Читать книгу Rycerz kielichów - Jacek Piekara - Страница 5

Оглавление

Mogę śnić dla ciebie – powiedziała cichutko dziewczyna stojąca przy murze budynku.

Nie zwróciłbym na nią uwagi, gdyby nie wymówiła tych słów. Najwyraźniej i ponad wszelką wątpliwość skierowanych właśnie do mnie.

– Słucham? – spytałem i od razu pożałowałem, że nie poszedłem dalej.

Zapewne była żebraczką, narkomanką albo prostytutką. Teraz trzeba szybko wzruszyć ramionami, przerywając jękliwe prośby o pomoc, i jak najprędzej uciec. Ale kiedy zerknąłem na nią, zamierzając przybrać obojętny wyraz twarzy, dostrzegłem, że ma miłą buzię, schludne ubranie i sprawia wrażenie raczej przestraszonej niż natrętnej.

– Słucham? – powtórzyłem.

Jakiś przechodzień potrącił mnie i nawet tego nie zauważył albo nie chciał zauważyć. Obejrzałem się za nim gwałtownie, lecz był już za daleko, niknął za plecami innych osób i nie chciało mi się go gonić. Zresztą po co? Żeby go opieprzyć bądź popchnąć, by odpłacić pięknym za nadobne?

– Co mówiłaś?

To potrącenie wyprowadziło mnie z równowagi, lecz przyszło mi na myśl, że przedtem źle ją usłyszałem. Może powiedziała: „Mogę się modlić za ciebie”? Czyżby należała do jakiejś sekty?

– Mogę śnić dla ciebie – teraz usłyszałem już wyraźnie.

Śnić dla mnie? To było bardzo oryginalne. Zbyt niezwykłe na ukrytą kamerę, zbyt wyrafinowane. Scenarzyści podobnych programów mają humor godny Bawarczyka. Włożyć skórzane spodnie na szelkach i pierdnąć w towarzystwie – oto ich wyobrażenie o szampańskiej zabawie.

– Dziękuję – odparłem. – Jakoś sam radzę sobie z własnymi snami.

Skrzywiłem usta w uśmiechu, który oznaczał „hej, wiesz dobrze, że nie biorę cię poważnie, ale po prostu jestem miłym facetem”, i odszedłem. No, gdyby to jakimś cudem była jednak ukryta kamera, nie wyszedłbym na idiotę. Bo w dzisiejszych czasach nie wiadomo, kiedy ktoś właśnie nagrywa jakiś prank na YouTube’a. I potem na kilka następnych dni, tygodni albo i miesięcy stajesz się, człowieku, bohaterem kpin i adresatem szyderczych lub wulgarnych komentarzy.

– Mogę śnić dla ciebie – mruknąłem ironicznie pod nosem i uśmiechnąłem się do własnych myśli.

Gdyby nie to, że spieszyłem się do pracy, może zamieniłbym z nią kilka słów więcej. Miała miłą buzię i ładne ciemne oczy. Ale coś mi mówiło, że wcale mnie nie podrywa, ani nawet o tym nie myśli. Czasami wiadomo, kiedy mamy do czynienia z osobą, która nie jest do końca normalna, i ta dziewczyna chyba należała do tej właśnie kategorii… Żeby być szczerym, zapomniałem o niej prawie natychmiast.

Zresztą na ulicach dużych miast spotyka się wielu dziwnych ludzi: kierują ruchem ulicznym, opowiadają o zadziwiających wynalazkach, którym poświęcili całe życie, skarżą się na ustrój, żonę lub zachowanie młodzieży. Gadają do siebie bądź do kogokolwiek, kto zechce ich posłuchać. Wygłaszają polityczne elaboraty lub artystyczne manifesty, a niekiedy chcą po prostu wyłudzić parę złotych na zabijające kaca piwo. Gorzej, że czasami to nieszkodliwe wariactwo zamienia się w chorobliwą obsesję i na przykład podpalają się w imię wydumanych zagrożeń dla świata, które chcą dzięki owemu podpaleniu ukazać temu właśnie światu. Ci biedacy nie wiedzą jeszcze, że świat ma ich w dupie, więc większość ludzi i tak zapomni o nich już w następnym tygodniu. Dziewczyna na szczęście nie wyglądała ani na osobę szaloną, ani na taką, która zamierza krzywdzić siebie lub innych.

