Читать книгу Indianie i blade twarze - Jarosław Wojtczak - Страница 5

Czerwoni ludzie i blade twarze

Оглавление

Ameryka Północna została odkryta nie jeden raz, ale przynajmniej trzy razy. Najpóźniej dokonał tego Krzysztof Kolumb, który przybył tam w roku 1492 na czele małej hiszpańskiej floty złożonej z trzech statków: „Niña”, „Pinta” i „Santa Maria”. O godzinie drugiej nad ranem 12 października obserwator z załogi „Pinty”, marynarz nazwiskiem Rodrigo de Tirana, dojrzał w świetle księżyca ciemny zarys ziemi. Dobijając do brzegu nieznanego lądu (była to dzisiejsza wyspa Watling z archipelagu Bahamów, w języku Indian zwana Guanahani, a przez Kolumba ochrzczona San Salvador), „w uzbrojonej szalupie z rozwiniętym sztandarem królewskim”, wielki odkrywca był przekonany, że dotarł do Indii. Dlatego mieszkańców tej i sąsiednich wysp zamieszkanych przez ludzi „opalonej barwy”, którzy wyglądali tak, jak spodziewano się, że wyglądają Hindusi lub Malajowie, nazwano Indianami.

Wyprawa Kolumba była wynikiem poszukiwań nowej drogi do Indii, gdy po klęsce Cesarstwa Bizantyjskiego w połowie XV wieku Turcy osmańscy zamknęli Europejczykom tradycyjne szlaki handlowe. W ostatnich dwustu latach średniowiecza (1300–1500), po odbiciu Ziemi Świętej z rąk muzułmanów, Europejczycy zdołali nawiązać i utrzymać kontakty handlowe z krajami Orientu. Zasmakowali wówczas w aromatycznych i ostrych korzeniach ze Wschodu, poznali woń nieznanych w Europie pachnideł Arabii, docenili lekkość chińskich jedwabiów i indyjskich adamaszków oraz piękno cejlońskich pereł. Te rzadkie luksusowe dobra pozwalały wyśmienicie poprawić smak potraw, zabezpieczyć przetwory mięsne na zimę, zaspokoić próżność eleganckich kobiet i podnieść komfort życia. Nic dziwnego, że egzotyczne produkty krajów Wschodu ceniono na równi ze złotem. Upadek Konstantynopola w 1453 roku i wzrost potęgi Turków osmańskich w Azji Mniejszej zamknął dla Europy dotychczasowe szlaki handlowe i spowodował braki w kuchni, piwnicy i alkowie, zmuszając królów i żeglarzy do poszukiwania nowych dróg morskich.

Pierwsi wyruszyli na dalekie morza Portugalczycy, wyprzedzając o kilka lat Hiszpanów. Zachęceni przez protektora odkrywców księcia Henryka Żeglarza (1394–1460), portugalscy żeglarze ruszyli na południe wzdłuż zachodnich brzegów Afryki, aby dotrzeć do krajów Wschodu, Indii i Chin, okrężną drogą. W 1445 roku dotarli do Senegalu, a w 1471 roku, już po śmierci księcia Henryka, pierwsi z nich przekroczyli równik. W 1484 roku jeden z największych żeglarzy „wieku odkryć geograficznych” Diego Cão wylądował u ujścia rzeki Kongo. Trzy lata później Bartolomeu Diaz (Dias) przypadkowo dopłynął do południowego krańca Afryki, któremu król portugalski Jan II nadał później nazwę Przylądka Dobrej Nadziei. W maju 1488 roku słynny Vasco da Gama, „w służbie Boga, a dla korzyści portugalskiej Korony”, po opłynięciu burzliwego Przylądka Dobrej Nadziei i wschodnich brzegów kontynentu afrykańskiego, dotarł przez Ocean Indyjski do wybrzeży Indii. Zyskał tym nieśmiertelną sławę odkrywcy właściwej drogi do Indii i zaszczytny tytuł „admirała indyjskich mórz”.

Zwycięski koniec rekonkwisty i usunięcie ostatnich Maurów z Półwyspu Iberyjskiego w 1492 roku pozwoliły Hiszpanii włączyć się do rywalizacji o szlaki morskie i otworzyły włoskiemu żeglarzowi z Genui Krzysztofowi Kolumbowi drogę do Nowego Świata. Kolumb, któremu nie udało się przekonać króla Portugalii, że można dotrzeć na Wschód, żeglując w kierunku zachodnim, uczynił to przy wsparciu Korony hiszpańskiej. Dzięki temu doszło do jednego z przełomowych odkryć geograficznych.

