Читать книгу Wyspy greckie - Jarosław Molenda - Страница 6
Polak, Hellen, dwa bratanki?
ОглавлениеGrecy kolekcjonują podróżnicze relacje cudzoziemców dotyczące ich kraju. Nawet w małych miastach można obejrzeć wystawy poświecone danemu regionowi widzianemu oczami podróżników. Wśród nich nie ma właściwie Polaków, choć odwiedzali Grecję. Ich opisy i wspomnienia są Grekom nieznane. „Gromadząc przez ostatnie dwa lata materiały do pracy Grecja i Grecy w relacjach polskich podróżników XX wieku, przekonałem się, że wiele bardzo ciekawych polskich tekstów podróżniczych nieznanych jest również Polakom” – stwierdza Przemysław Kordos[1].
Niewiele powstało książek opisujących działalność Polaków, a przede wszystkim ich podróże po terenach dzisiejszej Grecji. Nie bez przyczyny – Grecja leżała zawsze daleko od ziem polskich, przez kilka stuleci na terytorium Imperium Osmańskiego, wroga Rzeczypospolitej. Wydaje się, że niewiele łączyło Polaków i Greków: ani wspólnota religijna, ani językowa, ani zbieżność interesów. Ale, co ciekawe – jak zauważa Jacek Knopek, znawca tej problematyki – to pieśń religijna Bogurodzica okazuje się pierwszym dokumentem greckiej kultury w Polsce.
Początek i kilka pierwszych wierszy tego hymnu jest przeróbką greckiego Zdrowaś Maryjo z X wieku. Początek Bogurodzicy niesłusznie określa się nazwą dwu zwrotek początkowych, ponieważ jest to tylko jedna zwrotka, ale o dwóch periodach. Pieśń ma dokładnie tę samą budowę co kontakia bizantyjskie, a zwłaszcza ich późniejsza, prostsza i krótsza forma, charakterystyczna w X wieku. Bogurodzica jest więc typową dla liturgii greckiej modlitwą do Chrystusa Króla za pośrednictwem Matki Bożej i św. Jana Chrzciciela[2].
Szukajmy dalej. Pierwsze pisane wzmianki o kontaktach politycznych pojawiają się w dziele kronikarza saskiego Thietmara. Wiadomo z niego, że po zajęciu Kijowa w 1018 roku Bolesław Chrobry wysłał poselstwo z Rusi do cesarza Bazylego II, który w historiografii zyskał miano Bułgarobójcy. W uzupełnieniu Thietmar dodawał:
„Wysłał także posłów do pobliskiej Grecji, którzy mieli zapewnić tamtejszego cesarza o jego życzliwości, jeżeli cesarz ze swojej strony zechce dotrzymać wierności i przyjaźni. W przeciwnym wypadku – mieli mu oświadczyć – Bolesław stanie się jego zdecydowanym i nieustępliwym wrogiem”[3].
Na przełomie X i XI wieku Ruś znalazła się pod silnymi wpływami Bizancjum; Bazyli II podejmował próby przyłączenia jej do swego państwa i dlatego poselstwo polskie rzeczywiście mogło udać się wówczas do Konstantynopola. Do tej misji nadawał się Mieszko II, syn Bolesława, który przed objęciem rządów współdziałał z ojcem w wojnie z Henrykiem II. Poza tym znał łacinę i grekę, o czym dowiadujemy się z listu matki jego żony Matyldy, która pisała:
„Któż bowiem z twoich poprzedników tak wspaniałe wzniósł kościoły? Kto na chwałę Bogu połączył znajomość tylu języków. Chociaż we własnym i łacińskim języku mogłeś godnie czcić Boga, nie wystarczyło ci to, wolałeś douczyć się greki”[4].
Polacy docierali do Grecji kilkoma różnymi drogami. Podróżując z Półwyspu Apenińskiego na Bliski Wschód, opływali Wyspy Jońskie, Peloponez, Kretę, Wyspy Egejskie i Dodekanez, zatrzymywali się po drodze w portach greckich. Drugim szlakiem wytyczonym przez podróżników była podróż lądowo-morska do Stambułu, z którego później, kierując się na Wschód, płynęli wzdłuż wysp greckich na Morzu Egejskim.
Jednym z najwytrwalszych podróżników, który trzykrotnie udał się do Ziemi Świętej, był długoletni dworzanin biskupa Marcina Kromera, Maurycy Paweł Henik. Po uprzednim zwiedzeniu Włoch w kwietniu 1585 roku skierował się z Wenecji przez Zakynthos, Kretę, Cypr i Trypolis do Palestyny. W 1592 roku popłynął tam ponownie; wówczas z góry Synaj zawędrował na wyspę Patmos, gdzie św. Jan na wygnaniu napisał Apokalipsę. Stamtąd przez Kretę i Korfu dotarł do Wenecji[5].
W pierwszej połowie XVI wieku Stanisław Łaski wybrał się do Palestyny. Podróż wiodła przez Węgry, Wołoszczyznę, Tesalię, po czym, przemierzywszy Mniejszą Azję, osiągnął kraj faraonów. Stamtąd udał się na zwiedzanie Krety, odwiedzając wyspy egejskie i Sycylię, skąd wracał do kraju przez Italię. Mniej więcej w tym samym czasie pielgrzymował szlachcic śląski Kacper Rogoyski, podczas gdy jego brat Jerzy walczył przeciwko Turkom, zaciągnąwszy się do oddziałów weneckich na wyspach greckich.
