Читать книгу Świat jest pełen chętnych suk - Jacek Piekara - Страница 4
ОглавлениеZielone pola Avalonu
Deidre nie mogła nastawiać budzika, bo jego sygnał z całą pewnością obudziłby Reginalda. Ale lata praktyki spowodowały, iż była czujna jak ptak. Punktualnie o piątej otwierała oczy i przeżywała chwilę satysfakcji, wpatrując się w połyskujące seledynowo w ciemnościach wskazówki zegara. Mała stała na piątce, duża już pochylała się w stronę dwunastki i tylko włos dzielił ją, aby ulokować się pomiędzy jedynką a dwójką. Deidre wsłuchała się w głośne sapanie śpiącego Reginalda, a następnie ostrożnie odgarnęła kołdrę. Mąż ruszył się niespokojnie, więc zamarła na moment. Potem opuściła cichutko bose stopy na podłogę i podniosła się z łóżka. Przemknęła jak duch przez sypialnię i bardzo, bardzo ostrożnie uchyliła drzwi. I równie ostrożnie zamknęła je za sobą. Teraz mogła zachowywać się dużo swobodniej. Drzwi i ściany sypialni zostały niegdyś przebudowane i wypełnione specjalną, dźwiękoszczelną watą. I nie było zza nich słychać ani szumu wody, ani nawet grającego radioodbiornika lub telewizora. Może dlatego Reggie tylko w sypialni przeprowadzał z nią naprawdę POWAŻNE rozmowy.
– Będę musiał z tobą naprawdę POWAŻNIE porozmawiać, Di – mówił, a jego ciemne oczy spoglądały na nią jak martwe.
Nienawidziła, kiedy ktokolwiek nazywał ją Di, a Reginald mówił tak zawsze. Tylko raz zwróciła mu uwagę, na samym początku małżeństwa. Tylko raz, bo potem bardzo skutecznie przekonał ją, iż w tym domu jedynie on jest od zwracania uwagi.
Była piąta i Deidre miała dwie godziny na przygotowanie wszystkiego, co trzeba. Zeszła na dół do lśniącej czystością kuchni i włączyła telewizor. Wyjęła paczkę tostów, jajka, dżem i sprawdziła, czy w automacie znajduje się wystarczająca ilość ziaren kawy. Pamiętała ten poranek, gdy zapomniała sprawdzić, czy w pojemniku jest kawa. Automat zasyczał, wypluł z siebie pół kubka ciemnej, gorącej cieczy, a potem umilkł. Nerwowo raz i drugi wdusiła przycisk, czując cały czas na sobie wzrok Reggiego. Wiedziała, że przestał jeść i wpatruje się w jej plecy.
– Jakieś kłopoty, kochanie? – zapytał.
– Nie – odparła chyba nieco za głośno i zajrzała do pojemnika.
Zamarła, kiedy zobaczyła, że nie ma w nim ani jednego ziarenka. Co gorsza – kawy nie było również w szafce. A przecież powinna tam stać! Brązowa paczka ze złotym napisem. Potrąciła pudełko z płatkami śniadaniowymi, ale w ostatniej chwili udało jej się je złapać. Tylko dwa złote cornfleksy wypadły i sfrunęły na podłogę. Pochyliła się, by je podnieść.
– Gdzie jest moja kawa, Di? – usłyszała.
Zebrała kukurydziane okruchy z podłogi i włożyła z powrotem do otwartego pudełka. Nie powinna tego robić, jednak zdała sobie sprawę z błędu dopiero, gdy je tam wrzucała. Poczuła szarpnięcie za ramię. Kiedy Reggie wstał z krzesła? – zdążyła tylko pomyśleć.
– Myślisz, że będę jadł to gówno, kobieto? – Trzymał ją palcami twardymi jak obcęgi. – Myślisz, że będę jadł płatki z tym całym syfem z podłogi?
Wziął pudełko i sypnął Deidre płatkami w twarz. Potem zanurzył prawą dłoń, nabrał garść, skruszył w palcach i zaczął wcierać w jej twarz i usta. Szarpnęła się, a on puścił ją zaskakująco szybko.
– Posprzątaj tu, flejo – powiedział z obojętnym niesmakiem i wtarł kilka okruchów podeszwą buta w podłogę.
Myślała, że wtedy wszystko się skończy. Nadspodziewanie dobrze, jak na stopień jej winy. Ale Reggie zapomniał o kawie tylko na moment. Zobaczył napełniony do połowy kubek i odwrócił się w stronę Deidre niczym atakujący wąż. Jego oczy były puste i martwe.
