę, by wyznaczał mu hasła takie, jak „Daj buziaka” lub „Wypijmy kielicha”. Nieszczęsny Kasjusz musiał je potem powtarzać pełniącym służbę pretorianom, próżno starając się obniżyć swój kobieco piskliwy głos. Zawsze lubiłem jego towarzystwo, gdyż zbliżając się w naszą stronę, wprost pulsował nienawiścią, odrazą i strachem. Wyborna mieszanka!

Oczywiście wdzięczny też jestem Kaliguli, iż nie zdecydował się przesłuchać mnie w tych samych lochach, w których tak wspaniale wspólnie się bawiliśmy. W ten właśnie sposób otrzymałem w prezencie kilkanaście godzin, a to więcej, niż mi potrzeba.

– Wezwij Pallasa – rozkazuję ciemnoskóremu niewolnikowi strażującemu przy drzwiach.

Gdy widzę, jak się rusza, aż czuję coś w rodzaju estetycznego bólu. Ponieważ kiedy stał nieruchomo, przypominał posąg wyrzeźbiony dłutem najznamienitszego z mistrzów, a zaraz potem stał się jedynie człowiekiem. Co prawda zbudowanym niczym Herkules, lecz tylko i wyłącznie człowiekiem. Wzdycham, bowiem przypomina mi to o tezie mówiącej, iż prawdziwe piękno znika z chwilą, kiedy uzmysławiamy sobie jego istnienie.

Pallas, który pojawia się w mojej komnacie, nie jest pięknym mężczyzną, lecz ma bystre oczy i chytry umysł greckiego handlarza. Jest moim sekretarzem oraz administratorem i do tej pory nie mogłem się skarżyć na jakość jego usług.

– Usiądź i przeczytaj list od naszego najdroższego cesarza – nakazuję.

Spod przymrużonych powiek obserwuję, jak Grek zdejmuje cesarską pieczęć. Nie wyczuwam w nim obawy ani nawet zaniepokojenia. Prawdopodobnie sądzi, iż Gajusz Juliusz zaprasza mnie na przyjęcie. Ostatnio chodzą słuchy, iż cezar znowu wybierze się na wojnę z Germanami. I Pallas chyba najbardziej obawia się, że będzie musiał opuścić wygodny Rzym, jeśli Kaligula zechce, bym towarzyszył cesarskiej armii w wyprawie nad Ren. Potem czyta. Słucham uważnie i jestem pełen podziwu dla mego sekretarza, gdyż najmniejszym drgnieniem głosu, gestem czy wyrazem twarzy nie zdradza się, jak bardzo jest zdumiony oraz przerażony. Syryjska niewolnica również rozumie wypowiadane tu słowa. Odganiam dziewczynę szybkim gestem, kiedy czuję, że zaczynają drżeć jej palce. Pokazuję, by zajęła się masowaniem mi stóp. Pallas kończy lekturę, składa pergamin i odkłada na blat sekretery. Nietrudno zauważyć, że Grek jest bledszy niż zwykle. Spogląda w posadzkę, jakby dostrzegł na niej nad wyraz ciekawy wzór mozaiki i za nic w świecie nie chciał oderwać od niego oczu.

– Grzeczność wymaga, by odpowiedzieć na podobny list – mówię z uśmiechem. – Napiszmy go po grecku, bo któż, jak nie nasz uwielbiany cesarz, powiedział, iż jedynie greka potrafi prawdziwie oddać kunszt poetów oraz aktorów.

Pallas rozkłada czystą kartę pergaminu i szykuje pióro. Nie muszę się zastanawiać nad treścią pisma. Już dawno przewidziałem podobną sytuację, więc słowa spływają z moich ust lekko i radośnie. Ku coraz bardziej widocznej trwodze Pallasa.

– Czy naprawdę mam napisać „ojcobójca”? – pyta. Jego lęk zdradza tylko ledwo zauważalne drżenie podbródka.