Odtąd Portugalia i Hiszpania stały się zaciekłymi rywalami, dążącymi do kolonizacji nowo odkrytych ziem, gdzie na zdobywców czekały niezmierzone bogactwa: złoto, wonne przyprawy i korzenie oraz inne cenne towary, w które obfitował legendarny Orient. W maju 1493 roku papież Aleksander VI, chcąc zakończyć szkodliwą rywalizację miłych swemu sercu krajów i ułatwić gorliwą chrystianizację tubylczych ludów, wydał bullę znaną pod nazwą Inter caetera. Dokonał w niej podziału świata i stref wpływów, przyznając Hiszpanii prawo eksploracji nowych terenów położonych na zachód od umownej linii północ–południe, biegnącej na zachód od Azorów, portugalskich wysp pośrodku Atlantyku, odległych o tysiąc dwieście kilometrów od Europy. Wszystkie zaś ziemie położone na wschód od linii demarkacyjnej miały przypaść w udziale Portugalii. W czerwcu 1494 roku, traktatem z Tordesillas, oba królestwa zgodziły się przesunąć linię rozgraniczenia dalej na zachód od Azorów i Wysp Zielonego Przylądka, akceptując pozostałe ustalenia zawarte w bulli papieża z roku 1493. W ten sposób półkula zachodnia znalazła się w większości pod berłem Hiszpanii, a Indie pozostały w rękach Portugalii.

Już za życia Kolumba zaczęto rozumieć, że odkryta przez niego ziemia to nie Indie, lecz nowy, nieznany dotąd kontynent. W odróżnieniu od starego, znanego Europejczykom świata (Viejo Mundo), nadano mu nazwę Nowy Świat (Nuevo Mundo). Dzieło Kolumba kontynuowali żeglarze i podróżnicy hiszpańscy, portugalscy i włoscy. Jeden z nich, główny pilot Kastylii Amerigo Vespucci, w latach 1500–1505 gruntownie zbadał i opisał wybrzeża Ameryki Południowej od Wenezueli do Brazylii. Od jego też imienia zaczęto od 1507 roku nazywać nowy ląd Ameryką[1]. Sam Wielki Admirał Krzysztof Kolumb już tego nie dożył. Zmarł w hiszpańskim Valladolid w 1506 roku, opuszczony i zapomniany przez ludzi, do końca nieświadomy, że odkrył nowy, olbrzymi ląd.

Przed Kolumbem do Ameryki dopłynęli wikingowie z Grenlandii, prowadzeni przez Leifa Erikssona (ok. 975–ok. 1020), zwanego Leifem Szczęśliwym[2]. Ten syn Eryka Rudego, islandzkiego banity i założyciela normańskich osad na Grenlandii, nasłuchawszy się opowieści żeglarzy o nieznanej lesistej ziemi na Zachodzie, około 1002 roku skompletował załogę złożoną z trzydziestu pięciu ludzi i wyruszył na jej poszukiwanie. Najpierw dotarł do lądu pokrytego płaskimi kamiennymi płytami, który nazwał Helluland, co w języku mieszkańców Islandii znaczy Kraina Kamieni. Była to prawdopodobnie Ziemia Baffina, największa wyspa Archipelagu Arktycznego, położona za kołem podbiegunowym. Ze względu na niegościnną i w większości skalistą powierzchnię wikingowie zwali ją Pustkowiem Zachodnim. Następnie Leif dopłynął do pokrytego lasem wybrzeża z piaszczystymi plażami na południe od Hellulandu, które nazwał Markland, co z kolei oznacza Krainę Lasów. Było to przypuszczalnie południowo-wschodnie wybrzeże półwyspu Labrador. Płynąc jeszcze dalej na południe, Eriksson odkrył kolejny ląd. On i jego załoga zeszli z pokładu łodzi i w miejscu nadającym się do zamieszkania wybudowali kilka chat, w których spędzili zimę. Okoliczne lasy zapewniały dostatek drewna i dzikiej zwierzyny, w rzekach roiło się od ryb, a klimat był znacznie łagodniejszy niż na dalekiej północy.

