Читать книгу Zamach dynamitowy - Jack Cort - Страница 4
ROZDZIAŁ I.
ОглавлениеWybuch bomby.
Nick Carter wraz ze swoimi pomocnikami bawił chwilowo w Chicago.
Ubiegłej nocy udało mu się szczęśliwie oswobodzić pewnego uprowadzonego i więzionego milionera i właśnie zajęty był uregulowaniem rachunku hotelowego aby niezwłocznie udać się w drogę powrotną do Nowego Jorku.
W tem, do stołu przy którym Nick Carter kończył właśnie śniadanie, przystąpił chłopiec hotelowy i podał mu bilet wizytowy, nadmieniając, że pewien pan choe z nim pomówić w nader ważnej i pilnej sprawie.
Detektyw rzucił okiem na kartę, na której widniało nazwisko „Kenneth Glenn“ poczem polecił chłopcu zaprowadzić gościa do jednego z hotelowych pokoi przyjęć, dokąd sam zamierzał się udać.
Chłopiec powrócił do westibulu, w którym nieznajomy oczekiwał odpowiedzi, rozmawiając z nieco starszym od siebie towarzyszem.
— Proszę, zechce się pan udać za mną—rzekł chłopiec—Mr. Carter oczekuje pana.
Kenneth Glenn, ów młodzieniec, który detektywowi posłał swój bilet wizytowy, szepnął teraz coś swemu towarzyszowi, przyciszonym głosem:
— All right—odparł tenże cicho. — Oczekiwać będę twego powrotu u ciebie.
Z temi słowy oddalił się, podczas gdy Kenneth Glenn udał się za chłopcem do jednego z niższych pokojów przyjęć olbrzymiego hotelu.
Nick Carter zaś udał się zaraz za chłopcem do westibulu i tu obserwował swego gościa i jego towarzysza. Obydwaj byli mu nieznanymi zupełnie; nie mógł się nawet domyślić w jakiej sprawie chciał się z nim Kenneth Glenn widzieć—chyba, że popełniono nową jakąś zbrodnię, której wyświeilnie chciano mu powierzyć.
Glenn, był młodym, zaledwie dwudziestoletnim mężczyzną, ubranym według najświeższej mody, lecz wyraz jego twarzy był poważny i zachmurzony. Ze spuszczonym wzrokiem i zaciśniętemi ustami udał się za chłopcem hotelowym. Widocznem było, że dokuczało mu jakieś zmartwienie.
Jego nieco starszy towarzysz zrobił na Nicku jaknajgorsze wrażenie. Szczególniej podpadł mu surowy, zdecydowany wyraz twarzy i przenikliwe oczy. Gdy Nick wszedł do gabinetu, Glenn przerwał swoją niespokojną przechadzkę po pokoju i szybko przystąpił do detektywa, który jak zwykle w obcem mieście, pojawił się starannie ucharakteryzowany.
— Chciałeś pan ze mną mówić, Mr. Glenn? — odezwał się Nick bardzo poważnie.—Czem mogę panu służyć?
— Nie wiem, czy wogóle ktokolwiek może mi pomódz—lecz szef tutejszej policyi mówił mi że pan jesteś jedynym człowiekiem na świecie... posłał mnie do pana z tym oto listem — odparł głucho Kenneth Glenn nie podnosząc wzroku.
Detektyw wziął w milczeniu list i czytał:
„Kochany panie Carterze! Obawiam się, że Chicago już opuściłeś! Jeżeli jednak jeszcze tutaj bawisz, wyświadczysz mi pan wielką przysługę, jeżeli oddawcy niniejszego panu Kennethowi Glennowi przyjdziesz z pomocą. Jest to już drugie morderstwo, o którem mi dziś rano doniesiono. Chciałbym zatem wszystkich moich podwładnych użyć do śledzenia sprawców tajemniczego zabójstwa, popełnionego na osobie jednego z najpoważniejszych naszych adwokatów, Mr. Józefa Wallera. Prosiłbym więc, drugą sprawę, nie mającą z pierwszą nic wspólnego, wziąć w swoje ręce“.
— A więc, chodzi tutaj o morderstwo? — zapytał się Nick.