Tak czy inaczej, szybko zapomniałem o dziewczynie z ładnymi oczami i nawet nie opowiedziałem nikomu o dziwnym spotkaniu. Nie było czasu, nie było okazji. Jak zwykle. Moja praca nie należy do szczególnie ekscytujących i niespecjalnie za nią przepadam. Prawdę powiedziawszy, nie przepadam za żadną pracą. Wylegiwanie się na plaży z drinkiem w dłoni, mocna muzyka i noc miłosnych zapasów z niebrzydką nieznajomą – to zupełnie wystarczałoby mi do szczęścia. Na pewien czas, rzecz jasna. Ale praca w jakiejkolwiek formie i postaci nigdy nie była szczytem moich marzeń. Do domu zwykle wracam późno, tak zmęczony, że nie zawracam sobie głowy niczym innym niż wślizgnięcie się do łóżka z pilotem w dłoni i surfowanie po kanałach tak długo, póki nie zmorzy mnie sen. To może nie najbardziej produktywny sposób spędzania czasu, ale kto powiedział, że wszyscy mają być produktywni?

Jeżeli mam trochę więcej sił, oglądam film lub czytam książkę. Staram się nie być kompletnym idiotą, który dzień powszedni spędza w pracy, a w weekend bawi się w króla życia w nocnym klubie i wraca stamtąd z obcą dziewczyną, a nad ranem walczy z kacem. Staram się być kimś więcej i chcieć od życia czegoś więcej. Oczywiście to smutne, że nie zawsze mi się udaje, ale przynajmniej próbuję. A przecież wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Tak samo pełnymi grzechu, jak i pragnień. Liczymy, że jutro będzie lepiej, że jutro na pewno postaramy się zrobić coś niezwykłego i że jutro zmienimy swoje życie… A kiedy przychodzi wymarzone i mityczne „jutro”, to ani nie jest lepiej, ani nie zdarza nam się nic niezwykłego, ani nie zmieniamy życia oraz nawyków. Bo owo „jutro” jest zaledwie krainą niezrealizowanych marzeń, otoczoną płotem, którego nigdy nie przeskoczymy. Jedyne, co możemy, to patrzeć zza tego płotu na kogoś, kim moglibyśmy być, gdybyśmy dokonali w życiu właściwych wyborów… Ja zapewne dokonałem tych niewłaściwych. Nie jakiegoś jednego wielkiego niewłaściwego wyboru, który zmienił moje życie na gorsze. Po prostu poszedłem w bok małymi kroczkami, a kiedy zorientowałem się, że moja ścieżka prowadzi donikąd, wtedy było już za późno, by zawrócić. A przecież kiedyś marzyłem o życiu pełnym adrenaliny, o wielkich przygodach, o wielkich miłościach, o tym, że zmienię świat, jeśli nie na lepszy, to przynajmniej na bardziej ekscytujący… Cóż, nie wyszło. I tak mogłem być zadowolony, że miałem niezłą i nieźle płatną pracę w fachu na tyle potrzebnym, że nikt nie ośmielał się mną poniewierać.