W takich okolicznościach miała powstać pierwsza normańska kolonia w Ameryce, w L’Anse aux Meadows na północnym krańcu wyspy Nowa Fundlandia[3]. Pochodząca z XIII wieku wikińska Saga o Grenlandczykach, opisująca kolonizację Grenlandii przez Eryka Rudego oraz późniejsze wyprawy na Zachód jego synów: Leifa, Thorvalda i Thorsteina, wspomina, że w pobliżu osady towarzysze Leifa znaleźli dzikie winogrona. Niektórzy badacze uważają, że właśnie dlatego odkrywcy nadali owej mitycznej kolonii nazwę Vinland (Winlandia), co oznacza Krainę Dzikiej Winorośli albo Krainę Łąk, o której mówią stare nordyckie sagi. W drodze powrotnej na Grenlandię Leif uratował grupę żeglarzy, których statek rozbił się o przybrzeżne skały, ci zaś w podzięce nazwali go Leifem Szczęśliwym.

Po powrocie Leifa na Grenlandię, do Winlandii ruszył jego młodszy brat, Thorvald. Kierując się wskazówkami Leifa, dotarł do pozostawionej przez niego osady i tak jak wcześniejsza wyprawa, został w niej na zimę. Badając okoliczne tereny, wikingowie napotkali trzy skórzane łodzie z kilkoma niedużymi i pokracznymi ludźmi o ciemnych włosach i brunatnych obliczach. Schwytali i zabili większość z nich, ale jeden z tubylców uciekł. Wkrótce jego współplemieńcy, których wikingowie nazwali Skraelingami, powrócili w większej liczbie i zaatakowali ludzi Thorvalda. On sam został śmiertelnie ranny i spoczął w ziemi winlandzkiej, a pozbawiona wodza załoga powróciła na Grenlandię.

Po ciało poległego Thorvalda wyruszył trzeci z braci Erikssonów, najmłodszy syn Eryka Rudego, Thorstein. Zebrał dwudziestopięcioosobową załogę i razem z żoną Gudrid popłynął do Winlandii tym samym okrętem co wcześniej jego bracia. Nie miał jednak tyle szczęścia co oni. Jego okręt rozbił się o skały u wybrzeży Grenlandii i wyprawa nigdy nie dotarła do celu. Niedługo potem Thorstein zapadł na ciężką chorobę i zmarł.

Po śmierci Thorsteina wikingowie wyprawili się do Ameryki jeszcze parokrotnie, ale nie zdecydowali się na skolonizowanie odkrytego lądu. Powodów może być kilka: brak dostatecznej liczby ludzi do obrony przed Skraelingami oraz broni i narzędzi do pracy, które dawałyby im przewagę nad wrogimi tubylcami; dramatyczny los wypraw Thorvalda i Thorsteina; obawa zabobonnych wikingów przed złymi duchami (nowa ziemia mogła im się wydawać przeklęta i dlatego nie chcieli jej zajmować).

Na koniec warto wspomnieć, że owi groźni Skraelingowie, o których wspominają sagi wikingów, to prawdopodobnie Indianie z plemienia Beothuk, zamieszkujący niegdyś Nową Fundlandię. Pierwsi biali odkrywcy, którzy spotkali ich na początku XVI wieku, ze zdziwieniem stwierdzili, że wielu z nich ma oczy i skórę jaśniejsze niż przedstawiciele innych plemion. Niektórym późniejszym badaczom dało to podstawę do twierdzeń, że byli oni zapewne potomkami wikińskich kolonistów, którzy pozostali w Ameryce i wtopili się w tubylczą społeczność. Inna sprawa, że z powodu malowania przez Beothuków ciał czerwoną farbą (co mogło być formą ochrony przed pasożytami i kąśliwymi owadami albo malunkiem wojennym) biali nadali wszystkim Indianom nazwę „czerwoni ludzie” (Red Men). Od niej wzięło się potem popularne określenie „czerwonoskórzy” (redskins). Sami Indianie, niezależnie od plemienia, z którego pochodzili, nazywali siebie różnymi wariantami słów „ludzie” albo „istoty ludzkie”. A gdy dotarli do nich osadnicy z Europy, nadali im miano „obcy”, ponieważ byli cudzoziemcami, których nie znali. Nieco później zrewanżowali się Europejczykom za „czerwonoskórych” równie pejoratywnym określeniem „blade twarze” (palefaces) i w ten oto sposób obie te nazwy dwu ras weszły do języka potocznego.

