Читать книгу Prochy Babilonu - James S.a. Corey - Страница 7

Rozdział pierwszy
Pa

Оглавление

– Nie macie do tego pieprzonego prawa! – wykrzyknął nie po raz pierwszy właściciel Hornblowera. – Pracowaliśmy na to, co mamy. Jest nasze.

– Już to przerabialiśmy, proszę pana – odpowiedziała Michio Pa, kapitan Connaughta. – Pański statek i jego ładunek zostają przejęte z rozkazu Wolnej Floty.

– Te wasze bzdury o pomocy? Jeśli Pasiarze potrzebują zaopatrzenia, to niech je sobie kupią. Moje jest moje.

– To wszystko jest potrzebne. Gdyby pan postąpił zgodnie z rozkazami...

– Strzeliliście do nas! Zniszczyliście nam dyszę silnika!

– Próbował pan przed nami uciekać. Pańscy pasażerowie i załoga...

– Wolna Flota, do chuja pana! Jesteście złodziejami. Piratami.

Siedzący z jej lewej strony Evans – pierwszy oficer i najnowszy członek rodziny – sapnął, jakby został uderzony. Michio zerknęła na niego i napotkała spojrzenie jego błękitnych oczu. Uśmiechnął się: białe zęby i zbyt przystojna twarz. Był ładny i dobrze o tym wiedział. Michio wyciszyła mikrofon, pozwalając, by strumień obelg wylewał się z Hornblowera bez jej udziału i kiwnęła do niego głową. O co chodzi?

Evans wskazał konsolę kciukiem.

– Tyle złości – rzucił. – Rzuca się, jakbyśmy zranili uczucia biednego coyo.

– Bądź poważny – odpowiedziała Michio, choć z uśmiechem.

– Jestem poważny. Fragé bist.

– Ty? Wrażliwy?

– W głębi serca – zapewnił Evans, przyciskając dłoń do umięś­nionej piersi. – Mały chłopiec, ja.

W głośnikach właściciel Hornblowera nadal pieklił się, rzucając wyzwiskami. Według niego Pa była złodziejką, kurwą i osobą, której nie obchodziło, czyje dzieci zginą, byle tylko dostała swoją wypłatę. Gdyby był jej ojcem, prędzej by ją zabił, niż pozwolił tak zbezcześcić rodowe nazwisko. Evans zachichotał.

Wbrew sobie Michio też się roześmiała.

– Wiesz, że twój akcent przybiera na sile, gdy flirtujesz?

– Owszem – potwierdził Evans. – Stanowię złożone połączenie uczuć i występków. Ale udało mi się odciągnąć twoją uwagę od niego. Zaczynałaś tracić panowanie.

– Jeszcze go nie straciłam – rzuciła, a potem z powrotem włączyła mikrofon. – Proszę pana. Proszę pana! Czy możemy się przynajmniej zgodzić, że jestem piratką, która oferuje zamknięcie pana w pańskiej kabinie na czas podróży do Kalisto, chociaż mogłabym wyrzucić pana w kosmos? Może być?

W odbiorniku na chwilę zapanowała pełna oburzenia cisza, a potem z głośnika dobiegł ryk furii, z którego wyłoniły się zwroty w rodzaju wypiję twoją pieprzoną pasiarską krew oraz zabiję cię, jeśli spróbujesz. Michio uniosła trzy palce. Z drugiej strony mostka Oksana Busch machnęła ręką w potwierdzeniu i stuknęła przyciski sterowania uzbrojeniem.

