Читать книгу Gry Nemezis. Cykl Expanse. Tom 5 - James S.a. Corey - Страница 7

Rozdział pierwszy
Holden

Оглавление

Rok po ataku na Kallisto i prawie trzy lata po tym, jak razem z załogą wyruszyli na Ilusa oraz około sześciu dni po powrocie, James Holden unosił się obok swojego statku i patrzył, jak mech rozbiórkowy rozrywa go na kawałki. Osiem napiętych cum kotwiczyło Rosynanta do ścian doku. Było to tylko jedno z licznych stanowisk remontowych Tycho, ta zaś sekcja remontowa była tylko jedną z wielu w olbrzymiej sferze konstrukcyjnej. Wszędzie wokół nich w szerokiej na kilometr sferze trwała aktywność przy tysiącu innych projektów, ale Holden zwracał uwagę tylko na swój statek.

Mech skończył cięcie i odsunął duży fragment zewnętrznego kadłuba. Pod spodem mieścił się szkielet statku: solidne wręgi otoczone plątaniną przewodów i rur, a pod tym wszystkim druga powłoka wewnętrznego kadłuba.

– Owszem – powiedział unoszący się obok niego Fred Johnson – solidnie go obiłeś.

Słowa Freda, spłaszczone i zniekształcone przez system łączności ich skafandrów próżniowych, były jak kopniak w brzuch. Fakt, że Fred, formalny przywódca Sojuszu Planet Zewnętrznych i jeden z najpotężniejszych ludzi w Układzie Słonecznym osobiście interesował się stanem jego statku, powinien poprawić mu nastrój, ale zamiast tego Holden czuł się, jakby ojciec sprawdzał jego zadanie domowe, żeby się upewnić, że niczego zbytnio nie popsuł.

– Wygięte wewnętrzne mocowanie. – W głośniczkach zabrzmiał trzeci głos.

Należał do Sakai, mężczyzny o wciąż skwaszonej minie, nowego głównego inżyniera Tycho po śmierci Samanty Rosenberg podczas tego, co wszyscy nazywali teraz Incydentem Powolnej Strefy. Sakai monitorował naprawy ze swojego pobliskiego biura przez zestaw kamer i skanerów rentgenowskich mecha.

– Jak wam się to udało? – Fred wskazał obudowę działa szynowego wzdłuż stępki statku.

Lufa broni biegła przez prawie całą długość jednostki, a rozpory mocujące ją do ramy były miejscami wyraźnie poodginane.

– Mówiłem wam – odpowiedział Holden – jak kiedyś użyliśmy Rosa do holowania ciężkiego frachtowca na wyższą orbitę planetarną za pomocą działa szynowego jako napędu odrzutowego?

– Tak, to dobra historia – odpowiedział Sakai bez rozbawienia. – Niektóre z tych rozpór może da się naprawić, ale założę się, że znajdziemy w stopach tyle mikropęknięć, że bezpieczniej będzie je wymienić.

Fred zagwizdał.

– To nie będzie tanie.

Szef SPZ bywał patronem i sponsorem załogi Rosynanta. Holden miał nadzieję, że chwilowo byli w korzystniejszej fazie ich chwiejnego związku. Bez zniżki dla preferowanych klientów naprawa statku będzie wyraźnie droższa. Choć i tak było ich na nią stać.

– Mnóstwo kiepsko załatanych dziur w zewnętrznym pancerzu – wyliczał dalej Sakai. – Wewnętrzny stąd wygląda w porządku, ale uważnie mu się przyjrzymy i upewnimy się, że jest szczelny.

Holden chciał przypomnieć, że gdyby w kadłubie znajdowały się jakieś otwory, podróż powrotna z Ilusa skończyłaby się uduszeniem i śmiercią, ale się pohamował. Nie miało sensu irytować człowieka, który odpowiadał teraz za utrzymanie jego statku w dobrym stanie. Przypomniał sobie kpiarski uśmieszek Sam, jej zwyczaj łagodzenia krytyki żartami i poczuł, jak coś ściska go za serce. Minęły już lata, ale czasami żal dopadał go zupełnie niespodziewanie.

– Dziękuję – odpowiedział zamiast tego.

– To trochę potrwa – zwrócił uwagę Sakai.

Mech przeleciał do innej części statku, zaczepił się magnetycznymi stopami i z jasnym błyskiem zaczął rozcinać inną część zewnętrznego kadłuba.

– Chodźmy do mojego biura – zasugerował Fred. – W moim wieku skafandra nie można nosić zbyt długo.

Wiele rzeczy w naprawianiu statku robiło się dużo prostsze przy braku ciążenia i atmosfery. Z drugiej strony technicy musieli przez to pracować w skafandrach próżniowych. Holden uznał słowa Freda za wyznanie, że starszy mężczyzna chce się wysikać, a nie zadał sobie wysiłku podłączenia cewnika.