Na długo przed Kolumbem i wikingami tysiące przybyszów dotarło do Ameryki ze wschodniej Azji. Wystarczy spojrzeć na mapę świata, żeby od razu dostrzec, iż na północy Azję i Amerykę łączy wąski pas kolorowego morza – to Cieśnina Beringa. Dawniej klimat na Ziemi parokrotnie się ochładzał i w miejscu morza powstawał lodowy pomost – Beringia. Tym naturalnym mostem w epoce lodowcowej, około czternastu tysięcy lat temu, przedostali się na kontynent amerykański pierwsi myśliwi z Syberii. Wędrowali w ślad za zwierzyną łowną na tereny dzisiejszej Alaski, a potem na południe wzdłuż wybrzeża oceanu, w miarę ustępowania lodowca. Niektórzy z nich pozostali na północy, dzieląc się na ponad tysiąc plemion mówiących różnymi językami i stwarzając rozmaite kultury. Niektórzy zamieszkali na prerii, inni w lasach, a jeszcze inni w górach i na pustyni. Pozostali poszli dalej na południe i zasiedlili Amerykę Południową. Ich potomkowie utworzyli później wysoko rozwinięte cywilizacje w Meksyku i w peruwiańskich Andach, dzięki którym wyrosły imperia Azteków, Majów i Inków.

Kilka tysięcy lat później z Azji do Ameryki ruszyły dwie inne fale migracyjne, które jednak ograniczyły swoje osadnictwo do północnego i północno-zachodniego wybrzeża i nie posunęły się w głąb lądu. Aż około dziewięciu tysięcy lat temu gwałtowne ocieplenie klimatu spowodowało topnienie lodów Arktyki i podniesienie wód oceanicznych. Wówczas wody Oceanu Spokojnego przykryły lądowe przejście z Syberii i połączyły się z wodami Oceanu Arktycznego, odcinając Amerykę od kontynentu euroazjatyckiego po raz pierwszy od tysięcy lat.

Część Indian sceptycznie podchodzi do tej teorii białego człowieka. Wolą wierzyć własnym legendom i podaniom, według których są pierwotnymi mieszkańcami Ameryki od zawsze, a nie potomkami odkrywców przybyłych z Azji. Tradycyjnie większość rdzennych ludów uważa, że zostały one stworzone z samej ziemi, z wody lub z gwiazd. Na przykład legenda Indian Hopi z Południowego Zachodu głosi, że ich przodkowie przybyli ze świata podziemnego do tego, który istnieje obecnie.

Kiedy pierwsi Europejczycy dotarli do Nowego Świata i zaczęli się osiedlać w Ameryce Północnej w XVI i XVII wieku, zastali Indian zamieszkujących cały kontynent. Nikt nie wie dokładnie, ilu ich naprawdę było. Jedni mówią, że milion, inni że dwa albo nawet pięć milionów. Różne grupy plemion mówiły różnymi językami, różnie wyglądały i prowadziły różny sposób życia. Zróżnicowanie kulturowe tych grup wynikało z odmiennych warunków przyrodniczych, w których żyły poszczególne plemiona.

Daleko na północy francuscy handlarze futer i słynni gońcy leśni, myśliwi i traperzy, którzy wyruszali z Nowej Francji na zachód po futra dzikich zwierząt, wkraczali na bogate tereny łowieckie Indian leśnych, pełne jeleni, łosi, niedźwiedzi i drobniejszych zwierząt futerkowych, a przy tym obfitujące w ryby. Była to ojczyzna plemion z grupy językowej Algonkinów, którzy w tym czasie zamieszkiwali wielkie połacie dzisiejszej wschodniej i środkowej Kanady, od Labradoru i Zatoki Świętego Wawrzyńca, przez gęste lasy na północ od Krainy Wielkich Jezior, aż do podnóży Gór Skalistych. Indianie ci to: Beothukowie, Naskapi, Montagnais, Ottawa, Nipissing, Czipewejowie (Odżibwejowie), Kri i Czarne Stopy. Do plemion algonkińskich należały również tereny wschodniego wybrzeża dzisiejszych Stanów Zjednoczonych, od Maine do przylądka Hatteras w Karolinie Północnej, oraz Kraina Wielkich Jezior, dolina Ohio i ziemie leżące dalej na południe, aż do rzeki Cumberland w Kentucky. Wybrzeżem Maine władały plemiona Mikmaków i Abenaków. Bardziej na zachód, w regionie Wielkich Jezior i nad rzeką Ohio, żyli Indianie Potawatomi, Menomini, Winnebagowie, Kikapu, Saukowie, Lisy, Mascouten, Miamisi, Illinois i Szaunisi. Z bogatej kultury Algonkinów pochodzi wiele słów i określeń, które do dziś kojarzą się z Indianami. Takie wyrazy, jak: „tomahawk”, „wigwam”, „wampum” czy „Manitou” (oznaczające indiańskiego Wielkiego Ducha), mają swoje korzenie właśnie w języku algonkińskim.

