Читать книгу Scooby-Doo! i Szaman - James Gelsey - Страница 4
Оглавление– Kto się spóźni na hawajską ucztę luau, temu wiatr po kiszkach będzie hulał! – zawołał Kudłaty, wybiegając za Scoobym z hotelu. Tradycyjne naszyjniki z kwiatów, zwane lei, powiewały im wokół szyi, gdy pędzili przez parking w stronę najbliższych straganów z hawajskimi smakołykami.
– Kudłaty, Scooby! – rozległ się nagle za ich plecami głos Velmy. – Wracajcie!
Kudłaty i Scooby odwrócili się i truchcikiem, lecz bez entuzjazmu, podbiegli do stojących pod drzwiami hotelu Velmy, Daphne i Freda.
– Dajcie spokój, chłopaki – powiedział Fred – do wieczora nie ma mowy o obżeraniu się.
– Do wieczora? – jęknął Kudłaty. – To co będziemy robić w tym miasteczku przez cały dzień? W dodatku nie ma tu mojej ulubionej pizzerii ani baru z hamburgerami.
Fred, Daphne i Velma pokręcili głowami z dezaprobatą.
– Słuchaj, Kudłaty – zaczęła Daphne – mój wujek nie po to zaprosił nas na Hawaje, żebyśmy przesiadywali w pizzerii albo w barze.
– Daphne ma rację – dorzuciła Velma. – Powinniśmy jak najlepiej wykorzystać ten czas, poznając polinezyjską kulturę i podziwiając piękno wulkanicznego krajobrazu.
– Oczywiście najpierw musimy spełnić życzenie wuja i spotkać się z Horacym Goodbinem – dodała Daphne.
Kudłaty i Scooby spojrzeli po sobie.
– Nie będzie wyżerki? – zapytał Scooby.
– Nie będzie – westchnął Kudłaty.
– Nie martwcie się, chłopaki – próbowała ich pocieszyć Daphne. – Pojedziemy na fantastyczną i ekscytującą wycieczkę.
– Uwierz mi, Daphne – burknął Kudłaty – nie ma nic bardziej ekscytującego na świecie niż leżenie w cieniu rozłożystej palmy i sączenie przez słomkę koktajlu kokosowego. No, może oprócz pochłaniania chrupiących pyszności, świeżo podpieczonych na grillu – rozmarzył się znowu.
– Doprawdy? – zapytał Fred. – A co powiecie na to?
Fred wyciągnął rękę nad prawym ramieniem Kudłatego. Kudłaty i Scooby odwrócili się i popatrzyli we wskazanym kierunku. Przed nimi stał rząd zaparkowanych pojazdów.
– Chodzi ci o ten bordowy samochód? – zdziwił się Kudłaty.
– A może o tego niebieskiego jeepa? – zgadywał Scooby.
– Przecież nie przyjechaliśmy tutaj, żeby oglądać auta – jęknęła załamana Velma. – Spójrzcie wyżej, ponad samochodami. Widzicie coś interesującego?
Kudłaty i Scooby wlepili wzrok w przestrzeń za parkingiem.
– No nie wiem – bąknął Kudłaty. – Widzę tam tylko palmy.
– No i jakąś górę – dodał Scooby.
– To nie jest zwykła góra – obruszył się Fred. – To szczyt Kumbaya.
– Miejsce, gdzie Horacy Goodbine prowadzi swoje laboratorium – dorzuciła Daphne.
– No i jest to... wulkan – przypomniała Velma.
Kudłaty i Scooby wytrzeszczyli oczy ze zdumienia.
– Wu-wu-wulkan? – zająknął się Scooby.
– Prawdziwy? – przeraził się Kudłaty. – Z lawą rozlewającą się jak gorący sos do pizzy – tak piekący podniebienie, że trzeba zjeść górę lodów, aby ochłodzić sobie usta?
– Coś w tym stylu – skinęła głową Daphne.
– Super – Scooby’emu pociekła z pyska ślina na myśl o pizzy.
– Super? – ofuknął go Kudłaty. – Zmienisz zdanie, gdy wulkan wybuchnie, a rozżarzona lawa zamieni cię w kawałki psiej karmy.
– Wyluzuj, Kudłaty – uspokoiła go Velma. – Wulkan Kumbaya nie wybucha od setek lat.
Rozmowę przerwał im nagle klakson samochodu. Grupa przyjaciół dostrzegła wyjeżdżający zza hotelu minibus, pomalowany w brązową kratkę i zwieńczony wielkim pióropuszem sztucznych liści.
– Mniam, ananas – oblizał się Scooby.
– Czyż ta wyspa nie jest urocza? – Kudłaty błyskawicznie odzyskał dobry humor. – Nawet samochody przypominają jedzenie. Chciałbym spotkać tego, kto to wymyślił.
– Zaraz będziesz miał okazję – rzucił Fred – bo właśnie do tego samochodu wsiadamy.
Ananasowy minibus zatrzymał się przed nimi, a z jego okna wychyliła się kobieca głowa.
– Aloha, przyjaciele! – nieznajoma powitała ich hawajskim pozdrowieniem. – Wskakujcie do środka.
– Nie zmusicie mnie, żebym wsiadł do olbrzymiego ananasa na kółkach i pojechał na wycieczkę w pobliże tego niebezpiecznego wulkanu – zaczął znów marudzić Kudłaty.
– Nie wiedziałam, czy jedliście już śniadanie – kobieta z minibusu nie zwracała uwagi na narzekania Kudłatego – więc przywiozłam wam trochę orzechowych ciasteczek domowej roboty. Może się poczęstujecie?
Kudłatemu zaświeciły się oczy. Przepchnął się między przyjaciółmi i pierwszy wskoczył do samochodu.
– No to na co czekamy? – zapytał. – Jedzmy! To znaczy, chciałem powiedzieć: jedźmy!