Ten wieczór różnił się od innych tylko tym, że zasnąłem nieco szybciej niż zwykle, przy zapalonej lampce nocnej i niewyłączonym telewizorze. Kiedy się przebudziłem, ktoś bardzo mocno sapał, jakby wykonywał szczególnie męczącą serię pompek. Jednak gdy zerknąłem na ekran, okazało się, że to spocony polityk opozycyjnej partii pomstuje na rząd, szczerząc swe wielkie sztuczne zęby. Obok niego podskakiwała śmieszna, głupiutka okularnica z innej opozycyjnej partii, która od czasu do czasu wypiskiwała wściekłym głosikiem inwektywy i oskarżenia. Ponieważ ani nie mogłem zrozumieć, o co im chodzi, ani nieszczególnie zrozumieć to chciałem, wcisnąłem klawisz pilota i odpłynąłem od rzeczywistości.


Leciałem. Leciałem sto kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Szybko, gdyż krzaki i drzewa przepływały pode mną jakby niesione nurtem bystrego strumienia. Wszystko było zatopione w szarówce poranka, gdzieś na horyzoncie dopiero podnosiło się słońce i malowało chmury wyblakłym, szaroróżowym blaskiem. Pode mną biegły wilki, całe stado wilków.

Biegły z opuszczonymi pyskami, nie wiedząc nawet o mojej obecności tam na górze, nad nimi. Poczułem ukłucie strachu. Doskonale wiedziałem, że śnię, a mimo to się bałem. Czy to aby nie okaże się sen z gatunku tych, w których śniący walczy z własną bezsilnością? Może zacznę powoli opadać prosto w stado wilków, beznadziejnie próbując wzbić się w powietrze, lecz mimo wszelkich wysiłków będę coraz niżej i coraz niżej, aż wreszcie, kiedy wyszczerzone paszcze prawie dotkną moich stóp, obudzę się przerażony i zlany potem?

Na szczęście nic takiego się nie stało. Leciałem, cały czas utrzymując wysokość, a wilki dalej mknęły przed siebie. Nie było to zbite stado, zwierzęta biegły w sporych odstępach, ale naliczyłem ich naprawdę bardzo dużo. Co najmniej trzydzieści. Nie wiedziałem, w jak duże watahy łączą się zazwyczaj wilki, ale wydawało mi się, że trzydzieści sztuk to naprawdę sporo. Przypomniała mi się czytana w dzieciństwie „Akademia Pana Kleksa” i opowieść szpaka Mateusza o inwazji króla wilków na królestwo jego ojca. W tym momencie, lecąc nad wilczą watahą, mogłem swobodnie uwierzyć w bajki. I kiedy pomyślałem o bajkach, to jakoś dopiero wtedy przyszło mi do głowy, żeby nie spoglądać jedynie na ziemię, ale rozejrzeć się wokół siebie. I ze zdumieniem zorientowałem się, komu zawdzięczam wygodny, wysoki lot.

Siedziałem na grzbiecie smoka o wydłużonej, wężowej szyi i błoniastych skrzydłach. Smoka, który szybował bez wysiłku z prędkością pozwalającą mu bez trudu mijać najszybsze wilki. Obecność tego zdumiewającego wierzchowca spowodowała, że momentalnie się uspokoiłem. Wiedziałem już, że nie spadnę prosto w stado, wiedziałem, że mogę lecieć nad nim, przed nim czy podążać jego śladem. Na horyzoncie zobaczyłem szare (tak jak wszystko w brudnym świetle wczesnego świtu) wzgórze i domyśliłem się, że wilki zmierzają właśnie ku niemu. Na jego szczycie, a raczej rozległym płaskowyżu, przypominającym patelnię wbitą pomiędzy dwa garby, rysowały się ciemne sylwetki. Pomyślałem, że nie powinienem zanadto się do nich zbliżać, i smok zwolnił lot, jakby wyczuwając moje życzenie. Teraz widziałem wyraźnie. To byli odziani w ciemne zbroje jeźdźcy dosiadający karych rumaków. W środku grupy wypatrzyłem postać trzymającą ogromny sztandar przyczepiony do wysokiej tyczki. Dlaczego nie chciałem zostać zauważony? Co może grozić lecącemu na smoku człowiekowi ze strony jeźdźców, nawet gdyby ich było bardzo wielu? A jednak czułem, iż powinienem zawrócić. Coś mi mówiło, że zobaczyłem, co chciałem zobaczyć, i dalszy lot w stronę wzgórza byłby bezcelowy. Bezcelowy oraz niebezpieczny.


