Читать книгу Wilczyce znad Wisły . Zabójczo piękne zdradziecko bezwzględne - Jarosław Molenda - Страница 7
Od autora
ОглавлениеMetoda podstawiania kobiet do rozpracowywania i dezintegracji środowisk podziemnych i opozycyjnych była powszechnie stosowana. Sprytna, ładna kobieta była w stanie dokonać olbrzymich spustoszeń w penetrowanym środowisku. Taką metodę stosowano także przy rozpracowywaniu środowisk antykomunistycznych nawet w latach osiemdziesiątych.
W Armii Krajowej wydano dokładną instrukcję, czym należy się kierować, podejmując współpracę z kobietami. Sprawdzano dokładnie całą rodzinę i morale kandydatki na żołnierza AK. Przed wojną oficer musiał mieć zgodę przełożonego na ślub. Jeśli jej nie uzyskał, a chciał się żenić – musiał odejść do cywila. Szczególnej weryfikacji poddawane były narzeczone oficerów II Oddziału, które przechodziły szkolenie kontrwywiadowcze[1]. Zarówno ich mężowie, jak i one same musiały być przygotowane na wszystko.
Fizycznie można bowiem złamać praktycznie każdego człowieka. Osoby przesłuchiwane bito, stosowano też tortury bardziej wyrafinowane, jak zdzieranie paznokci, sadzanie na odwróconej nodze stołka. Torturą było też pozbawianie człowieka snu, czyli prowadzenie przesłuchań metodą konwejera. Jedna osoba była przesłuchiwana kilkadziesiąt godzin przez zmieniających się funkcjonariuszy, tak by nie mogła zasnąć. Powodowało to halucynacje, a przesłuchiwany był gotów powiedzieć i podpisać wszystko.
Inna metoda polegała na tym, że stawiano kogoś pod ścianą na kilkanaście godzin bez ruchu albo zmuszano do wykonywania tak zwanych żabek, czyli serii podskoków z głębokiego przysiadu. Mogły też być stosowane inne formy nacisku, jak na przykład szantażowanie losem rodziny, grożenie, aresztowanie członków rodziny… „Oświęcim przy tym to była igraszka” – wyznał rotmistrz Witold Pilecki, opisując tortury, jakim był poddany w komunistycznej katowni.
Dwudziestego pierwszego listopada 2010 roku odeszła na wieczną wartę pani Maria Fieldorf-Czarska, sanitariuszka wileńskiej Armii Krajowej, najwierniejsza strażniczka pamięci swojego ojca. Pozostawiła przesłanie: „Marzy mi się Polska, której aparat sprawiedliwości jest czysty i godny najwyższego szacunku i zaufania”. Wielu Polakom się to marzy…
Ekstradycja przestępców nazistowskich i stalinowskich to droga przez mękę. Od 1946 roku Polsce nie udało się doprowadzić do wydania przez inne państwa kilku tysięcy zbrodniarzy. Obecnie większość z nich już nie żyje. Nie ponieśli żadnej odpowiedzialności. Dzięki ekstradycji udało się postawić przed polskim sądem zaledwie 1803 osoby. Z każdym rokiem trudniej sprowadzić jeszcze żyjących oskarżonych z zagranicy, gdyż państwa, których mają obywatelstwa, odmawiają wydania ich z powodu wieku czy chorób[2].
Sprawcy terroru z lat 1944–1949 byli prawnikami i oficerami, którzy tłumaczyli, że: „mieliśmy przecież, my UB-owcy, polskie orzełki na czapkach”. Można zrozumieć, że postkomuniści robią dzisiaj wszystko, aby pomniejszać swoją kolaborację i służalczość wobec ZSRR i ratować resztki swojego narodowego sumienia, które pozwoliło im na wymordowanie ponad dziesięciu tysięcy Polaków i wywiezienie drugie tyle do kopalni Donbasu, gdzie umierali wyniszczeni nadludzką pracą. Terror, którego się dopuścili, zaowocował ponad dwoma tysiącami wyroków śmierci i uwięzieniem w aresztach, więzieniach i obozach przymusowej pracy ponad dwustu pięćdziesięciu tysięcy ludzi[3].
Jak uważa Piotr Szubarczyk z Oddziałowego Biura Edukacji Narodowej IPN w Gdańsku, kombinat zbrodni, jakim był „wymiar sprawiedliwości” Polski sowieckiej, łączył ludzi. Czy dlatego, że czuli się „elitą”, czy może dlatego, że przynajmniej przed sobą nie musieli się wstydzić? Wykonywali wszak tę samą brudną robotę. Licealiści polscy zapisują w swoich zeszytach słynne słowa z ballady Lilie Adama Mickiewicza: „Nie masz zbrodni bez kary”. To kwintesencja romantycznego idealizmu. Tylko że za czasów młodego Mickiewicza nie było jeszcze komunizmu i nikt wówczas nie mógł przewidzieć perfidii jego pogrobowców...