Читать книгу W poprzek kultur - Janusz Gudowski - Страница 5
ОглавлениеZanim to przeczytasz
Słowo wstępne
Autora książki Janusza Gudowskiego znam od trzydziestu lat. Był uznanym badaczem, kiedy rozpoczęłam pracę w tym samym Instytucie Krajów Rozwijających się na Uniwersytecie Warszawskim, później znanym pod nazwą Instytutu Studiów Regionalnych i Globalnych. Niestety, ku naszemu zdumieniu Instytut został zlikwidowany w 2018 roku, w czasie rosnącej siły demograficznej i gospodarczej tych krajów. Z Profesorem Gudowskim szybko znaleźliśmy wspólny język. Był bowiem kraj – Egipt – który obydwoje znaliśmy dobrze, pracując tam w nieodległym od siebie czasie. Współpracę rozpoczęliśmy od napisania artykułu poświęconego Wielkiej Tamie Asuańskiej. Niezależnie od przyjacielskich tonów rozmowy, nie było żadnej wątpliwości, że to On nadawał jej rytm. Janusz ma i zawsze miał umiejętność podtrzymywania merytorycznej, ale skrzącej się dowcipem rozmowy z osobami w wieku od 10 do 100 lat i z różnym doświadczeniem w pracy w tzw. Trzecim Świecie. Dzisiaj, po przeczytaniu wspomnień i refleksji W Poprzek Kultur rozumiem, skąd ta bezpośredniość się brała. Liczne podróże po bardzo zróżnicowanych poziomem życia i kulturą krajach świata, konieczność odnalezienia się w zwyczajnych życiowych okolicznościach spowodowały, że był doskonałym obserwatorem, o którym potocznie się mówi, że zna się na ludziach. W efekcie potrafił znaleźć wspólny język z każdym, a śmiejąc się i dowcipkując przemycał treści dydaktyczne i naukowe, jak przystało na utalentowanego akademika. To zresztą rodziło wiele niejasności i pochopnych opinii dotyczących Profesora. Myślę, że wielu z nas nie dostrzegało w Nim tak uważnego obserwatora, jakim jest w istocie. Nadinterpretowaliśmy Jego radość z pracy w terenie, sądząc, że po prostu uwielbia „wiatr we włosach” (i kiedyś T-shirty bez rękawów). Sama też nie byłam wolna od takich pomyłek. Najważniejsza dla mnie miała miejsce podczas egzaminu kierunkowego na studiach doktoranckich, podczas którego zdecydowanie nie bałam się ewentualnych pytań ze strony Profesora Gudowskiego, spodziewając się odniesień do kochanych przez Niego badań terenowych, które ja także uwielbiałam. Jednym słowem nie spodziewałam się zaskoczenia. I tu nic bardziej mylnego, gdyż ten radosny badacz, miłośnik terenu, odpytał mnie gruntownie ze znajomości literatury dotyczącej szeroko rozumianej „mojej tematyki”. Przyznam, że poczułam się urażona takim zwrotem akcji, ale lekcja pozostała w mej pamięci na zawsze. Młodym i nie tylko młodym, i do tego niezbyt pokornym badaczom, zawsze wydaje się, że odkrywają niezbadane tereny, uzupełniają fragmenty wiedzy niedotknięte przez innych. Tymczasem jednak w zdecydowanej liczbie przypadków jest to tylko nasz brak wyobraźni i lenistwo. Jeśli tylko poświęcimy należny czas i uwagę, aby poznać dotychczasowe dokonania badawcze, okazuje się, że było ich sporo, również w takich instytucjach lub krajach, w których w przysłowiowych najśmielszych snach nie spodziewalibyśmy się podjęcia „naszej” tematyki. Taką oto, nieco zawstydzającą lekcję otrzymałam od Profesora Gudowskiego, a od wielu lat to ja jej udzielam młodszym ode mnie adeptom nauki. I dopiero wówczas, widząc wzrok niedoszłych kontynuatorów dzieł Henriego Stanleya i Karen Blixen, zrozumiałam, jak to możliwe, że w przeszłości zabijano posłańców przynoszących złe wiadomości.