– Jestem dobrym mężem, prawda Di? – spytał, przeciągając samogłoski. – Mam pracę, przynoszę do domu pensję, nie wychodzę wieczorami, czyż nie? Opiekuję się tobą i dbam o ciebie. A czy chcę w zamian tak dużo?
Znowu poczuła, jak na ramieniu zaciskają się jego palce. Wiedziała już, że co najmniej przez tydzień będzie miała siniaki.
– Chcę tylko dostać śniadanie – ciągnął. – Dobre, domowe śniadanie z kawą. I co? – wrzasnął prosto w jej twarz. – I dostaję to! – Chwycił kubek z szafki, gorący płyn prysnął mu na palce i na dekolt Deidre. – Resztkę marnych szczyn!
Chwycił Deidre za brodę i jednym ruchem rzucił na blat szafki. Nogami unieruchomił jej nogi. Wisiał nad nią, potężny, ciemnowłosy i pachnący Old Spicem.
– Sama to sobie pij! – Nacisnął palcami jej szczęki, tak że musiała je rozewrzeć, i wlał pół kubka kawy w jej usta.
Ból ją ogłuszył. Wrzątek poparzył wargi, język, podniebienie i gardło. Nie mogła krzyczeć, bo się dławiła, a poza tym cały czas szczęki miała unieruchomione w potężnym uścisku palców Reggiego. W końcu pchnął ją na podłogę; upadła, łkając. Podszedł do stołu i zrzucił na podłogę i na nią samą wszystko, co przygotowała. Jajka na bekonie i tosty, zimny sok pomarańczowy ze świeżo wyciśniętych owoców i serdelki z musztardą. Potem zrozumiała, że Reginald zastanawia się, co robić dalej, i wiedziała, że musi wykorzystać ten moment. Gdyż w innym wypadku będzie z nią naprawdę źle. Obróciła się, podpierając łokciem.
– Spóźnisz się do pracy, kochanie – powiedziała, łzy ciekły jej po policzkach, tak bardzo bolało ją samo mówienie. – Już prawie ósma.
Spojrzał na nią, a w jego oczach coś błysnęło. Jakby zadziałał wewnętrzny flesz. Nie były już czarne i martwe.
– No właśnie – powiedział z żalem w głosie. – A tu taki bałagan. Zrobisz mi drugie śniadanie, aniołku?
– Oczywiście, kochanie – wstała. – I zaraz się zabiorę za sprzątanie.
– Moja mała gospodyni. – Klepnął ją czule w tyłek i wyszedł z kuchni.
Zrobiła mu drugie śniadanie. Kanapki z salami, kanapki z tuńczykiem i sałatkę owocową w plastikowym pojemniku. Włożył wszystko do teczki i podziękował roztargnionym uśmiechem, a ona miała czas i odwagę, by zacząć płakać, dopiero kiedy usłyszała trzaśnięcie drzwi.
Tak więc od tamtej chwili dbała już, aby kawa z całą pewnością znajdowała się w pojemniku. Nie mogło też zabraknąć mleka, dżemu morelowego (tylko takiego, w którym były duże kawałki owoców), tostów, boczku, jajek, soku ze świeżo wyciśniętych pomarańczy i serdelków z indyka. Od czasu do czasu Reginald lubił też zamaczać tost w syropie klonowym, ale zdarzało się to rzadko, bo dbał o linię. Na szczęście nie było tych produktów na tyle dużo, by Deidre miała kłopoty z zapamiętaniem, co kupić i co rano przygotować. Gorzej, że Reginald miał swoje upodobania. Jajka nie mogły gotować się dłużej niż trzy minuty, a serdelki musiały być podgrzane, ale nie na tyle, by parzyły w palce, gdy zdejmował z nich skórkę.
– Może ja ci obiorę parówki, kochanie? – zaproponowała kiedyś.
– Przecież nie będziesz mi usługiwać jak dziecku – obruszył się natychmiast.
Z kolei sok pomarańczowy miał być chłodny, ale nie na tyle zimny, by utracić aromat, a boczek przyrumieniony, ale broń Boże przypieczony lub zwęglony na brzegach. Zwęglony boczek kosztował Deidre wytłuczoną jedynkę i wizytę u doktora Milesa, który dobrotliwie narzekał, jak tak piękna kobieta z tak zdrowymi zębami mogła dopuścić do tego, by tak nieostrożnie jeść brzoskwinię.
– Pestki to straszna sprawa, moja droga – mówił, opiłowując jej resztkę zęba i szykując miejsce pod koronkę. – Żebyś ty widziała, ilu siedziało tu ludzi, którzy myśleli, że ich zęby są twardsze od pestek!
Gdy wróciła do domu, Reggie spojrzał tylko na nią zza gazety.