Dźwięk budzika jest tym, czego w życiu nie znoszę chyba najbardziej. Jakikolwiek budzik byś znalazł i jakkolwiek piękne melodyjki by on wygrywał, nic nie zmienia faktu, że jest przedmiotem mającym sprowadzić cię do rzeczywistości. Wyrwać z miękkiej i ciepłej pościeli, zmusić do rozpoczęcia nowego, pospiesznego dnia, w którym zapewne, jak w wypadku setek i tysięcy innych dni, nie wydarzy się nic, co warto byłoby zapamiętać. Tym razem jednak dźwięk budzika nie wywołał u mnie zwyczajowej agresji zmieszanej z niechęcią. Tym razem uciszyłem go szybko i leżałem dziwnie zadowolony i już zupełnie rozbudzony. Wspomnienie fascynującego snu, lotu na smoku w stronę wschodzącego słońca, przemykającego pode mną stada wilków, drzew i krzewów migających w dole nie tylko mnie uspokoiło, ale i wprowadziło w dobry humor. Czasami budzę się w nastroju Królika z „Kubusia Puchatka” i wiem, że nadeszła właściwa chwila na działanie. Zapewne będąc właśnie w takim stanie ducha, Aleksander Wielki zdecydował się pomaszerować do Indii, a Hannibal nauczył słonie, jak pokonywać alpejskie przełęcze. Co, nawiasem mówiąc, w obu przypadkach okazało się nie najlepszym pomysłem. Ja nie zamierzałem wędrować ani do Indii, ani do Rzymu, ale przynajmniej wyszedłem do pracy w energicznym nastroju i z twardym postanowieniem rozmowy o podwyżce, która od dawna mi się już należała.

Do pracy idę zawsze tą samą drogą. Wystarczy, że przejdę małą uliczką do ronda, przetnę je (odczekując, jak zwykle, swoje na światłach), a potem do bramy budynku, w którym mieści się moja firma, mam jeszcze około pięciuset metrów. Właśnie na tym odcinku, na tym zatłoczonym chodniku pełnym spieszących się ludzi, spotkałem poprzedniego dnia dziewczynę o ładnych oczach. Ale idąc, nie pamiętałem, rzecz jasna, o niej, lecz wspominałem podniebny lot.

– Wszystko było zatopione w szarówce poranka, gdzieś na horyzoncie dopiero podnosiło się słońce i malowało chmury wyblakłym, szaroróżowym blaskiem – usłyszałem cichy głos.

Zatrzymałem się, jakby ktoś ukłuł mnie szpilką. Obok, w tym samym miejscu co wczoraj, stała ta sama dziewczyna. Nawet nie zmieniła ubrania. Nadal miała na sobie jasną, powłóczystą sukienkę, zapiętą pod samą szyję.

– Co powiedziałaś? – chrypnąłem.

– Smok płynął na skrzydłach wiatru, a pod nim pędziło stado wilków z pyskami opuszczonymi do ziemi, jakby ich nozdrza wypełniał zapach, który je nęcił i przyciągał w stronę płaskiego wzgórza, zatopionego w szarówce gdzieś na horyzoncie – mówiła takim tonem, jak gdyby recytowała wiersz.

Nie zwróciłem uwagi na to, że potrąciły mnie dwie osoby, a ktoś inny boleśnie wbił mi w łydkę róg nesesera. Zbliżyłem się do dziewczyny. Stałem tak blisko, że czułem zapach jej włosów.

– Co ty mówisz? Co ty mówisz?