Na pierwsze wspólne badania terenowe wraz z 11-osobową ekipą Profesora Gudowskiego pojechałam na początku lat 90. do Turcji. Miesięczny pobyt w Centralnej Anatolii, wspólnie z naukowcami z Uniwersytetu Ankarskiego, poświęcony był badaniom wieloetapowym i interdyscyplinarnym całkowicie sfinansowanym przez partnerów tureckich. Pozostały one dla mnie na wiele lat wzorcem z Sèvres. Powiązania zawodowe, ale też i przyjaźnie międzynarodowe, które obserwowałam za sprawą interakcji Janusza z koleżankami i kolegami z Ankary, były jak niezapomniana lekcja rozumienia, a najczęściej wręcz niedostrzegania różnic, które mogłyby nas dzielić. Janusz nigdy nie „zawieszał się” nad jakąś sytuacją czy zdarzeniem. Wydawało się, że nic go nie dziwi, wszystko co wokół nas się dzieje jest znane, oswojone, ba – wręcz oczekiwane. Ale gdy podsumowywaliśmy wieczorami kolejny miniony dzień, kierownik ekspedycji Profesor Gudowski (do dzisiaj zadziwia mnie, jak wcześnie tak zawołany podróżnik wpadał w piżamę) celnie wskazywał najważniejsze fakty, wydarzenia, porównywał, szukał wyjaśnień. Chłonął zatem rzeczywistość wszystkimi zmysłami: widział, czuł, rozumiał. Dzisiaj, po latach i po przeczytaniu tej książki, sądzę że rozumiał znacznie więcej, niż my – jego ekipa. Potrzebny dystans do analizy porównawczej dawał mu bogaty zakres doświadczeń w prowadzeniu badań i po prostu czas. Wielu badaczy marzy, aby odwiedzić jak najwięcej krajów, tymczasem prawdziwą wiedzę daje w miarę regularne odwiedzanie tych samych lub podobnych regionów. Wiedza powiększa się z reguły wówczas, gdy pogłębiamy obserwacje, a nie tylko wtedy, gdy je rozszerzamy. Janusz ma swoje kraje, swoje miejsca, swoje procesy i swoje obserwacje, które lubi powtarzać, porównywać w czasie, tak aby zamknąć wątek, mówiąc: tak, teraz rozumiem. Czasem trzeba na to dziesięcioleci, ażeby móc powiedzieć: tak, teraz rozumiem. Dla obserwatora, badacza to krew, podtrzymująca funkcjonowanie organizmu. Takim regionem, gdzie zamieszkała dusza Janusza Gudowskiego od dziesięcioleci jest Bliski Wschód. Są to także Indie. Serce jednak zostało na Ukrainie. Czytelnicy po przeczytaniu tej książki nie będą mieli co do tego wątpliwości.