– Miło widzieć znowu twój piękny uśmiech – powiedział uprzejmie i rozlał do kieliszków białe wino.
Przygotował nawet półmisek owoców morza i dopilnował, aby zjadła wszystko, co nałożył jej na talerz. Zapalił świece w mosiężnym świeczniku (plama rdzy na nim kosztowała kiedyś Deidre siniaka pod okiem), a potem długo kochał się z nią na sofie. Patrzyła w śnieżnobiały sufit i myślała o tym, że gdy skończy już nad nią sapać i dyszeć, będzie mogła pójść do kuchni i pozmywać naczynia. Ale jednocześnie była mu wdzięczna, że stara się jej sprawiać przyjemność, więc w odpowiednim czasie głośno krzyknęła i, tak jak lubił, przeorała mu plecy paznokciami.
Reggie wstawał o siódmej rano, ale zrobienie śniadania nie było jedynym obowiązkiem Deidre. Musiała zadbać, by ręczniki były suche, świeże i pachnące, a do wanny lała się właśnie ciepła woda. I żeby nie było jej ani za dużo, ani za mało, tak by punktualnie o siódmej dziesięć Reginald mógł położyć się w wannie i aby woda sięgnęła mu obojczyków, ale nie wylała się na posadzkę. No i żeby nie była ani za zimna, ani za gorąca.
– Chłodna kąpiel psuje mi humor na cały dzień – wyznał jej niegdyś i miała okazję sprawdzić, jak bardzo zły jest to humor, kiedy POWAŻNIE porozmawiał z nią za wygłuszonymi ścianami sypialni.
Poza tym Reggie lubił czytać przy śniadaniu, więc na stole musiała leżeć dzisiejsza gazeta. A w garderobie wyprasowana koszula. Dobrze wyprasowana – jak zaznaczał. Resztę ubioru dobierał sobie sam i czasami w Deidre budziło się coś na kształt macierzyńskiego rozczulenia, gdy miał kłopoty z doborem krawata i patrzył na nią tym wilgotnym, włoskim wzrokiem, mówiąc: „Kochanie, chyba tylko ty mi możesz pomóc”.
Czas do ósmej, do wyjścia męża, był dla Deidre nieustannym zmaganiem się z rzeczami i własną pamięcią. I nieustannym niepokojem, czy wszystko jest jak trzeba. Kiedyś wypatrzył w holu plamę błota, której nie usunęła, zabierając sprzed drzwi gazetę.
– Wiesz, Di – powiedział, dotykając przelotnie jej ramienia. Z trudem pohamowała się, by nie uskoczyć, to by go na pewno rozsierdziło. – Może powinienem zatrudnić sprzątaczkę? Pomogłaby ci trochę...
Zastanawiała się później nad tym, czy w ogóle choćby przez chwilę pomyślał serio o tej propozycji. Sądziła jednak, że to były jedynie nic nieznaczące słowa. Jak mógłby wpuścić do domu kogoś obcego? On, który nigdy nie zapraszał gości, a każda wizyta elektryka, hydraulika, czy innego fachowca (przecież w domu zdarzały się, jak wszędzie, awarie) była śledzona przez niego z najwyższą podejrzliwością. Raz na zawsze zabronił również wpuszczania domokrążców i akwizytorów, co zresztą wydawało się Deidre słuszne, zważywszy na to, ile w telewizji mówiono o napadach i kradzieżach. Nie wyobrażała sobie jednak w domu obcej kobiety. Kobiety, nieznającej przyzwyczajeń Reggiego, niewiedzącej, że story w salonie mają być zawsze zaciągnięte, a na kolekcji porcelanowych i gipsowych słoników nie ma prawa znaleźć się nawet jeden pyłek kurzu. Te słonie, począwszy od maleńkich jak paznokieć, aż do olbrzymów z dumnie zadartymi trąbami, doprowadzały początkowo Deidre do szału. Ale potem przyzwyczaiła się do nich tak jak do wszystkiego. Do tego, by codziennie dokładnie wycierać je szmatką nasączoną antystatycznym płynem i uważać, aby po wytarciu stały dokładnie w tej samej pozycji jak poprzednio. Reggie nie znosił, gdy jego rzeczy były przekładane, a słonie z kolekcji ułożył w sobie tylko wiadomej, ale świetnie rozpoznawanej konfiguracji.