Connaught nie był pasiarskim okrętem. Przynajmniej pierwotnie. Został zbudowany przez flotę Marsjańskiej Republiki Kongresowej i wyposażono go w różnorodne eksperckie systemy bojowe i techniczne. Przebywali na jego pokładzie już prawie rok, z początku szkoląc się w tajemnicy, a potem nadszedł dzień, gdy poprowadzili go do boju. Teraz Michio przyglądała się na monitorze, jak Connaught identyfikuje sześć punktów na unoszącym się frachtowcu; w namierzonych miejscach strumień pocisków z działek obrony punktowej przebije kadłub. Włączyły się lasery celownicze, oświetlając Hornblowera. Michio czekała. Uśmiech Evansa zrobił się mniej pewny siebie. Wyraźnie nie miał ochoty na zabijanie cywili. Szczerze mówiąc, Michio też wolałaby tego uniknąć, ale Hornblower nie miał szans na odbycie swojej podróży przez wrota i do obcych planet, które jego ­pasażerowie zamierzali skolonizować. Teraz negocjacje sprowadzały się już tylko do warunków kapitulacji.

– Mam wystrzelić, bossmang? – zapytała Busch.

– Jeszcze nie – odparła Michio. – Ale uważaj na silnik. Jeśli spróbują go włączyć, strzelaj.

– Jeśli spróbują go odpalić z tą uszkodzoną dyszą, równie dobrze możemy sobie oszczędzić amunicję – skomentowała szyderczo Busch.

– Ludzie liczą na ten ładunek.

– Ja savvy – potwierdziła Busch. – Wciąż nie aktywują – dodała po chwili.

Z trzaskiem obudziło się radio, potem dobiegło z niego coś jeszcze. Na drugim statku ktoś krzyczał, ale nie do niej. Potem zabrzmiał inny głos, cały chór wzajemnie przekrzykujących się osób. Głośny wystrzał z pistoletu, dźwięki ataku spłaszczone i unieszkodliwione przez głośniki.

Rozległ się nowy głos.

– Connaught? Jesteście tam?

– Czekamy – potwierdziła Michio. – Z kim rozmawiam?

– Nazywam się Sergio Plant – przedstawił się człowiek po drugiej stronie. – Pełnię obowiązki kapitana Hornblowera. Oferuję poddanie się, tylko niech nikomu nie stanie się krzywda, dobra?

Evans wyszczerzył się do niej z radością i ulgą.

– Besse pana słyszeć, kapitanie Plant – odpowiedziała Michio. – Przyjmuję pańskie warunki. Proszę się przygotować do abordażu.

Rozłączyła się.

* * *

Zdaniem Michio historia była długą serią niespodzianek, które z perspektywy czasu wydawały się nieuniknione. A to, co było prawdą dla narodów, planet i potężnych organizmów korporacyjno-państwowych, dotyczyło też pomniejszych losów kobiet i mężczyzn. Jak w górze, tak na dole. Co dotyczyło SPZ, Ziemi i Marsjańskiej Republiki Kongresowej, było też prawdą dla Oksany Busch, Evansa Garnera-Choi i Michio Pa. Właściwie to wszystkich żyjących i pracujących na Connaughcie i jego bliźniaczych jednostkach. Drobne osobiste historie załogi Connaughta wydawały się mieć większe znaczenie wyłącznie z powodu tego, gdzie siedziała, czym dowodziła i za sprawą obciążenia, jakim było zapewnienie bezpieczeństwa kobietom i mężczyznom jej załogi oraz dopilnowanie, by znaleźli się po właściwej stronie historii.

Dla niej pierwszą niespodzianką z wielu było stanie się elementem zbrojnego ramienia Pasa. Jako młoda kobieta spodziewała się zostać inżynierką lub administratorką na jednej z dużych stacji. I może tak by się stało, gdyby okazywała trochę większe zamiłowanie do matematyki. Przebijała się przez uniwersytet, bo sądziła, że tak powinna zrobić, i zawiodła, ponieważ mogła zrobić to z honorem. Poczuła wstrząs po odebraniu wiadomości, że została skreślona z listy studentów. Z perspektywy czasu było to oczywiste. Szkło powiększające historii.