XVI stulecie to okres, kiedy Polska nie rezygnowała ze stosunków handlowych zwłaszcza z Kretą, ale także z kontynentalną Grecją. Do szlacheckich piwniczek trafiały głównie wina węgierskie i reńskie, ale importowano również wina greckie i kreteńskie, drogą morską za pośrednictwem Gdańska i od południa przez komory w Wielkopolsce i Małopolsce. O transakcjach takich donosił biskup Marcin Kromer w dziele zatytułowanym Polska, czyli o położeniu, ludności, obyczajach, urzędach i sprawach publicznych Królestwa Polskiego księgi dwie:
„Rozliczne gatunki win sprowadza się z tychże Węgier i Moraw, a także Austrii, Recji, Słowenii, Italii, Krety i Grecji, ale w mniejszych ilościach. Do Gdańska przywozi się drogą morską wina reńskie, hiszpańskie, wreszcie kanaryjskie i kreteńskie”[6].
Polacy od dawna uczestniczyli w życiu codziennym wysp greckich. Kierowali się tam od średniowiecza, znacząc odbicie własnej osobowości i tożsamości – podkreśla cytowany już kilkakrotnie Jacek Knopek. Po trzecim rozbiorze i upadku Rzeczypospolitej Polacy kilkakrotnie podejmowali próby trwałego osadnictwa w Grecji. Były one związane ze wspólnymi tradycjami historycznymi oraz walką o niezależność państwową. Jednak w XIX wieku wszystkie próby zakończyły się niepowodzeniem.
Zapewne najsławniejszym Polakiem, który wyemigrował do Grecji i osiadł tam na stałe, jest Zygmunt Mineyko. Ukończył on gimnazjum w Wilnie, ale podejrzany o antyrosyjską działalność udał się na emigrację. Dotarłszy do Włoch, wstąpił do polskiej szkoły wojskowej; z niej udał się na ziemie polskie, aby wziąć udział w powstaniu styczniowym. Na Litwie został aresztowany i skazany na 12-letnią katorgę w kopalniach nerczyńskich. Z zesłania zbiegł, po czym ukończył studia we Francji i wyjechał do Turcji[7].
Przez wiele lat pracował dla rządu tureckiego jako inżynier, ale potem przeniósł się do Grecji, gdzie zyskał sławę i szacunek. Około 1880 roku poślubił córkę dyrektora gimnazjum w Janinie, Prozerpinę Manarys[8]. Jedna z jego córek – Zofia, wyszła za mąż za Georgiosa Papandreu. Z tego związku na świat przyszedł Andreas, późniejszy dwukrotny premier i doktor honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego.
W czasie wojny kreteńskiej, co odnotowuje Jakub Gieysztor w swoich Pamiętnikach, „w r. 1896 należał do komisji wykonawczej, w r. 1897 jako szef sekcji topograficznej należał do Sztabu Generalnego”, chociaż Lucjan Rydel w swoich wspomnieniach twierdzi, że służył w korpusie tesalskim pod komendą generała Konstantego Smoleńskiego[9].
Mimo podeszłego wieku, bo przekroczył wtedy już 70-tkę, Mineyko brał czynny udział w wojnie bałkańskiej 1912–1913 czterech państw (Grecji, Serbii, Bułgarii i Czarnogóry) przeciw Turcji. „Obecnie jestem w Atenach – pokpiwał w liście do siostry – i pomimo 73. roku życia lepiej trzymam się na koniu od wielu młodych oficerów”.
W kampanii tej Grecy zdobyli w listopadzie 1912 roku miasto i port Saloniki, a w marcu następnego roku silną twierdzę Janinę. Jak podaje Jan Parandowski, Mineyko, zatrudniony w Sztabie Generalnym, opracował „do najdrobniejszych szczegółów wszystkie plany strategiczne, które zadecydowały o zwycięstwie i zmusiły przeciwnika w Janinie do złożenia broni”[10].
Zawiść generałów sprawiła, że dopiero wiele lat później sprawa wyszła na jaw, gdy proces oficerów sztabu greckiego ujawnił prawdziwego bohatera spod Janiny. Ale z tą wdzięcznością Hellenów różnie bywało, o czym wspomina sam Henryk Sienkiewicz. Przywołuje on postać Edwarda Abouta, który napisał o Grecji nieco płytką, ale ciekawą i pełną dowcipnych spostrzeżeń książkę. Oto historia opowiedziana przez złośliwego „wnuka Voltaire’a”, jak go nazywano:
„Po burzach, które wstrząsnęły monarchią habsburską w 1848 r., garstka Polaków osiadła w Atenach. Ludzie ci marli z głodu i febry, bo klimat Aten jest przy dłuższym pobycie dla cudzoziemców szkodliwy. Jednak i te szczupłe środki, jakich im dostarczano, były dla Greków solą w oku. Znieważali też owych rozbitków na każdym kroku. Wyzywani na pojedynki, trzymali się dzielnie i nie stawali na placu. Ale pewnego razu zdarzył się w Atenach pożar, który groził całemu miastu. Grecy zbiegli się zewsząd, by patrzeć na ogień, gestykulować i wrzeszczeć – Polacy (proszę pamiętać, że cytuję słowa Abouta) rzucili się w środek płomieni i ugasili je z największym narażeniem życia.
A teraz niech kto zgadnie, jaka spotkała ich nagroda?
Oto nakazano im opuścić Grecję!
Postąpiono tak dlatego, że po owym uczynku stali się głośni kosztem Greków, że wieść o ich uczynku, a zatem o ich pobycie w Atenach, rozeszła się po całej Europie, że zatem mogła ściągnąć uwagę, a może i jaką dyplomatyczną notę nieprzychylnego wówczas wielce dla rozbitków austriackiego rządu.
I to była wystarczająca przyczyna. Jeżeli słowa Abouta są prawdziwe – a nie był on tak dalece naszym przyjacielem, aby aż miał wymyślać anegdoty na naszą wielką chwałę – to należy przyznać, że potomkowie wynalazcy logiki nie przestali wprawdzie być logicznymi jak sam Stagiryta, ale tradycje Arystydesa zginęły między nimi na zawsze”[11].