– Wiem, że Gajusz nie był rodzonym synem Tyberiusza, niemniej uduszenie poduszką starca, który go adoptował, możemy chyba uznać za ojcobójstwo? – odpowiadam pytaniem. – Poza tym cezar sam chwalił mi się, iż czarami doprowadził do zguby Germanika. A co do tego, że Germanik był ojcem Kaliguli, nie możemy mieć żadnych wątpliwości, gdyż matka naszego boskiego imperatora była równie głupia jak cnotliwa. Nie sądzisz, że te dwie cechy często idą w parze?

Czekam na odpowiedź Pallasa, lecz on oczywiście nie odpowiada, najwyraźniej uznając, że moje pytanie miało jedynie retoryczny charakter. Wzrok ma utkwiony w rozłożonym pergaminie i tylko wyraz twarzy taki, jakby na tymże pergaminie kłębiły się jadowite węże, nie litery.

Dyktuję pismo, które nie przejdzie do historii. Kaligula zapewne je podrze lub ciśnie do ognia. Treść przetrwa jednak w pamięci cesarza. Wykpiwam jego brak gustu i talentu, drwię z łagodności, która każe mu oszczędzać senatorów, opowiadam, iż nienawidzą go wszyscy, nawet ci, których obdarzył łaskami. Przytaczam kilka powtarzanych przez niewolników historyjek dotyczących nie tylko witalności cesarza, lecz również wielkości jego przyrodzenia. Opowiadam o Druzylli i jak często mnie odwiedzała. W tym momencie pióro zaczyna drżeć w dłoni Pallasa...


– Gdybyż Senat miał jedną głowę – zasyczał Kaligula – z jakąż rozkoszą bym ją ściął!

– Boski cezarze – odpowiedziałem – ponieważ często mam radość cieszyć się twoim towarzystwem, więc wiem, że jupiterska strona twej nieśmiertelnej natury walczy z merkuriańską. Ty jako Jupiter kazałbyś porazić Senat niebiańskim gromem...

– Cóż bym uczynił jako Merkury?

Pochwyciłem bystre spojrzenie Kaliguli i usłyszałem ciekawość w jego głosie.

– Upokorzyłbyś ich, o boski! Tak bardzo, iż każde posiedzenie Senatu zdawałoby im się torturą.

– Powstrzymywałem się przed tą myślą z przyrodzonej mi litości – szczerze westchnął Kaligula. – Ale skoro tak sądzisz, Marku...

– Boski cezarze! – zawołałem. – Okaż jednak miłosierdzie. Nie powołuj Eutychona do grona senatorów!

Zaśmialiśmy się obaj. Eutychon był ulubionym woźnicą Kaliguli. Niedawno otrzymał od niego dwa miliony sesterców w nagrodę za udaną gonitwę. Wielu senatorów nie mogło nawet marzyć, by przez całe życie dorobić się podobnego majątku.

– Może powinienem mianować jego konia! – prychnął Kaligula.

– Cezarze – rozłożyłem dłonie i schyliłem głowę – nie wiem, czy bardziej cenić twój dowcip, kunszt aktorski czy taneczny talent. Powinieneś mnie ukarać, o boski. Kiedy bowiem usłyszałem, że chcesz mianować konia senatorem, pomyślałem, iż wolę słuchać twych żartów, niż oglądać cię na scenie. Ale wiem też, że kiedy zobaczę cię na scenie, wtedy twój niezwykły talent każe mi zapomnieć o subtelności twego dowcipu.

– Rzeczywiście powinienem cię ukarać, Marku – rzekł Kaligula z namysłem. – Lecz rozumiem ułomność ludzkiej natury, pozwalającej ci w jednej chwili podziwiać zaledwie jeden aspekt mej boskości. Kara cię jednak nie minie. – Pogroził mi palcem. – W przyszłym roku zostaniesz konsulem. W parze ze stryjkiem Klau-Klau-Klaudiuszem. A Incitatus będzie znakomitym senatorem.

Wybuchnął śmiechem i obrócił się w stronę Klaudiusza, który leżał obok nas, zapijając strach winem. Stryj cesarza miał mętne oczy, z kącika ust spływała mu strużka śliny.