– Dobra, wracajmy.

* * *

Biuro Freda było bardzo duże jak na pomieszczenie na stacji kosmicznej i pachniało starą skórą oraz dobrą kawą. Sejf kapitański w ścianie zrobiono z tytanu i szczotkowanej stali, nadając mu wygląd rekwizytu ze starego filmu. Ekran ścienny za biurkiem wyświetlał obraz trzech budowanych właśnie statków. Były duże, masywne i funkcjonalne. Jak młoty dwuręczne. Stanowiły początki budowanej dla SPZ floty wojennej. Holden wiedział, dlaczego sojusz uważa, że potrzebuje własnych sił zbrojnych, choć biorąc pod uwagę wszystko, co zaszło w ciągu ostatnich kilku lat, nie potrafił przestać myśleć, że jego zdaniem ludzkość ciągle uczyła się niewłaściwych rzeczy.

– Kawy? – zapytał Fred.

Widząc skinięcie głową Holdena, zaczął się krzątać przy ekspresie do kawy na stoliku obok, szykując dwa kubki. Ten, który podał Holdenowi, miał na sobie wytarte logo. Starty prawie do zera rozerwany krąg SPZ.

– Jak długo? – zapytał Holden po przyjęciu kawy i machnięciu w stronę ekranu.

– Według bieżących prognoz, sześć miesięcy – odpowiedział Fred, a potem z sapnięciem rozsiadł się w fotelu. – Równie dobrze mogłaby to być cała wieczność. Za półtora roku nie da się już rozpoznać ludzkich struktur społecznych w tej galaktyce.

– Diaspora.

– Jeśli tak chcesz to nazywać – potwierdził Fred skinięciem. – Ja nazywam to grabieniem ziemi. Całe mnóstwo wozów jadących ku ziemi obiecanej.

Ponad tysiąc światów do wzięcia. Ludzie z każdej planety, stacji i kamienia w Układzie Słonecznym pędzili, żeby zapewnić sobie kawałek tych skarbów. A w układzie macierzystym trzy rządy starały się zbudować dość okrętów, żeby to wszystko kontrolować.

Na powierzchni jednego ze statków zestaw spawalniczy rozbłysnął tak jasno, że monitor automatycznie przyciemnił obraz.

– Jeśli Ilus był czymkolwiek, to właśnie ostrzeżeniem, że zginie całe mnóstwo ludzi – stwierdził Holden. – Czy ktoś tego słuchał?

– Nie bardzo. Znasz historię przejmowania ziemi w Ameryce Północnej?

– Tak – potwierdził Holden, a potem napił się kawy. Była wyśmienita. Bogata, hodowana na Ziemi. Przywileje rangi. – Zrozumiałem twoją aluzję do wozów. Wiesz, dorastałam w Montanie. Ludzie wciąż opowiadają tam sobie te historie o zajmowaniu granic.

– Czyli wiesz, że mity o przeznaczeniu kryją mnóstwo ludzkich tragedii. Wiele z tych wozów nigdy nie dotarło na miejsce. A całkiem spory procent ludzi, którzy tam dotarli, stało się tanią siłą roboczą budującą koleje, kopalnie i pracującą dla bogatych farmerów.

Holden, popijając kawę, przyglądał się budowie statków.

– Nie wspominając już o ludziach, którzy tam mieszkali, zanim dotarły tam te wszystkie wozy, przynosząc ze sobą nowe, wspaniałe choroby. Przynajmniej nasza wersja galaktycznego przeznaczenia nie niszczy niczego bardziej zaawansowanego od jaszczurki papuziej.

Fred kiwnął głową.

– Może. Przynajmniej na razie tak to wygląda. Ale nie każda z tysiąca trzystu planet została już dobrze zbadana. Kto wie, co tam znajdziemy.

– Zabójcze roboty i reaktory fuzyjne wielkości kontynentów, czekające tylko na kogoś, kto je włączy, żeby mogły wysadzić pół planety w kosmos, jeśli dobrze pamiętam.

– Sądzisz tak na podstawie swojego pojedynczego doświadczenia. Tymczasem może być dużo dziwniej.

Holden wzruszył ramionami i dopił kawę. Fred miał rację. Nie dało się przewidzieć, co mogło czekać na wszystkich tych planetach. Nie wiadomo, jakie niebezpieczeństwa czekają na potencjalnych kolonistów pragnących je przejąć.

– Avasarala nie jest ze mnie zadowolona – odezwał się Holden.

– Owszem, nie jest – przyznał Fred. – Ale ja tak.

– Możesz powtórzyć?

– Słuchaj, staruszka chciała, żebyś poleciał tam i pokazał wszystkim w Układzie Słonecznym, jak źle tam jest. Przestraszył ich na tyle, żeby poczekali, aż rząd pozwoli im lecieć. Żeby stery z powrotem trafiły w jej ręce.