Wróćmy do wielce zasłużonego imć Mineyki, którego przywiązanie do ojczyzny podkreślał Lucjan Rydel. Jego dom o polskim charakterze przyozdabiały obrazy Matejki, portrety Kościuszki i ks. Józefa, herby Polski i Litwy: „Słowiańskie siwe oczy zaszły mu łzami, uściskał mnie i zaczął śpiewnym litewskim akcentem: – Polak u nas, panie, to i w domu wielkie święto... Żona Greczynka, dzieci po polsku nauczyć nie mogłem... Ale one Polskę kochają i znają. Żona z synem Stanisławem była w kraju w Warszawie i u nas na Litwie. Ja nie mogę: po 1863 r. skompromitowany”[12].
Jego postać pojawia się na stronach wielu relacji, by wymienić tylko wznowione niedawno W kraju i nad Bosforem Franciszka Sokulskiego albo Wspomnienia z lat 1861–1867 Witolda Jussewicza. Wśród osób, które miały okazję do rozmowy z dziadkiem Papandreu, był hrabia Adam Sierakowski, co odnotował w swoim cyklu Listów z podróży:
„Wstąpiliśmy do bliskiego Egionu, gdzie mieszka nieoceniony p. Zygmunt Mineyko. Z iście litewską gościnnością w swym domu nas podjął, pokazał ciekawe zbiory swoje prywatne, starożytności świątyni Jowisza Dodońskiego z Epiru. On bowiem pierwszy, gdy był szefem wszystkich robót inżynierskich wilejatów tureckich z Epiru i Tesalii, a w Janinie mieszkał, otrzymał od sułtana firman na kopanie na gruncie dawnej Dodony, on pierwszy plany zdjął i można go słusznie nazwać odkrywcą Dodony”[13].
Kilkanaście lat później okazji do spotkania z nim nie przegapił Jan Parandowski, który tak opisywał swoją wizytę w jego domu: „Willa Mineyki stała na krańcach miasta. Sam otworzył mi drzwi i od pierwszych słów rozgadał się serdecznie. – Z Polski, z Polski... – powtarzał. – Miał już ponad osiemdziesiątkę, ale werwa, z jaką mówił, i żywotność ruchów przeczyły i metryce, i tym dalekim dziejom, które na sobie nosił. Zaczął rozsnuwać wspomnienia bitew, rysować domy, zagrody, pola, z niezwykłą precyzją. I ścieżka wpadała w ścieżkę, droga w drogę, biegły wsie i miasta, w kilka minut stary wojak zwędrował pół Polski... Nazajutrz spotkałem go na mieście. Był w mundurze weteranów powstania z odznakami pułkownika i krzyżem Virtuti Militari. Od razu mnie poznał, a po kilku słowach zmarszczył się i spojrzał na mnie surowo: – To pan zapomniałeś, jaki to dzień mamy dzisiaj? Idę złożyć uszanowanie posłowi Rzeczypospolitej w dniu 3 maja”[14].
Mineyko utrzymywał kontakt z Polską, między innymi pisując regularnie do gazet, w tym korespondencje z I Igrzysk Olimpijskich w Atenach[15]. Jego syn – Stanisław uczestniczył w powstaniu przeciwko panowaniu tureckiemu na Lesbos. Miał jeszcze dwóch synów: Kazimierza i Witolda, oraz sześć córek: Andromachę, Klio, Zofię, Jadwigę, Cecylię i Aldonę-Safo.
W jednym z telewizyjnych programów Klubu Sześciu Kontynentów Ryszard Badowski wspomniał, że w 1979 roku widział i czytał w Atenach list Andreasa Papandreu skierowany do naszego ambasadora, w którym to powoływał się na fakt, że w jego greckich żyłach płynie w jednej czwartej krew polska. Wzmiankował o tym w tonie nieco żartobliwym, gdy na prośbę jednego kolegów partyjnych, który zadurzył się w naszej rodaczce przebywającej akurat na greckiej ziemi, prosił o przedłużenie ważności jej wizy. Podkreślał fakt, że był wnukiem Zygmunta Mineyki.
Jedną z bogatszych kart polsko-greckich związków kulturalnych są utwory poetyckie i prozatorskie polskich wieszczów narodowych z XIX i początku XX wieku. Należą do nich przedstawiciele romantyzmu, pozytywizmu i Młodej Polski: Adam Mickiewicz, Lucjan Rydel, Zygmunt Krasiński i inni. Oprócz nich byli również artyści malarze, jak Józef Zieliński i Jacek Malczewski.
Przejawem zainteresowań greckich Juliusza Słowackiego była jego podróż do Ziemi Świętej, jaką odbył w 1836 roku w towarzystwie Karola Brzozowskiego. Owocem jego peregrynacji jest poemat Podróż do Ziemi Świętej z Neapolu, opisujący wiele miejsc, które Słowacki widział. Innym słynnym literatem przebywającym w Grecji był wspomniany wcześniej Henryk Sienkiewicz, który spędził parę tygodni w Atenach w 1882 roku. Jego krótka relacja, pisana nieco z przymrużeniem oka, jest pełna sympatii dla Greków:
„W ogóle chełpią się przy tym bez miary, nie tylko swą dawną, ale i dzisiejszą cywilizacją. Co chwila wyliczają cudzoziemcowi greckie znakomitości dzisiejsze, naukowe i artystyczne, znane niby i głośne w całej Europie – i dziwią się, jeżeli ktoś o nich nie słyszał. Ten a ten malarz pogrążył zupełnie Gérôme’a swoim ostatnim obrazem; ten a ten uczony na kilka lat przed Pasteurem począł szczepić wściekliznę, co, nawiasem mówiąc, było tym dziwniejsze, że choroby tej nie masz na południu. Słuchając ich, sądziłbyś, że jak niegdyś Bóg spełniał swoje czyny przez Franków, tak dzisiaj z daleko większym skutkiem posługuje się Grekami. Jeżeli coś kapitalnego dzieje się na świecie, szukaj dobrze, a znajdziesz Greka”[16].