Twórczość zawodową Janusza Gudowskiego można podzielić, jak u Picassa, na trzy okresy: błękitny, różowy i ten potem. Okres błękitny to czas wielu pierwszych podróży, długich, wyczerpujących, zadziornych i z prawie kompletnym brakiem pieniędzy. Umiejscawiając je w czasie to epoka Polski socjalistycznej. Trudności z wyjazdem, chroniczny brak środków finansowych, kłopoty wizowe, transportowe, rozmowy ze służbami. A jednak wyjazdy Janusza z tego okresu były przepełnione uczuciem dla biednych i prostych ludzi, gdziekolwiek mieszkali. Także w niniejszych wspomnieniach wyraźnie widzimy to zrozumienie problemów ludzi, którzy bez swojej przyczyny znaleźli się na samym dole drabiny społecznej i starają się nie tylko dać sobie radę, ale potrafią znaleźć w swoim trudnym życiu szczęście. To oczywiście kontrowersyjny dzisiaj pogląd. Kiedy tworzyliśmy ku czci Profesora Janusza Gudowskiego księgę jubileuszową pt. Szczęśliwi i biedni. Wieś i rolnictwo wobec współczesnych wyzwań rozwojowych (Uniwersytet Warszawski 2013), wybraliśmy tytuł odzwierciedlający Jego poglądy. Jednak wielu naszych kolegów protestowało przeciw takiemu wyobrażeniu. Sądzili, że owi biedni nie mogą być szczęśliwi ze względu na choroby, trudy życia i brak perspektyw. To tylko my chcemy ich tak widzieć, wpisując się w romantyczną wizję Orientu. Myślę jednak, że Janusz, podobnie jak ja, nie ma wątpliwości, że życie najbiedniejszych mieszkańców świata jest pełne bólu, a dzień codzienny tak trudny, że dziś niewielu ludzi w Polsce podołałoby temu wyzwaniu. A jednak jest pełen podziwu dla siły woli, optymizmu i umiejętności odnajdywania szczęścia w zwykłych chwilach. Tego powinniśmy się od nich uczyć i Janusz niewątpliwie odrobił tę lekcję. Jest jedyną mi znaną osobą, która naprawdę zbliża się do postawy stoika. Chociaż Jego stoicki sposób rozpływa się, gdy pojawiają się zwykłe nagłe sytuacje, gdy widzi ludzką krzywdę. Ja w takiej sytuacji zaraz myślę, co zmieni moja pomoc. Janusz machinalnie robi coś dobrego, bodaj wykonuje najmniejszy gest, ale jak wynika z Jego opowieści, nie czuje się zwolniony od dylematu, co będzie skuteczniejsze w zaistniałej sytuacji, zaoferowanie rybki czy wędki. Nie ma wątpliwości, że czasem potrzebne jest jedno, a kiedy indziej drugie, dlatego Jego refleksje są zwykle zindywidualizowane i nie są poszukiwaniem jednego słusznego schematu postępowania. Janusz Gudowski, jako długotrwale przebywający w terenie uważny obserwator, nie poszukuje szybkich prawd, wie bowiem, że takich nie ma. Świat jest pięknie zróżnicowany i procesy globalizacji tylko dla podróżników (a nie badaczy) wydają się upodabniać kraje, kultury, społeczeństwa. W opowieści Janusza widzimy, czujemy, wyobrażamy sobie sytuacje, o których pisze i przecież nie mamy wątpliwości, że nie jest to ten sam kraj, region, chociaż czasem na jego nazwę musimy poczekać do końca opowiadanej historii. Tak naprawdę w oczach uważnych badaczy any city lub any village nie istnieje. To tylko ekspresja dziennikarska.
Okres różowy w badaniach terenowych, podróżach i publikacjach Janusza Gudowskiego nastąpił w latach 90., gdy świat otworzył dla nas Polaków swoje podwoje. Janusz ze swoją umiejętnością nawiązywania kontaktów międzynarodowych, przy żywym usposobieniu i niesłabnącej ciekawości świata stał się gwiazdą pierwszego formatu przy tworzeniu międzynarodowej współpracy naukowej w niepodległej Polsce. Pojawili się interesujący kooperanci, jakieś pieniądze na kolejne badania, możliwości łatwiejszego, szybszego publikowania wyników. Praca Profesora Gudowskiego