– Czym się teraz zajmujesz, Klaudiuszu? – zapytał dobrotliwie Kaligula.

Nikogo już nie potrafiła zmylić ta dobroduszność. W przypadku naszego boskiego cesarza droga od żartobliwych lub życzliwych słów do skazującego wyroku była czasami nadzwyczajnie krótka.

– Piszę historię E... e... e...

Cierpliwie czekaliśmy, aż zdoła pokonać jąkanie.

– ...trusków – dokończył.

– Czyż to nie dziwne, Marku, że brat mego ojca zajmuje się nudną przeszłością, miast opiewać chwałę dzisiejszych chwil? – na wysokim czole Kaliguli pojawiły się zmarszczki. – Czy czas, kiedy dumny Rzym jęczał w niewoli Etrusków, wydaje mu się ciekawszy od tego, w którym moje imię rozsławiane jest na całym świecie?

Mogłem zabić Klaudiusza jednym zdaniem. Ale przecież byłoby to prostackie i niegodne chluby. Nie przyniosłoby mi również satysfakcji, gdyż Klaudiusz i tak dzień w dzień otoczony był aurą strachu. Postanowiłem więc go uratować.

– Czyni tak tylko z szacunku dla ciebie, boski Jupiterze – wyjaśniłem. – Sam Homer stanąłby bezradny, gdyby miał opisać twe dokonania. Muszę ci jednak zdradzić, że znam autora, którego lotność myśli, talent poetycki i geniusz sprostałyby tak imponującemu zadaniu.

– Któż to taki? – Kaligula uniósł się na łokciu.

– To ktoś, kto nie może poświęcić życia opisywaniu historii, ponieważ bogowie wybrali go, by sam ją tworzył. Nie każ mi wypowiadać jego imienia. – Pochyliłem głowę. – Bowiem zmusiłbyś mnie tym samym, bym zawstydził jego skromność.

Gajusz Cezar opadł na poduszki i westchnął rozdzierająco.

– A więc zachowaj to imię w tajemnicy, Marku. Wiedz jednak, że autor, o którym myślisz, boleje jak i ty nad faktem, że nie zawsze może rozsypać przed ludzkością perły swego talentu.

Przez chwilę leżał z opuszczonymi powiekami. Potem spojrzał w stronę Klaudiusza.

– Zezwalam ci dalej prowadzić badania nad Etruskami – obwieścił łaskawym tonem. – I jednocześnie rozkazuję, byś poprzestał właśnie na Etruskach.

Do komnaty weszła Druzylla. Nigdy nie była piękna, lecz rozsiewała wokół siebie czar tak potężny, iż każdy mężczyzna, patrząc na jej twarz, marzył tylko o tym, by spijać ze słodkich ust czułe westchnienia. Druzylla mnie nienawidziła, pomimo iż byłem wobec niej więcej niż uprzedzająco grzeczny. Posyłałem piękne prezenty i kunsztownie ułożone listy, a w towarzystwie Kaliguli mówiłem jedynie z pełną uwielbienia miłością oraz szacunkiem. Wiedziałem, że Druzylla wie. Wiedzę tę zawdzięczała kobiecej intuicji, każącej jej sądzić, iż odgrywam tylko pewną rolę. Nie do końca jednak rozumiała, jaka jest to rola, i tak długo nie zażąda mego życia, póki się tego nie dowie. Wtedy starała się grać tak samo jak ja. Uśmiechnęła się i pocałowała mnie prosto w usta. Kiedy jej wargi dotknęły moich, wyczułem, że Druzylla jest brzemienna. Pod skórą jej brzucha rodziło się nowe życie, któremu dał początek brat i kochanek. On jeszcze o tym nie wiedział i ona o tym jeszcze nie wiedziała. Ja już wiedziałem i cieszyłem się na samą myśl, jak wiele sprawię im cierpienia.