Lepiej pasowała do SPZ, a przynajmniej do tego odłamu, do którego przystąpiła. W ciągu pierwszego miesiąca stało się jasne, że Sojusz Planet Zewnętrznych jest nie tyle zjednoczoną biurokracją rewolucji, co swego rodzaju franczyzową marką przyjmowaną przez obywateli Pasa, którzy uważali, że coś takiego powinno istnieć. Kolektyw Voltaire uważał się za SPZ, ale to samo dotyczyło grupy Freda Johnsona z bazą na stacji Tycho. Anderson Dawes pełnił funkcję gubernatora Ceres pod znakiem rozerwanego kręgu, a Zig Ochoa zwalczała go pod tą samą flagą.

Michio przez lata wyrabiała sobie opinię kobiety z karierą wojskową, choć w głębi duszy doskonale zdawała sobie sprawę, że struktura dowodzenia była bardzo płynna. Z tego też powodu zdarzało się jej, że odruchowo broniła władzy – jej władzy nad podwładnymi oraz władzy przełożonych nad nią. Dzięki temu właśnie wylądowała na fotelu pierwszej oficer Behemota, co z kolei zaprowadziło ją do powolnej strefy, gdy ludzkość po raz pierwszy przekroczyła wrota, dostając się do przestrzeni kontrolującej odziedziczone przez nich imperium tysiąca trzystu układów gwiezdnych. To właśnie zabiło jej ukochaną, Sam ­Rosenberg. Po tamtych wydarzeniach jej wiara w struktury dowodzenia znacząco osłabła.

Co z perspektywy czasu znowu wydało się oczywiste.

Jeśli chodzi o drugie zaskoczenie, nie potrafiła go precyzyjnie określić. Zbiorowe małżeństwo, rekrutacja przez Marco Inarosa, a może przejęcie dowodzenia nad nowym statkiem i jego rewolucyjną misją w Wolnej Flocie. Punktów zwrotnych w życiu człowieka było więcej niż ziaren piasku na pustyni i nie każdy był oczywisty, nawet w retrospektywie.

* * *

– Oddział abordażowy gotowy – oznajmił Carmondy głosem spłaszczonym przez mikrofon skafandra. – Mamy dokonać przebicia?

Jako dowódca oddziału szturmowego technicznie Carmondy nie podlegał bezpośrednio Michio, ale uznał jej autorytet zaraz po wejściu na pokład ze swoimi ludźmi. Przez kilka lat mieszkał na Marsie, nie był członkiem grupowego małżeństwa tworzącego rdzeń załogi Connaughta i miał w sobie dość profesjonalizmu, by zaakceptować własny status outsidera. Lubiła go przynajmniej za to.

– Pozwólmy im być mili – odpowiedziała Michio. – Jeśli zaczną do nas strzelać, zrób, co będzie trzeba.

– Savvy – potwierdził Carmondy, a potem przełączył kanały.

Oba statki unosiły się teraz w nieważkości, więc nie mogła się rozsiąść w swojej pryczy przeciążeniowej. A zrobiłaby to, gdyby tylko się dało.

Kiedy nadeszła wiadomość, że Wolna Flota przejmuje kontrolę nad Układem, a pierścień wrót zostaje zamknięty dla ruchu, statki kolonizacyjne lecące w stronę nowych planet po drugiej stronie stanęły przed wyborem. Poddać się i przekazać swoje zasoby do rozprowadzenia na stacje i statki, które ich najbardziej potrzebowały, dzięki czemu mogli zachować swoje jednostki, albo uciekać, a wtedy je stracą.

Hornblower – jak Bóg wie ile innych jednostek – dokonał kalkulacji i zdecydował, że ryzyko jest warte nagrody. Wyłączyli transponder, obrócili statki i ruszyli pełnym ciągiem, krótko. Potem znowu obrót, ciąg, obrót, ciąg. Nazywali to Hotaru. Strategia świecenia dyszą z silnika tylko przez chwilę, a potem lot bez żadnych emisji w nadziei, że bezmiar przestrzeni ukryje ich do czasu zmiany sytuacji politycznej. Statki miały dość żywności i zapasów, by utrzymać kolonistów przez wiele lat. Układ był tak wielki, że jeśli uda im się uniknąć wykrycia na samym początku, znalezienie ich później mogło potrwać całe dziesięciolecia.