– To było dość przerażające – zauważył Holden. – Nie mówiłem tego dość wyraźnie?

– Jasne. Ale też dało się przeżyć. A teraz Ilus jest gotów do wysłania na tutejszy rynek frachtowców pełnych rudy litu. Staną się bogaci. Możliwe, że będzie to wyjątek, ale zanim wszyscy to wykombinują, ludzie będą już na tych wszystkich planetach, szukając następnej kopalni złota.

– Nie jestem pewien, co mogłem zrobić inaczej.

– Nic – zgodził się Fred. – Ale Avasarala i premier Smith na Marsie oraz reszta polityków chcą móc to kontrolować. A ty dopilnowałeś, żeby było to niemożliwe.

– To dlaczego ty jesteś zadowolony?

– Ponieważ – odpowiedział Fred z szerokim uśmiechem – ja nie próbuję tego kontrolować. I dlatego właśnie w końcu będę to robił. Gram w długiej perspektywie czasowej.

Holden wstał i nalał sobie kolejny kubek doskonałej kawy Freda.

– Hm, chyba będziesz musiał mi to dokładniej wytłumaczyć – stwierdził, opierając się o ścianę obok ekspresu.

– Mam stację Medyna, czyli samowystarczalną jednostkę, obok której muszą przelecieć wszyscy przelatujący przez pierścienie, która rozdaje paczki z nasionami i namioty każdemu statkowi, jaki ich potrzebuje. Sprzedajemy ziemię doniczkową i filtry do wody po kosztach. Każda kolonia, która przetrwa, zrobi to przynajmniej w części dzięki naszej pomocy. Kiedy więc przyjdzie do zorganizowania jakiegoś typu galaktycznego ciała zarządzającego, do kogo się zwrócą? Do ludzi, którzy chcą pod bronią wymusić hegemonię, czy do gości, którzy byli tam i pomagali w potrzebie?

– Zwrócą się do ciebie – potwierdził Holden. – I dlatego budujesz statki. Musisz wyglądać pomocnie na początku, gdy wszyscy będą potrzebować pomocy, ale mieć realną siłę, gdy zaczną rozglądać się za rządem.

– Dokładnie – potwierdził Fred, odchylając się na oparcie fotela. – Sojusz Planet Zewnętrznych zawsze oznaczał wszystko za Pasem. I to nadal prawda. Po prostu... trochę się rozrósł.

– To nie może być takie proste. Nie ma mowy, żeby Ziemia i Mars po prostu się wycofały i pozwoliły ci rządzić galaktyką, bo rozdawałeś namioty i torebki ze śniadaniem.

– Nic nigdy nie jest proste – przyznał Fred. – Ale od tego zaczniemy. I jak długo będę miał stację Medyna, będę kontrolował środek planszy.

– Czy ty w ogóle przeczytałeś mój raport? – zapytał Holden niezdolny ukryć niedowierzania w głosie.

– Doceniam zagrożenia pozostawione na tych planetach...

– Zapomnij o tym, co tam zostało – wciął się Holden. Odstawił kubek z częściowo wypitą kawą i przeszedł przez gabinet, opierając się o biurko Freda. Starszy mężczyzna patrzył na niego spod zmarszczonych brwi. – Zapomnij o robotach i systemach transportu, które działają po wyłączeniu na miliard lat. O wybuchających reaktorach. Zapomnij o zabójczych ślimakach i mikrobach wchodzących do oczu, żeby cię oślepić.

– Długą masz tę listę?

Holden go zignorował.

– To, o czym powinieneś pamiętać, to magiczny pocisk, który to wszystko zatrzymał.

– Ten artefakt był dla ciebie szczęśliwym znaleziskiem, biorąc pod uwagę...

– Nie, wcale nie był. To była najbardziej kurewsko przerażająca odpowiedź na paradoks Fermiego, jaka przychodzi mi do głowy. Wiesz, dlaczego w twojej analogii ze starym Zachodem nie ma żadnych Indian? Bo już nie żyją. Cokolwiek zbudowało to wszystko, miało olbrzymią przewagę i użyło swoich protomolekularnych budowniczych wrót do zabicia wszystkich innych. Ale nawet nie to jest tak naprawdę straszne. Naprawdę przerażające jest to, że potem przyszło coś jeszcze, strzeliło tym pierwszym gościom w tył głowy i zostawiło ich trupy rozrzucone po całej galaktyce. Tak naprawdę powinieneś zadawać sobie pytanie, kto wystrzelił magiczny pocisk? I czy nie będzie im przeszkadzać, że zabierzemy rzeczy ofiary?

* * *

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Gry Nemezis. Cykl Expanse. Tom 5

Подняться наверх