– Postanowiłem mianować Incitatusa senatorem! – wykrzyknął Kaligula. – Marek twierdzi, że trzeba ściąć senatorów, ale czyż nie lepiej po prostu upokorzyć Senat i wystawić na drwiny plebsu?! Już widzę miny senatorów, kiedy koń będzie przemawiał!

Druzylla uśmiechnęła się.

– Jesteś zbyt łagodny i miłosierny, Gajuszu.

– To prawda. – Kaligula ponownie zmarszczył czoło. – Może to ty powinieneś zostać cesarzem, Marku? – Obrócił ku mnie twarz.

Słowa Kaliguli dały mi do myślenia. Już wiem, iż kiedyś zażąda mego życia. Nie dziś i nie jutro. Kiedyś...

– Chyba tylko po to, by lud Rzymu przeklinał chwilę, w której zastąpiłem uwielbianego władcę. – Wybuchnąłem szczerym śmiechem. – A poza tym: któż mógłby zastąpić boga?

Kaligula przepił do mnie z życzliwością. Być może właśnie kupiłem sobie rok życia. A być może kupiłem tylko kilka dni. A może rzeczywiście zostanę konsulem, dzieląc ten zaszczyt z nieszczęsnym półgłówkiem Klau-Klau-Klaudiuszem.

Przypuszczałem, że Druzylla znowu odwiedzi mnie tej nocy. Uwielbiałem spijać jej nienawiść zmieszaną z pożądaniem i leciuteńko przyprawioną strachem. Dobrze wiedziała, że Kaligula kazałby zniszczyć nas oboje, jeśli tylko doniesiono by mu o igraszkach, którym się oddajemy. A gdyby poznał słowa wypowiadane przez Druzyllę w chwilach, kiedy rozkosz rządzi rozumem, pragnąłby zamienić swoje upokorzenie w nasz ból.


Dyktuję Pallasowi uwagi na temat germańskiej kampanii i rozbawia mnie samo wspomnienie tej zdumiewającej wojny. Przypominam sobie też o Kasjuszu Cherei, lecz nie zamierzam ostrzegać przed nim cesarza. Mam graniczące z pewnością przeczucie, że Kasjusz odegra wyjątkową i ważną rolę w nadchodzącym dramacie, gdyż zawsze kiedy zbliża się do Kaliguli, mogę wręcz pławić się w jego nienawiści.

Kaligula pragnął być wodzem. Zwycięzcą na miarę Juliusza Cezara czy Germanika. Marzył, by legioniści uwielbiali go tak samo, jak uwielbiali jego ojca. Jednak nie rozumiał istoty wojny i nie pojmował, jak bardzo jest ona skomplikowana. Kwestie związane z żołdem, zaopatrzeniem kwatermistrzowskim oraz inżynierią wojskową były w jego oczach zbyt zawiłe i niegodne uwagi. Wydawało mu się, iż sama obecność cesarza natchnie żołnierzy zapałem oraz wolą walki.

Pamiętam naszą wielką wyprawę przeciwko Germanom. Kaligula nad Renem był bezradny. Miał przeciwko sobie nie tylko daleki rzymski Senat, nie tylko tchórzliwych arystokratów, drżących na sam widok germańskiej gwardii przybocznej. Teraz miał przeciwko sobie również armię. Armię, która nie chciała nurzać się w zdradzieckich leśnych ostępach, gdzie za każdym drzewem czaiła się zasadzka. A drzewa w germańskich lasach przypominały szarozielone olbrzymy pochylające sękate dłonie nad czarną, grząską ziemią. Minęło już wiele lat od pogromu legionów Warusa, lecz nadal dobrze pamiętano tę straszliwą klęskę i utratę trzech złotych orłów. Pamiętano też, że w puszczach Germanii nie ma bogatych miast, a kobiety są zbyt dzikie, by zostawić je przy życiu po pierwszym nasyceniu się rozkoszą.