i jego kolejnych ekip badawczych była zauważona i doceniona zagranicą. Widziałam to na własne oczy w przypadku wyników badań w oazie Farafra, prowadzonych w latach 1992–2004. Były one inspiracją dla naukowców z Izraela i Japonii, skupionych wokół Światowego Stowarzyszenia Badaczy Bliskiego Wschodu (WOCMES). To fantastyczne uczucie, gdy wiadomo, że jednak odcisnęło się ślad w światowych badaniach. Myślę, że był to dla Janusza bardzo satysfakcjonujący okres w życiu badacza. Niestety, nieco mniej dla mnie, gdyż to czas, gdy narastają powoli problemy gospodarcze i polityczne w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. Kwestia bezpieczeństwa dla ekip badawczych zaczyna być dyskusyjna. Ci, którzy jeżdżą na badania terenowe, zwłaszcza w regiony politycznie zdestabilizowane, niewątpliwie narażają się na pewne, trudne jeszcze wówczas do oszacowania, ryzyko. Janusz podejmuje wtedy na kilka lat decyzję nie zabierania kobiet na wyprawy badawcze, w tym na wspaniałą wyprawę do Jemenu. I tak, o ile w okresie niebieskim zespoły badawcze składały się w połowie z kobiet, to w okresie różowym nie było ich wcale. Smutek mój nie znał granic. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Decyzja Janusza popchnęła mnie do samodzielności badawczej. Odważyłam się organizować własne zespoły i własne międzynarodowe badania terenowe, skupiając się na ukochanym świecie arabskim w wersji nieco bardziej luksusowej (czyli bardziej podążyłam w kierunku Zatoki Perskiej/Arabskiej). Dobroczynne skutki tej decyzji trwają do dzisiaj. I chociaż od pierwszej pod kierunkiem Profesora Janusza Gudowskiego wyprawy do Centralnej Anatolii w Turcji minęły ponad dwie dekady, to tamte badania, tamta współpraca i międzynarodowe przyjaźnie stały się dla mnie wspomnianym już wzorcem metra z Sèvres, do którego trzeba dążyć. Nie udało mi się to jednak nigdy w zupełności, zabrakło mi bowiem stoickiego spokoju Janusza, który podziwiam i którego mu zazdroszczę. To jedyny sposób, aby emocje nie przysłaniały badaczowi prawdy (i nie odbierały zdrowia), a więc tego, co jest w jego pracy w terenie najważniejsze. Janusz, mój Mistrz, dzisiaj Przyjaciel, nadal pozostaje dla mnie ideałem obserwatora w terenie. Myślę, że wielu naszych kolegów, znających Janusza, podpisałoby się pod tymi słowami.
W powyższej kwestii udało mi się to, że zyskałam w świecie wielu oddanych przyjaciół, z którymi wspieramy się w lepszych i gorszych dla nauki latach. To czysty żywy wpływ Janusza, gdyż poza nim nikt w znanym mi kręgu badaczy krajów pozaeuropejskich nie wypracował takich przyjaźni. Wydawało mi się to być wspaniałym, pozanaukowym, skutkiem badań. Poszłam tym śladem, wierząc, że człowiek jest jednak zawsze najważniejszy.
Trzeci okres badawczy Janusza Gudowskiego, właściwie nie był po niebieskim i różowym, ale stanowił życie równoległe. Najwyraźniej jednak w publikacjach zaczął być widoczny nieco później, gdy Janusz coraz częściej odwiedzał Ukrainę, a rzadziej Trzeci Świat. Nawet mało uważny czytelnik dostrzeże różnicę pomiędzy refleksjami z tych dwóch obszarów. Chociaż Autor twierdzi, że jego refleksje są efektem obserwacji uczestniczącej, to w przypadku Ukrainy gdzieś zanika chęć obiektywizacji sytuacji, a dominuje duch romantyczny, sentyment, czy prawdziwa miłość do regionu, kultury i ludzi. Ta część książki jest poetycka, romantyczna, tchnie mistyką. Jest piękna. Nigdy nie podejrzewałam, wydawałoby się znanego mi od wieków Autora, o tak romantyczne uczucia i taki talent beletrystyczny. To moje największe odkrycie w tej publikacji.