Fenomen piękna greckich archipelagów kryje się poniekąd w tym, co różni ten region od reszty Europy, a często nawet samej Grecji lądowej. To wyspiarze. Nie mają oni ani uroku Włochów, ani ich humoru czy lotności, ale są pogodni, życzliwi, choć z rezerwą, raczej powolni i bardzo poważni. Są prości, a zarazem wcale nie prymitywni. Nie narzucają się nigdy z niczym, nie uważają turysty z góry za obiekt wyzysku. Czy oni, gdy emigrują do stolicy, tak strasznie się zmieniają? Ten rys ich życia podkreślała Karolina Lanckorońska:
„Ludzie też, zamieszkujący te wyspy, o ile zauważyć mogłam, są trochę inni od «kontynentalnych» Greków. Są równie życzliwi, lecz trochę bardziej przystępni, obrotni, bardziej sprytni, mniej powolni, ale nie mają też tej niezmiernej wewnętrznej ciszy, którą daje praca na ziemi. Mimo woli dopatrujemy się tutaj śladów po dawnych kontrastach dorycko-jońskich. Na wyspach walka o byt jest na ogół cięższa, wynik wiecznie niepewny”[17].
Mieszkańcy, jakkolwiek stuprocentowi Grecy, mocno odczuwają wyspiarską odrębność i solidarność. Są gościnni i otwarci, aczkolwiek żyją w rytmie wolniejszym niż reszta społeczeństwa. Im dalej na południe, tym bardziej zdają się być wyciszeni ludzie, a nawet zwierzęta… Spostrzegł to już François-René de Chateaubriand:
„Klimat wpływa mniej lub więcej na usposobienie ludów. W Grecji, na przykład, łagodność, słodycz i spokój panują w naturze i w dziełach starożytnych. Wpatrzywszy się w czyste niebo i wdzięczne krajobrazy Aten, Koryntu i Jonii, prawie pojąć by można, dlaczego Partenon jest wzorem architektury, dlaczego rzeźba starożytnych jest tak niewymuszona, tak spokojna. W tej ojczyźnie Muz natura nie podsuwa wyobraźni rzeczy dzikich i sprzecznych ze zwyczajnym przypadkiem; przeciwnie, naprowadza umysł do zamiłowania jedności i harmonii”[18].
Zawirowania historii i bezlitosna ekonomia sprawiły, że wielu opuściło ojczyste wyspy. Ksenitja, czyli wyjazd w obce strony, na stałe czy na krótko, stał się najważniejszym doświadczeniem historycznym współczesnych Greków. Tym samym od początku istnienia niepodległego państwa wielkie znaczenie miały stosunki greckich wspólnot za granicą z ojczyzną.
Pogrążonej w kryzysie Grecji wkrótce może przybyć kolejny problem: czy turyści nie zaczną omijać greckich plaż. Dla gospodarki byłby to prawdziwy cios, bo przemysł turystyczny stanowi około 20% PKB. Gdy w Atenach w najlepsze dochodziło do zamieszek z siłami rządowymi, na wyspach panował spokój. Wyspy, w coraz większym stopniu zależne od turystyki, nie mogą sobie pozwolić na rozruchy.
Idylla na greckiej wyspie może być skończenie prawdziwa, ponieważ zawsze jest mniej skomplikowana niż idylliczna. Jest autentyczna: również ona jest częścią życia – z natury rzeczy zawiera w sobie wielorakie sprzeczności. Anachroniczne centrum greckiego miasta niczym skansen – podczas weekendu zaludnia się modnie ubraną młodzieżą biegnącą do dyskoteki – w dni powszednie okupują samotni, starzy ludzie.
– Ile czasu upłynie – spyta ktoś ogarnięty wątpliwościami – nim rozpozna się banał? Nim znów zatęskni się za czymś tajemniczym, za językiem, którego nie trzeba rozumieć? Z daleka nic nie wygląda pociągająco. Ani dom, ani samochód. Nawet sklep, a tym bardziej wielki prom w porcie. Nawet port. A już na pewno nie człowiek.
Z oddali nie widać różnicy. Jedno miasto więcej lub mniej, jeden człowiek, jeden kraj. Ale z bliska, z tak bliska, że można rozróżnić tych, którzy tu mieszkają i jeżdżą, i kupują, i sprzedają, różnice widać wyraźnie. Rację miał Lawrence Durrell, który w Celi Prospera twierdził: „Inne kraje mogą ci zaoferować odkrycia w dziedzinie obyczajów, nauki czy też krajobrazu; Grecja oferuje coś trudniejszego – odkrycie samego siebie”[19].
Życie na wyspie, jakkolwiek bogate, ma swe ograniczenia, należy więc dawkować sobie przeżycia i wiedzę, wcześniej czy później bowiem nadejdzie chwila, gdy wszystko już będzie znane i przez powtarzalność spowszednieje. Gdyby poświęcić cały swój czas, zobaczenie wszystkich ciekawych miejsc na każdej z nich zajęłoby co najmniej kilkanaście tygodni; głębsze poznanie wyspy mogłoby potrwać wiele miesięcy, jeśli nie lat. Dlatego poznawanie wysp wypada zacząć poprzez ich historię – to dzięki niej odkrywamy charakter narodowy ludzi.
Niepodobna w krajobrazie Grecji znaleźć miejsca, które stanowiłoby jakąś kompilację doznań wzrokowych podróżnika, pozwalających mu autorytatywnie skonstatować: to jest Grecja. Henry Miller w Kolosie z Maroussi pisał, że jej ziemia jest bezbarwna, niesamowita, wyjałowiona, ni bura, ni szara, ni beżowa, ni krecia, ni écru, ma bezbarwny kolor śmierci, który odbija światło, wchłania jej twardą, spękaną krzaczastą glebę i wystrzeliwuje z powrotem oślepiającymi promieniami, ostrymi jak ułamki skał, których w tym kraju pełno[20].