Wtedy cesarz rzucił pomysł, byśmy powtórzyli dzieło Cezara i zdobyli Brytanię. Ale armia nie chciała płynąć poza granice znanego nam świata. Armia nie chciała walczyć z Brytami, o których sile, męstwie i liczebności krążyły zatrważające wieści. Bo tam nawet kobiety walczyły niczym wściekłe wilczyce chroniące swój miot. A legiony stacjonujące nad Renem były legionami już tylko z nazwy. Zabiją swego cesarza po to, by nie zginąć samym. Wszyscy o tym wiedzieli. Kaligula znajdował się pośród oficerów oraz żołnierzy i był tam tak samo bezpieczny jak okulawiona mysz ciśnięta przed koci pysk.

Dlaczego uratowałem cesarza? Czemu pozwoliłem mu zamienić hańbę lub śmierć w oszalały triumf? Bynajmniej nie z przyjaźni. Uznałem to po prostu za wyzwanie. Uznałem to również za zabawne.

– Bogowie nie walczą z ludźmi – stwierdziłem w czasie narady wojennej. – I nasz cesarz nie przybył tu, by pokonać Germanów lub Brytów. Jacyż to marni byliby przeciwnicy dla boskiego majestatu! Czy hołdy śmierdzących barbarzyńców są tym, co rozweseliłoby serce cesarza? Tu, na galijskich brzegach, możemy dokonać czegoś, o czym kronikarze będą wspominać za tysiące lat. Tu pokonamy samego Neptuna i wyrwiemy daninę z jego bezdennego skarbca! Tu olimpijski bóg zamiecie szmaragdową brodą pył sprzed stóp naszego cesarza!

Kaligula posłuchał i wysłał oddziały na przybrzeżne płycizny. Kazał żołnierzom ciąć fale mieczami i zbierać muszle jako trofea. Potem ogłosił wielkie zwycięstwo nad Neptunem. Legioniści byli zachwyceni. Nie dość, że ocalili życie, to jeszcze mieli niezłą zabawę. Widmo buntu zniknęło bez śladu. Senatorowie w Rzymie zmuszeni byli wychwalać morską wiktorię oraz podziwiać skrzynie pełne muszli, które przywieźliśmy jako łup odebrany Neptunowi. Kaligula pokazywał im również zeschnięte kępy wodorostów i kazał wierzyć, że są to kłaki, które własnoręcznie, w słusznym gniewie wyrwał z boskiej brody Jowiszowego brata. Świetnie się przy tym wszystkim bawił. Jednak pojmował, komu zawdzięcza tron, a ja wiedziałem, iż nigdy mi tego nie wybaczy.


Każę zapisać Pallasowi zdania zasłyszane od niewolników. Zdania kompromitujące męskość Kaliguli. Zapewne niewiele w nich prawdy, ale to przecież nie ma znaczenia. Przymykam powieki i przypominam sobie pewien wieczór.


Lubię miłość fizyczną. Rozkosz, jaką z niej czerpię, nie ma jednak nic wspólnego z płcią. Syryjska niewolnica, ćwiczona w wyrafinowanej sztuce opiewanej piórem Owidiusza, oferuje mi czasami dużo mniej doznań niż prosty numidyjski gladiator, między którego uda wbijam się niczym retarius znajdujący wyłom w obronie myrmillona. Czasami zresztą dużo bardziej podniecające jest stanie obok. Któż nie pamięta zaślubin Gnejusza Pizona z Liwią Orystellą? Jakże pięknie wyglądała wtedy panna młoda!

– Aż żałuję, że nie jestem na miejscu Pizona – wymruczał mi do ucha Kaligula.

– Jestem pewien, że byłby zaszczycony, wiedząc, iż boski cezar pragnie opromienić swym blaskiem jego żonę – powiedziałem. – A czyż dla niej samej mogłoby istnieć większe szczęście?

– Tak sądzisz?

– Ja to wiem, o boski! Któż mógłby pożądać śmiertelnika, jeśli może dzielić łoże z Jowiszem i Herkulesem w jednej osobie? Czy kobieta może pragnąć czegoś więcej niż obcowania z bogiem?

Kaligula skinął głową.

