Читать книгу Wariacje Tischnerowskie - Jarosław Makowski - Страница 4
Zamiast wstępu: Mistrz
ОглавлениеPo śmierci rabbiego Uriego ze Strzelisk rabbi z Kalewa zapytał jego ucznia, rabbiego Jehudę Cwi ze Stratyna, czego się nauczył od swojego mistrza. Rabbi Jehuda odpowiedział: Nauki mojego mistrza są jak manna, którą się spożywa i która w człowieku zostaje. Lecz gdy rabbi z Kalewa wciąż domagał się wyraźnej odpowiedzi, rabbi Jehuda rozdarł koszulę na piersi i zawołał: Zajrzyj do mojego serca! Tam są wyryte nauki mojego mistrza! [1]
Martin Buber,
Tales of the Hasidim: The Later Masters
Nie bez bojaźni i drżenia ośmielam się nazywać księdza Józefa Tischnera swoim Mistrzem. Bojaźń ta wynika stąd, że nie byłem ani jego doktorantem, ani stałym uczestnikiem jego seminariów prowadzonych przez lata w Papieskiej Akademii Teologicznej. Należę do idących pewnie w setki studentów, którzy przewinęli się przez zajęcia i wykłady księdza Tischnera. Studentów, którzy – choć gruntownie przygotowani – zawsze szli na egzamin z mocniejszym biciem serca. Było jasne, że nawet ocena negatywna to słodycz w porównaniu z najmniejszą choćby filozoficzną kompromitacją przed Profesorem.
Do Krakowa trafiłem, kiedy Tischner cieszył się już wielką sławą czołowego filozofa Sarmatów. Kiedy nieustannie podróżował, brał udział w konferencjach, udzielał wywiadów... Jego czas z powodu natłoku obowiązków potwornie się skurczył. Zły los ponadto sprawił, że – przedwczesna i niesprawiedliwa – śmierć Filozofa nie pozwoliła mi długo radować się bezpośrednimi kontaktami. A jednak dane zostały mi chwile, których nigdy nie zapomnę.
Jako początkujący redaktor „Tygodnika Powszechnego” miałem szanse przyjrzeć się księdzu Józefowi z bliska. Kiedy niemal zawsze we środę rano, czyli w dniu, w którym ukazywał się stary „Tygodnik”, Tischner przychodził do redakcji na ulicę Wiślną 12, by zabrać swój egzemplarz. Był już wtedy bardzo pokiereszowany przez – jak się potem okazało – złośliwy i śmiertelny nowotwór. Nie dał jednak po sobie poznać, że cierpienie jest mocniejsze niż życie, że śmierć mocniejsza niż miłość. Siadał więc obok Kasi, dobrego ducha starego „Tygodnika”, i zaczynał opowiadać, choć mówienie sprawiało mu niemałe trudności. Kiedy chcieliśmy pytać o jego zdrowie, samopoczucie i w ogóle co dalej z leczeniem, szybko te pytania zbywał, by rozprawiać o swoim ukochanym Podhalu. I oczywiście dużo żartował.
Gruntownie, jeśli mogę tak powiedzieć, poznałem księdza Józefa Tischnera dopiero poprzez lekturę jego tekstów i książek. Rację ma zatem rabin Byron L. Sherwin – uczeń wielkiego rabina polskiego pochodzenia, Abrahama Joshuy Heschela – mówiąc, że dla „ucznia mistrz jest jak tekst, który przykuwa uwagę i w miarę poznawania odsłania wszystkie swoje strony. Kiedy uczeń dojrzewa, jeszcze długo po śmierci mistrza stopniowo objawia mu się to, czego nauczał mistrz, i to, czym był”[2]. Po dziś dzień rozmawiam z Tischnerem, mierząc się z jego książkami. Jest więc dla mnie Józef Tischner jak księga, po którą nie przestaję sięgać, gdy tracę pewność siebie, gdy dróg jest zbyt wiele, a ja nie wiem, którą z nich podążyć, albo gdy życie daje w kość, a pociechy znikąd nie widać. Tischner nigdy nie zawodzi!