Grecja nie składa się jednak tylko z ziemi, ale – jakby na potwierdzenie dogmatu antycznych filozofów – z trzech innych pierwiastków: powietrza, ognia i wody. Grecja zmienia się wraz z wiekami i porami roku. Jej barwami są kolory oleandrów i kreteńskich orchidei, róż i słoneczników. W czasie świąt religijnych tymi kwiatami wyspiarze ozdabiają kaplice, kościoły i ikonostasy.
O tych ostatnich rosyjski duchowny i filozof Paweł Floreński pisał: „to granica między światem widzialnym a niewidzialnym, […] to widzenie. Ikonostas to ukazywanie się świętych i aniołów, angelofania, ukazanie się świadków niebieskich, a przede wszystkim Matki Boskiej i samego Chrystusa w postaci cielesnej, świadków głoszących to, co jest po tamtej stronie powłoki cielesnej. Ikonostas to sami święci”[21].
Zdaniem niektórych, to dlatego poznawanie Grecji należy zacząć – wbrew chronologii – od Bizancjum, a nie od antyku, bo to daje właściwszą optykę w ocenie współczesnej Hellady. Kultura bizantyjska stanowiła bowiem coś więcej niż sumę elementów czerpanych z jałowego hellenizmu i wpływów Bliskiego Wschodu. Stanowiła całość samą w sobie, nie tylko kolorowy zlepek różnorodnych motywów innych kultur.
Nazwa „Wschodnie Cesarstwo Rzymskie” jest w pewnym sensie myląca, ponieważ Konstantyn Wielki, w 330 roku przenosząc stolicę świata rzymskiego do Bizancjum, stworzył cesarstwo jedyne w swoim rodzaju, co wyrażało się w obowiązujących normach, także prawnych, w architekturze i piśmiennictwie. Jak to się stało, że Zachód, namiętnie rozkochany we wszystkim co greckie i rzymskie, tak całkowicie je zignorował?
Przez ponad jedenaście stuleci, od powstania cesarstwa do upadku Konstantynopola w 1453 roku, Grecja stanowiła część tej wielkiej ośmiornicy, której macki sięgały Azji, Europy i Afryki. Po upadku Cesarstwa Rzymskiego w Europie nastały ciemne wieki; tymczasem Konstantynopol rozkwitał, stamtąd przenikał w świat nauki i polityki nowy styl myślenia, nowa wizja – prawdziwe dziecko Morza Śródziemnego, wyrażające swą duchowość poprzez religię i sztukę.
Czy późniejsza turecka okupacja rzeczywiście doprowadziła do swoistej martwoty dzisiejszego prawosławia, na którą podróżny wszędzie natrafia, a której mu nikt wytłumaczyć nie umie? Zdaniem Karoliny Lanckorońskiej, Grecy sami nie wiedzą, co się z ich religią stało, gdzie ją po drodze zgubili. I prawdopodobnie tu leży najgłębsza różnica, przy tylu podobieństwach między nimi a nami.
Wnętrza cerkwi nie wykazują wpływów innych niż tradycyjne. Są pokryte freskami, oczywiście tak samo skomponowanymi jak na przykład w Wenecji czy na Sycylii, ale poziom ich artystyczny wyraźnie świadczy, że Grecja w średniowieczu była głęboką prowincją. „Cerkwie, choć widać, że większość ich jest jeszcze w użyciu, robią wrażenie raczej pomników czekających na turystów niż domów Bożych. Żywego prawosławia nigdzie się tu nie wyczuwa – konstatuje Karolina Lanckorońska. – Pytam o przyczyny jego upadku; nikt nie umiał tego zjawiska wytłumaczyć, ale fakt nie ulega dla nikogo wątpliwości. Religia jest tu formą bez treści, nikt poważnie o nią nie dba. Cerkwie są zawsze i wszędzie puste, klasztory wymierają”[22].
Trudno mi się z nią zgodzić, że w Grecji cerkwie czekają przede wszystkim na zwiedzających turystów, a ikony na kupców. Może Grecy nie lubią, gdy hordy natrętów bez poszanowania dla cudzej wiary fotografują ich, mimo wszędzie widocznych zakazów, podczas zapalania świeczek? Ale wystarczy odwiedzić leżące na uboczu cerkwie, gdzie może rzeczywiście trudno o tłumy wiernych, ale ktoś przecież te świeczki zapala?
Czy rzeczywiście rację ma Zygmunt Kubiak, który w swoim Brewiarzu Europejczyka utrzymuje, że część Hellenów nie może się zdecydować, czym jest Grecja – czy nadal rodzajem bizantyjskiego cesarstwa, które zostało chwilowo okaleczone, czy też zwykłym krajem, jak jej sąsiedzi, Bułgaria czy Rumunia. Są to ludzie, którzy mają normalne państwo, a jednocześnie bezpośrednio dziedziczą coś, co stanowi kulturę ludzkości. To bardzo szczególne usytuowanie w świecie, w jakimś sensie i wielkość, i ciężar, niesłychanie trudny do dźwigania.
„Wyspy, które miałem objechać, były w starożytności czymś w rodzaju mostu przerzuconego przez morze dla połączenia Grecji azjatyckiej z Grecją rdzenną” – ten fragment wypowiedzi z początku XIX wieku, który otwiera rozdział słynnego utworu Podróż z Paryża do Jerozolimy przedstawiciela francuskiego romantyzmu, Chateaubrianda, dotyczy wprawdzie Cyklad, ale śmiało znalazłby zastosowanie do większości greckich archipelagów, może z wyjątkiem Wysp Jońskich.