– Masz rację, Marku. Uczynię im tę łaskę w ślubnym prezencie.

– Nie wahaj się spryskać swym boskim nasieniem każdego otworu jej ciała – poradziłem szeptem.

Cesarz zbliżył się do Liwii. Odprowadził ją do komnaty obok, a ja stanąłem obok Pizona. Po pewnym czasie obaj usłyszeliśmy przeraźliwy kobiecy krzyk i obaj wiedzieliśmy, iż Kaligula zabawia się z Liwią niczym z greckim młodzieńcem. Pizon płakał. Jego ból, upokorzenie i nienawiść zdawały mi się niebiańską ambrozją powoli sączącą się w żyły. Podobnie czułem się, kiedy tresowałem brytońskiego chłopca, którego matkę kazałem wcześniej na jego oczach zaćwiczyć rózgami.

Ale pamiętałem również, iż posiadanie niewolników jest traktowane w Rzymie jako zobowiązanie. Wobec siebie samego i wobec państwa. Dobry Rzymianin nie dręczy niewolników bez potrzeby i bez winy. Takie podejście do życia oraz taki stosunek do powinności nieco mi przeszkadzały, lecz zazwyczaj starałem się być sprawiedliwym panem w rzymskim rozumieniu tej sprawiedliwości. Kiedyś niewolnica wypuściła z dłoni amforę pełną wina, a ta uderzyła o poręcz łoża i ostry okruch przeciął mi skroń. Togę miałem całą zbryzganą winną czerwienią. Niewolnica była młodą dziewczyną. Wtedy zamarła w miejscu, niczym skamieniała Nike rozpaczająca nad swą dolą. Jej niebieskie oczy były pełne łez. Wezwałem zarządcę, a ona, drżąc, czekała na los, który jej wyznaczę. Mogłem kazać ją biczować albo zesłać do prac rolnych. Mogłem sprzedać do Ostii czy Neapolu, do któregoś z burdeli dla marynarzy, w którym po kilku miesiącach zapomniałaby, iż jest człowiekiem. Zamiast tego nakazałem, by dziewczynę nauczono zgrabnie chodzić i umiejętnie usługiwać ucztującym.

– Pięć batów – dodałem. – Tylko nie naruszcie skóry.

Kiedy wychodziła z komnaty, była napełnionym po brzegi kielichem. Jej wdzięczność i miłość piłem niczym najlepsze wino. Potem kazałem ją przyprowadzić do sypialni, gdzie oddawała mi się z entuzjazmem bijącym na głowę artystyczny kunszt heter.

Z drugiej strony czasami dawałem się ponieść emocjom. Jeden z niewolników doniósł mi, iż nowo zakupiony Numidyjczyk, pomiędzy którego muskularnymi pośladkami odnajdywałem kilka razy chwilę uciechy, chwalił się przed kobietami wielkością przyrodzenia oraz niespożytymi siłami witalnymi. Rozkazałem, by go przyprowadzono i przywiązano do łoża, a potem poleciłem wszystkim, by odeszli. Zacząłem masować jądra Numidyjczyka, później pochyliłem się i ustami oraz językiem zamieniłem jego członka w czarny, pulsujący słup, który rozwartym okiem wpatrywał się w napięte mięśnie klatki piersiowej. Gdy niewolnik był już gotów, wyjąłem z zanadrza tępy nóż o ostrzu przypominającym kształtem piłę. Zacząłem odkrawać mu przyrodzenie przy samej nasadzie. Wolniutko. Przeraźliwe wycie Numidyjczyka i tryskająca wkoło krew były niczym pierwszy kielich wina. Lecz kiedy podstawiłem mu pod oczy oderżnięty kawał mięsa, wtedy zrozumiał, że już na pewno zostanie pośmiewiskiem kobiet i nigdy nie zazna spełnienia między ich udami. A to, co czułem, wchłaniając jego emocje, sprawiło, iż przemieniłem się w Dionizosa pojonego przez roześmiane bachantki.