— O mojego... ojca!—wyszeptał złamanym głosem młodzieniec.
— To bardzo smutne! Musisz się pan jednak uspokoić i podać mi bliższe szczegóły!
— Spróbuję, chociaż sam wiem bardzo mało!
Nick wysłuchał cierpliwie dość zagmatwanego początkowo opowiadania. Z własnego doświadczenia wiedział, że osoby, dotknięte nagłym a niespodziewanym ciosem, rzadko tylko zdolne są myśleć i mówić jasno; zastanowiło go więc bardzo, że młodzieniec ów, po przezwyciężeniu nieśmiałości, zaczął opowiadać jasno i zwięźle.
— Mieszkamy we własnym domu przy La Crosse Avenue—opowiadał Kenneth Glenn. — Nasza rodzina składa się... czyli właściwie składała się do dziś rana... z trzech osób. Z mojego ojca Mateusza, mojej siostry May i ze mnie. Służbę zaś naszą stanowili: stangret, kucharka, służąca i pokojówka. Oprócz mnie wszyscy mieszkańcy domu byli wczoraj wieczór w swoich pokojach. Ja zaś powróciłem do domu około godziny dziesiątej, właśnie w chwili, gdy mój ojciec zamierzał udać się na spoczynek; siostra moja udała się już rychlej do swej sypialni.
— Przepraszam, chwileczkę!—przerwał mu detektyw.—Wyrażasz się pan bardzo jasno i z tego powodu chciałbym panu zadać kilka pytań. Czy dobrze więc zrozumiałem: wszyscy mieszkańcy udali się wczoraj wieczór wcześnie na spoczynek?
— Tak jest!
— Czy odpowiadało to zwyczajom domowym?
— Tak i nie! Jeżeli nie jesteśmy na wizycie, w teatrze, na koncercie, udajemy się rychło na spoczynek. Wstajemy zaś rano około ósmej godziny
— Czy nawet i wtedy, gdy wcześnie kładziecie się spać? — pytał się dalej Carter.
— Tak, przynajmniej pozostajemy tak długo w naszych sypialniach. Około szóstej godziny rano służąca stawia przed każde drzwi talerz z owocami, jest to zwyczaj wprowadzony przez mojego ojca — i często już moje owoce spożyłem na dwie godziny przed zejściem na dół.
— O której udałeś się pan dzisiaj do jadalni?
— Dziś było dość późno — upał wśród nocy bardzo mi dokuczał. Na dole czekała już nawet siostra, na mnie i na ojca. Siostra dziwiła się, że ojciec zwykle tak punktualny, dziś się opóźnia. Służąca zaś twierdziła, że ojciec przed godziną otworzył drzwi aby zabrać talerz z owocami.
— To znaczy, że pański ojciec około godziny ósmej był jeszcze przy życiu?—przerwał detektyw.
— Tego nie wiem, gdyż ja znajdowałem się w mojej sypialni na górze.
— Czy służąca widziała ojca, lub czy mówiła z nim?—badał Nick dalej.
Po raz pierwszy podniósł Kenneth Glenn spuszczone dotąd oczy.
— Tego nie wiem — w przerażeniu, nie pomyślałem o tem aby dziewczynę wypytać! — odparł wreszcie, znów spuszczając wzrok.
— Nic nie szkodzi — uczynię to sam... co się działo dalej?
— Poleciłem więc dziewczynie, aby udała się do ojca z wiadomością, że czekamy nań ze śniadaniem — podjął na nowo opowiadanie Kenneth Glenn. Lecz po upływie minuty usłyszeliśmy przeraźliwy krzyk służącej. Naturalnie, że natychmiast pobiegłem na górę. Po drodze spotkałem łkającą dziewczynę. Napróżno wypytywałem się o powód jej płaczu; wskazała ręką sypialnię mojego ojca. Wszedłszy tutaj spostrzegłem ojca leżącego na ziemi, trzymającego w prawej ręce brzytwę, z przeciętego gardła płynęła struga krwi.
Opowiadający umilkł, jakby wzruszony wspomnieniem strasznego widoku i dłonią zasłonił sobie oczy.