– Czy nie o tym właśnie śniłeś? – zapytała. Następnie ciszej powiedziała coś niezrozumiałego, coś, w czym było na pewno co najmniej kilka liter „l” i „n”.

Nikt nie może znać cudzych snów. Nikt nie może opowiadać o nich słowami zapamiętanymi przez śniącego. Nie słyszałem, aby komukolwiek udała się podobna sztuka nawet w laboratoriach CIA czy KGB. A jednak w tym wypadku nie ulegało wątpliwości, że nieznajoma zna mój sen. Zbyt wiele szczegółów się zgadzało. Wilki, smok, szarość poranka, wzgórze majaczące na horyzoncie. To nie był przypadek i to nie była ukryta kamera. Nikt nie potrafi stymulować w podobny sposób pracy mózgu, nawet jeśli miałby w tym cel. Nikt nie mógłby na chybił trafił podać tylu zgadzających się szczegółów. Stwierdzenie, że strzelała na oślep (jak to czynią różnego rodzaju wróżki), było tak samo prawdopodobne jak to, że za chwilę do kieszeni marynarki wpadnie mi meteor. Kim więc była niewysoka, szczupła dziewczyna znająca moje sny?

– Mogę śnić dla ciebie – powtórzyła te same słowa co wczoraj. – Chcesz, żebym dla ciebie śniła?

Spojrzałem na zegarek. Było kilka minut po dziewiątej. Ale czułem, że jest mi wszystko jedno. Miałem w nosie nie tylko, czy spóźnię się dziś do pracy, ale też czy w ogóle do niej pójdę. I pal licho moją rozmowę o podwyżce!

– Możemy porozmawiać? – zapytałem. – Może gdzieś usiądziemy?

– Chodźmy do ciebie – odparła. – Chętnie zjadłabym śniadanie.


Zanim zjadła śniadanie, wzięła długą kąpiel i pojawiła się w pokoju okutana w mój szlafrok. Białym ręcznikiem jak turbanem owinęła mokre włosy. Postanowiłem niczemu się nie dziwić, chociaż sytuacja była co najmniej niecodzienna. Przygotowałem jej herbatę i śniadanie, co było o tyle trudnym zadaniem, że prawie nigdy nie jadam w domu i w lodówce zwykle nie ma nic oprócz napojów. No ale znalazły się jednak jajka, kawałek sera i kilka kromek kupionego nie wiadomo kiedy i po co chrupkiego pieczywa, którego, nawiasem mówiąc, serdecznie nie znoszę, gdyż smakuje jak równo pokrojone płaty styropianu.

Wyszedłem na balkon i paliłem tam w milczeniu papierosa, przez szybę przyglądając się, jak ona je. Po jej posturze spodziewałem się, że będzie dziobała w talerzu niczym wróbelek, a tymczasem wcale nie starała się ukryć, że ma apetyt. Dopiła herbatę i spojrzała na mnie. W jej oczach nadal widziałem obawę, może lepiej powiedzieć: zaniepokojenie. Była jednak już kimś innym niż ta zastraszona, spotkana wczoraj osóbka. Zgasiłem papierosa w popielniczce i wszedłem do pokoju.

– Chciałbyś mnie o coś spytać? – Uśmiechnęła się do mnie.

– A skądże znowu! – rzuciłem ironicznie. – Przyszedłem tylko zrobić ci śniadanie, zapaliłem papierosa i zaraz idę do pracy.

– Nie możesz tego zrobić! – W jej oczach eksplodował lęk.

– Żartowałem – odpowiedziałem po chwili i teraz na pewno w moim głosie można było usłyszeć zdumienie spowodowane tym, że potraktowała serio moją ironię. – To, co mi się z tobą przydarzyło, jest jedną z najbardziej zadziwiających rzeczy w moim życiu. Nie, nie. – Pokręciłem głową. – To po prostu jest najbardziej zadziwiająca rzecz w moim życiu.