Niestety, gazy wylotowe z silnika Hornblowera zostały wykryte przez teleskopy Wolnej Floty na Ganimedesie i Tytanie. Najbardziej nie podobało jej się to, że pościg zabrał ich poza płaszczyznę ekliptyki. Zdecydowana większość heliosfery rozciągała się powyżej i poniżej cienkiego dysku, w którego obrębie mieściły się orbity planet i pasa asteroid. Michio żywiła przesądną niechęć do tych otchłani, olbrzymiej pustki, która, w jej umyśle, unosiła się nad i pod ludzką cywilizacją.

Pierścień wrót i nierzeczywista przestrzeń po jego drugiej stronie mogły być dziwniejsze – były dziwniejsze – ale jej niepokój dotyczący lotów poza ekliptyką narodził się, gdy była jeszcze dzieckiem. Był elementem jej osobistej mitologii, zwiastunem nieszczęścia.

Ustawiła monitor na wyświetlanie obrazów z kamer oddziału abordażowego i włączyła łagodną muzykę. Hornblower oglądany równocześnie z dwudziestu perspektyw przy akompaniamencie kojących harf i bębenków. W śluzie stał ciemnoskóry Ziemianin z szeroko rozstawionymi rękami. Patrzyło na niego sześć kamer z widocznymi lufami broni. Pozostali się przesunęli, rozglądając się za ruchem na obrzeżach lub nadchodzącym spoza statku. Mężczyzna sięgnął do góry i użył uchwytu do odwrócenia się, wyciągając ręce za plecy do nałożenia kajdanek. Jego ruchy świadczyły o tym, że kapitan Plant – czy ktokolwiek to był – bywał już zatrzymywany przez policję.

Oddział abordażowy ruszył w głąb statku, ostrożnie przemieszczając się grupami przez korytarze. Ruch na ekranie powiązany z postacią widoczną na innym obrazie. Załogę Hornblowera zastali czekającą karnie rzędami w kambuzie, z rękami wyciągniętymi w gotowości na los przygotowany im przez Connaughta. Nawet w bardzo małych okienkach kamer widziała lśniącą powłokę łez rozchodzących się po twarzach poszczególnych pojmanych. Maski żalu z soli fizjologicznej i napięcia powierzchniowego.

– Nic im nie będzie – odezwał się Evans. – Esá? To twoje zadanie, prawda?

– Wiem – rzuciła Michio ze spojrzeniem utkwionym w ekranie.

Oddział abordażowy przemieszczał się przez pokłady, blokując sterowanie jednostki. Ich koordynacja nadawała im pozór jednego organizmu z dwudziestoma parami oczu. Grupowa, wyćwiczona świadomość profesjonalizmu. Mostek wyglądał na źle utrzymany. Przy kratce wyciągu powietrza tkwił ręczny terminal i bańka do picia, wyraźnie zostawione w powietrzu. Bez ciążenia ciągu do skoordynowania ustawień prycze przeciążeniowe sterczały pod różnymi kątami. Widok skojarzył się jej ze starymi nagraniami z wraków statków na starej Ziemi. Statek kolonizacyjny tonący w nieskończonej próżni.

Wiedziała, że Carmondy wezwie ją, jeszcze zanim to zrobił, i przygotowała się, ściszając muzykę. Prośba o połączenie zabrzmiała uprzejmym sygnałem dźwiękowym.

– Przejęliśmy kontrolę nad statkiem, kapitanie – oznajmił. Dwóch jego ludzi przyglądało mu się, gdy to mówił, więc zobaczyła ruchy jego warg i szczęki formujące słowa z dwóch kątów. – Żadnego oporu, żadnych problemów.

– Oficer Busch? – rzuciła Michio.

– Ich zapory ogniowe są już wyłączone – zgłosiła Oksana. – Toda y alles.

Michio kiwnęła głową, bardziej do siebie niż do Carmondy’ego.

– Connaught przejął kontrolę nad systemami wrogiego statku.

– Ustanawiamy perymetr i zabezpieczamy więźniów. Ustawiliśmy automatyczne zgłaszanie.