— Well, Mr. Glenn — odezwał się po chwili Nick—według pańskiego opowiadania ojciec popełnił samobójstwo... mówiłeś pan o brzytwie...
—Tak jest, śmierć musiała mojego ojca zaskoczyć podczas golenia. Policzki były namydlone a reszta przyborów leżała na gotowalni. Pod brodą, jak zwykle, miał zawiazną serwetę... a jednak to nie było samobójstwo! Na kobiercu leżała okrwawiona siekiera. Mojego biednego ojca napadnięto znienacka z tyłu... otrzymał co najmniej dwa uderzenia... jedno w szyję, drugi cios ugodził go w tylną część głowy i zdruzgotał czaszkę.
Tym razem Nick nie pozostawił swemu gościowi ani chwilki czasu do namysłu, wiedząc że w tym wypadku należało badać szybko, nie tracąc ani sekundy.
— Czy ojciec pański był wysokim mężczyzną? zapytał się szybko.
— Nie, był nieco niższym odemnie.
— Czy ciało było jeszcze ciepłe?
— Mogę tylko powiedzieć, że według zdania lekarza, śmierć nastąpila najdalej przed dwoma godzinami.
— Przywołałeś pan zatem lekara. Czy poczyniłe oprócz tego jeszcze jakie kroki?
— Tak, gdy lekarz stwierdził śmierć ojca, zawiadomiłem policyę, objaśnił Kenneth Glenn stłumionym głosem, chwytając się znów za czoło.
— Udałeś się pan zatem niezwłocznie do głównego biura policyjnego?
— Tak jest, sądziłem że w tak ważnym wypadku najlepiej będzie udać się wprost, a nie za pośrednictwem komisarza obwodowego.
— Słusznie. Dyrektor odesłał pana do mnie... a ja biorę tą sprawę w swoje ręce!
— Jest to dla mnie wielką pociechą. Nie potrzebuję zapewniać, że moja siostra i ja poniesiemy wszelkie powstałe stąd koszta!
— Nie poruszaj pan kwestyi pieniężnej!—przerwał detektyw. — Czy oglądałeś pan dokładnie narzędzie mordu... tę siekierę?
— Tylko powierzchownie... w każdym razie rozpoznałem w niej naszą własność.
Nick na to nic nie odpowiedział.
Nerwowe podniecenie Glenna skłoniło go de zmienienia tematu rozmowy.
— Czy ojciec pana miał nieprzyjaciół?
— Tego doprawdy nie wiem.
— A czy są jakie poszlaki, że morderstwo popełniono w celach rabunku?
— Nie zauważyłem nic takiego — odparł cicho Kenneth Glenn.
— Czy wiadomem jest panu, co ojciec przez cały wczorajszy dzień robił?
— Przypuszczam, że był u swego adwokata, więcej nie wiem.
— Jak się nazywa ten adwokat?
— Józef Waller—odparł młodzieniec, odzyskawszy już tak dalece panowanie nad sobą, że mógł już wytrzymać wzrok detektywa.
Nicka twarz nie zdradzała żadnego postanowienia.
— Well, przypuszczam, że Mr. Waller będzie w możności udzielić mi informacyi o stanie majątkowym ojca pana i może nawet wskazówek komu śmierć ojca mogła przynieść korzyść.
— To jest możliwe!
— Adwokata Mr. Wallera mogę później odwiedzić. Najsamprzód udam się na miejsce zbrodni. Mało zresztą opowiadasz pan o swojej siostrze... czy znajdowała się ona razem z panem w jadalni?
Podniecenie nerwowe młodzieńca znów powróciło; wzrok jego ponownie utkwiony był w ziemie.
— Nie wiem co mam wreszcie powiedzieć — odparł Kenneth z rezerwą. — Siostra jest bardzo przygnębiona.
— Czy towarzyszyła panu do sypialni ojca?
— Być może, że poszła za mną.. lecz tego nie zauważyłem.
— Lecz widziałeś pan siostrę w pokoju?
— Naturalnie, spostrzegłem ją może jaką minutę później.
— Służba w komplecie znajduje się w domu... tak? a czy trupa usunięto?