– I ty to mówisz? – Po tych czterech słowach znowu powiedziała szybko coś, co miało w sobie wiele liter „l” i „n”, i roześmiała się. Ale szybko spoważniała. – Pytaj – pozwoliła.

– Znasz obrazy z mojego snu. Znasz je bardzo dokładnie. Jak to możliwe?

– Ja go dla ciebie śniłam – wyjaśniła tak spokojnie, jakby właśnie informowała, że umyła naczynia albo zrobiła pranie. – A może inaczej. – Zamyśliła się na moment. – Jestem przekaźnikiem twojego snu, twoim łączem z nim. Beze mnie będziesz widział fragmenty, niejasne urywki, zamglone obrazy, o których zapomnisz zaraz po przebudzeniu. Dzięki mnie twój sen będzie tak realny jak rzeczywistość.

– A więc masz zdolności parapsychiczne – stwierdziłem. – Jesteś medium czy kimś w tym rodzaju?

– Nazywaj to, jak chcesz. – Wzruszyła ramionami. – Dzięki mnie możesz śnić sen, który będzie dla ciebie realny niczym jawa. Znajdziesz się w fantastycznym królestwie, gdzie mrok walczy z jasnością, będziesz sławny, kochany przez jednych i nienawidzony przez drugich. Będziesz przemierzał świat na grzbiecie niezwykłego wierzchowca… Czyż nie takiego życia zawsze pragnąłeś?

– To tylko sny – mruknąłem. – Równie realne jak gra komputerowa. Co nie znaczy – uniosłem dłoń, gdyż najwyraźniej chciała mi przerwać – że gry komputerowe nie są ekscytujące. Ale powiedz: czego ode mnie chcesz? Zawsze jest coś za coś, prawda? Podrap mnie w plecy, a ja podrapię ciebie. Hmm?

– Będę tu mieszkać – odparła. – I chciałabym zjeść czasem coś bardziej strawnego od jajek i kilku plasterków zeschniętego sera. Mogę ci nawet gotować, jeśli tylko będziesz robił zakupy.

– Będziesz tu mieszkać? – Nie mogłem się powstrzymać, by znowu nie zapalić papierosa, tym razem nie kłopocząc się już wychodzeniem na balkon. Cały czas miałem wrażenie, że za chwilę ona się roześmieje i powie: „Hej, spójrz w tamtą stronę, jesteś w ukrytej kamerze!”.

Cóż za stereotypowa sytuacja! Spotkana na ulicy dziewczyna zna moje sny, opowiada, że będzie moim łącznikiem z krainą fantazji, i chce u mnie mieszkać, a nawet mi gotować! Dzień jak co dzień, prawda? Ot, takie tam banalne incydenty pomiędzy podróżowaniem do krainy czarów a odwiedzaniem Nibylandii.

– Co będzie, jeśli odmówię?

– Życie jest ciągłym dokonywaniem wyborów. – Usłyszałem w jej głosie nutę smutku. – I ty również musisz dokonać swojego.

A jeśli to wariatka? – przebiegło mi przez myśl. Jeśli to wariatka obdarzona zdolnościami parapsychicznymi, która w nocy poderżnie mi gardło? Albo sprowadzi ludzi ze swojej sekty, a oni odprawią nade mną tak dziwaczne rytuały, że na widok ich efektów porzygają się nawet policjanci pakujący moje ciało do czarnego worka? Nie sprawiała co prawda wrażenia niebezpiecznej osoby. Była ładna i miła. Ale czyż nie tak to właśnie zazwyczaj wygląda? Zbyt wiele obejrzałem w życiu horrorów i thrillerów, by nie wiedzieć, że sympatyczna powierzchowność i zachowanie budzące zaufanie często bywają zaledwie kamuflażem.

– Mam tylko jeden pokój – stwierdziłem.