– Zrozumiano – potwierdziła Michio. Następnie zwróciła się do Evansa. – Odsuńmy się na tyle, żeby znaleźć się poza zasięgiem wybuchu, gdyby się okazało, że ukryli atomówkę w zbożu.

– Tak jest – odpowiedział Evans.

Silniki manewrowe przesunęły ją na pasy bezpieczeństwa, nawet nie z siłą jednej dziesiątej g, a i to zaledwie przez kilka sekund. Odbieranie rzeczy, które inni ludzie uważali za należące się im, było niebezpiecznym zadaniem. Connaught oczywiście będzie czuwał nad oddziałem abordażowym, delikatnie trzymając rękę na pulsie zdarzeń. A dodatkowo Carmondy będzie się zgłaszał co pół godziny za pomocą jednorazowych protokołów łączności. Jeśli się nie zgłosi, Michio zmieni Hornblowera w rozszerzającą się chmurę gorącego gazu jako ostrzeżenie dla następnej jednostki. A kilka tysięcy osób na Kalisto, Io i Europie będzie musiało mieć nadzieję, że uda się zrealizować inne misje rekwizycyjne Wolnej Floty.

Pas zrzucił wreszcie jarzmo planet wewnętrznych. Mieli stację Medyna w sercu pierścieni wrót, mieli jedyną sprawną flotę w Układzie Słonecznym i wdzięczność milionów Pasiarzy. Na dłuższą metę było to największe oświadczenie niezależności i wolności, jakiego kiedykolwiek dokonała rasa ludzka. Na krótką metę jej zadaniem było dopilnować, by zwycięstwo nie doprowadziło ich do śmierci głodowej.

Przez następne dwa dni Carmondy i jego ludzie dopilnują, by potencjalni koloniści zostali bezpiecznie zamknięci na wydzielonych pokładach, gdzie przeczekają lot na stabilną orbitę wokół Jowisza. Potem dokonają pełnej inwentaryzacji wszystkiego, co zdobyli, przejmując Hornblowera. Gdy skończą, i tak upłynie jeszcze tydzień, zanim uda się uruchomić odzyskane silniki. W tym czasie Connaught będzie z nimi jako strażnik i porywacz, a Michio nie będzie miała do zrobienia nic poza skanowaniem czerni w poszukiwaniu innych uciekinierów.

Wcale nie miała na to ochoty i była pewna, że inni członkowie zbiorowego małżeństwa także dzielili jej odczucia. Mimo wszystko, kiedy Oksana się odezwała, w jej głosie brzmiało coś więcej.

– Bossmang. Mamy potwierdzenie z Ceres.

– Dobrze – rzuciła Michio, ale tonem głosu zasugerowała, że usłyszała to, czego Oksana nie powiedziała.

Oksana Busch była jej żoną niemal tak długo, jak cała grupa pozostawała razem. Doskonale znały nawzajem swoje nastroje.

– Mam coś jeszcze. Wiadomość od niego.

– Czego chce Dawes? – zapytała Michio.

– Nie Dawes, sam Najwyższy we własnej osobie.

– Inaros? – zdziwiła się Michio. – Odtwórz.

– Zaszyfrowane kluczem kapitańskim – wyjaśniła Oksana. – Mogę to przesłać do twojej kabiny albo terminala, jeśli...

– Odtwórz, Oksana.

Na ekranie pojawił się Marco Inaros. Sądząc po tym, jak układały się jego włosy, był na Ceres albo leciał z ciągiem. W tle nie było widać dość, żeby stwierdzić, czy znajduje się na statku, czy w biurze. Jego czarujący uśmiech sięgał ciepłych, ciemnych oczu. Michio poczuła, jak lekko przyśpiesza jej puls i powiedziała sobie, że to niepokój, a nie jego atrakcyjność. Co w większości było prawdą. Choć musiała przyznać, że drań miał charyzmę.