W górze rzeki Hudson, na południe od jeziora Ontario i nad Rzeką Świętego Wawrzyńca, mieszkały plemiona irokeskie. Były to ludy bardzo agresywne i wojownicze. W końcu XVI wieku Irokezi zawiązali konfederację w celu zachowania pokoju pomiędzy sprzymierzonymi plemionami oraz wspólnej walki z wrogami. Konfederacja ta, zwana Ligą Pięciu Narodów (Five Nations), powstała około 1570 roku jako związek polityczny, społeczny i wojskowy pięciu plemion z irokeskiej grupy językowej, zamieszkujących północno-zachodnie tereny obecnego stanu Nowy Jork: Mohawków, Oneidów, Onondagów, Kajugów i Seneków. W 1715 roku przystąpiło do niej pokrewne plemię Tuskarorów z Karoliny Północnej, wskutek czego związek zmienił nazwę na: Liga Sześciu Narodów (Six Nations).

Irokezi i spokrewnione z nimi plemiona Huronów, Erie, Wenro i Susquehanna byli wojownikami i myśliwymi, ale z powodzeniem zajmowali się także uprawą rolną i ogrodniczą oraz rybołówstwem. Często żyli w ufortyfikowanych wioskach otoczonych drewnianą palisadą, które Europejczycy nazywali „zamkami”. Wioski Irokezów składały się z gmonh’sees – słynnych „długich domów” krytych korą, które mogły pomieścić, zależnie od wielkości, od pięciu do dwudziestu rodzin. Początkowo dzięki swojemu oddaleniu od wybrzeża Irokezi nie ulegali europejskim wpływom. Jeszcze długo po zakończeniu wojny siedmioletniej (1756–1763) i upadku Nowej Francji zdołali utrzymać swoją autonomię. Dopiero po wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych (1776–1783) załamała się ich potęga i na ziemiach plemiennych Irokezów rozpoczęło się intensywne osadnictwo białych.

Dalej na południe od Rzeki Świętego Wawrzyńca, gdzie dotarli osadnicy z Anglii, żyli Indianie prowadzący bardziej osiadły tryb życia. Niektórzy zajmowali się myślistwem, ale większość była rolnikami, mieszkała w stałych wioskach i na swoich małych poletkach uprawiała kukurydzę, fasolę, dynię piżmową (bardzo słodki i aromatyczny gatunek dyni o gruszkowatym kształcie, nadający się do długiego przechowywania) oraz tytoń. Trzy pierwsze rośliny Indianie uważali za święte dary Stwórcy i nazywali „trzema siostrami”. Liczba ludności rolniczej wzrastała w miarę posuwania się na południe, a formy organizacji politycznej wahały się od luźnych grup myśliwych na północy do podstaw państwowości na południu. Do najważniejszych plemion tego regionu należeli: Wampanoagowie, Narragansettowie, Pekotowie, Niantikowie, Moheganie, Delawarowie, Mohikanie i Powhatanowie. To właśnie te plemiona jako pierwsze w regionie zetknęły się z Europejczykami i to one, ze względu na gwałtowny charakter tych kontaktów, nie mogąc dostosować się do warunków narzuconych przez przybyszów, zapłaciły najwyższą cenę. Niektóre zostały całkowicie wyniszczone, inne uległy rozproszeniu i rozpłynęły się w mrokach historii.