Rzeczywiście, kiedy mówię, że mam pięćdziesięciometrowe mieszkanie, nikt nie przypuszcza, iż jest to jeden pokój z kuchnią i łazienką. Poprzedni właściciel, zanim wylądował w wariatkowie, zdążył wyburzyć większość ścian (nie wyłączając nośnej) i z trzech pokoi zrobił jeden. Teraz pośrodku tej hali stały cztery wsporniki (obłożyłem je białymi gipsowymi kaflami). Przy północnym oknie leżał szeroki materac, a oprócz tego w pokoju była tylko szafka pod telewizor, półki z książkami, okrągły stół o przeszklonym blacie, dwa szerokie fotele o wysokich, pochylonych oparciach i wbudowana w ścianę szafa z trzema lustrami.

– Mogę spać na poduszkach z fotela – stwierdziła.

Rzeczywiście. Te ogromne dwie poduchy ułożone obok siebie tworzyły całkiem wygodne leże. Wiem, bo sam kiedyś na nich spałem, więc dla tak filigranowej dziewczyny byłyby całkiem wygodnym legowiskiem. Czyli była zdecydowana zostać. Zresztą czemu nie? Zawsze pociągały mnie dziwaczne zdarzenia, przygody, chciałem próbować nowych rzeczy. Mieszkanie z kimś tak niezwykłym mogło okazać się ekscytującym doznaniem. A jeśli naprawdę będę śnił logiczne sny, zazębiające się w jedną całość, stanowiące coś w rodzaju filmu lub scenariusza gry… Ho, ho, to będzie naprawdę coś dużego.

Teraz dopiero złapałem się na myśli, że dziewczynę traktowałem do tej pory aseksualnie. To bardzo dziwne w moim wypadku, lecz jakoś nie zadawałem sobie pytania, czy znajdzie się ze mną w łóżku, a jeśli już się to zdarzy, to jaka w nim będzie. Być może kwestie związane ze snami były zbyt zdumiewające, by myśleć o sprawach tak trywialnych (choć niewątpliwie miłych) jak seks. Teraz pomyślałem, że ładna, zgrabna i sympatyczna dziewczyna mogłaby zabawiać mnie nie tylko w moich snach, ale i chwilę przed nimi. Muszę jednak szczerze przyznać, że ten aspekt nie zaważył na podjęciu decyzji.

– Może jestem szalony – powiedziałem wolno. – Może jestem pochopny i nieostrożny – dodałem. – Może i mam źle w głowie, ale dobrze, zgadzam się.

– Pochopny i nieostrożny. – Uśmiechnęła się. – O tak, właśnie to do ciebie najlepiej pasuje. Czyż nie byłeś zawsze właśnie taki?

Nic nie odpowiedziałem, chociaż oczywiście mogłem zadać pytanie: „Skąd wiesz, jaki byłem zawsze?”. A poza tym wcale w życiu nie byłem taki znowu pochopny. Stąpałem po ziemi raczej ostrożnie, choć lubiłem sobie wyobrażać, że kiedyś stanę na szczycie góry i skoczę wprost w rozsłonecznioną dolinę, rozpościerając skrzydła. Jednak na razie pracowałem w biurowcu przy komputerach. Zarówno do latania, jak i do skrzydeł czy szaleńczych przygód było z tego punktu bardzo daleko…

– Czy zdradzisz mi, moja nowa współlokatorko, jak masz na imię?

– Co powiesz na Annę?

– Śliczne, nawet jeśli nieprawdziwe – odparłem.

– Ale… to nie wszystko. Musisz mi coś obiecać.

– Co takiego?

Że codziennie będziesz zaspokajał mnie seksualnie na wszystkie sposoby, jakich sobie zażyczę, dodałem za nią w myślach. Rzecz jasna, ona nie powiedziała niczego takiego. A tylko spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko.

– Porozmawiamy o tym potem.


Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Rycerz kielichów

Подняться наверх