Również i dzisiaj kraj ten ma – oprócz porządnie wyeksponowanych zabytków, bogatych w eksponaty muzeów, miriad restauracji, tawern i barów – frenetyczne życie nocne i atmosferę balansującą między europejskim szykiem a przepojonym mocnymi zapachami gwarem Orientu. Wyspy, powiązane głęboko z kulturową i historyczną tradycją kontynentu, jednocześnie wydają się właśnie kulturowo odmienne, na granicy obcości, niezrozumiałej i fascynującej zarazem.
Grecy stworzeni są do życia na morzu i z morza, mają to zapisane w genach. Naród ten posiadł naturalną umiejętność do czerpania z niego siły i bogactwa. Już dwa i pół tysiąca lat temu Platon trafnie zauważył: „My, Grecy, osiedliliśmy się nad brzegiem morza niczym żaby wokół stawu”. Wyspy stanowiły integralną część antycznej Grecji, a właściwie to na nich, a nie na lądzie rozkwitały pierwsze europejskie cywilizacje – minojska i cykladzka.
To na minojskiej Krecie narodziły się pierwociny mitologii, okraszone potem motywami zaczerpniętymi z wierzeń Pelazgów, Jonów i Dorów. Większość wysp przewija się w mitach, powiązana dziejami greckich bóstw i herosów, wzmiankuje o nich Homer, którego klasyczni bohaterowie pochodzą lub przemierzają przeróżne wyspy Morza Śródziemnego. Tak wyznawał w swojej Podróży na Wschód Alphonse de Lamartine:
„Ten stos wysp i gór, skąd prawie jednocześnie wyszli Milcjades, Leonidas, Trazybul, Epaminondas, Demostenes, Alcybiades, Perykles, Platon, Arystydes, Sokrates, Fidiasz, ta ziemia, która pochłonęła dwumilionową armię Kserksesa, zakładała swoje osady w Bizancjum, w Azji, w Afryce, stwarzała czy wskrzeszała dzieła umysłu lub dzieła rąk ludzkich i w ciągu półtora wieku osiągnęła w nich taką doskonałość, że stały się przez nikogo dotychczas nieprześcignionymi wzorcami, ta ziemia, której dzieje są naszymi dziejami, której Olimp jest dotąd niebem naszej wyobraźni, ta ziemia, skąd filozofia i poezja rozpoczęły swój górny lot ku reszcie kuli ziemskiej i dokąd wracają nieustannie jak dzieci do swojej kolebki – oto ona!”[23].
Mitologia grecka stanowi niemal gotowy scenariusz dla twórców horrorów lub thrillerów. Przypomnijmy sobie ze szkoły: na co drugiej stronie pojawiają się przerażające potwory, wielopokoleniowe akty wendety, hekatomby z ludzi, bitewne rzezie. Do tego nagminne przypadki molestowania seksualnego, gwałtów, kazirodztwa, aktów, które Grecy traktowali jako rzecz może nie normalną, ale powszechną… No i specyficznie pojmowane pojęcie prawdy, na co w swoich Listach i pamiętnikach sarkał prawie dwa wieki temu lord Byron:
„Najgorsze jest to (muszę użyć ordynarnego wyrażenia, ale ono jedynie nie będzie dalekie prawdy), że tak cholernie kłamią. Takiej niezdolności mówienia prawdy nie było od czasów, gdy Ewa była mieszkanką raju. Niedawno właśnie jeden z nich zarzucał językowi angielskiemu brak dostatecznej ilości odcieni przeczenia. Grek, jego zdaniem, może dzięki krętackim właściwościom swego języka w taki sposób zmienić «nie» na «tak» i vice versa, że można kłamać i kręcić do woli i zawsze pozostanie szczelina, przez którą krzywoprzysięstwo prześliźnie się niepostrzeżenie”[24].
Wiosną roku 1890 Stanisław Koźmian odbył podróż do krajów bałkańskich oraz do Turcji. „Nienadaremnie przysłowie wschodnie mówi: «Żyd oszuka Turka, Ormianin Żyda, Grek Ormianina, ale Greka to i sam diabeł nie oszuka» – przyznawał ten współautor Teki Stańczyka, najważniejszego polskiego pamfletu politycznego wieku XIX. – Wybitną cechą charakterów greckich jest pewna, aż do uporu posunięta nieugiętość: jej to zawdzięczają, iż pomimo wpływu obcych, zachowali swą indywidualność i własny, jakkolwiek skoszlawiony język. Dziś jednak ten sam upór jest im przeszkodą w przyjęciu cywilizacji i ogłady zachodniej. Grek nie chce i nie może pojąć wymagań i potrzeb naszych, żyje po dziś za pan brat z naturą i trzyma się uparcie dawnych półdzikich obyczajów”.
Trudno na podstawie takich opisów uwierzyć, że kultura starogrecka najbardziej ze wszystkich przyczyniła się do kształtowania zachodniego społeczeństwa, ze strony którego Grecy bezustannie wietrzą zdradę (a zagrożenie ze Wschodu). Ale – co zauważa Zbigniew Herbert w Labiryncie nad morzem – do pełnego obrazu Hellady niezbędny jest obraz wysp:
„Z samolotu lecącego z Heraklionu do Aten widać, jak wyłaniają się z morza. Mają postrzępione brzegi i płowy kolor, niby skóra lwa rzucona na fale. Ujrzane z pokładu statku mają twarz ludzką: domy pokryte wapnem, o płaskich dachach, kręte uliczki, dymy, krzątanina czarnych postaci wokół wydobytej właśnie z morza sieci”[25].