Ten dzień miał jednak być inny od poprzednich. Reginald wstał w dobrym humorze, schodząc do kuchni, uszczypnął Deidre czule w pierś, uśmiechając się przy tym łobuzersko. Lubił, jak od samego rana jest zadbana i przygotowana do dnia. O siódmej rano musiała mieć staranny makijaż i pomalowane paznokcie, a nie było tak łatwo uważać na lakier, kiedy miało się tyle domowych obowiązków. Dopuszczał, co prawda, by ubierała się w biały frotowy szlafrok (sam go jej kupił na urodziny), ale znacznie bardziej wolał ją w którejś z jasnych, wydekoltowanych sukienek. Miała ich całą kolekcję. Krótkich, niesięgających kolan i obcisłych na tyłku. Wiedziała, że Reggiemu podobają się jej zgrabne nogi (kiedy go nie było, lubiła przeglądać się w lustrze i doskonale zdawała sobie sprawę, że ma wyjątkowo ładne łydki oraz uda) i duży biust wypychający materiał sukienki. Nie lubił, gdy nosiła staniki, chyba że wieczorem zakładała czerwony lub czarny z delikatnej koronki.
– Lubię, jak ci tak sterczą – mawiał, kiedy był w dobrym humorze i szczypał ją w sutki, a ona uśmiechała się, bo choć ją bolało, to wiedziała, że jest to oznaka czułości.
Jednak tego dnia Reginaldowi humor popsuł się dość szybko. O wpół do ósmej rano zadzwonił telefon i mąż Deidre stał w przedpokoju z zasępioną miną i mówił tylko:
– Tak, panie prezesie. Oczywiście, panie prezesie. Nie ma żadnego kłopotu, panie prezesie.
Ale gdy odłożył słuchawkę, miał zaciętą twarz i znowu te martwe, czarne oczy bez wyrazu.
– Ten kutas wysyła mnie na tydzień w delegację – powiedział i uderzył słuchawką w aparat tak, że w środku aż coś jęknęło. – Zachorował gość z mojego działu i wysyłają mnie.
Odwrócił się i Deidre widziała, że drżą mu dłonie. Stał w przedpokoju, ubrany tylko w biały podkoszulek i białe bokserki, a Deidre wiedziała, że przebywa teraz gdzieś daleko we własnym świecie. Jego oczy ciemniały i mętniały coraz bardziej.
– Dokąd jedziesz, kochanie? – zapytała najspokojniejszym tonem, na jaki tylko mogła się zdobyć.
Mogła nie pytać. Ale przecież wtedy Reggie podszedłby do niej tym swoim wolnym, kołyszącym krokiem i wziął ją pod brodę.
– Nie interesuje cię, dokąd wysyłają męża? – zapytałby z głuszoną wściekłością w głosie. – Nie ma dla ciebie różnicy, czy to jest Nowy Jork (tu padłby pierwszy cios), Pernambuco, czy Laponia?!
Geograficznym nazwom towarzyszyłyby następne uderzenia, a kiedy Deidre już upadłaby na podłogę, pochyliłby się nad nią i podniósł szarpnięciem.
– Musimy POWAŻNIE porozmawiać o twoim stosunku do małżeństwa – powiedziałby.
Dlatego też wolała spytać. W jego oczach znowu błysnęło coś jak wewnętrzny flesz i Deidre odetchnęła z ulgą. Zacisnęła pięści, by nie pokazać, że drżą jej palce.
– Do Londynu – powiedział z żalem. – Osiem godzin w pieprzonym samolocie, w którym nie można nawet zapalić.
Podrapał się za uchem i przeszedł do kuchni. Usiadł przy stole i pogrzebał widelcem w jajkach, które zdążyły pokryć się już szklistym nalotem. Deidre zamarła, ale wzięła się w garść i weszła odważnie do kuchni.
– Usmażyć ci następne, kochanie? – zapytała. – Przez ten telefon wszystko wystygło.
– Nie – mruknął. – Dziękuję. – Podniósł na nią wzrok. – Jesteś taka kochana, Di. Co ja bym bez ciebie zrobił?
Wstał i przytulił ją mocno do piersi, a potem pocałował w kark.
– Ślicznie pachniesz – powiedział. – A co byś powiedziała na małe, pożegnalne rżniątko, hm? W końcu nie będziesz tego mieć przez cały tydzień!
– Jasne, Reggie – odparła i wsunęła dłoń w jego bokserki. – Sama nie wiem, jak dam radę tyle bez ciebie wytrzymać.
Obrócił ją, tak że prawie położyła się na stole. Wyciągnął jej piersi zza sukienki i wszedł mocno od tyłu. Naczynia szczękały, kiedy stół poruszał się pod wpływem jego pchnięć. Deidre patrzyła na kawę w żółtym kubku, która kołysała się jak powierzchnia wzburzonego morza, i miała nadzieję, że napój nie zaleje białego obrusa, gdyż z doświadczenia wiedziała, że plamy po kawie bardzo ciężko jest wywabić.