Druzylla nie zakochała się we mnie. Kobiety jej pokroju nie są zdolne, by kochać kogokolwiek prócz samej siebie, i trzeba przyznać, że w tym wypadku jesteśmy w pewien sposób podobni. Siostra Gajusza na pewno czerpała rozkosz z nocy, które razem spędzaliśmy, lecz wiem, iż bacznie mnie obserwowała. Wiem również, iż szczerze mnie nienawidziła. Bowiem byłem i jestem jedynym człowiekiem, który nie bał się ani się nie boi gniewu lub niełaski Kaliguli.

– Masz dłonie kapłana, Marku – powiedziała, całując moje palce. – Takie białe i delikatne.

Uśmiechnąłem się, a ona natychmiast podniosła wzrok.

– Ale masz oczy bestii. Myślisz, że tego nie dostrzegam? – Przyglądała mi się długo. – Gajusz jest jedynie obłąkanym komediantem... – szepnęła.

Zapewne spodziewała się po mnie nieszczerych protestów, więc tylko skrzywiłem usta. Druzylla odpowiedziała uśmiechem i w tej chwili została pomiędzy nami zadzierzgnięta nić porozumienia.

– ...Ty jednak przypominasz amforę, która zamiast wina jest wypełniona otchłanią. Jesteś gorszy od niego, Marku...

Nie do końca zgadzałem się z tym spostrzeżeniem, chociaż Druzylla znalazła się zdumiewająco blisko poznania mojej tajemnicy. Przyznam też szczerze, iż nigdy nie podejrzewałbym jej o tak wyszukane sądy.

– Wszyscy jesteśmy obłąkani – odparłem spokojnie. – Cały świat jest obłąkany.

Przytuliła się do mojej piersi.

– Zabijesz mnie, Marku? – wyszeptała i, o dziwo, usłyszałem w tym pytaniu słodką nutę nadziei. Nadziei, iż tak się nie stanie.

– Przysięgam na Jupitera, że cię nie skrzywdzę – odrzekłem z mocą.

– Przecież nie wierzysz w naszych bogów. – Druzylla uniosła się i spoglądała gdzieś ponad mnie i poza mnie. – Cóż więc warte są twoje przyrzeczenia?

To również było zastanawiające spostrzeżenie. Towarzyszyłem Gajuszowi w czasie ofiar oraz wróżb i nigdy najmniejszym gestem lub słowem nie wyraziłem swego powątpiewania w istnienie olimpijskich patronów.

– Przysięgam na własne życie – powiedziałem szczerze.

Złożyłem obietnicę bez obawy, iż jej nie dotrzymam. Bowiem nigdy nie skrzywdzę Druzylli, a po prostu pozwolę, by skrzywdził ją ktoś inny. Ale nie o to pytała, prawda?

– Zabij go, Marku – szeptała gorączkowo, owiewając ciepłym tchnieniem moją pierś. – Zabij go i ożeń się ze mną. Tylko ty masz serce cesarza... Ty i ja, Marku... Ty i ja... I Rzym u naszych stóp...

Nie powiem, iż nie rozważałem wcześniej podobnej ewentualności. Mógłbym zabić Kaligulę. Zapewne mógłbym również zostać nowym imperatorem. Władcą panującym od Galii po Syrię i Egipt. Ale byłem już zmęczony i jedyne, czego naprawdę pragnąłem, to odpoczynku. Druzylla pochyliła się, a jej język szybko wędrował od kiści po ostrze mej włóczni.

– Bądź cesarzem... bądź... we mnie...

Spełniłem jej drugie życzenie, a później stłumiłem skowyt pocałunkiem. To dobrze, iż stałem się dla niej kimś ważnym, gdyż cierpienie, którego niedługo dozna i którego będę świadkiem, okaże się tym słodsze.


– Marku, mój przyjacielu... – Kaligula stał w pozie Jupitera Kapitolińskiego i przemawiał tonem tak uroczystym jak nigdy przedtem.

– Panie...

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Mój przyjaciel Kaligula

Подняться наверх