Spotkanie z tekstami Tischnera jest dla mnie także jak słuchanie muzyki. Zresztą ksiądz Józef bardzo często odwoływał się do muzycznych metafor. Choćby wówczas, gdy opowiadał nam, jak rozumieć Heideggerowski nastrój. Nastrojenie ze światem, tłumaczył, jest na podobieństwo właśnie muzyki, której słuchasz i z którą z wolna się zestrajasz. Analogicznie jest ze mną i myślą Tischnera. Jest ona jak wpadająca w ucho melodia. Wszyscy wiemy, że gdy melodia zapada nam w serce, zaczynamy ją nucić, nawet jeśli tego nie chcemy. Nikt i nic nie jest w stanie jej zagłuszyć. Podobnie rzecz ma się z tekstami Tischnera. Raz przeczytane, kołaczą się w sercu i głowie. Łapię się na tym, że mówię Tischnerem, że jego sposób myślenia – właśnie poprzez lekturę kolejnych tekstów – wybrzmiewa w moim sposobie rozumowania niczym ta zasłyszana melodia, ujawniając się w najmniej spodziewanej chwili. Dlatego zbiór tekstów, jakie zebrałem do tego tomu, a który ośmielam się przedłożyć Czytelnikom, nazwałem Wariacjami Tischnerowskimi. Tak samo jak grany już od kilku lat doskonały spektakl w reżyserii Artura „Barona” Więcka, przedstawiający Tischnerowskie spojrzenie na świat w formie góralskich opowieści i dowcipów. Krakowski reżyser mój zabieg na szczęście pobłogosławił. Za co bardzo mu dziękuję!
Słowa, myśli i sposób myślenia Księdza Profesora dają się posłyszeć w każdym z zamieszczonych tu tekstów, nawet wtedy, gdy nie tylko referuję poglądy Tischnera, ale gdy staram się napisać swoje. I tak na część pierwszą zatytułowaną „Pamięć” składają się artykuły zdające sprawę z niektórych książek, jakie ukazywały się już po śmierci Filozofa. Kiedy bowiem czytałem te teksty zbierane zazwyczaj pod jednym tytułem przez Wojciecha Bonowicza, uderzała mnie ich aktualność. Tischner nic, ale to nic się nie zestarzał. Ba, im starszy, tym lepszy!
Część druga nosi tytuł „Dług”. To teksty, w których analizuję najciekawsze wątki Tischnerowskiej filozofii. A dokładniej, na wybranych problemach uczę się od Księdza Profesora myślenia, podążam za nim krok w krok. Jestem tu zresztą wierny jego zaleceniu pisanemu już ze szpitalnego łóżka do nas, swoich studentów: „Nie ma innego sposobu stania się człowiekiem myślącym, jak rozmiłowanie się w cudzej myśli”[3]. Jeśli jestem człowiekiem myślącym, to zawdzięczam to Tischnerowi.
I wreszcie „Próby” – ostatnia część książki. To, czego się nauczyłem od Tischnera, próbuję zastosować tam do opisania różnych zjawisk: od problemu zła poczynając, a kończąc na okrucieństwie człowieka wobec zwierząt. To teksty, w których zdaję sobie sprawę, że uczeń w pewnym sensie jest także „sierotą”, „jest jak statek pozbawiony kotwicy, jak drzewo pozbawione korzeni”[4]. Innymi słowy, uczeń musi dorosnąć, zacząć pracować na własny rachunek. Jaki obraz ucznia wyłania się z tych tekstów – niech osądzi Czytelnik.
Zebrane tu teksty nie mają charakteru naukowego. Jak ognia starałem się unikać filozoficznego i teologicznego żargonu. Wszystko po to, by wyrazić się jasno i prosto. I znów: nauczył mnie tego Tischner. On sam zaś jest najlepszym świadectwem, że nie ma zależności między skomplikowanym czy wręcz niezrozumiałym tekstem, który cechuje pisma wielu współczesnych myślicieli, a głębokością i przenikliwością ich analizy. Mam nadzieję, że cena za jasność i prostotę, które mi towarzyszyły, nie została okupiona banalizacją poruszanych zagadnień.
[1] M. Buber, Tales of the Hasidim: The Later Masters, przeł. Olga Marx (Schocken, New York), s. 148, 149. Cytat z Bubera podaję za: Byron L. Sherwin, Mój Mistrz, [w:] Żadna religia nie jest samotną wyspą. Abraham Joshua Heschel i dialog międzyreligijny, przeł. M. Kapera, Kraków 2005, s. 69.
[2] Byron L. Sherwin, Mój Mistrz..., s. 70.
[3] J. Tischner, List do studentów, „Logos i Ethos”, nr 1(6)/1998, s. 6.
[4] Byron L. Sherwin, Mój Mistrz..., s. 71.