Czy opowiedziane historie i anegdoty są zupełnie prawdziwe? Czy nie ma tutaj nuty fantazji, która przecież i Ryszardowi Kapuścińskiemu była nieobca? To oczywiście wie tylko Autor. Jednak niektóre z wydarzeń opisanych w książce toczyły się także na moich oczach i wiem, że były nawet barwniejsze, niż je opisał. Gdy zadałam Mu pytanie, dlaczego relację zrobił nieco skromniejszą, odpowiedział, że uczestniczyli przecież w niektórych z opisywanych sytuacji nasi koledzy i koleżanki, którzy nie chcieliby stać się tak „medialni” mimo woli. Zatem w cytowanych wydarzeniach zamieszczony jest rdzeń wydarzenia, a pominięte tzw. szerokie tło, które Janusz uważa za dobro wspólne, do którego nie ma „praw autorskich”.
Opisane w książce obserwacje z różnych stron świata, ich interpretacje, konkluzje dotyczą prawie wyłącznie tematów, które uznalibyśmy za wrażliwe politycznie. W takiej sytuacji najłatwiej jest wybrać jedną z dwóch dróg: politycznej poprawności albo niepoprawnego skandalu. A jednak... Autor, chcąc pozostać sobie wiernym wielokrotnie cytuje niepoprawne politycznie myśli oraz wydarzenia, które doprowadziły do przewartościowania procesów i ostatecznej interpretacji faktów, których był świadkiem. Pewnie czasem Czytelnik żachnie się, czy oburzy czytając wstęp którejś opowieści, by pod koniec przyznać, ze przecież jego droga wyzwalania się z pewnych negatywnych stereotypów też daleka była od poprawności politycznej. Ta jest rezultatem, a nie początkiem szlaku, którym idzie obserwator czy badacz.
Profesor Janusz Gudowski jest szczęściarzem. Wykorzystał każdą szansę poznania świata, którą podsuwał mu los. Ponieważ dawało Mu to wiele satysfakcji zawodowej i ludzkiej przyjemności, sięgał po coraz nowe i nowe wyzwania. Ma ku temu zdolności i zdrowie. Dlatego przedłożone refleksje są tylko wstępem, jak sądzę, do jeszcze głębszych i bardziej „terytorialnie rozrzuconych” wspomnień. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
Zwykle podróżnicy nie przepadają za opowieściami innych podróżników, bo przecież mają własne. W tym przypadku anegdotyczna forma refleksji i cięty język Autora powodują, że chętnie i bez irytacji porównujemy z Nim nasze odczucia dotyczące wybranych faktów, procesów, społeczeństw. Myślało tak wielu studentów, prowadzonego przez Profesora Gudowskiego Studium Podyplomowego powstałego przy Instytucie Krajów Rozwijających się na Uniwersytecie Warszawskim. Studenci ci byli w znacznej części także podróżnikami, dziennikarzami, pracownikami organizacji humanitarnych, przyszłymi naukowcami, bądź hobbystami, a nawet politykami, znanymi dziś z pierwszych stron gazet. Mieli swoje opowieści, ale słuchali też tych innych, cudzych, gorąco polemizując. Myślę, że dla Janusza była to nieustanna szkoła skromności. Nie warto myśleć, że jest się jedynym, bo przecież są inni. To w aspektach naukowych wiąże się ze wspomnianym przeze mnie wcześniej pietyzmem Autora w poszukiwaniu dostępnej literatury, nawet w bibliotekach na końcu świata (owocne zwłaszcza w czasach przed internetem).
Czy Janusz Gudowski nie mylił się w swoich opiniach poznawczych i stricte naukowych? Otóż tak, jak my wszyscy... Wydając drugą książkę o oazie Farafra The Vanishing Past Time: Socio-economic and Geographic Studies in Farafra Oasis (Egypt) in 1992 przewiduje, że nadchodzi czas uśpienia życia w oazach i depopulacji, czego nie potwierdziły obserwacje prowadzone na tym terenie po następnych dziesięciu latach. Badania dotyczące ludzi i społeczeństw dlatego są tak fascynujące, gdyż ciąg wydarzeń jest trudno przewidywalny. I w sumie to „gonienie króliczka” jest najbardziej poznawcze, czego dowodzi w pewnym sensie niniejszy zbiór refleksji. Miłej lektury.
Izabella Łęcka, Uniwersytet Warszawski