Mohikanów spopularyzował amerykański pisarz James Fenimore Cooper w swojej słynnej awanturniczo-przygodowej powieści Ostatni Mohikanin (1826), myląc ich jednak z pokrewnym algonkińskim plemieniem Moheganów. Przy okazji warto dodać, że to podobno od nich Holendrzy za pośrednictwem gubernatora kolonii Nowe Niderlandy Petera Minuita nabyli w 1626 roku nowojorską wyspę Manhattan za szklane koraliki i tanie błyskotki wartości sześćdziesięciu guldenów (około dwudziestu czterech ówczesnych dolarów), a powstałą na niej faktorię nazwali Nowym Amsterdamem. Wersję tę utrwaliła amerykańska pisarka Martha J. Lamb (1829–1893) w wydanej w 1877 roku Historii miasta Nowy Jork. W książce tej tak opisała okoliczności zakupu wyspy:

„Minuit zebrał kilku wodzów indiańskich i zaoferował im koraliki, guziki oraz inne drobiazgi w zamian za ziemię. Oni z radością przyjęli warunki umowy i zakup został dokonany”.

W ten oto sposób szklane koraliki i błyszczące guziki stały się częścią historii Nowego Jorku, a ich znaczenie utrwalały kolejne przekazy, aż w końcu upowszechniła się wersja, że Manhattan został kupiony za szklane paciorki.

Historia ta ma jeszcze inny aspekt. Dla Europejczyków posiadanie ziemi było oznaką bogactwa, władzy i prestiżu. Zakup ziemi oznaczał, że nabywca ma wyłączne prawo do jej posiadania i użytkowania. W pojęciu Indian natomiast ziemia, podobnie jak woda i powietrze, nie mogły być niczyją własnością i przedmiotem handlu. Dlatego wodzowie Mohikanów nie zdawali sobie sprawy, że Holendrzy przejmą ich ziemię i przeznaczą ją na wyłączny własny użytek. Zapewne więc każda ze stron transakcji inaczej interpretowała zawartą umowę. Historia, która w ciągu z górą stu lat stała się legendą, dla wielu stanowi jeden z licznych przykładów, w jaki sposób Indianie byli oszukiwani i wykorzystywani przez pazernych białych ludzi.

Jeszcze dalej na południe od osadnictwa przybyszów z Francji i Anglii, na półwyspie Floryda i w północnym Meksyku, rozgościli się Hiszpanie. Kiedy na początku XVI wieku hiszpańscy odkrywcy ruszyli na północ w głąb kontynentu, napotkali tam Indian, którzy mieszkali w murowanych wioskach (pueblach) zbudowanych z wypalonej na słońcu cegły adobe i znali sekret uprawy „trzech sióstr”: kukurydzy, fasoli i dyni piżmowej. Indian tych znamy dzisiaj jako Pueblów, Hopi, Acoma, Laguna i Zuni. I chociaż nie dla wszystkich rolnictwo było jedynym sposobem zdobywania pożywienia, bo niektórzy wciąż zajmowali się myślistwem i zbieractwem, to jednak sposób życia wyraźnie odróżniał ich od łowców bizonów na wschodzie, zbieraczy nasion i łowców królików z północy oraz zbieraczy żołędzi z Kalifornii. Najbliższymi sąsiadami mieszkańców pueblów na terenie Nowego Meksyku i Arizony byli piesi koczownicy Apacze i Nawahowie, którzy przywędrowali tam z dalekiej północy, wzdłuż wschodniej ściany Gór Skalistych, oraz plemiona Komanczów, Wiczitów (Wichita), Tonkawów i Kaddo z południowych Wielkich Równin na pograniczu Nowego Meksyku, Oklahomy i północnego Teksasu. Podobny tryb życia prowadzili ich dalsi sąsiedzi z północy: Arapahowie, Kiowowie, Czejenowie i Siuksowie. Wszyscy oni mieszkali w skórzanych namiotach tipi, a do transportu dobytku używali psów. Indianie ci polowali na bizony i niczym piraci z prerii napadali na siebie i osiadłych sąsiadów, rabując pożywienie i porywając kobiety oraz dzieci. Skala ich łupieżczych ataków wzrosła jeszcze bardziej, gdy później doszły do tego konie, muły i inne zwierzęta hodowlane przejęte od białych. Okresy walki wędrowni rabusie przerywali częstymi okresami pokoju, w trakcie których zajmowali się handlem z rolniczymi sąsiadami, wymieniając mięso i skóry bizonów na płody rolne, gliniane naczynia i przedmioty zbytku.