Wyspy greckie są rozsiane na tysiącach kilometrów kwadratowych Morza Egejskiego i Jońskiego. O ich dokładną liczbę wciąż toczą się spory – jest ich od 1500 do 3000, w tym 10% zamieszkanych. Niekiedy zdarzają się tak małe, że rzeczywiście można się zastanawiać, czy kawałek jałowej skałki porośniętej makią lub jakimiś mchami zasługuje na miano wyspy.
Wszystkie razem mają ponad 11 tysięcy kilometrów linii brzegowej – to nieograniczona przestrzeń dla amatorów słońca, kąpieli i sportów wodnych. Ale tłumy turystów odwiedzają je nie tylko z powodu pięknych plaż i ciepłego morza, lecz także ze względu na barwne zwyczaje, wspaniałe dzieła architektury i sztuki, gdyż archipelagi te, rozrzucone wzdłuż jednej z najważniejszych tras morskich, przyjmowały na przestrzeni stuleci kultury i tradycje ze Wschodu i Zachodu.
Zaowocowało to również kuchnią, którą uważa się za jedną z najzdrowszych na świecie. I nic dziwnego, że to ta kultura wydała na świat Epikura, który twierdził, że źródłem wszelkiej przyjemności jest zadowolenie żołądka. Tutejsze trunki, takie jak ouzo, raki czy retsina, wino z żywicą, nie są powszechnie znane. Grecka muzyka ludowa, choć piękna, brzmi dziwnie w naszych uszach.
Co ciekawe, wszystkie instrumenty, jakich używali Grecy antyczni, były pochodzenia obcego, ale to oni właśnie je udoskonalili. Instrumenty smyczkowe pochodzą z Indii i pojawiły się w Europie dopiero w średniowieczu. Jedynym greckim instrumentem są organy, ściślej organy kościelne. Wynalazł je Ktisirios, Grek, prawdopodobnie z Aleksandrii, w drugim wieku przed Chrystusem. Używano ich w Rzymie i potem w Bizancjum, skąd trafiły na zachód Europy[26].
Grecy (starożytni) wymyślili za to wszystko inne, i to kategoryczne stwierdzenie może uwierać przedstawicieli dumnych nacji europejskich. To samo mówi się o Chińczykach (starożytnych), ale ten drugi stereotyp złagodzony jest przez odległość i ograniczony przez niewiedzę. Kompas? Chińczycy. Papier (i w następstwie druk i banknoty)? Chińczycy. Proch i zapałki? Chińczycy. Wszystko to ciekawostki rodem z teleturnieju, mniej lub bardziej znane, zasłyszane przy okazji bądź przez przypadek.
Natomiast konfrontacja z cywilizacją grecką odbywa się każdego dnia. Od wieków Europa mierzy się z tymi deprymującymi prekursorami, którzy pisali o wszystkim i w każdym gatunku literackim, wznieśli budowle naśladowane do dzisiaj, przetestowali każdą formę rządów. Ba, czytając Wojnę peloponeską Tukidydesa, spotykamy pierwszą chyba w dziejach, wzmiankę o „obozie koncentracyjnym” założonym przez Syrakuzańczyków w kamieniołomach na Sycylii:
„Syrakuzańczycy i sprzymierzeńcy, zebrawszy się, wzięli jak największą liczbę jeńców oraz broń zdobyczną i powrócili do miasta. Wszystkich żołnierzy ateńskich i sprzymierzonych wziętych do niewoli umieścili w kamieniołomach, uważając to miejsce za najpewniejsze […]. Z umieszczonymi w kamieniołomach Ateńczykami obchodzili się Syrakuzańczycy w pierwszym okresie surowo. Stłoczeni w znacznej liczbie w miejscu ciasnym i zapadłym, wystawieni byli z braku osłony na żar słoneczny, by z kolei w czasie jesiennych nocy znosić dokuczliwe zimno. Te zmiany temperatury wywoływały wśród nich choroby. Z powodu ciasnoty wszystkie potrzeby załatwiali na miejscu, a w dodatku gromadziły się tam stosy trupów; umierali z ran i z chorób wywołanych zmianą temperatury czy z innych podobnych przyczyn. Zaduch był nie do zniesienia, nękał ich głód i pragnienie, Syrakuzańczycy bowiem dawali im w ciągu ośmiu miesięcy tylko po jednej kotyli wody i po dwie kotyle zboża na osobę”[27].
W równie niepokojącym stopniu zapożyczyliśmy się u nich językowo. Gdyby jakaś światowa komisja wycofała wszystko z języków zachodnioeuropejskich, co pochodzi z greki, nie bylibyśmy nawet w stanie wybełkotać nic więcej jak: „chrząszcz brzmi w trzcinie”. Z drugiej strony kraj ten różni się od reszty Europy wieloma elementami kulturowymi. Jakimi? Mają inny alfabet; nie obchodzą urodzin, tylko imieniny, dzień swego świętego patrona; najważniejszym świętem jest Wielkanoc, a nie Boże Narodzenie.
Dziedzictwo antyczne jest dla Grecji dobrodziejstwem, ale i kulą u nogi. Zdaniem Richarda Clogga, pierwsza połowa XIX wieku, w którym cała Europa z wielkim pietyzmem (a także stawiające pierwsze kroki Stany Zjednoczone, które zaraz po uzyskaniu niepodległości bliskie były przyjęcia greki jako języka urzędowego) odnosiła się do greckiego świata starożytnego, odegrała kluczową rolę w budzeniu wśród Greków świadomości dziedzictwa powszechnie podziwianych wartości.
W końcu niemal codziennie posługujemy się słownictwem, które ma greckie korzenie, by wymienić katalog, terapię, demokrację, leksykon, sympatię… Istnieją jednak złudne podobieństwa, które wylicza Lech Niekrasz w książce Tropami antyku po Grecji. Na przykład greckie metró – to nie metr ani podziemna kolejka, ale czasownik „liczyć”, prothessis – to nie proteza, ale „intencja”, tasáki – to nie sprzęt rzeźnika, ale „popielniczka”. Ale skoro né znaczy tutaj „tak”, to nic dziwnego, że nad wejściem do sklepu oferującego spodnie i bluzki wisi niekiedy napis: Paranoia[28].