– Kapitan Pa – odezwał się Marco. – Miło mi słyszeć, że czysto przejęła pani Hornblowera, co stanowi kolejny dowód pani umiejętności. Mieliśmy rację, przydzielając pani dowodzenie nad akcjami rekwizycyjnymi. Sytuacja rozwija się na tyle dobrze, że jesteśmy gotowi przejść do następnego etapu naszego planu.

Michio zerknęła na Evansa i Oksanę. Mężczyzna skubał brodę i próbował nie oglądać się na Michio.

– Chcemy, żeby skierowała pani Hornblowera bezpośrednio na Ceres – oznajmił Marco. – Ale wcześniej organizuję spotkanie. Wyłącznie wewnętrzny krąg. Pani, ja, Dawes, Rosenfeld, Sanjrani. Na stacji Ceres. – Uśmiechnął się szerzej. – Teraz, gdy kontrolujemy Układ, powinniśmy wprowadzić pewne zmiany, prawda? Pella twierdzi, że może tam pani dotrzeć za dwa tygodnie. Dobrze będzie zobaczyć panią osobiście.

Wykonał energiczny salut Wolnej Floty, ten wymyślony przez niego. Ekran zgasł. Niełatwo było jej się połapać w ogarniającym ją zmieszaniu, niepokoju i uldze. Tak niespodziewana, raptowna i podana praktycznie bez wyjaśnienia zmiana jej misji sprawiła, że poczuła się niepewnie. Z kolei wybranie się na spotkanie wewnętrznego kręgu wciąż wiązało się z poczuciem zagrożenia, które towarzyszyło im, zanim Wolna Flota ujawniła się światu. Lata poruszania się w cieniach wyrobiły pewne nawyki i odczucia, które trudno było zignorować nawet po wygranej. Choć przynajmniej wrócą do płaszczyzny ekliptyki i nie będą dłużej tkwić w czerni, gdzie działy się złe rzeczy. Bardzo złe.

Takie, odezwał się cichy głos w głębi głowy, jak wezwanie na niespodziewane spotkanie.

– Dwa tygodnie? – zapytała Michio.

– Możliwe. – Busch odpowiedziała, prawie zanim przebrzmiało pytanie. Już zdążyła przeanalizować kurs. – Ale to oznacza ostry ciąg i ani chwili czekania na Hornblowera.

– Carmondy’emu się to nie spodoba – skomentowała Pa.

– Ale co ma powiedzieć? – stwierdziła Oksana. – To rozkaz z samej góry.

– To prawda – zgodziła się Michio.

Evans odchrząknął.

– Czyli lecimy?

Michio uniosła pięść. Tak.

– To Inaros – powiedziała, ucinając nadchodzący protest jego nazwiskiem.

– Cóż. Bien – ustąpił Evans, choć ton jego głosu sugerował coś innego.

– Masz coś do powiedzenia? – zapytała Pa.

– Po prostu to nie pierwszy raz, gdy zmieniają się plany – rzucił Evans z twarzą pomarszczoną niepokojem. W ten sposób nie wyglądał ładnie, ale był jej najnowszym mężem, więc tego nie skomentowała. Ładni mężczyźni bywali tacy delikatni.

– Mów dalej – powiedziała zamiast tego.

– No cóż, była ta sprawa z pieniędzmi i Sanjranim. I premier Marsa w końcu bezpiecznie dotarł do Luny, choć starała się go załatwić połowa Wolnej Floty. A słyszałem też, że próbował zabić Freda Johnsona i Jamesa Holdena, ale obaj ciągle cieszą się dobrym zdrowiem. Zaczynam się zastanawiać.

– Że może Marco nie jest tak nieomylny, za jakiego się podaje? – zasugerowała Michio.

Przez chwilę nie odpowiadał. Pomyślała, że może tego nie zrobić.

– Coś w tym stylu – przyznał w końcu Evans. – Ale nawet takie myślenie sprawia wrażenie, jakby mogło się zrobić nieprzyjemnie, nie?

– Coś w tym stylu – zgodziła się Michio.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Prochy Babilonu

Подняться наверх