Na północ od hiszpańskiej Florydy, pokrytej gęstymi lasami i nieprzebytymi bagnami ojczyzny Seminolów, żyły ludy zamieszkujące hojnie obdarzony przez przyrodę region obejmujący dzisiejsze stany Missisipi, Alabama, Georgia i Karolina Południowa. Ludy te prowadziły osiadły tryb życia oparty na uprawie kukurydzy, myślistwie i połowie ryb. Należały do nich plemiona: Alabamów, Biloxi, Naczezów, Krików, Czoktawów, Czikasawów, Katawbów i Czirokezów. Później wszystkie one utraciły swoje ziemie; wiele z nich zniknęło, część przeniosła się na zachód, z niedobitków niektórych powstały nowe. Plemiona te posługiwały się różnymi, często odosobnionymi językami, a Krikowie, Czirokezi, Czoktawowie i Czikasawowie razem z Seminolami stali się potem znani jako „pięć cywilizowanych plemion” (Five Civilized Tribes).

Napływ osadników z Europy od początku powodował konflikty z Indianami, których nigdy nie udało się rozwiązać w pokojowy sposób. Głód ziemi przybyszów, całkowicie niezrozumiały dla tubylców, skłaniał osadników do wypychania indiańskich plemion z ich domów i terenów łowieckich. Rywalizując ze sobą o te same terytoria, obie strony rozpoczęły niekończące się pasmo potyczek i wojen. W miarę upływu czasu natężenie tych walk rosło i stan taki trwał prawie trzy stulecia. Jak podaje Ilustrowana historia Indian (An Illustrated History of Indians), wraz z przybyciem Europejczyków Indianie „we własnym środowisku musieli podjąć walkę z najżarłoczniejszymi drapieżnikami, z jakimi kiedykolwiek mieli do czynienia – z białymi europejskimi najeźdźcami”.

W długotrwałej wojnie o panowanie nad kontynentem Indianie od początku byli na straconej pozycji. Najczęściej stawali przed wyborem: ziemia przodków lub życie. I zwykle tracili i jedno, i drugie. Opuszczali swoją ziemię, a potem i tak ginęli: z ręki białego człowieka, z głodu bądź wskutek chorób. Wraz z nimi zaś ginęły ich wielowiekowy dorobek kulturowy i dziedzictwo przodków. Jedyne, co mogli w tej sytuacji zrobić, to spowolnić napływ białych i choć na pewien czas powstrzymać nieubłaganą machinę obcej cywilizacji zagrażającą ich dotychczasowemu światu. Biorąc pod uwagę liczebność i uzbrojenie Indian, byli oni nieuchronnie skazani na przegraną. I faktycznie: w końcu, po latach walk i niewyobrażalnych cierpień, fala ze wschodu zmyła ich i przyniosła im zagładę. W 1831 roku francuski historyk Alexis de Tocqueville tak podsumował utartą wśród białych opinię o Indianach: „Niebiosa nie przysposobiły ich do ucywilizowania: są skazani na zagładę”.

Jednakże to nie wojny pochłaniały najwięcej ofiar wśród plemion indiańskich. Najpotężniejszą bronią w podboju Ameryki Północnej nie były strzelba, koń, Biblia czy europejska cywilizacja, lecz zaraza. O tym, do czego doprowadziły na kontynencie amerykańskim choroby przyniesione ze Starego Świata, tak pisze amerykańska historyk Patricia Nelson Limerick: „Choroby zawleczone do Nowego Świata, na które Europejczycy uodpornili się w ciągu wieków, takie jak: ospa wietrzna, odra, grypa, malaria, żółta febra, tyfus, gruźlica i przede wszystkim ospa, trafiły na podatny grunt. W jednej wiosce po drugiej umierało nawet 80–90 procent mieszkańców”. Znamienny jest na tym tle opis epidemii ospy, która nawiedziła północne prerie w dorzeczu rzeki Missouri w 1837 roku: „Najpierw dotknęła Mandanów, a wkrótce potem Hidatsów, Assiniboinów, Arikarów, Siuksów i Czarne Stopy. Mandanów wyniszczyła niemal całkowicie. W roku 1834 było ich około 1600, a w 1837 już tylko 130”.