Wolne lub podbite, związane z losem Sparty czy Aten, z przeznaczeniem Persów lub Aleksandra i jego następców, wyspy dostały się w końcu w jarzmo rzymskie. Po kolei wydzierane Cesarstwu Bizantyjskiemu przez Wenecję, Genuę, Katalonię i Neapol, miały własnych książąt, a nawet diuków, którzy przyjęli tytuł ogólny diuków Archipelagu. Ta walka Greków, Turków i Rzymu sprawiła, że wyspy archipelagu były bardzo znane w średnich wiekach; leżały na drodze wszystkich flot przewożących wojska albo pielgrzymów do Jerozolimy, Konstantynopola czy Egiptu.
Jak zauważył na początku XIX wieku przywoływany już François-René de Chateaubriand, wyspy: „Były stanowiskiem okrętów genueńskich i weneckich, które przez port Aleksandrii odnowiły handel z Indiami. Jakoż znajdujemy na każdej karcie Bisantinae [historiae scriptores] nazwy wysp Chios, Lesbos, Rodos. A gdy zapomniano o Atenach i Lacedomonie, wiedziano o najmniejszej wysepce Archipelagu”[29].
Zdaniem Zbigniewa Herberta, przy pierwszym zetknięciu się z wyspami Grecji niektórzy niekiedy odczuwają bardziej rozczarowanie niż podziw. Może dlatego, że Hellada jest tym, co zna każdy, tak dziecko jak idiota, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jak pisał Alphonse de Lamartine: „Grecja to dla mnie książka, której piękność jest przyćmiona, dostajemy ją bowiem do czytania wcześniej, niż możemy pojąć”[30].
Podczas wielowiekowej okupacji nie powstało zbyt dużo dzieł literackich czy artystycznych. Jednym z ważnych elementów kultury narodowej kształtującym grecką tożsamość okazała się wyspiarska architektura. Nie ma przypadku w tym, że na greckiej fladze państwowej znalazły się biel i błękit – kolory dla pejzażu egejskiego, a zwłaszcza cykladzkiego wręcz, jakby to ujął Robert Makłowicz, emblematyczne.
Ponieważ używanie flagi było przez Turków co najmniej niemile widziane, Grecy po prostu przenieśli te barwy na swoje domy pod postacią bielonych ścian z malowanymi na niebiesko futrynami i okiennicami. Różnorodność architektury i obyczaju wynika z krzyżujących się tu przez wieki wpływów odmiennych kultur, a tradycyjna greckość wyraża się prostotą form.
Przybysza urzeka uroda codzienności, prosty stół i krzesła na tle białej ściany, terakotowe donice, szklanka wina, bo – co skonstatował Zbigniew Herbert na stronie Barbarzyńców w ogrodzie – tak jak w Italii, alkohol ten „pije się jak wodę w szklankach, a nie w wymyślnych i głupkowatych naparstkach na szklanej nóżce”.
„Współczesność stawia przed wyspami dylemat: czy rozwinąć przemysł turystyczny, czy zachować tożsamość i nieskażoną naturę – konstatuje Wiesława Rusin, znawczyni tego regionu. – Modlę się o to drugie, bo tylko tam i tylko wtedy światło lamp, wino i ciekawa rozmowa na zakończenie dnia sprawiają, że zasypia się z poczuciem sytości, pełni, jakby niczego już w życiu nie brakowało”.
Najlepiej przekonać się o tym samemu. Zapraszam na archipelagi tego przesławnego morza, o którym starożytni Grecy mówili, że jest obrazem nieba, bo tak samo jest usiane wyspami jak niebo gwiazdami. Prawdopodobnie dlatego dali mu nazwę Arcymorza. Zatem nie spieszcie się. Tak naprawdę nigdy jeszcze tu nie byliście, jeszcze nigdy. Może ta książka nie będzie Waszym przewodnikiem, ale bodźcem, by zawitać do oazy spokoju, która jest na wyciągnięcie ręki.
Ponieważ nie sposób w tak krótkim tekście przedstawić całej historii tego regionu, postanowiłem skupić się na epizodach, o których autorzy bedekerów lub standardowych syntez historycznych co najwyżej wzmiankują w kilku zdaniach lub wręcz je pomijają. Chciałbym ludzi nieznających Grecji przekonać, że jej dzieje są o wiele ciekawsze, niż prezentują to podręczniki.
Uwielbiam ten region i czuję się tam lepiej niż w Polsce. Jestem najlepszym dowodem na to, że w Grecji szansa na znalezienie skrawka lądu, który uznalibyśmy za najodpowiedniejszy dla nas, jest stosunkowo wysoka. Z drugiej strony niejeden przekonał się, że próby przeniesienia raju na papier są bezcelowe, bo przeniesiony – ginie.
Pozostaje liczyć, że przybysza okruch skały wynurzający się z Morza Egejskiego czy Jońskiego ujmie tak za serce, że uzna go za swoją drugą ojczyznę. Niejednego już uwiodły brzegi tych mórz: żółtozielone, kobaltowe, szmaragdowe... To przeskok do innego świata, rozbrzmiewającego graniem cykad i szumem fal rozbijających się na pustych plażach; świata spowitego różowawą, przejrzystą mgłą, dzięki czemu od czasu do czasu jakaś wyspa staje się widoczna, ulotna jak obietnica.
– Nie zapomnij! Najsłodsze jest wino z przyszłego roku! – tymi słowami pożegnał się ze mną pewien Grek z wyspy Naxos.
Ten aforyzm jest wyrazem nadziei na lepszą przyszłość.