Opór Indian przed białymi najdłużej trwał na Wielkich Równinach i na Południowym Zachodzie. Gdy tylko w latach czterdziestych XIX wieku pierwsi biali osadnicy ruszyli hurmem na otwarte prerie, z miejsca zaczęli wybijać wielkie stada bizonów, stanowiących podstawę egzystencji żyjących tam Indian. Nie minęło parę lat, a Indianie stanęli w obliczu prawdziwej inwazji i zniszczenia swoich ulubionych terenów łowieckich. W odpowiedzi rozpoczęli wojnę podjazdową i podjęli próbę zmuszenia białych siłą do opuszczenia ich terytoriów. Z tą myślą atakowali karawany osadników wędrujących w poprzek kontynentu, niepokoili wdzierających się na ich ziemie górników i poszukiwaczy bogactw mineralnych, zwalczali myśliwych dziesiątkujących nieprzebrane do niedawna stada bizonów i niszczyli uprawy farmerów gospodarujących na polach, na których do niedawna wypasała się dzika zwierzyna. Rząd Stanów Zjednoczonych posyłał przeciwko nim wojsko dla zaprowadzenia i utrzymania porządku, które jednak w ostatecznym rozrachunku stało się głównym narzędziem ujarzmienia wolnych plemion i złamania ich woli oporu raz na zawsze.

W drugiej połowie XIX wieku armia amerykańska dowodzona przez wielu zdeterminowanych i doświadczonych oficerów, weteranów niedawno zakończonej wojny secesyjnej (1861–1865), zrobiła wszystko, aby pokonać najbardziej nieprzejednanych i niepokornych Indian, którzy stanowili przeszkodę w drodze na Zachód. Trwająca dwadzieścia pięć lat wojna obfitowała w krwawe starcia i przyniosła wiele ofiar po obu stronach. Dwóch odmiennych stylów życia nie dało się w żaden sposób pogodzić i o wyniku konfrontacji musiała zdecydować brutalna siła. Ostatecznie rząd amerykański postanowił osadzić dotychczasowych władców prerii w odludnych i jałowych rezerwatach, gdzie odtąd mieli żyć w narzuconym im przemocą pokoju na koszt zwycięskiego rządu.

Konfrontacja zwyczajów i kultury plemion z Wielkich Równin z cywilizacją europejską zakończyła się dla Indian tragicznie. Zadecydowały o tym nie tylko przewaga liczebna i technika białych, przywleczone przez nich choroby i wyniszczenie bizonów stanowiących materialną podstawę bytu plemion, ale także fatalne pojmowanie wojny przez Indian. Ich szczególna mentalność w zetknięciu z militarną techniką i sposobami walki Amerykanów musiała przegrać. Wojownik indiański był bowiem przede wszystkim indywidualistą szukającym okazji do zademonstrowania osobistej odwagi i wykazania się w walce. Owszem, odwaga, wytrzymałość, mistrzowskie posługiwanie się bronią i sztuka jazdy konnej często pozwalały mu na osiągnięcie przewagi nad białymi. Wybitny znawca Indian Stanley Vestal mówił o Indianach, których znał najlepiej: „Indianin, Siuks czy też Czejen, był mniej więcej czterokrotnie bardziej efektywny niż biały żołnierz”[4]. Sukcesy te jednak miały ograniczoną skalę. Rzadko bowiem udawało się Indianom zebrać dostateczną liczbę wojowników, aby skutecznie przeciwstawić się dobrze uzbrojonym i zorganizowanym oddziałom wojska. Jeszcze trudniejsze okazywało się utrzymanie wojowników na wojennej ścieżce przez dłuższy czas i nauczenie ich dyscypliny. Wodzowie indiańscy, prowadząc swoich ludzi do boju, nie mieli właściwie żadnego wpływu na ich zachowanie podczas walki. Wielką słabością Indian był też brak jedności, wynikający z ukształtowanej przez stulecia wrogości plemiennej.

Indianie i blade twarze to kolorowe i sugestywne podsumowanie blisko trzystuletniej walki przedstawicieli dwóch ras o panowanie nad kontynentem. Na kolejnych stronach książki opowiemy o życiu najsłynniejszych ludzi, zarówno Indian, jak i białych, którzy odegrali czołową rolę w zmaganiach o kontrolę nad Ameryką Północną, od chwili przybycia pierwszych Europejczyków do zamknięcia w rezerwatach ostatnich wolnych Indian z Wielkich Równin.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Indianie i blade twarze

Подняться наверх